"Kod Biblii" - rozmowa z Ks. Henrykiem Witczykiem

Kod Biblii

z Ks. prof. Henrykiem Witczykiem

rozmawia Maciej Müller

(Tygodnik Powszechny)

Dla współczesnego człowieka sztuka opowiadania jest trudna. Znacznie mniej myślimy w kategoriach patrzenia na swoje życie w kontekście doświadczeń bohaterów książkowych. Nie mówiąc o tym, że z trudem przychodzi nam opowiadanie własnych przeżyć. Tymczasem kultura starożytna nie byłą kulturą obrazu, ale słowa. Analizowanie doświadczenia życiowego stanowiło największy skarb każdego narodu. Tradycja rodowa, widoczna w Starym Testamencie, polegała na snuciu takich opowieści np. w okresie świąt – aby wyjaśnić ich znaczenie. W czasie Paschy trzeba przypomnieć historię Izraelitów w Egipcie. W czasie sprawowania Wieczerzy Pańskiej trzeba przywołać Ostatnią Wieczerzę, krzyż i zmartwychwstanie Jezusa. Inaczej święto Paschy czy Eucharystii byłoby jedynie zawieszonym w próżni sentymentalnym rytem. Narracja uobecniająca historię (oczywiście ryt także) pomaga przeżywać je na nowo.

Co to znaczy, że Pismo jest „święte”?

To, że jest Słowem Boga w słowach ludzkich. Dla Hebrajczyka słowo „święty” wskazuje tylko jedną osobę – Boga; w Nowym Testamencie wskazuje przede wszystkim na Ducha Bożego, głównego autora wszystkich ksiąg. Ten zbiór ksiąg to Słowo Boże – definitywnie objawione w życiu, nauczaniu i osobie Chrystusa. Na początku Listu do Hebrajczyków napisano, że „wielokrotnie i na różne sposoby Bóg przemawiał do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna”. A w 2 Liście do Tymoteusza autor pisze do adresata: „Ty natomiast trwaj w tym, czego się nauczyłeś i co ci powierzono, bo wiesz, od kogo się nauczyłeś. Od lat bowiem niemowlęcych znasz Pisma święte, które mogą cię nauczyć mądrości wiodącej ku zbawieniu przez wiarę w Chrystusie Jezusie” (3,14-15).

W jaki sposób zbiór starożytnych opowieści formował się w księgi, które nazwano świętymi?

Musimy zacząć od tego, czym jest Pismo Święte. To dzieje ludu Starego Przymierza, aż do momentu, w którym pojawia się obiecany mu Mesjasz w osobie Jezusa z Nazaretu. On poszerza tę wspólnotę, otwiera ją na pogan.

W tej wspólnocie dokonuje się Boże wkraczanie w dzieje ludzi. Bóg niewidzialny staje się doświadczalny, rozpoznawalny jako Ten, który prowadzi, który zjawia się ze swoją potęgą i mądrością – poprzez wodzów czy mędrców, z oceną sytuacji ludu – przez proroków. To objawianie się Boga zachodzi zawsze w dziejach konkretnych ludzi. To oni, doświadczając interwencji Boga, przekazują świadectwo o tym w kręgu swojej rodziny, szczepu i całego ludu. Ujmują je w formie narracyjnej lub krótkich modlitw czy wyznań wiary.

Pismo Święte to historia zbawienia, doświadczania Boga, poznawania Jego woli, mądrości i wszechmocy. To historia określonych ludzi, nigdy jednak nie rozumianych jako jednostki, ale zawsze w odniesieniu do ludu. Początkowo jest słowem mówionym, następnie spisywanym i utrwalonym w formie ksiąg. To przejście od historii do tekstu dokonuje się za sprawą działania Ducha Bożego. Żadna księga biblijna nie została jednak – jak to wielu sobie wyobraża – podyktowana natchnionemu autorowi na ucho. Duch działa zarówno w tych pierwszych „autorach”, którzy są adresatami działania Boga, i w tych, którzy to doświadczenie przekazują następnym pokoleniom, jak też wtedy, gdy opowiadanie staje się tekstem pisanym. Krótko mówiąc, Pismo święte to historia interwencji Boga w życie ludzi, która stała się tekstem.

Warto przedstawić to na przykładzie: w Eucharystii chleb i wino stają się Ciałem i Krwią Chrystusa. I to, i tamto przemienienie dokonuje się tak mocą słów ludzi, jak mocą jednego Ducha Świętego. To porównanie, zastosowane w dyskusji na Soborze Watykańskim II nad Konstytucją o Objawieniu Bożym „Dei Verbum”, sytuuje Pismo św. na równi z Eucharystią i odsłania jego najważniejszy, chrystologiczny wymiar.

Skoro przez bardzo długi czas te opowieści były tradycją ustną, czy możemy ufać, że ich treść nie zmieniała się w czasie, że dysponujemy przekazem bliskim pierwotnemu, nieskażonym dodatkami?

Dlaczego opowiadamy bliskim o pewnych doświadczeniach? Aby w podobnych sytuacjach stały się dla nich modelem zachowania. Mówimy im prawdę poznaną we własnych dziejach, nie tworzymy mitu czy jakiejś fikcji. Bardzo istotna jest wierność pierwotnemu doświadczeniu, ale z drugiej strony chodzi o to, żeby nowe generacje mogły przeżyć coś podobnego i do naszego pierwotnego przekazu dołączyć swoje pogłębiające przeżycia.

Coś jakby aktualizacja?

Tak. Np. w wielu miejscach Starego Testamentu napotykamy odwołania do Exodusu – działania mocy Bożej w czasie wychodzenia Izraelitów z Egiptu. Jest to bowiem doświadczenie najbardziej źródłowe, ewidentne, ale w następnych wiekach ten lud przeżywał jeszcze inne, podobne exodusy.

W Księdze Izajasza prorok, będący wraz z ludem w Babilonii, zwiastuje rychłą interwencję Boga, która zakończy okres wygnania (Iz 40-55). Posługuje się przy tym kategoriami „nowego wyjścia” – przejścia przez pustynię itd. Mechanizm wygląda więc tak: źródłowe doświadczenie wyjaśnia późniejsze przypadki dziejów ludu, a kolejne pokolenia je pogłębiają. Nie mamy do czynienia z falsyfikacją czy dodawaniem, czego kto chce.

Wiele opowieści biblijnych jest niezwykle skomplikowanych. Obfituje w szczegóły, zwroty akcji, dialogi. Trzeba niezwykłego umysłu, żeby to spamiętać i przechować przez wieki.

Dla współczesnego człowieka sztuka opowiadania jest trudna. Znacznie mniej myślimy w kategoriach patrzenia na swoje życie w kontekście doświadczeń bohaterów książkowych. Nie mówiąc o tym, że z trudem przychodzi nam opowiadanie własnych przeżyć. Tymczasem kultura starożytna nie byłą kulturą obrazu, ale słowa. Analizowanie doświadczenia życiowego stanowiło największy skarb każdego narodu. Tradycja rodowa, widoczna w Starym Testamencie, polegała na snuciu takich opowieści np. w okresie świąt – aby wyjaśnić ich znaczenie. W czasie Paschy trzeba przypomnieć historię Izraelitów w Egipcie. W czasie sprawowania Wieczerzy Pańskiej trzeba przywołać Ostatnią Wieczerzę, krzyż i zmartwychwstanie Jezusa. Inaczej święto Paschy czy Eucharystii byłoby jedynie zawieszonym w próżni sentymentalnym rytem. Narracja uobecniająca historię (oczywiście ryt także) pomaga przeżywać je na nowo.

Poza tym trzeba pamiętać, że istniały szkoły kompozycji opowiadania. Tworzyli je np. młodzi ludzie skupieni wokół proroków. Zdobywali umiejętności wsłuchiwania się w Słowo, zapamiętywania, powtarzania. Istniały techniki komponowania tekstu ułatwiającego jego zapamiętywanie: korzystano ze struktur paralelnych czy koncentrycznych, konstruowano narrację z kilku segmentów o logice wewnętrznej.

Trzeba pamiętać, że historie w tradycji ustnej nie były długie. Układano je tak, żeby nie sposób było przeoczyć jakiegoś elementu – bo wtedy cała historia nie miała sensu. To trochę  tak jak ze współczesnymi dowcipami: każdy z nas zna kogoś, kto opowiadając je, zapomina o szczególe decydującym o komizmie.

Proszę podać przykład konstrukcji ułatwiającej zapamiętywanie.

Np. historia Józefa sprzedanego przez braci do Egiptu to perełka prostej narracji, ale rozgrywającej się na dwóch planach – z dwoma protagonistami: ludźmi i Bogiem. Przy czym Bóg nie wkracza bezpośrednio w akcję, a jednak główny bohater wyznaje: „Bóg mnie wysłał przed wami, aby wam zapewnić potomstwo na ziemi i abyście przeżyli dzięki wielkiemu wybawieniu” (Rdz 45,7). Słuchając tej opowieści odkrywamy, że za dziejami Józefa stoi Opatrzność. Że nie chodzi jedynie o młodzieńca i jego braci, przeżywających przykre przypadki, ale o Boga, który wyprzedza dzieje swojego ludu – ze złego działania braci, ale i ze sprawiedliwości Józefa wyprowadza dobro. Źli bracia odkryją prawdziwe braterstwo, a głodujący ród patriarchy znajdzie ocalenie.

Musimy wyzbyć się myślenia o osobach stojących u źródeł Pisma świętego jako o ludziach sprzed trzech tysięcy lat, prymitywnych. Nie mieli komputerów, ale posiadali takie samo serce i byli tak naprawdę równie zdolni jak my. W dodatku wrażliwi na piękno przekazu literackiego. Nie od razu opowieść o doświadczeniu Boga stawała się tekstem świętym. Zanim to nastąpiło, upływały czasem wieki. Narrację powtarzano we wspólnocie, odnoszono do własnych sytuacji życiowych, ale przede wszystkim polerowano, poddawano gruntownej obróbce literackiej.

Na czym polegała?

W opowiadaniach ewangelicznych np. nie znajdujemy żadnych zbędnych słów. W analizie egzegetycznej trzeba wziąć pod uwagę wszystkie, które są. Jeżeli jakieś przeoczymy, ominiemy ważny wymiar opowiadania.

Skąd podobieństwo niektórych wątków biblijnych do mitów funkcjonujących w świecie bliskowschodnim?

Ta  kwestia dla wielu ludzi stanowi poważny problem, bo pobieżnie dostrzeżone podobieństwa zdają się prowadzić do oczywistego wniosku: Biblia hebrajska to nic innego jak kompilacja wcześniejszej literatury egipskiej czy głównie mezopotamskiej.

Takie tezy stawiał choćby Zenon Kosidowski.

Tak, ale korzenie tego myślenia – tzw. panbabilonizmu, który treści biblijne tłumaczy przez zapożyczenia z mitów, praw i modlitw ludów sąsiednich Izraela – tkwią w drugiej połowie XIX wieku.

Aby przekonać się o bezsensowności tego poglądu trzeba precyzyjnie przyjrzeć się wszystkim podobieństwom, ale też rozeznać różnice między tekstami biblijnymi i ich wcześniejszymi, pozaizraelskimi „odpowiednikami”. W środowisku mędrców i historyków związanych najpierw z dworem jerozolimskim (tzw. szkoła deuteronomistyczna), a także wśród proroków i kapłanów skupionych w świątyni (tzw. szkoła kapłańska) – tam przede wszystkim powstawały wstępne zarysy biblijnych opowiadań o początku świata czy potopie – te pozabiblijne mity były dobrze znane. Co więcej, podejmowano z nimi stanowczą – w duchu monoteizmu – polemikę!

Mity babilońskie, kananejskie czy egipskie służyły wyrażeniu idei dotyczących innych bogów i ludów niż Izrael i Bóg jedyny – idei będących owocem refleksji filozoficzno-poetyckiej nad zjawiskami przyrody, życiem ludzi i stosunkami społecznymi. A proto-historia biblijna (Rdz 1-11) rysuje tło, na którym rozgrywać się będzie historia zbawienia. Na zupełnie inny sposób wykorzystano podobne czy takie same obrazy, motywy literackie i symbole. Dla autorów biblijnych to jedynie środek dla pokazania opłakanej z powodu grzechu pierworodnego sytuacji świata i człowieka przed rozpoczęciem historii zbawienia – zaczynającej się od historii Abrahama (Rdz 12).

<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->

Opowieści o potopie to chyba najbardziej znany przykład podobieństwa wątków biblijnych i pozabiblijnych...

Biblijne opowiadanie (Rdz 6-9) rzeczywiście zawiera wiele odniesień do literatury Bliskiego Wschodu, szczególnie do trzech: „Edenu” – sumeryjskiego opowiadania o potopie, stanowiącego część cyklu, zwanego „Księgą Rodzaju z Eridu” (ok. 1800 lat p.n.e.), asyryjskiej opowieści „Atrahasis” (ok. 1700 p.n.e.) oraz jedenastej tabliczki epopei „Gilgamesz”, której najstarsze kopie pochodzą z VII w. p.n.e.

W każdym z opowiadań mezopotamskich potop jest skutkiem woli bóstw, które zamierzają zniszczyć rodzaj ludzki. Wśród ludzi znajduje się jednak bohater, któremu bóstwo opiekuńcze wyjawia zbliżającą się katastrofę i podpowiada zbudowanie arki. Bohater zabiera się do dzieła z całą ostrożnością, a przed nastaniem potopu otrzymuje rozkaz schronienia się w arce.  Zabiera do niej całą rodzinę oraz po parze ze wszystkich żyjących zwierząt. Tuż po zamknięciu drzwi zaczyna padać ulewny deszcz, trwający sześć dni (w innych przypadkach siedem) i niszczący wszelką postać życia. Po ustaniu deszczu arka osiada na jakiejś górze; bohater otwiera okno i co pewien czas wypuszcza różne ptaki, aby się przekonać, czy ziemia już obeschła („Gilgamesz”). Upewniwszy się o tym, wychodzi z arki i natychmiast składa ofiarę, której woń dociera do istot niebieskich. Dzięki niej bogowie zostają przebłagani: błogosławią bohatera i jego żonę, zapewniając im nieśmiertelność („Gilgamesz”). Aby zaś zapobiec zbytniemu rozmnożeniu ludzkości, stosują środki ograniczające płodność – „wynajdując” np. różne choroby dziecięce („Atrahasis”).

Opowiadania te są zbliżone do relacji biblijnej nawet w drobnych szczegółach, ale różnią się w zasadniczych sprawach. Tylko narracja biblijna kończy się informacją o przymierzu między Bogiem i człowiekiem oraz o widzialnym znaku tego przymierza, tęczy. Bóg w sposób jednostronny i bezwarunkowy zobowiązuje się, że nigdy nie zniszczy świata i życia na ziemi.

<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->

Opowiadania mezopotamskie również kończą się przychylnymi decyzjami bóstw.

Ale obydwie – wspomniane wyżej – hebrajskie szkoły myślenia historyczno-teologicznego stojące za biblijną narracją o potopie przekazują w niej bogate orędzie teologiczne, niespotykane w mitach mezopotamskich. Porównajmy treści.

Po pierwsze, Izrael wierzy w Boga, który sprzeciwia się złemu działaniu ludzi, ale nie jest Bogiem niszczącym. Sam zresztą stworzył świat i ludzi, aby wszystko było dobre. Człowiek nie może bać się Boga ani sądzić, że Jego oburzenie na zło uśmierzy ofiarami. Ludy ościenne, w tym kolejni mieszkańcy Mezopotamii, nie znali prawdy o jednym Bogu, który nie ma rywali, i jest Dobry. Brakowało im doświadczenia historycznego danego Izraelitom: pierwszy exodus z Egiptu, drugi z Babilonii, doświadczenia Abrahama, Mojżesza, Dawida, proroków... i koniecznej łaski wiary w Boga niewidzialnego, niepodlegającego ludzkiej manipulacji (zakaz tworzenia posągów!). Kierowali się jedynie rozumem przyrodniczo-socjologicznym i w swoich mitach opisywali cykle przyrody (z myślą o ułaskawieniu żywiołów) oraz zjawiska społeczno-religijne (uzasadniając je).

Po drugie, istnieje związek między życiem pojedynczego człowieka i całej społeczności ludzkiej, a losami świata. Człowiek winien bać się samego siebie, gdy nie jest sprawiedliwy, gdy nie jest posłuszny Prawu Boga. Dlatego winien rzetelnie oceniać swoje postępowanie: czy jest sprawiedliwe (zgodne z wolą Stwórcy, posłuszne Jego słowu – prawu, czego wzorem jest Noe). To sprzeczne z wolą Stwórcy działanie człowieka sprowadza katastrofę.

Po trzecie, zdarzające się katastrofy naturalne są według mezopotamskich opowiadań przejawem walki między bogami. Ukarani katastrofą winni im składać ofiary przebłagalne. Według „Atrahasis” powód ma charakter „ekologiczny” – ziemia jest przeludniona, a hałas wywoływany przez ludzi zakłóca spoczynek bogów. Tymczasem biblijna narracja uczy, że przyczyną kataklizmów w świecie przyrody jest nieład wprowadzony przez nieposłuszeństwo człowieka.

Po czwarte, biblijna narracja o potopie jest ostrą polemiką z mezopotamskim politeizmem. Noe zostaje uratowany nie dlatego, że czcił jakieś przychylne mu bóstwo, ale ponieważ potrafił znaleźć łaskę w oczach jedynego Boga, Pana wszechświata (por. Rdz 6,8). A znalazł ją nie dzięki ofiarom, ale dlatego, że pośród ludzi swego totalnie zepsutego pokolenia był sprawiedliwy. Uratowała go prawość – prawość człowieka, który jeszcze nie znał Prawa Bożego objawionego w postaci przykazań.

Po piąte, np. w „Atrahasis” ukazany jest w gruncie rzeczy karykaturalny obraz świata bogów. Oto gdy nie ma ludzi na ziemi, narzekają oni z powodu trapiącego ich głodu. Ludzie zostali stworzeni, aby karmić bogów swoimi ofiarami. Kiedy uratowany z potopu bohater zaczyna składać ofiary, ich woń od razu przyciąga bogów, którzy gromadzą się wokół ołtarza, żarłoczni jak muchy („Gilgamesz”). Bogowie uświadamiają sobie, że nie mogą się obejść bez ludzi. Ponadto nie są wszechwiedzący ani wszechmocni.

Wreszcie, inne są następstwa ofiary złożonej po potopie: w „Gilgameszu” bohater potopu i jego żona stają się nieśmiertelni. Noe pozostaje śmiertelnikiem. Opowiadania mezopotamskie rozwodzą się na temat bohatera potopu jako zaczątku ludzkości powołanej do składania bogom ofiar. Biblia o Noem mówi niewiele, a i on sam nie zabiera w ogóle głosu. Wiadomo tylko, że jest człowiekiem „sprawiedliwym” i „posłusznym”, ale dalej musi czuwać nad sobą (por. Rdz 9,18-29). Został ocalony po to, aby być wzorem sprawiedliwości i posłuszeństwa – a nie składania ofiar w celu uśmierzenia gniewu Bożego.

Jeszcze nie tak dawno Kościół promował pogląd, że Pismo św. jest nieomylne: wszystko, co w nim napisano, miało być prawdziwe. To rodziło od wieków niezrozumienia i napięcia – np. między wiarą a nauką.

Pismo jest nieomylne w sprawach zbawienia. Już św. Augustyn głosił, że tylko w tej kwestii. Kiedy pojawiły się nauki przyrodnicze, wielu egzegetów nie dostrzegło, że Pismo św. mówiąc o świecie używa pojęć, jakimi posługują się zwykli ludzie, a nie z zakresu astronomii czy biologii. Obrazowe pojęcia przyrodniczo-kosmologiczne rozumiano dosłownie i traktowano jako równoznaczne z analityczną wiedzą naukową. Wynikało to ze scholastycznego, zawężonego myślenia o istocie natchnienia. Tymczasem autorzy ksiąg nie przelewali na zwój praw rządzących kosmosem i przyrodą, które Bóg miałby im szeptać do ucha, ale opowiadali o objawianiu się Boga w świecie i w dziejach za pomocą kategorii sobie znanych. Korzystali z pojęć dotyczących budowy świata i działania przyrody funkcjonujących w ich czasach, ale uczyli o relacji Bóg – świat – historia. Z Biblii wynika, że za światem i historią stoi nieskończona Mądrość, Boża Logika życia i osobowy Sens.

<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->

Nieomylne w sprawach zbawienia – czyli co do jakich treści?

Kościół nie posługuje się już raczej negatywnym pojęciem „nieomylności”, ale prawdy. Sobór stwierdził, że Pismo zawiera pewną i pełną prawdę dotyczącą zbawienia człowieka i przemiany świata. Najistotniejszą treścią Pisma jest więc narracyjne, prorockie, poetyckie i retoryczne świadectwo o Bogu, który stworzył człowieka, nie zostawia go samemu sobie w godnej pożałowania sytuacji spowodowanej grzechem, ale wkracza w jego dzieje, aby go obdarzyć Chwałą. Definitywnie czyni to przez życie, nauczanie, osobę Jezusa Chrystusa, czyli Mesjasza Bożego – Jego krzyż i zmartwychwstanie.

<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->

Kościół długo dochodził do takiego myślenia. W XIX w. wśród teologów wrzało, a Watykan wydawał się zamknięty na dyskusję. W latach 1905-15 papieska Komisja Biblijna wydała tzw. dekrety kagańcowe, dotyczące badań nad Biblią. Czego Kościół się bał?

W XIX w. tworzono dowolne „biografie Jezusa”, wybierając z Ewangelii tylko te fragmenty, które pasowały do założonego modelu: działacza społecznego, proroka, nauczyciela. Kościół był ostrożny wobec badań prowadzonych w oparciu o założenia racjonalizmu i pozytywizmu, wykluczające nadprzyrodzony charakter osoby Jezusa i działanie Boga w historii. W początkach XX w. pojawiła się pierwsza szkoła historycznego badania Biblii – tzw. Formgeschichte (historia form). Skupiała się na wyodrębnianiu najmniejszych form literackich, z których składają się Ewangelie (to np. relacje z cudów Jezusa, jego przemowy, przypowieści). Uczeni z tej szkoły przyjęli jednak szereg błędnych założeń ideologicznych: przede wszystkim, że Ewangelie to produkt anonimowych, prymitywnych, ludowych grup chrześcijan, wszędzie widzących cuda, ogarniętych emocjami z powodu głoszonych przez Jezusa haseł wolności i braterstwa (są więc jedynie świadectwami wiary takich wspólnot, bez większej wartości historycznej). Po drugie, przyjęta metoda dokonywała wiwisekcji Ewangelii. To tak, jakby zabytkowy zegarek ktoś rozkręcił i wpatrywał się w poszczególne części, ale potem nie potrafił ich złożyć w całość.

Nie do przyjęcia było też uznanie ewangelistów za kompilatorów. Ewangelie miałyby powstać nie na zasadzie pracy redakcyjnej autora, który odsłania obraz ziemskiego i zmartwychwstałego Jezusa, ale na zasadzie bardziej lub mniej przypadkowego zestawiania w jeden zbiór pochodzących z rozmaitych źródeł jednostek, które miały być użyteczne jedynie w głoszeniu Jezusa-Pana.

Badacze Formgeschichte tak bardzo skupili się na badaniu przedliterackich dziejów Ewangelii, że uniemożliwili odnalezienie w nich jakiejkolwiek teologii. Bo jak z pojedynczych form literackich, luźno ze sobą połączonych, „ogryzionych” z odniesień do transcendencji, odczytać orędzie Boga?

Największym jednak ograniczeniem było założenie, że wartość historyczną mają tylko te formy, które badacze uznają za najstarsze, bo wolne od jakichkolwiek odniesień do synostwa Bożego Jezusa i mesjańskiego posłannictwa.

 

Oficjalne stanowisko Kościoła zmieniało się jednak. W 1943 r. Pius XII w encyklice „Divino Afflante Spiritu” nie tylko odżegnał się od literalnego odczytywania Pisma, ale zachęcił do intensywnych badań. Co się stało?

Szukanie sensu wyrazowego jest i dzisiaj podstawowym obowiązkiem egzegety. A stanowisko Kościoła ewoluowało, pogłębiało się bowiem rozumienie Pisma jako historii, literatury i kanonu. Biblistyka od dominującego w Formgechichte historycyzmu przeszła ku badaniom literackim. W latach 50. powstała Redaktionsgeschichte (historia redakcji). Ten nurt badań udowodnił, że ewangeliści nie są biernymi kompilatorami, ale rzeczywistymi autorami – historykami, literatami i teologami. Z pierwotnej tradycji ustnej i utrwalonej w nich „pamięci Jezusa” wybrali odpowiednie materiały i inteligentnie je skomponowali. Każdy z nich ukazał Go od innej strony: np. miłosierdzia (Łk) czy wcielenia (J). Byli znani w całym Kościele apostolskim, a ich dzieła przyjmowano z zaufaniem, ale i krytycznie.  A dzisiaj na nowo odkrywa się kanon – Pismo św. jako organiczną całość.

We wspólnotach tych pielęgnowano ustny przekaz świadectw sięgających Jezusa, były one skupione wokół naocznych świadków i uczniów. Sami ewangeliści byli apostołami albo uczniami apostołów – Marek opowiadał katechezę Piotra, Łukasz znał ewangelię głoszoną przez Pawła. Odkrycie pracy ewangelistów-redaktorów było konieczną korektą lekceważącego podejścia do autorstwa Ewangelii w Formgeschichte.

We wszystkich ewangelicznych jednostkach literackich widać źródłowe odniesienie do prawdziwych dziejów Jezusa. Współcześni badacze podkreślają, że każde najkrótsze zdanie Jezusa powtarzano przede wszystkim dlatego, że On rzeczywiście je wypowiedział. Ewangeliści wyszukiwali takie sceny z życia Chrystusa, w których dana sentencja lub przypowieść rzeczywiście została wypowiedziana. Żadna jednostka by nie powstała, gdyby nie miała zakorzenienia w prawdziwej historii.

Opowiadania mogły budzić wiarę tylko dlatego, że przekazywały prawdę o tym, co Jezus mówił i czynił. Pierwsi słuchacze – z których wielu to Żydzi, zdający sobie sprawę, że wierząc w Jezusa decydują się na odchodzącą od judaizmu nową religię – byli najbardziej zainteresowani Jezusem historii: czy rzeczywiście jest On Mesjaszem objawiającym w pełni moc i miłość Boga.

<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->

Współcześni egzegeci badają Biblię za pomocą tzw. metody historyczno-krytycznej. Na czym ona polega?

Pod tą nazwą kryje się wiele różnorodnych działań. Najpierw – tzw. krytyka tekstu. Istnieje ok. 5 tysięcy zachowanych rękopisów (i fragmentów) Ewangelii. Która wersja jest najbardziej wierna źródłu, formie pierwotnej? To ważna analiza: od tego, którą wersję przyjmiemy za tą, która wyszła spod pióra autora natchnionego, zależy interpretacja.

Kolejny etap to analiza literacka. Badacz musi precyzyjnie określić początek i koniec perykopy (zwartej jednostki literackiej), a następnie jej osadzenie w całości dzieła. Potem bada tzw. napięcia językowe wewnątrz perykopy: powtórzenia, różnice w stylu i słownictwie. Wszystko po to, żeby ustalić, czy składa się ona z pisanych, czy mówionych źródeł wcześniejszych.

Następnie analizuje kompozycję tekstu. Myślenie hebrajskie posługuje się inkluzjami, słowami kluczowymi, powtórzeniami; nawet teksty ewangeliczne komponowano często nie w schemacie przyczyna-skutek, ale na zasadzie scen powiązanych ze sobą jak np. w tryptyku. Kompozycja literacka objawia zasadniczą myśl, jaką zawiera tekst natchniony. Kolejny krok to określenie środowiska, w jakim badany tekst się zrodził. Sprawny egzegeta wyczyta, dla kogo był pisany, w jakim celu, jaki problem próbuje rozwiązać.

Potem rzecz bardzo ważna: stwierdzenie gatunku literackiego tekstu – czy jest on poetycki, narracyjny, a może retoryczny (mowa, jak listy św. Pawła) albo apokaliptyczny? Prawidłowa ocena pozwoli stwierdzić, jak go interpretować: np. czy jako kronikę stworzenia świata i człowieka, czy jako hymn na cześć Stwórcy i Pana dziejów. To z zaniedbania określenia gatunku wynikały właśnie niezrozumienia między wiarą a nauką. Bo np. poeta w opisie świata będzie posługiwał się pojęciami charakterystycznymi dla poezji, refrenami. Gdyby ktoś rozumiał jego wypowiedź jako prawdę kosmologiczną, dojdzie do pomieszania pojęć.

Po określeniu kompozycji i gatunku badacz analizuje proces powstawania tekstu – jego historię.

<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->

To samo badała krytykowana już metoda Formgeschichte.

I to w istocie takie samo badanie, ale uwolnione od narzuconej Biblii i ograniczającej wolność badań ideologii. Poza tym, czy tylko pierwotna, archaiczna forma gwarantuje wiarygodność historyczną? Przecież tekst późniejszy, wzbogacony w tradycji, może zawierać informacje równie ważne, pochodzące jeszcze od innych świadków! Oprócz tego, po latach świadkowie głębiej rozumieją wypowiedź lub wydarzenie. I to jest ważne – jak narastało rozumienie źródłowych wydarzeń, wypowiedzi, postaw i działań; w jakich okolicznościach ono następowało, dlaczego było akceptowane przez pozostałych świadków ziemskiego i zmartwychwstałego Jezusa.

<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->

Nie jest jednak obojętne, czy dana biblijna scena wydarzyła się naprawdę, czy nie. Jak się przekonać o wiarygodności historycznej wydarzenia?

Posługując się krytyką historyczną. Po pierwsze, stosując tzw. kryterium wielości i różnorodności świadectw wewnątrz Nowego Testamentu i poza nim. Dla wiarygodności wydarzenia ewangelicznego jest ważne, czy np. w tradycji Pawłowej znajduje się jakaś aluzja do niego. Następnie stosuje się kryterium nieciągłości. Np. za wiarygodne historycznie uważa się te wypowiedzi i czyny Jezusa, które nie są prostymi konsekwencjami treści Starego Testamentu, a są też niespójne z pierwotnym chrześcijaństwem. Czyli są oryginalne, typowo Jezusowe.

Tu wchodzi w rachubę tzw. kryterium koherencji – na ile badane wydarzenie czy wypowiedź jest zgodna ze stylem życia Jezusa, z zasadniczym orędziem, które głosił (królowanie Boga), obrazowym językiem, jaki stosował. Kolejne to kryterium historycznej racji wystarczającej – na ile dane wydarzenie (wypowiedź) zawiera rację wystarczającą do tego, że Jezus został odrzucony przez ówczesnych strażników judaizmu, skazany na śmierć i ukrzyżowany, a równocześnie w jakim stopniu wyjaśnia powstanie nowej wspólnoty religijnej (tzw. impact Jezusa na jej kształt i losy). Rozbija ono modne dzisiaj sprowadzanie Jezusa do poziomu rabina bądź wędrownego cynika czy głosiciela wolności. Żaden rabin czy cynik nie został ukrzyżowany – a było ich wówczas w Palestynie i w Imperium Rzymskim wielu. Żaden też nie powołał tak precyzyjnie ukształtowanej, zupełnie nowej wspólnoty religijnej.

Stosując te kryteria egzegeta bada, na ile i w jakim stopniu analizowany tekst odzwierciedla wypowiedź Jezusa, a na ile jest jej rozwinięciem redakcyjnym; na ile przekazuje szczegóły historyczne dotyczące wydarzenia, a na ile jego interpretację – apostolską, niezwykle cenną! Słowa Jezusa parafrazowano bądź wzmacniano budującymi opowiadaniami-przykładami. Czyny natomiast interpretowano teologicznie. Nade wszystko jednak odczytywano już przez pryzmat zmartwychwstania.

Nie zachodziło więc zafałszowanie słów bądź czynów, ale pogłębienie w kontekście popaschalnych doświadczeń Jezusa-PANA i Kościoła apostolskiego.

<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->

Ale co ma zrobić czytelnik Pisma, kiedy dowiaduje się z biblijnego przypisu, że danych słów Chrystus tak naprawdę nie wypowiedział albo jakieś wydarzenie nie miało miejsca?

Przede wszystkim nie ma takiego zdania, które współcześni egzegeci, wolni od założeń pozytywizmu, wykluczają jako niepochodzące od Jezusa bądź sprzeczne z istotą Jego orędzia. Operację oddzielania różnych wypowiedzi Jezusa Ewangelii od Jezusa historii dokonywali w XIX i na początku XX w. badacze przyjmujący a priori, że nie był On Synem Bożym, a jako człowiek nie mógł mówić o sobie tak, jak mówi w Ewangeliach, ani też dokonywać dzieł Mu przypisywanych, wymagających boskiej mocy.

Ale już w latach 50. pojawili się uczeni, którzy przekonująco dowodzili, że Ewangelie zawierają liczne, wiarygodne historycznie przekazy o Jezusie historii: opis męki i śmierci, ukazywań się Zmartwychwstałego, przypowieści, opowiadania o miłosierdziu względem grzeszników. Z kolei rozwijająca się dzisiaj analiza narracji pozwala rozumieć, że ewangelista mógł przestawiać kolejność słów i czynów, zmieniać miejsce wypowiedzi bądź cudu.

<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->

A skąd różnice w ewangelicznych obrazach Jezusa?

Każdy ze świadków patrzył na Jezusa i słuchał Jego nauczania z właściwą sobie wrażliwością psychologiczną, duchową czy społeczną. Z ciągle żywej „pamięci Jezusa” wydobywał we własnej katechezie to, co najmocniej go uderzyło, a co zarazem odpowiadało na pytania stawiane w jego otoczeniu, co korespondowało z wrażliwością adresatów.

Jak różne, a zarazem prawdziwe aspekty jednej i tej samej osoby bądź wydarzenia można wydobywać w kontekście zmieniających się wyzwań i wraz z upływem czasu, widać dzisiaj w Polsce np. w odniesieniu do ruchu Solidarności...Ale stanowczo odrzucano fałszywe obrazy Jezusa historii (w apokryfach i w ewangeliach gnostyckich).

<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->

A co zrobić, kiedy różnice dotykają spraw fundamentalnych? Opis męki Chrystusa na krzyżu jest inny u każdego z autorów.

Żaden rzetelny egzegeta nie jest w stanie przekreślić którejś ze scen i uznać, że jest ona niewiarygodna historycznie albo dowodzić, że przekaz jednego z ewangelistów jest bardziej wartościowy historycznie. Owszem, przyjmuje się z dużym prawdopodobieństwem, że słowa podane przez Mateusza i Marka zostały rzeczywiście wypowiedziane przez ukrzyżowanego Jezusa. Ale to nie przekreśla prawdziwości obrazu Łukaszowego czy Janowego.

Racjonalistyczno-pozytywistyczna moda wykluczania i przeciwstawiania jednej wypowiedzi drugiej panowała mniej więcej do lat 80. ubiegłego stulecia. Negowano też niektóre wydarzenia jako niemające miejsca (np. spotkanie Jezusa z Herodem), bo opowiedziane tylko przez jednego ewangelistę. Podobnie przekreślano wypowiedzi Jezusa, które pojawiają się tylko w jednej Ewangelii – jako prawdopodobnie niepochodzące od samego Jezusa. Myśląc w ten sposób trzeba by wykluczyć albo zminimalizować choćby przypowieść o synu marnotrawnym.

Wracając do kwestii scen ukrzyżowania: współcześnie przeważa myślenie łączące wszystkie słowa Ukrzyżowanego w jeden quadrofoniczny obraz. Żadne ze zdań nie jest fałszywe, bo nie stoi w sprzeczności ani z modlitwą Jezusa w Ogrodzie Oliwnym, ani z Jego relacją do Ojca objawioną w mowach, ani z Jego miłosierdziem względem grzeszników, ani z Jego miłością do uczniów. Wcześniejsza modlitwa, nauczanie i postawa znajdują apogeum w słowach i zachowaniu Jezusa na krzyżu.

Gdybyśmy próbowali jedynie dojść do pierwotnych, realnych historycznie wypowiedzi i czynów Jezusa, pozbawilibyśmy się wielkiego bogactwa, rozwoju ich rozumienia, jaki dokonał się – pamiętajmy o tym stale – pod wpływem działania we wspólnocie apostolskiej Ducha Prawdy. On prowadził apostołów do coraz głębszego rozumienia słów i czynów Jezusa ziemskiego – nieprzerwanie aktualnych i odnoszących się także do nowych sytuacji historycznych, w jakich przychodziło im żyć.

Ewangelie nie rozdzielają człowieczeństwa i bóstwa Jezusa, Jego historii i rodzącej się stopniowo wiary w Niego, ale doskonale ukazują ich organiczną i dynamiczną więź. Także nam, dzisiaj.

 

Jak czytać Pismo św., aby nie pobłądzić przy interpretacji?

Trzeba wziąć pod uwagę trzy odniesienia: Tradycję Kościoła, Wspólnotę wiary i najnowsze zdobycze egzegezy akceptowane przez ogół biblistów.

Tradycja i Wspólnota wiary to inaczej mówiąc środowisko, w którym Pismo Św. powstało i jest zakorzenione. Ta Wspólnota, akceptując skierowane do niej Słowo Boga, nie tylko zachowywała je, spisując księgi, ale też kształtowała w oparciu o nie styl życia, instytucje, liturgię, modlitwy i pogłębiające jego rozumienie komentarze (Tradycja).

Weźmy przykład „Pana Tadeusza”. Sens tego poematu dociera do nas poprzez tradycję, czyli przez to, co to dzieło ukształtowało w świadomości Polaków i ich kulturze. Podobnie, żeby zrozumieć np. „Tygodnik Powszechny” z lat 70., nie wystarczy sama lektura. Trzeba poznać historię środowiska, w którym czasopismo powstawało. Bo szereg myśli, które odbiły się jednym czy drugim tekście jeszcze mocniej były przeżywane przez ludzi, naznaczyły całe ich życie, inspirowały instytucje i ruchy społeczne.

Rozpatrywanie dzieła w odłączeniu od środowiska jego powstania i dalszego oddziaływania  nie gwarantuje prawdziwego poznania. Dlatego w Kościele katolickim, w odróżnieniu od nurtów protestanckich, nie przekreśla się Tradycji i wspólnoty wiary. Tradycja nie stoi ponad Pismem Św., nie jest też jakimś konkurencyjnym albo zastępczym źródłem Objawienia. Sobór Watykański II  przypomina pra-chrześcijańską prawdę: Objawienie Boże zostało nam dane we Wspólnocie wiary (biblijny Izrael i Kościół apostolski), a przekazane w organicznym splocie dwóch nurtów: Pisma św. i Tradycji. A do tego dzisiaj jest jeszcze nowa metoda badań oddziaływania Pisma na kulturę, literaturę, sztukę, tzw. Wirkungsgeschichte. Ostatnia np. abp Ravasi opublikował swe badania na temat oddziaływania dziejów i nauczania św. Pawła w muzyce.

<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->

Od czego więc rozpocząć analizę Pisma?

Od prawidłowego jego odczytania. Inaczej cała interpretacja będzie ułomna. Dla biblisty podstawowym narzędziem do prawidłowej interpretacji Pisma jest znajomość starożytnych języków.

Dziesięć lat temu o. Andrzej Gieniusz opublikował doktorat, w którym udowodnił, że fragment Listu do Rzymian (Rz 8,18) dotychczas tłumaczono nieprecyzyjnie: „cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi (gr. ouk aksia) z przyszłą chwałą, która ma się w nas objawić”. O. Gieniusz, posługując się programem komputerowym pozwalającym badać całą istniejącą literaturę grecką, odkrył w niej 16 tekstów, w których wyrażenie ouk aksios ma sens: „nie udaremniać”, „nie niweczyć”, „nie przekreślać”. Następnie udowodnił, że tym właśnie znaczeniu jest stosowane przez św. Pawła, a cytowane wyżej zdanie powinno brzmieć: „cierpienia teraźniejsze nie przekreślają chwały...”.

Więc odkrycie filologiczne prowadzi do nowej, głębszej interpretacji, w której myśl św. Pawła jaśnieje pełnym blaskiem! Chodzi o to, że cierpienia istniejące również w świecie odkupionym przez Chrystusa wcale nie są znakiem, iż chrześcijanie nadal znajdują się w sytuacji nieprzyjaźni z Bogiem, jak chciałaby starotestamentalna teoria retrybucji, i nie przekreślają tym samym nadziei na pełne zjednoczenie i udział w uwielbionym życiu Chrystusa. Zamiast być karą, cierpienie dla Pawła jest tajemnicą i może stać się dla wierzących miejscem zwycięstwa i doświadczenia potęgi miłości: „we wszystkim odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował” (Rz 8,37).

Warsztat filologiczny jest bardzo istotny, ale to dopiero początek. Studiów biblijnych nie sposób odbywać bez wiedzy archeologicznej, historycznej, geograficznej dotyczącej starożytnego Bliskiego Wschodu. Nowe pokłady znaczeń wydobywa się dzięki zastosowaniu metod: narratywnej, retorycznej i semiotycznej, oraz nowych podejść badawczych, m. in. od strony żydowskich technik kompozycji i interpretacji, socjologii, psychologii, antropologii kulturowej. Nie wolno poprzestawać na poziomie tzw. zdrowego chłopskiego rozumu, a tym bardziej schodzić do poziomu lektury fundamentalistycznej (dosłownej) czy wykluczającej sens alegoryczny. Np. wesele w Kanie – dostrzegamy w nim tylko opis cudu przemiany wody w wino; a chodzi o objawienie się oczekiwanego przez wieki Mesjasza-Oblubieńca, który swej Oblubienicy – wspólnocie wierzących w Niego – daje nowe i dobre wino – Ewangelię.

 

Większość czytelników nie posiada jednak specjalistycznej wiedzy biblistycznej. A Kościół zachęca do samodzielnej lektury Biblii. W wielu grupach duszpasterskich istnieje zwyczaj tzw. dzielenia się Słowem: uczestnicy po lekturze fragmentu Pisma snują interpretacje. Czy biblista powinien się na to krzywić?

Absolutnie. W praktyce takiej uczestniczą zazwyczaj ludzie głęboko wierzący, którzy patrzą na swoje życie w świetle Ewangelii. Ważne oczywiście, żeby opiekę nad nimi sprawował dobrze przygotowany duszpasterz. I żeby stosowali którąś zKorzystając z encyklopedii i słownika wiedzy biblijnej... prostych, a przynoszących owoce metod interpretacji – choćby odnosząc się do tekstów paralelnych, podawanych na marginesie lub w przypisach.

<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->

Nie da się jednak ukryć, że odczytywanie Pisma Św. na własny sposób nieraz kończyło się w historii pobłądzeniem i herezją.

Właściwa interpretacja Pisma nigdy nie odbywała się na sposób indywidualistyczny, w oderwaniu od wspólnoty. Już w czasach starotestamentalnych mędrzec czy prorok swoje doświadczenia Boga przekazywał wspólnocie, a ona je oceniała, zestawiała ze swoim, czekała na ich potwierdzenie przez wydarzenia historii – i akceptowała, przekazując następnym pokoleniom, bądź nie.

Nie można też fragmentu interpretować w oderwaniu od reszty danej księgi i całości Pisma św. Prawda zbawienia przekazana jest w Biblii jako jednej Księdze, chociaż składa się ona z 72 ksiąg. Stanowią one organiczną całość. Nie ma więc możliwości, żeby np. w obrazie Chrystusa dało się wyszukać, co komu tylko przyjdzie do głowy. Chyba, że w oparciu o jedno i wyrwane z kontekstu zdanie, po swojemu przetłumaczone. Ale to metoda sekt!

Jeżeli ktoś nagle wygłasza interpretację sprzeczną z doświadczeniem Wspólnoty wiary, mamy istotnie do czynienia z herezją. Św. Paweł pisze: „Innej Ewangelii nie ma: są tylko jacyś ludzie, którzy sieją wśród was zamęt i którzy chcieliby przekręcić Ewangelię Chrystusową. Ale gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy - niech będzie przeklęty!” (Ga 1,7-8).

Trzeba tu podkreślić, że Pawłowe rozumienie Chrystusa było nowatorskie w porównaniu do początkowego myślenia apostołów, pociągnęło za sobą odniesienie Ewangelii do pogan i całego świata. Ale Paweł – jakkolwiek pewien otrzymanego Objawienia – przybył do Jerozolimy i skutecznie w dyskusjach przekonywał Piotra, Jakuba, pozostałych apostołów, i cały Kościół apostolski.

<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->

Czy można odczytywać Pismo św. w kontekście własnego życia?

Oczywiście – wręcz trzeba. Teksty natchnione są historią interwencji Boga w życie określonych ludzi, przemienioną w tekst, po to, aby objaśniać teraźniejsze i przyszłe życie ludu Bożego i każdego człowieka. Ukazują, według jakich reguł Bóg działał i jak chce działać dzisiaj i w przyszłości – na końcu czasów.

Ewangelie opowiadają wręcz modelowe historie spotkań różnych ludzi z Jezusem. Określonej postawie i słowom człowieka odpowiada taka, a nie inna postawa i słowa Chrystusa. To tzw. „paradygmaty”, czyli wydarzenia i sytuacje typowe, aktualne zawsze. Weźmy np. scenę, kiedy Chrystus jest na obiedzie u faryzeusza Szymona. Podchodzi do Niego kobieta znana publicznie z grzesznego życia. Dla ówczesnej wrażliwości było szokujące, że Jezus pozwolił jej przybliżyć się, dotknąć. Łukasz ukazał to wydarzenie jako paradygmat określający relację: Jezus –  grzesznik(-ca). Każdy czytelnik w każdym czasie znajdzie w tej scenie wzór i zachętę dla własnego wychodzenia z grzechu. Jezus wypowiada bardzo ważne zdanie, które w języku greckim jest tak zbudowane, że wyraża dwie prawdy „odpuszczone jej są liczne grzechy dlatego, ponieważ bardzo umiłowała” oraz: „ponieważ odpuszczone jej zostały liczne grzechy, dlatego też bardzo umiłowała”. Te prawdy są ponadczasowe, ich sens nie wyczerpuje się tylko w tej jednej, pierwotnej sytuacji.

Rzecz ogromnie ważna: poprzez zmartwychwstanie Jezusa nie tylko Jego ciało, ale i życie opowiedziane w Ewangeliach doznały przemienienia i uzyskały chwalebny, czyli boski, nieprzemijający, ponadczasowy charakter. Pismo Św. to Chrystus historyczny, który dzisiaj żyje z nami i dla nas.

Hans-Georg Gadamer w swoim najważniejszym dziele „Prawda i metoda” pisze, że zrozumienie jakiegoś tekstu zawsze oznacza jego aplikację. Każdy czyta z własnym horyzontem hermeneutycznym, który nieustannie się poszerza i pozwala odkrywać nowe sygnały, które zawarte są nawet w dobrze już znanym tekście. Dany fragment inaczej brzmi w dzieciństwie, inaczej w wieku dojrzałym czy na łożu śmierci. Dlaczego filmuje się albo inscenizuje wielkie dzieła literatury? Ponieważ w nowej sytuacji historycznej odkrywa się w nich nowe treści, które tłumaczą współczesną rzeczywistość.

Czytać Pismo w kontekście własnego życia trzeba też z racji ewangelizacyjnych – aby głosić Ewangelię, trzeba mieć własne doświadczenie jej działania w życiu.

<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->

Podczas lektury Biblii współczesny czytelnik – o współczesnej wrażliwości – co i rusz natrafia na fragmenty trudne, wzbudzające nawet, jak pisała Anna Świderkówna, wątpliwości moralne. Niektórych gorszy Abraham, który zostawia na pustyni kobietę z dzieckiem, innych Jozue mordujący z zimną krwią mieszkańców Jerycha...

Czytelnik musi pamiętać o podstawowej prawdzie dotyczącej Objawienia – ma ono charakter historyczny, zstępujący i progresywny. To znaczy: Bóg działa w życiu ludzi takich, jakimi oni w danym momencie dziejów są – z ich wrażliwością i kulturą. Tak lud starego Przymierza jak i nowego rozwija się w miarę intensyfikowania się dialogu i współdziałania z Bogiem. Żaden z bohaterów (poza Maryją) nie jest już na starcie święty. Bóg akceptuje słabych ludzi, zniża się do ich ograniczonego sposobu rozumowania, niedoskonałych praw, a nawet na serio bierze ich decyzje i uczucia. Ale nie po to, aby je takimi, często wręcz złymi, utrwalić, lecz aby je stopniowo doskonalić, podnosić do poziomu własnej doskonałości.

Nie trzeba się gorszyć trudnymi fragmentami Biblii, ale starać się właściwie je zrozumieć. Jeśli chodzi o sytuację z dziejów Abrahama, to objawia się w niej wspaniała prawda: nawet patriarcha może ulegać złym uczuciom, np. zazdrości i krzywdzić najbliższych. Ale Bóg ze względu na heroiczną wielkość Abrahama i jego wiarę przejmuje troskę o wypędzoną kobietę i jej dziecko. Postawa Abrahama, gdyby widzieć ją w oderwaniu od jego wiary i Boga, który mu towarzyszy, byłaby istotnie przygnębiająca. Ale historia ta odczytana właściwie umacnia nas: bo również my krzywdzimy innych, ale możemy Boga prosić, aby swoją mądrością i mocą nie pozostawiał ich w niedoli, a nas z ciężarem nienaprawialnego ludzkimi siłami zła. Właśnie na tym polega miłosierdzie Boga – w odniesieniu do skutków naszych grzesznych działań!

O śmierci mieszkańców Jerycha i innych Kananejczykach wytraconych przez „synów Izraela” tak mówi Księga Mądrości: „Oszczędzasz wszystko, bo to wszystko Twoje, Panie, miłośniku życia! Dlatego nieznacznie karzesz upadających i strofujesz, przypominając, w czym grzeszą, by wyzbywszy się złości, w Ciebie, Panie, uwierzyli. Bo i dawnych mieszkańców Twojej świętej ziemi znienawidziłeś za ich postępki tak obrzydliwe: czarnoksięstwa, niecne obrzędy (...). Chciałeś ich wytracić ręką naszych przodków. Ale i ich jako ludzi oszczędzałeś! (...) Mogłeś wydać bezbożnych sprawiedliwym w bitwie lub naraz wygubić przez bestie okrutne (...). Lecz karząc powoli, dawałeś miejsce nawróceniu (...) (Mdr 11, 26 – 12, 10).

To jest tekst niezwykle ważny! Zło popełniane przez człowieka ściąga na niego śmierć. Zepsuty naród ginie; inny zajmuje jego miejsce. Tak Księga Jozuego jak i Mądrości patrzą na wyginięcie Kananejczyków po wiekach – odnosząc się do ostatecznych efektów, i sięgając do ostatecznej przyczyny. Bóg, jakkolwiek jest miłośnikiem życia, nie naprawia zepsutego człowieka w sposób magiczny (w jednej sekundzie) i bez jego woli. Ale daje czas i szansę nawrócenia – przemiany, która ma się dokonać w człowieku tu, na ziemi.

<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->

A jak wytłumaczyć czyn Elizeusza, który przezywające go dzieci przeklina i nasyła na nie wygłodniałe niedźwiedzie (2 Krl 2, 22-24)?

Epizod ten podkreśla ogólne zepsucie w całym ludzie, skoro już mali chłopcy szydzili z proroka. Zepsucie to wyrażało się w szydzeniu ze Słowa Bożego i z proroka. Czytając całą opowieść o dziejach Elizeusza (a więc kontekst) dowiadujemy się, że ci, którzy przyjmują proroka i jego orędzie, otrzymują życie, nawet już utracone (Elizeusz dokonuje wskrzeszenia).

Elizeusz zresztą nie nasłał na te dzieci niedźwiedzi – precyzyjnie rzecz ujmując jedynie wyraził stanowczą dezaprobatę wobec ich postawy („odwrócił się, spojrzał na nich i przeklął ich w imię Pańskie”). Przekleństwo w gruncie rzeczy spada i tak automatycznie na każdego, kto świadomie odrzuca Słowo Boga. Gest Elizeusza uświadamia jedynie ten fakt! Ta scena w mocny sposób obrazuje tę fundamentalną i ponadczasową prawdę, objawioną już w ogrodzie Eden, a zwłaszcza w tragicznych doświadczeniach najazdów Asyrii i Babilonii na lud Przymierza i Jerozolimę, rozszarpujących lud zepsuty bałwochwalstwem. Ale ostatecznie Bóg daje mu szansę nawrócenia i go ożywia.

<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->

Sięgnijmy do Nowego Testamentu: Jezus czasem wydaje się nieludzki, srogi, pełen gniewu – jak w scenie z wyrzuceniem kupców ze świątyni.

Trzeba bardzo kochać człowieka, aby w stanowczy sposób wyrazić dezaprobatę wobec niszczącego go zła lub przestarzałych praktyk. Gest Jezusa w świątyni nie ma w sobie nic z przemocy – jest typowym gestem prorockim objawiającym nieuchronny koniec ofiarniczego kultu ze zwierząt i koniec starej świątyni. W ich miejsce wejdzie raz na zawsze złożona Ofiara Jezusa – jedynego Arcykapłana, a zbawczą rolę świątyni z kamieni przejmie nowa – będzie nią zmartwychwstałe ciało Jezusa. Tylko w Nim starotestamentowy kult osiąga swą pełnię zbawczą.

 

„Córo Babilonu, (...) błogosławiony, który ci odpłaci za krzywdę nam wyrządzoną, błogosławiony, który pochwyci i roztrzaska twoje niemowlęta o skałę”, „Rozraduje się sprawiedliwy na widok pomsty, gdy skąpie swe stopy we krwi grzesznika”. To fragmenty tzw. Psalmów złorzeczących. Jak można modlić się takimi słowami? Ks. Jan Zieja podobno zamazywał te fragmenty w brewiarzu flamastrem...

A powinny go raczej zmuszać do szukania ich głębszego sensu niż ten, który nam współcześnie się narzuca. Francuscy wydawcy brewiarza wzięli te słowa w nawias!

Nie można ich zderzać z Jezusowym przykazaniem miłości nieprzyjaciół (to absolutny szczyt Objawienia) – i odrzucać. Trzeba je czytać w kontekście historii Izraela i wiary Starego Testamentu, jak i w kontekście Jezusowych zmagań z Władcą tego świata! A także zgodnie z ich gatunkiem literackim – są to modlitwy zrodzone w najboleśniejszych sytuacjach dziejowych Izraela – ofiary niszczycielskich najazdów. To teksty pisane spontanicznie, zapis krzyku zrodzonego w bólu. To dzieci Izraela były roztrzaskiwane, to ten lud był mordowany w morzu krwi!

Formuły złorzeczące są wiernym odbiciem impulsywnego temperamentu i nieokiełzanej wyobraźni Semitów. Jako figury poetyckie mogą być rozumiane jako przenośnie. Przecież nikt dziś nie weźmie na serio złorzeczeń Beduina, który przeklina swego syna słowami „niech będzie przeklęty twój dom, twój ojciec i dom twego ojca”, ani złorzeczeń Syryjczyka wyzywającego swego osła: „niech będzie przeklęty twój ojciec, twoja matka, twój patriarcha, broda twego patriarchy”.

Chrześcijanin w chwilach trudnych wzywa Chrystusa i jego Matkę, Izraelita woła do Boga, swego Wybawiciela i Mściciela. Hebrajczyk patrzył na zło bardziej skrajnie: albo zostawało zniszczone, albo zwyciężało. Gdy więc czuł się dotknięty złem, wołał o zemstę, tzn. o zdruzgotanie zła wraz z jego przyczyną. Przy czym sprawiedliwości Boga, najwyższego sędziego, ostatecznie przekazywał swą krzywdę i swoich nieprzyjaciół, ufając Jego mądrości i miłości do wszystkich stworzeń.

W wielu psalmach nieprzyjaciele to uosobione i udramatyzowane siły Zła. Hiperboliczne złorzeczenia w ich kontekście są zdecydowanym opowiedzeniem się psalmisty po stronie Boga, jego sprawiedliwości, i są żądaniem pełnego, triumfalnego objawienia się Chwały Bożej właśnie pośród nieprzyjaciół – i na sposób właściwy Bogu!.

O takim sądzie Bożym mówi Maryja w Magnificat „On (...) rozprasza ludzi pyszniących się zamysłami serc swoich. Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych. Głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia. Ujął się za sługą swoim, Izraelem, pomny na miłosierdzie swoje” (Łk 1, 51-54).

Chrześcijanin modli się najpierw o rozgromienie zła w sobie. Zgodnie z przykazaniem miłości nieprzyjaciół: „błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają” (Łk 6, 28) – prosi także za swoich prześladowców. Ufa jednak zwycięskiej miłości ukrzyżowanego Pana. Jak i kiedy ta miłość zwycięża zło i nawraca prześladowców – to najczęściej pozostaje dla chrześcijanina tajemnicą.