Dobre Słowo 19.08.2013 r. – poniedziałek, XX tydzień zwykły
Sdz 2,11-19; Ps 106,34-37.39-40.43-44; Mt 5,3; Mt 19,16-22
Boso, ale nie z pustymi rękami
W dziewiętnastym rozdziale Ewangelii Mateusza czytamy dzisiaj o spotkaniu Jezusa z bogatym człowiekiem. Na początku jest to tylko człowiek. Narrator ukrywa jego tożsamość, żeby wypłynęła ona później i pewnie ku naszemu tym większemu zdziwieniu. Okazuje się, że człowiekiem, który zadawał tak dojrzałe pytania i wykazywał się tak wielką dojrzałością w życiu, był młodzieniec, jak się go później określi. Po grecku słowo to oznacza człowieka, czy mężczyznę, który jest już poza okresem dojrzewania, ale jeszcze nieożeniony. Ewentualnie w języku greckim określa się tak mężczyznę, który nie ukończył jeszcze 40 lat.
Młody człowiek przychodzi do Jezusa z bardzo poważnym pytaniem – pytaniem o życie wieczne: Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne? Nie jest to tylko teoretyczne rozważanie. Młodzieniec pyta o rzeczy bardzo konkretne, o to, co ma robić. To pytanie wykracza poza doczesność, poza szczęśliwe, spełnione życie na ziemi. On nie pyta o to, jaką szkołę wybrać, jakie powołanie przed nim, ale o to, w jaki sposób uradować swojego Ojca w niebie, w jaki sposób dzielić z Nim Jego życie. To bardzo poważne i piękne pytanie wyrasta także do pewnego stopnia z niepokoju, jaki ten młody człowiek nosi w sobie. Już za chwilę zobaczymy, jak Jezus przeprowadzi go przez kolejne etapy rozwoju duchowego. Jak na młodego człowieka, ten rozmówca rzeczywiście jest na dosyć zaawansowanym etapie. Najpierw pyta o życie wieczne.
Jezus odsyła go do przykazań. Młodzieniec odpowiada, że wszystkie je zachowywał, ale wciąż jeszcze brakuje mu czegoś. Przestrzegałem tego wszystkiego, czego mi jeszcze brakuje? – Słyszymy bardzo szczere pytanie i bardzo szczere wyznanie: Czegoś mi jeszcze brakuje. Ten młody człowiek nosi w sobie jakiś niepokój serca. Nie sądzę, żeby był on perfekcjonizmem, chociaż bywa i tak, że kołaczą się w nas różnego rodzaju myśli, perfekcjonizmy i oskarżenia, które kierujemy pod własnym adresem i nie jesteśmy w stanie ucieszyć się samymi sobą. Ale istnieje też Boży niepokój, że jestem przecież niedojrzały, ciągle w drodze i czegoś mi ciągle w sercu brakuje. Jezus bardzo poważnie traktuje nasze niepokoje i kołaczące się myśli, nie odsyła młodzieńca z kwitkiem, ale prowadzi go przez kolejne etapy jego życia duchowego, na początku pokazując na przykazania.
Równocześnie Jezus docenia wszystko, co młodzieniec już osiągnął i zrobił w swoim życiu. Docenia te skarby, które już sobie zgromadził, docenia poziom, na jakim jest. Nie mówi do niego: Po co ci wszystkie posiadłości, które masz tutaj, na ziemi? Liczy się tylko skarb w niebie. Nie. Zaprasza go, żeby posiadłościami i tym wszystkim, co tu ma, podzielił się z innymi. Jezus także docenia i ocenia dobrze poziom, na którym znalazł się ten młody człowiek, mówiąc do niego: Jeśli chcesz być doskonały – czyli uważa, że niewiele mu już brakuje do doskonałości – idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie.
Jezus na kolejnym etapie, na którym znalazł się już młodzieniec, zaprasza go do ofiary, do tego, żeby złożył coś z siebie, żeby oddał to, co jest dla niego ważne, żeby uzyskał wolne serce i w ten sposób naśladował Jezusa. Wezwanie do ofiary to jeden z ważniejszych etapów w naszym życiu chrześcijańskim, kiedy Bóg pyta bardzo konkretnie o różne osoby, relacje, rzeczy, do jakiego stopnia są naszym sensem życia, a do jakiego stopnia darem Bożym. Do jakiego stopnia przywłaszczamy je sobie, a do jakiego stopnia nasze serce jest wolne także w stosunku do nich?
Młodzieniec, zaproszony do ofiary, na obecnym etapie swojego życia nie może czy nie chce się na nią zdecydować. Znajduje tu rzeczywiście swój brak. Zapytany o brak – znajduje go. Jezus mu go wskazał. Jezus nie prosił o ofiarę dla samej ofiary. Jezus obiecywał mu skarb w niebie – znacznie większy, niż ta ofiara, którą miał złożyć młodzieniec. Problem polega na tym, że widocznie skarb w niebie, którego jednak poszukiwał, nie jawił mu się jako tak piękny i tak atrakcyjny, jak wszystko to, co miał na ziemi. Młodzieniec musi jeszcze dojrzeć do tego, żeby w niebie znaleźć większą motywację, niż ta, którą daje mu ziemia. Młody człowiek powoli odchodzi, ale kto wie, jak skończyła się ta historia. Czy słowo Jezusa, zasiane w nim, nie wydało jeszcze owocu? Czy nie wrócił po jakimś czasie i czy rzeczywiście nie zdobył się na odwagę pójścia za Jezusem albo za jednym z apostołów, którzy słuchali wtedy tej historii?
Drodzy odbiorcy Dobrego Słowa, historia tego młodego, dojrzewającego, szukającego swojej drogi życia człowieka, szczerze szukającego królestwa Bożego, jest historią otwartą. Po pierwsze Jezus docenił wszystko to, co on zrobił w życiu, docenił jego samego i etap, na którym znalazł się ten młodzieniec. Jezus uznał, że młody człowiek jest już gotów, żeby iść krok dalej. Postawił mu wymagające zadanie – ofiarę.
Czego oczekuje ode mnie Pan na tym etapie duchowym, na jakim jestem?
Czy nie zaprasza mnie także do ofiary, której się boję, do wyrzeczenia, którego ciągle unikam?
Do czego zaprasza mnie w tej chwili mój Jezus?
Co pragnie mi ofiarować w zamian?
Na jakie pragnienie mojego serca chce odpowiedzieć dzisiaj?
Na pewno Jezus będzie szanował wszystko to, co już przeżyłem. Bardzo szanuje także niepokój i wszelkie niedostatki naszego serca, przynosząc na nie bardzo konkretne lekarstwo – swój skarb, skarb swojej obecności i skarb królestwa Bożego.
W tej otwartej historii Jezus pyta dzisiaj każdego z nas: Co jesteśmy w stanie oddać dla królestwa Bożego i co jeszcze wiąże nasze serce tak, że nie możemy do tego królestwa wejść albo bardzo powoli nam się idzie? Amen.
Ksiądz Marcin Kowalski