Dobre Słowo 23.06.2013 r. – XII niedziela zwykła
Za 12,10-11; Ps 63,2-6.8-9; Ga 3,26-29; Łk 9,23 ; Łk 9,18-24
Chcę spojrzeć na Ciebie nie oczami mojej matki, papieża...
Panie Jezu, każdy z nas przebywa w swoim świecie, w swoich sprawach. Niekoniecznie jest w nas otwartość na to, co pragniesz do nas powiedzieć, żebyśmy się chcieli tym przejąć. Ale Ty w swoim miłosierdziu nieustannie głosisz nam słowo i tłumaczysz życie w świetle słowa, w świetle Twojego życia. Zechciej obdarzyć nas otwartością, która pomoże odkryć, że mówisz do nas bardzo osobiście, i że to, co do nas mówisz, jest nam potrzebne dziś i w najbliższym czasie.
Wrażliwsi wychowawcy, rodzice, babcie, dziadkowie wiedzą, że aby trafić – przynajmniej w minimalnym stopniu – do ucznia, syna, córki, wnuczka, należałoby trochę zainteresować się ich światem, trochę przysłuchać się temu, co w nich jest. My, dorośli, często ulegamy pokusie, że pierwsze, co mamy do zaoferowania naszym pociechom, to pouczenie. Szczególnie jeśli podparte jest ono doświadczeniem: Bo ja w twoim wieku… Niewątpliwie to prawda, ale niestety często bezużyteczna dla młodego człowieka.
Jeśli nie okaże się młodemu człowiekowi choć odrobiny zaufania i nie posłucha się choćby odrobiny muzyki, którą on żyje – jak mówią specjaliści, trudno określić pojęciem muzyki to, co dziś prezentuje się w show biznesie – to czasem nie ma szans, żeby do młodego człowieka trafić. W tych utworach, nawet grach komputerowych, kryje się coś, co ich pociąga, co próbuje odczytać ich wrażliwość – nie do końca we właściwym kluczu, ale są tam ziarna prawdy.
Kilka lat temu, kiedy przyszło mi pracować na jednym z osiedli wśród blokersów, podjąłem próby wsłuchania się w utwory muzyki hip-hopowej. Proszę mi wierzyć, że – pomimo iż jest tam sporo wulgaryzmów – niektóre z tych utworów zawierają bardzo głębokie prawdy, wyrażone może w sposób nieporadny i często nie do zaakceptowania przez dorosłych. Wyrażają one jakiś ból odkrywania dorosłości, świata, który młodzi próbują uzewnętrznić hucząc, krzycząc, tupiąc, zachowując się tak, a nie inaczej.
Jestem przekonany, że Jezus próbuje wejść w ich życiorysy nie tylko z pouczeniem, ale przysłuchuje się temu, co się tam dzieje. W jednym z utworów znalazłem tekst, który moim zdaniem świetnie komentuje jedno z dwóch przesłań dzisiejszego słowa, kiedy młody człowiek wręcz wrzeszczy do Boga: Bądź, a klęknę! Czemu oczywiste dla mnie jest, że Ciebie nie ma – krzyczy do Boga, wyraża to, co w nim siedzi. W pewnym momencie mówi: Ja chcę spojrzeć na Ciebie moimi oczami. Ja chcę spojrzeć na Ciebie nie oczami mojej matki.
Jaki w tym sens? Co chcę odkryć w tym kluczu dziś w słowie Bożym, cytując ten fragment? – W tym człowieku budzi się pragnienie, żeby osobiście spotkać Boga. W życiu młodego człowieka przychodzi taki moment, kiedy on już nie chce słuchać pouczeń. Nie chce, żeby ktoś za niego wierzył. Przychodzi moment ogromnego ryzyka, jeżeli chodzi o postawę rodziców i wychowawców, kiedy trzeba mu pozwolić na odejście syna marnotrawnego, żeby zaczął szukać. Oczywiście, że w tym szukaniu często się gubi. Jest to ogromne ryzyko. A Bóg nie ryzykuje? A Jezus, który miał dwunastu apostołów, czy wybiegł za Judaszem: Judaszu, wróć! Chodź, zostań! Podjął ogromne ryzyko. Ale bez tego ryzyka nie ma rozwoju.
Chodzi o osobiste spotkanie Boga.
Jezus pyta dzisiaj, za kogo ludzie, tłumy, Go uważają. Nie zapomnijmy, że jeżeli ktoś wchodzi w tłum i jest to jego jedyna forma egzystencji, to staje się w potocznym sformułowaniu tłumokiem.
Niezmiernie ważne jest, żeby wyjść z tłumu. Jesteśmy w Kościele – wierzymy w Kościele i z Kościołem. Ale nikt nas nie wyręczy w osobistym poszukiwaniu Boga. Dlatego Jezus pyta: Za kogo uważają Mnie ludzie? Słyszy odpowiedzi. Ma najlepsze notowania: Jan Chrzciciel, Eliasz, któryś z dawnym proroków. A wy, osobiście, za kogo Mnie uważacie?
To kluczowe pytanie i jedna z głównych myśli z dzisiejszych rozważań. Tak, jakby Jezus chciał prowokować: Przestańcie na Mnie patrzeć oczami dawnych proroków, Eliasza, Jana Chrzciciela. Spójrzcie swoimi. Spójrz na Mnie swoimi oczami.
Jest to niezmiernie ważne, żeby spróbować – nikt tu nikogo nie zmusi. Każdy z nas ceni sobie wolność i dobrze, że tak jest. Jeśli jest właściwie zagospodarowana, to wszystko w porządku. Jeśli nie, to życie będzie nas prostować. Ważne jest, żeby spróbować zapytać siebie, czy patrzę na Boga swoimi oczami. Czy jest to mój personal Jesus – osobisty Jezus?
Czy widzę Go moim życiem, czy też widzę Go życiem innego człowieka, wielkiego świętego? Wielcy święci są nam potrzebni. Po co? – Po to, aby pokazać nam, że każdy ma osobistą drogę do spotkania Boga.
Czy klękając do modlitwy, mówię do mojego Boga? On jest Bogiem Abrahama – przypomina Paweł Galatom. Ale każdy, kto wierzy w Niego, jest potomstwem Abrahama.
Czy wierzę i widzę Go osobiście, historią swojego życia?
Czy moje modlitwy to wypowiedzi wypływające z mojej historii życia, czy jest to jakaś pańszczyzna, przykry obowiązek spełniany w zaduchu: szybko, szybko, bo czeka telewizor, komputer…? – To są ważne narzędzia, ale nie cel naszego życia. W słowie Bożym, Eucharystii jest życie. Stamtąd czerpiemy życie.
Za kogo Mnie uważacie?
Odpowiedź Piotra idzie po linii: Za Mesjasza Bożego. Niesamowita jest reakcja Jezusa: surowo im przykazał i napominał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. Bo można źle mówić o Bogu, powołując się na Boga. Można przedstawiać Go jako Mesjasza. Jakiego Mesjasz? – Automat do załatwiania spraw. Jeśli mi nie idzie w życiu, nie załatwi mi pewnych spraw, to do widzenia, nie ma Boga. Clive Staples Lewis, angielski pisarz, zauważył kiedyś, że doszło już do takich sytuacji, że budzimy się rano, źle się czujemy, więc nie ma Boga. Nie czuję Go, to Go nie ma. Dochodzi do takich paradoksów.
Dlatego Jezus surowo przykazuje i napomina, żeby nikomu o tym nie mówili, żeby nie przedstawiali Jezusa, jako Mesjasza rozumianego przez tłumy: Dał chlebek – gratisy, każdą ilość, darmocha… Do garnka włożył, rozmnożył chleb, to może i do garażu włoży, może do innych rzeczy jeszcze powkłada… Gratisy są, uzdrawia – bezpłatna służba medyczna. Super, niezły Przywódca. Dopiekł tym, którzy nam dokuczają, nakładają na nas ciężary nie do uniesienia. Bardzo dobrze, tak!
Jezus surowo zakazał… Jezus nie przyszedł nas tu zabawiać. To nie jest sabat czarownic, to nie jest kabareton. To jest spotkanie z Bogiem, który walczy o otwarcie naszego serca. Na co? Moglibyśmy powiedzieć: na krzyż, samotność, cierpienia… Jezus mówi: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony – prawda, będzie zabity – prawda. Ale cel jest inny: zmartwychwstanie. To znaczy, będzie miał pełnię życia.
Nie chodzi o cierpienie dla cierpienia. Czasem trzeba przecierpieć, nie odezwać się, żeby pewne rzeczy dojrzały. Czasem trzeba przeżyć odrzucenie. Po co? – Żeby zbliżyć się do kogoś. Czasem trzeba przyjąć krzyż, ale krzyż bez Chrystusa to szubienica. Z Chrystusem prowadzi do życia. Jemu zależy, żeby obudzić w nas pragnienie życia w pełni, w obfitości. Nie życia na używkach – od imprezy do imprezy, od grilla do grilla. Nie mam nic przeciwko imprezom, grillom. Chodzi o to, aby było to dla Niego. Wówczas życie nabiera smaku, sensu. Niezależnie od wieku – życie nabiera smaku, jeśli otwieramy się na Jego obecność.
Jezus dodaje: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie – niech pamięta, że zachcianki będą przychodzić, zniechęcenia będą pukać. Co to znaczy zaprzeć się samego siebie? – Słabości mają warować u twoich stóp. Wszystkie zachcianki mają warować – ty masz nimi rządzić.
Przekładając to na bardziej praktyczne wyjaśnienie: Komputer? – ty masz nim rządzić. Komórka? – ty masz nią rządzić. Telewizor? – ty masz nim rządzić. Samochód? – ty masz nim rządzić. Nie odwrotnie. Mają warować u twych stóp.
Zaprzeć się samego siebie, to znaczy być kimś, kto tym zachciankom powie: Chwileczkę, ja w tym domu rządzę! Ja decyduję! Nikt mnie nie będzie wodził za nos – ani opinie ludzkie, ani rzeczy materialne. Co ludzie powiedzą?... – tak się nazywa współczesny bożek. – Nikt nie będzie mnie wodził za nos. Ja w tym domu rządzę.
Niech co dnia weźmie swój krzyż. Bo ciężko jest rządzić, panować. Zwróćmy uwagę, że nawet na szczeblu klasy, kiedy wybiera się przewodniczącego, który później łata dziury z różnych stron, próbuje coś załagodzić. Najwięcej krzyczą ci, którzy nigdy by tego stanowiska nie wzięli. Bo gdyby je wzięli, to wszystko spapraliby i byłoby siedemdziesiąt razy gorzej. A co dopiero na innych szczeblach… Najłatwiej jest krytykować tych, którzy są na pierwszej linii ognia. Ulegamy tej pokusie. Dzieci jej ulegają, kiedy mówią: Oj, taka mama! Tu zabrania, a tu jeszcze taki tato… Rodzice też ulegają takiej pokusie, bo zapominają, jakie wady mieli wcześniej, i oczekują, że dziecko na pstryk, na raz-dwa ma do pewnych rzeczy dojść, bo inaczej będzie szlaban, zakaz na to czy tamto…
Jest proces dochodzenia do dojrzałości. Co dnia niech weźmie krzyż i niech Mnie naśladuje.
Drugie przesłanie: W czym naśladować Jezusa? Kim jest Jezus, Jego misja? – Chrystus jest dla naszego zbawienia. Nie zabawiania – zbawienia. Jest dla nas, jest dla kogoś… Jak mówią filozofowie i teolodzy, jest to proegzystencja, czyli życie dla kogoś.
Ma sens cierpienie, krzyż, jeżeli robię to dla kogoś. Ma sens przetrzymywanie szefa w pracy czy innej męczącej osoby, jeśli robię to dla kogoś. Jeśli natomiast nie mam odniesienia, to wszystko mnie denerwuje, męczy. Najwyższe odniesienie jest w Jezusie: Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. – Dla kogoś. Adam po stworzeniu miał wszystko: zwierzątka, piękne widoczki, ale kogoś mu brakowało. Cóż z tego, jeśli nie miał on z kim się tym podzielić. Pojawia się Ewa. – Trafiłeś, Boże! Teraz jest dla kogo żyć, jest z kim to wyjaśniać, tłumaczyć.
Dla kogoś. Jezus jest dla nas i dla naszego zbawienia. Bardziej ceni nasze życie – moje, twoje – niż swoje. Bo Jezus swoje oddaje…
Stąd wydaje się być trafną diagnoza jeszcze wtedy kardynała Josefa Ratzingera, który w jednym ze swoich artykułów mówi, interpretując Pierwszy List św. Jana, że dzisiaj pojawiło się wielu antychrystów. Chcielibyśmy szukać ich w przywódcach państw, w tyranach, totalitarnych systemach… Tymczasem kardynał Ratzinger pisze, że antychryst to inaczej egoista, bo Chrystus żyje dla kogoś, a antychrystus żyje dla siebie. – Interesuje mnie przyjaźń z tobą, to, że jesteś moją sąsiadką, tylko dlatego, że mogę doić z ciebie. Wydoję, zostawię. Wykorzystam cię jak rzecz, a później rzucę…
Pojawiło się wielu antychrystów. Każdy przejaw egoizmu, zachcianek, to antychryst, który w nas się budzi. Dlatego Jezus mówi: zaprzeć się, to znaczy, powiedzieć nie antychrystowi. Żyć dla kogoś.
Co zrobić, kiedy odkrywamy w sobie, ze ten antychryst, egoista się w nas budzi? – Z wieloma przejawami antychrysta włożą nas do trumny. Możemy się czarować, ale tak będzie. Co zrobić? – Dzień za dniem iść i uczyć się żyć dla innych, dla kogoś, ze względu na kogoś.
Co zrobić? – Prorok Zachariasz otrzymuje takie zdanie: Na dom Dawida i na mieszkańców Jeruzalem wyleję Ducha pobożności. W dokładniejszym tłumaczeniu jest: ducha współczucia i błagania. Będą patrzeć na tego, którego przebili, i boleć będą nad nim, jak się boleje nad jedynakiem, i płakać będą nad nim, jak się płacze nad pierworodnym. Będzie wielki płacz w Jeruzalem.
Co to znaczy? – Bóg ma jeden jedyny sposób na nasz egoizm, na egoizm świata – swojego Syna. Nasz egoizm zabija Chrystusa. Jeśli patrzymy na Niego oczami wiary, osobiście, jeśli mamy czas, żeby się rzeczywiście do Niego zbliżyć, nie tylko zaliczyć Mszę, ale spotkać się z Nim, napatrzeć się na Niego, to Bóg wyleje na nas Ducha współczucia, to znaczy takiego spojrzenia na świat, jak widzi go Chrystus. Ten świat nie będzie dla nas przekleństwem, choć będzie trudny, bo Bóg posłał w świat swojego Syna, aby świat zbawił, nie potępił. Jego spojrzenie na nasze życie sprawia, że najciemniejsza ciemność jest do przejścia, najtrudniejszy trud jest do dźwignięcia.
Patrzeć na Niego osobiście. Ja chcę spojrzeć na Ciebie moimi oczami. Ja chcę spojrzeć na Ciebie nie oczami mojej matki, księdza, babci, nawet nie oczami papieża. Oni mają mi pomóc, ale nie wyręczyć, żeby odpowiedzieć na Twoje pytanie: Kim jesteś dla mnie?
Ksiądz Leszek Starczewski