Dobre Słowo 28.04.2013 r. – V Niedziela Wielkanocna
Dz 14,21-27; Ps 145,8-13; Ap 21,1-5a; J 13,34; J 13,31-33a.34-35
Kariera w miłości
Duchu Święty, pomóż nam, abyśmy przynajmniej zwrócili uwagę na to, co mówi Jezus.
Niedawno uczestniczyłem w Eucharystiach, którym przewodniczył młody franciszkanin. Miałem mieszane uczucia, ale bardzo charakterystyczne było to, że był on niesamowicie żywy w czasie Mszy Świętej. Opowiadał kiedyś, że to życie chciał obudzić także wśród swoich parafian, więc raz zaśpiewał taką modlitwę: Wszechmogący wieczny Boże, prosimy Cię usilnie, aby w nas wszystkich trzasnął teraz piorun. Przez Chrystusa Pana naszego. I ludzie odpowiedzieli: Amen, nie śmiejąc się.
Nasuwa to pewne refleksje. Nie będę na tyle niegrzeczny, by wyręczać w tych refleksjach odbiorców tych rozważań. Niemniej jednak wydaje się, że myślą przewodnią jest to, że często zdarza się nam przespać żywą obecność Boga, przychodzącego do nas w czasie Mszy Świętej i przez różne wydarzenia. To jest żywy Bóg!
Nie jest żywy po to, żeby mówić, że jest żywy, ale aby wchodzić w nasze realia życia, takie, jakie one są, i dawać nam doświadczyć mocy i wsparcia. Nikt, jak On, nie wie, że życie nikogo nie rozpieszcza, bez względu na to, ile ma się lat, i że w życiu, bez wsparcia, jedyne, co można osiągnąć, to wieczną klęskę. Wszyscy potrzebujemy wsparcia.
Ten żywy Jezus dziś w Ewangelii − która wydaje się być pewnym zgrzytem, jeśli się jej dobrze przysłuchamy – mówi o nowym przykazaniu. Dwa tysiące lat minęło, a Jezus mówi o jakimś nowym przykazaniu.
Co to za zgrzyt? – Ewangelista Jan mógłby sobie oszczędzić tego wstępu: Po wyjściu Judasza z wieczernika Jezus powiedział… Mógłby sobie darować z tym Judaszem. Wszyscy wiemy, jak z Judaszem było. A Jan sobie nie darował. Mówi o nim w konkretnym kontekście, czyli w momencie, kiedy Judasz zaciera ręce, bo ma 30 srebrników i za chwilę dopełni swojego zamysłu zdrady Jezusa, kiedy uczniowie nie mają pojęcia, co Jezus robił w czasie ostatniej wieczerzy. Daje chleb i mówi, że to jest Jego ciało. Daje wino i mówi, że to jest Jego krew. Opowiada o jakiejś chwale. Zwraca się do uczniów jak do przyjaciół.
W tym momencie Jezus mówi: Syn Człowieczy został teraz uwielbiony, a w Nim został Bóg uwielbiony. Jeżeli Bóg został w Nim uwielbiony, to Bóg uwielbi Go także w sobie samym, i zaraz Go uwielbi. Czyli krótko: w godzinie zdrady, w momencie opuszczenia, gdy wszyscy Go zostawią – nawet Jan podszyje się pod rodzinę i dlatego stoi pod krzyżem, nie będzie tam jako uczeń – kiedy wszystko wskazuje na to, że przegrał, Jezus mówi, że rozpoczęło się zwycięstwo. W tym momencie, kiedy mówi, że rozpoczyna się zwycięstwo, poleca miłość wzajemną.
Chyba pierwsi na liście tych, którzy się nie zgadzają z poleceniem miłości, są młodzi ludzie, na własnej skórze odczuwający, że nie da się nikomu nakazać miłości, nie da się jej wymusić: Weź, zakochaj mi się na jutro! Nie da się tego zrobić.
Tym bardziej powstaje pytanie: Czemu Jezus nakazuje miłość? I to miłość wzajemną. Nie miłość jednostronną. Wierzę, że najpiękniejsze, co może się nam zdarzyć w życiu, to odwzajemniona miłość. Nie ma piękniejszej rzeczywistości. To jeden z pierwszych powodów, z których Jezus to nakazuje.
Drugi powód pojawia się w Ewangelii kilka wydarzeń wcześniej, kiedy jeden z uczonych w Piśmie pyta Jezusa, jakie jest największe z przykazań – tak namnożonych przez Żydów, że odechciewało się kontaktu z Bogiem, bo jeśli chciałeś złapać kontakt z Bogiem, to musiałeś spełnić milion dwieście pięćdziesiąt sześć warunków i dopiero wtedy może Pan Bóg na ciebie spojrzy.
Kiedy uczony w Piśmie pyta: Które z tych przykazań jest największe?, słyszy: Będziesz miłował, będziesz kochał. Będziesz przyjmował miłość i będziesz ją przekazywał. Wtedy Jezus mu mówi – i to może być druga odpowiedź na pytanie: Czemu Jezus nakazuje miłość? – To czyń, a będziesz żył. Krótko mówiąc, jak nie kochasz, to nie żyjesz. Nie czarujmy się. Co to za życie bez miłości? Mało tego. Co to za życie, jeśli kocha tylko jedna strona, a miłość jest nieodwzajemniona. Co to za życie jest? – To nie jest życie.
Podsumujmy te dwa powody. Po pierwsze: tym, co najpiękniejsze się nam może przytrafić, jest odwzajemniona miłość. Po drugie: jeśli nie kocham, to nie żyję. Spełniam wszystkie funkcje biologiczne, ale nie żyję. To łatwo stwierdzić. Nie trzeba mieć święceń kapłańskich, żeby mówić o takich rzeczach, bo każdy o tym wie.
Jest coś takiego, co rzeczywiście jest ciągłą nowością, czymś, co jeśli się nam zestarzeje, to możemy być pewni, że wszystko nas będzie denerwować, najmniejsza czynność będzie dla nas nie do wykonania. Co to takiego? Co to za nowość? – Nowość polegająca na tym, że mamy przyjąć miłość i kochać tak, jak kocha nas Jezus. I tu się zaczyna problem.
Jak kocha cię Jezus? – Takie krępujące pytanie, niepoprawne politycznie. Gdybyśmy pogadali o skandalach w Kościele, byłoby mnóstwo wypowiedzi. Jakby trzeba było powiedzieć o wadach sąsiadki, to by dopiero poszło. Ale zapytać: Jak cię kocha Jezus? Jak doświadczasz miłości Jezusa? – To niewygodne pytanie.
Bardzo życzę wszystkim i sobie, żeby nam było niewygodnie z tym pytaniem. Żeby ono nas nurtowało, żeby nie dawało nam spać. Życzę wszystkim i sobie bezsennych nocy z powodu nurtującego pytania: Jak cię kocha Jezus? Jak doświadczasz miłości Jezusa? Bo bez tego nasze wysiłki, żeby kochać się nawzajem, spełzną na niczym. One będą krótkotrwałe, interesowne.
Jako nauczyciel będę tylko szanował czy lubił tych uczniów, którzy wyćwiczą się w specyficznym podchodzeniu do nauczyciela, czyli w podlizywaniu. Bezinteresownie się nie da, jeśli nie doświadczam, nie odpowiadam sobie na pytanie: Jak kocha mnie Jezus? Bo z Jego miłości płynie siła zwyciężająca świat. Tym zwycięstwem, które zwycięża świat − mówi Jezus – jest wasza wiara we wzajemną miłość.
Czy ta miłość jest do wzięcia tak codziennie, w każdej chwili? Autor Księgi Lamentacji − gdzie wydawać by się mogło, że siedzi się i płacze tylko nad tym, jakie ciężkie jest życie – mówi do Boga: Co rano odnawia się ogromna Twa miłość. Bóg kocha w sposób szalony i nieodwołalny. Jemu to nie przejdzie. Choćby Mu Syna zabili, to Mu nie przejdzie. Choćby to guzik interesowało cały świat, że On kocha i jest miłością, to Jemu to nie przejdzie.
Zgrzyt z Judaszem to żaden zgrzyt. Nic nie zmieniło się w miłości Jezusa do Judasza po tym, jak Go zdradził. Nic. Tylko biedak nie przyjął tego do świadomości i do serca. Piotr, jak wiemy, przyjął. Rozryczał się, bo czasem trzeba popłakać nad swoją biedą i pychą, nad zapatrzeniem w siebie, nad użalaniem się nad sobą, nad robieniem z siebie ofiary, nad mówieniem, jaki to jestem w życiu nieszczęśliwy i że mi w życiu nie wyszło. Trzeba zapłakać i spojrzeć w oczy Jezusa. Wtedy się zrobi karierę w miłości.
Piotr zrobił karierę w miłości. Pierwszy papież do końca miał problem, żeby uwierzyć, że rzeczywiście jest kochany, ale podejmował ten trud i w efekcie końcowym nawet nie chciał oddać życia w tej samej pozycji na krzyżu, co Jezus. Oddał życie w odwróconej pozycji. Sataniści mówią, że odwrócony krzyż, to ich znak, a Piotr był pierwszy na liście.
Miłość, którą Bóg ma do nas, jest miłością dotykającą prawdy o nas. A prawda o nas jest często śmierdząca. Nie jest przyjemna prawda o tym, że jesteśmy zawodni, że zdradzamy tajemnice, że nie dochowujemy wierności, że plotkujemy, że kłamiemy.
Niektórzy wychodzą z założenia, że jak powiedzą: Nie kradnę. Nie piję. Do kościoła chodzę. Radia Maryja słucham, to już wszystko jest zrobione, że Pan Jezus o to będzie pytał. Jezus, którego znamy z Ewangelii, będzie się pytał nie o to czy chodziłem do Kościoła, czy spowiadałem się, czy kradłem, tylko o to, na ile to przekładało się na życie. Bo po tym poznają, że jestem między wami, jeśli będziecie się wzajemnie szanować, kochać. To jest kryterium.
Po raz setny niech zabrzmi to zdanie: Nie mów mi, w jakiego Boga wierzysz. Powiedz, jak traktujesz człowieka, a ja ci powiem, w jakiego Boga wierzysz.
Pewnie, że kochać jest trudno. Jeżeli ktoś prawdziwie kocha, to wie, że to nie jest łatwe. Ale Bóg wspiera. Już Konfucjusz mówił: Spróbuj zapalić maleńką świeczkę, zamiast przeklinać ciemność. Zamiast mówić, że wszystko jest trudne, próbuj robić to, co możesz zrobić, choćby to było niewiele. Spróbuj zrobić choć niewiele w celu skrócenia cichych dni w domu, w celu skrócenia rozmowy, która w pewnym momencie obnaży twoją słabość, słabość osoby, którą kochasz, po to by wspólnie odkryć, że oboje potrzebujecie miłości Jezusa, że sami możemy sobie tłumaczyć, zobowiązywać się, podpisywać pakty. To nic nie da, bo to nie działa bez miłości Jezusa. Jak może działać miłość bez złączenia ze Źródłem? Można sobie pstrykać pstryczkiem-elektryczkiem, ale jak się nie ma podpięcia pod elektrownię, prąd nie popłynie.
Ten Jezus, który dziś do nas przychodzi, rozdaje właśnie miłość. Najtrudniej jest kochać tych, którzy sami nie potrafią kochać i wyrządzają krzywdę sobie i innym. Czy wiesz, siostro i bracie, że tymi, których najtrudniej kochać Jezusowi, jesteśmy ty i ja? Ale to, że jest trudno nas kochać, nie znaczy, że przestanie nas kochać.
Jezus zrobi wszystko, żeby pewnego dnia otrzeć z oczu swoich braci i sióstr wszelką łzę, żeby śmierci już odtąd nie było. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już odtąd nie będzie. Żeby wszystko uczynić nowe.
Bóg – jak zauważył Jan Paweł II w jednym z dokumentów – już odnawia oblicze ziemi. Tam, gdzie ludzie się wzajemnie kochają, wszystko jest ciągle nowe.
Ksiądz Leszek Starczewski