Homilia Kardynała Gianfranco Ravasi w Warszawie (30.10.2011)
Niemiecka poetka pochodzenia żydowskiego Nelly Sachs w balladzie poświęconej prorokom twierdziła, że ich słowo wdziera się „rozdrapując rany w twierdzach przyzwyczajeń”, a więc powierzchowności i obojętności i próbuje przedrzeć się do naszych „uszu zarośniętych pokrzywami” gadaniny oraz banalności. Dzisiejsza liturgia pozwoliła wybrzmieć trzem różnym głosom prorockim. Wszystkie one obdarzone są mocą, która wstrząsa sumieniami. W tym tryptyku każdy głos ma swój temat i swój ton, którym teraz spróbujemy pozwolić wybrzmieć w naszych sercach.
Oto ze Starego Testamentu dobiega do nas boska wyrocznia ogłoszona przez Malachiasza, proroka, którego życiorys jest nam nieznany i być może jego imię jest w rzeczywistości jedynie pseudonimem oznaczającym „posłańca pańskiego”. Jego przesłanie jest surowe i wymierzone przeciw kapłanom, którzy zamiast być przewodnikami wspólnoty, są kamieniem potknięcia czy wręcz upadku, na jaki natrafiają wierni, upadając lub schodząc z prostej drogi. Dla nas wszystkich staje się to apelem, by modlić się do Boga, aby dawał Kościołowi kapłanów, którzy będą prawdziwymi świadkami wiary a nie jedynie profesjonalistami od świętości. Francuski pisarz Georges Bernanos stwierdził, iż „jednym z podstawowych odpowiedzialnych za rozkład moralny dusz jest mierny kapłan”. „Przymierze Lewiego”, które jednoczyło intymnie, kapłanów lewitów z Panem, musi odżyć w „nowym przymierzu”, które jednoczy Kościół z Chrystusem - przymierzu krwi, autentycznej miłości i prawdy.
Zaraz potem, słyszymy drugi głos prorocki. To ten Apostoła Pawła, który przemawia poprzez swój najstarszy tekst, Pierwszy List skierowany do Tesaloniczan, wspólnoty nękanej ekscytacją niemalże fanatycznej pobożności o podłożu apokaliptycznym. Spazmatyczne oczekiwanie na powrót Chrystusa, który natychmiast położy kres historii ludzkiej popycha ich do porzucenia zaangażowania na rzecz pracy, życia rodzinnego i społecznego, oddalając ich od rzeczywistości w kierunku wyobrażenia nieba pochodzącego od próżnego i niejasnego mistycyzmu. Apostoł przedstawia, zatem, swój osobisty przykład złożony z życia przepełnionego pracowitością; mówi: „pracowaliśmy w trudzie i zmęczeniu, we dnie i w nocy, aby dla nikogo z was nie być ciężarem”. Chrześcijaństwo jest religią wcieloną w której wymiar wertykalny modlitwy i liturgii musi się skrzyżować z wymiarem horyzontalnym życia codziennego. Działalność publiczna Jezusa jest nieprzerwanie poświęcona cierpieniom i nędzy bliźniego, na dowód tego 43% Ewangelii Marka stanowi opis uzdrowień lub aktów zbawczych dokonanych przez Chrystusa.
Na koniec rozbrzmiewa głos najwyższego Proroka, tzn. tego, kto nie tylko przynosi nam doskonałe słowo Ojca niebieskiego, lecz sam jest boskim Słowem, które stało się osobą obecną pośród nas. Z Jego surowych zdań, w których dostrzega się nawet odcień oburzenia, zechcemy wydobyć tylko jeden wątek refleksji: u uczonych w piśmie i faryzeuszy wyczuwa znienawidzoną przez Niego przywarę hipokryzji. Chrystus pochyla się nad wszystkimi grzechami z miłością i szczodrobliwością, lecz jest zdecydowany i twardy względem religijności zewnętrznej (powierzchownej), będącej jedynie narzędziem władzy i sukcesu, lub używanej jako peleryna, pod którą ukrywa się pustka. To przestroga skierowana do nas wszystkich, by nasza wiara nie ograniczała się do prostej sekwencji zewnętrznych aktów lub rytów, lecz by wyrastała z serca czystego i z egzystencji przepełnionej sprawiedliwością i prawdą. Jezusowi zostawiamy, zatem, ostatnie słowo, te, które zstępując z Góry Błogosławieństw, przemierzyło wieki, by dziś dotrzeć także do nas: „Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie”.
(Tłum. ks. Tomasz Trafny – Papieska Rada Kultury)