Dobre Słowo 6.11.2012 r.
Biegnij za Jego głosem
Św. Łukasz pięknie łączy w jedno dzisiejsze słowo o Jezusie nauczającym przy stole o królestwie niebieskim z wczorajszą sytuacją. Właściwie ciągle jesteśmy przy tej samej scenie: Jezus zaproszony do domu faryzeusza, najpierw patrzy, jak inni zajmują pierwsze miejsca i na tej podstawie opowiada przypowieść o pierwszym miejscu w królestwie, później mówi o bezinteresownej miłości, dzięki której otrzymamy nagrodę w wieczności, aż wreszcie, spokojnie zasiadłszy przy stole, słyszy, jak jeden ze współbiesiadników mówi głośno: Szczęśliwy jest ten, kto będzie ucztował w królestwie Bożym. A więc kontynuacja konwersacji przy stole. Jak widać, dobrze się siedzi z Jezusem. Dobrze rozmawia się z Nim o królestwie Bożym. Chciałbym wiedzieć, w jakim tonie faryzeusz wypowiedział to słowo. Westchnął: Szczęśliwy jest ten, kto będzie ucztował w królestwie Bożym? Czyżby ta atmosfera bycia z Jezusem była tak piękna, że dostrzegł w niej zapowiedź tego, co będzie go czekało? Śliczna intuicja, choć nie wiem, czy można ją zastosować do tej sytuacji, ale wszystkie nasze spotkania, kiedy czujemy się szczęśliwi blisko naszych ukochanych przyjaciół mogą nam przywieść na myśl, jak pięknie będzie kiedyś w królestwie Bożym. Czy to było westchnienie takiego właśnie pragnienia? Czy to raczej westchnienie, w którym stwierdza się pewną trudność: Szczęśliwy, kto wejdzie do królestwa Bożego, bo wcale to nie jest takie proste? Dla faryzeuszy było to tym trudniejsze, że brali na siebie mnóstwo różnego rodzaju zobowiązań, praw, żyli pod ogromną presją, reżimem wymagania od siebie. A więc może jest to westchnienie pragnienia, które ciężko zrealizować? Jaki szczęśliwy jest ten, kto wreszcie wejdzie do królestwa, zasiądzie przy stole i dosłownie – jak mówi tekst grecki – będzie jadł chleb w królestwie Bożym.
Dużo bym dał, żeby usłyszeć ton głosu tego faryzeusza. Chociaż właściwie to nie jest potrzebne, bo tutaj istotny jest ton głosu każdego z nas. Jak ja wypowiadam tę frazę: Szczęśliwy jest ten, kto będzie ucztował w królestwie Bożym? Czy wypowiadam ją z tęsknotą? Czy wypowiadam ją z radością? Czy wypowiadam ją przygnieciony ciężarem moich zobowiązań, z lekkim drżeniem: czy ja w ogóle dostanę się do tego królestwa?
Na tak wypowiedziane pragnienie serca Jezus odpowiada przypowieścią. To też jest piękne, dlatego zatrzymajmy się nad tym przez chwilę. Kiedy się spotykamy, czy z tych prostych sytuacji życia wyprowadzamy naukę o królestwie? Innymi słowy: czy nasze spotkania z bliskimi, z przyjaciółmi, także koncentrują się na słowie, tzn. czy wyciągamy z nich jakąś treść dotyczącą Pana? Coś, co mówi nam o szczęściu nieba? Coś, co pokazuje drogę do nieba? Pięknie byłoby.
Jak już mówiliśmy, na tak wypowiedziane pragnienie Jezus odpowiada przypowieścią o człowieku, który wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadszedł czas uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe. Ogromne drżenie, oczekiwanie słychać w głosie gospodarza. I na to drżenie i oczekiwanie gospodarza wszyscy jednomyślnie zaczynają się wymawiać. Jeden kupił pole, drugi zwierzęta, byki, trzeci wreszcie ożenił się. I każdy odpowiada temu, który przygotował ucztę: uważaj mnie za usprawiedliwionego, a właściwie – jak w tekście greckim – uważaj, że się usprawiedliwiłem. Czyli podaje powód, dla którego gospodarz powinien powiedzieć: No tak, musiał widocznie mieć coś ważniejszego do roboty i nie przyjdzie. W oczach tych, którzy byli zaproszeni, ale nie przyszli, to są ważniejsze rzeczy. Ważniejsze, niż spotkanie z – prawdopodobnie – jakimś przyjacielem czy osobą, która jest im jakoś bliska, bo przecież zaprasza ich na ucztę. A jednak to wszystko, co robią, wydaje im się znacznie ważniejsze. Wydaje się być usprawiedliwieniem dla nieobecności, dla zerwania jakichś więzi, czy nienawiązywania więzi z tym, który ich zaprosił.
Słowo sprawiedliwość, usprawiedliwienie oczywiście ma w Biblii bardzo poważne konotacje. Boże konotacje. Tylko Pan usprawiedliwia czy uznaje, że w jakiejś sytuacji zachowaliśmy się sprawiedliwie, czyli uczyniliśmy zadość, zadbaliśmy o relację z Nim i z innymi. Tymczasem w tej przypowieści Jego sprawiedliwości zostaje przeciwstawiona nasza i nasze usprawiedliwianie się na tysiące sposobów: Dlaczego dzisiaj nie spotkałem się z Nim w słowie? Dlaczego dzisiaj zabrakło mi czasu dla Niego? Dlaczego dzisiaj nie zrobiłem bezinteresownie czegoś dla innych? Mamy mnóstwo usprawiedliwień. Usprawiedliwiamy siebie, ale to nie są Jego usprawiedliwienia.
A więc z braku realnego usprawiedliwienia, z wypowiadania się ludzkiego z relacji i właściwie uciekania od Pana rodzi się gniew. Gniew Tego, który okrywa nam się tutaj pod obrazem pana domu. To jest przecież sam Bóg. On się gniewa. Jemu nie tylko jest przykro, Jemu nie tylko jest żal. On także wybucha gniewem, bo widzi, jak te banalne, a dla nas tak ważne aktywności, zajmują nam czas, serce, życie do tego stopnia, że odciągają od relacji z Panem. Bóg także potrafi się gniewać i gniewa się. I okazuje ten gniew w sytuacjach, kiedy zaślepieni codziennością odchodzimy od Niego.
Poleca wprowadzić do swojego domu wszystkich tych, o których jeszcze wczoraj Jezus mówił w przypowieści, czyli ubogich, niewidomych, chromych. I patrzcie: ci przychodzą! Tamci, którzy byli szczęśliwi, bogaci – bo każda z tych sytuacji opisywała jakieś szczęście, dostatek, samowystarczalność – ci, którzy byli radośni, nie przychodzą. Przychodzą potrzebujący: ci, którzy sami nie potrafią się poruszać, ci, którym brakuje oparcia, ci także, którym brakuje środków. Ci wszyscy są otwarci na Boże zaproszenie.
Czy nie jest tak, że kiedy otaczamy się naszymi ludzkimi zabezpieczeniami, kiedy czujemy się szczęśliwi, skupiamy się tak na tym, co dzisiaj, teraz, na naszych potrzebach i na tym, żeby dalej osiągać albo żeby przedłużać tę chwilę szczęścia – nie pamiętamy o Tym, od którego to wszystko otrzymaliśmy? Pan zaprasza wszystkich potrzebujących. I ci odpowiadają. Ale Jemu jest wciąż mało. Kiedy sala się nie zapełnia, mówi: Idź dalej, aż na granice miasta, czyli pod mury, na drogi i sprowadź tu absolutnie wszystkich, bo dom mój musi być pełen. To jest ogromne pragnienie Pana, żeby królestwo Boże zapełnić nami, zapełnić ludźmi. Albowiem powiadam wam: żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty – mówi Bóg, który ukrywa się pod obrazem pana domu.
Dlaczego nie skosztują? Czy dlatego, że byli zbyt pochłonięci aktywnościami codzienności? Czy dlatego, że byli zbyt samowystarczalni, że nie czuli potrzeby przyjścia i nawiązania relacji z Tym, który ich wzywał? Być może i jedna, i druga odpowiedź jest tu prawdziwa. A przecież nie potrzeba było wiele. Wystarczyło zostawić na chwilę to, co robimy i odpowiedzieć na wezwanie Tego, który przygotował ucztę.
W jaki sposób? Przez co? Drogi bracie i siostro, odbiorco Dobrego Słowa, odpowiadasz na Boże wezwanie wejścia do królestwa? Bo wydaje się, że to nie jest zbyt wiele. Pan nie oczekuje ode mnie zbyt dużo. Wystarczy odpowiedzieć. Ale przez co? Przez ufność, którą okazuję Mu w sytuacjach, w których mnie postawił. Przez to, że nie skupiam się tylko na moich aktywnościach, ale mam czas także na spotkanie z Nim w słowie. Przez to, że bezinteresownie wyjdę do drugiego brata, siostry, wyciągnę do nich rękę, otworzę dla nich swoje serce, poświęcę czas. Przez co odpowiadam na Boże wezwanie do królestwa Bożego? Zatrzymując się w tym biegu codzienności i rozważając słowo.
Do dzisiejszego słowa dołączam prościutką, ładną, nieskomplikowaną w treści piosenkę Honey-Runaway. Słowa mówią o uciekaniu w aktywność, pośród której nie tylko gubimy się, ale czujemy pustkę:
Mam dwa tysiące mil do przebycia
i brak energii.
Zbyt dużo do zrobienia z ludźmi,
którzy powtarzają mi,
żebym biegła szybciej.
Wielki świat
obracający się nocą i dniem
pode mną
nie może do mnie mówić
z góry,
z dołu.
Czuję się, jakbym traciła grawitację.
Powiedz, dlaczego nie możesz tu być.
Wszystko, o co proszę,
czego potrzebuję.
Chcę uciec.
My dwoje
i nowy dzień.
Chcę uciec.
Nie mogę znieść kolejnego dnia,
żyjąc bez twojej miłości.
To jest właśnie piękne, klucz do przerwania zabiegania w naszym życiu.
Jestem tu sama
i nikt mnie nie rozumie,
tylko ty, więc słuchaj.
Krzyczę głośno
i staram się,
żeby ten dźwięk dotarł do ciebie.
Zamykam oczy
i wyobrażam sobie,
że siedzisz w pokoju obok.
Chcę uciec.
Tylko my dwoje
i nowy dzień.
Ten stres powoli mnie przerasta.
Nie mam gdzie się schować.
Wszystko jest nie tak,
jak powinno być.
Złap moją rękę
i uciekniemy stąd.
Właściwie to złap się ręki Pana, drogi bracie i siostro, i niech wyciąga cię z wiru twoich myśli, problemów, zabiegania, radości, wszystkiego, co nie pozwala ci zatrzymać się na chwilę i odkryć Tego, który cię woła. Pośród wszystkich naszych aktywności ukrywa się przecież Ten, który daje nam siłę, prawdziwą radość i nadaje sens całemu naszemu biegowi, żeby nie był biegiem donikąd, żeby był biegiem do królestwa Bożego. Szczęśliwy jest ten, kto będzie jadł chleb w królestwie Bożym. Szczęśliwy. Powtarzajmy to sobie nie tylko z nostalgią, ale z wiarą w to, że droga do królestwa nie przekracza naszych sił. Wystarczy tylko zaufać Temu, który nas wzywa, i czerpać siłę bardziej z Jego słowa, bardziej z Jego obecności, niż z nas samych. Amen.
Ksiądz Marcin Kowalski