Dobre Słowo 1.06.2012 r.
Kryjówka bandytów
Duchu Święty, potrzebujemy ogromnej pokory, aby móc rozpoznać Jezusa w prostocie słowa. Brak nam często takiej pokory, więc prosimy, abyś ogarnął teraz historię naszego życia, nasze umysły, serca i wywalczył w nas tę postawę, aby Jezus mógł przemawiać i nas zmieniać – nie nasze oczekiwania względem słowa, ale Jego słowo skierowane do nas.
W przedbiegach dzisiejszej Ewangelii jest uroczysty wjazd Jezusa do Jerozolimy.
Rzeczywiście to bardzo ważny i upragniony moment w życiu Jezusa, kiedy bardzo oficjalnie wchodzi do domu, który ma być domem modlitwy. Wieczorem razem z Dwunastoma ogląda świątynię, później wraca do Betanii. Jeden z komentatorów mówi, że to była Jego baza, w której czerpał ogromne siły.
Nazajutrz, gdy wyszli z Betanii, uczuł głód. I zaczyna się komplikacja, bo jakie siły czerpał, skoro fizycznych nie miał? I ta komplikacja idzie dalej, gdy spojrzy się na drzewo figowe. Jak mówią komentatorzy, jeśli w połowie kwietnia miało liście, to już nie warto było oczekiwać jakichkolwiek owoców – fig, których można się było spodziewać dopiero pod koniec maja. Jezus czyni coś niesamowicie trudnego do zinterpretowania. Tym bardziej, że jeśli prześledzi się Jego postawy, to On nigdy nie robił czynów dla samych czynów. On nie robił czegoś tylko dlatego, żeby móc pokazać swoją moc. Więc ta sytuacja rzeczywiście się komplikuje. Można pomyśleć, że jak poczuł głód, to mógł być rozdrażniony. Ale to też nie jest wytłumaczenie. Jakie jest wyjaśnienie tej sytuacji? – Z pewnością bardzo symboliczne, jak gest wielu proroków, którzy coś zapowiadali.
Może kolejna scena coś rozjaśni. Jezus wchodzi do świątyni i nie zastaje domu modlitwy, ale jaskinię zbójców czy – jak mówi inne tłumaczenie – kryjówkę bandytów. Ostatnio mocnej dotarła do mnie głębia tej Ewangelii dzięki tłumaczeniu bp-a Rysia. Jaskinia zbójców to jakaś kryjówka bandytów, miejsce, gdzie można się schronić, czuć się bezpiecznie, a później wyjść i plądrować, grabić, kraść i znowu sobie wrócić i czuć się bezpiecznie. To jest niesamowite ostrzeżenie, jednocześnie niosąca nadzieję zachęta dla nas. Ostrzeżenie przed tym, żeby uważać na swoją religijność, żeby ona nie była kryjówką bandytów, przykryciem bandyckich zachowań, a największym bandytyzmem jest nie kochać. Pewnie dlatego Piotr mówi, żeby być wytrwałym w miłości i gościnności, bo miłość zakrywa wiele grzechów. Bandytą jest ten, który nie kocha i nie przekazuje otrzymanej miłości. Można się rzeczywiście schować w kościele, a wychodząc poza niego, być bandytą. Powoływać się na Chrystusa, nie naśladując Go zupełnie w swoich zachowaniach względem ludzi.
A zachęta i nadzieja płynąca z tego jest taka, że Jezus na to nie pozwoli. Nie da nam spokoju, kiedy bandytyzm będzie próbował wygrać z miłością. Po prostu nie da spokoju i różnymi sposobami będzie wypędzał, egzorcyzmował z nas takie myślenie. Nie da nam spokoju. Bogu dzięki.
Ksiądz Leszek Starczewski
Motyw zbójów jest dzisiaj genialnie wyeksponowany w homilii i w słowie. Kiedy my zachowujemy się jak zbóje i bandyci, to Bóg też zachowa się jak zbój. Bo dzisiaj w tej Ewangelii Jezus po prostu zbójuje.
Widzimy jeden dzień z życia Jezusa. Dwa razy w Ewangelii Marka mamy opisany taki jeden kompletny dzień z życia Jezusa. W pierwszym rozdziale, kiedy Jezus objawia się po chrzcie w Jordanie, zaczyna nauczać, przychodzi do domu Piotra i jest taki słodki jak cukierek, wszystkich leczy – do rany przyłóż. To jest jeden dzień z życia Jezusa miłosiernego, zawsze otwartego i dla ludzi.
Kolejny dzień z życia Jezus widzimy w jedenastym rozdziale, gdzie Jezus jest zupełnie inny – już nie jak cukierek, ale jak zbój. Jest jak zbój, bo trafił na zbójów – na nas. W tym rozdziale Jezusem targają emocje. Zastanawiałem się, co czuli wtedy uczniowie? W dziesiątym rozdziale Marek opisuje ich reakcję. Kiedy Jezus przyspiesza do Jerozolimy, gna Go coś do tego miasta, gdzie się ma dopełnić Jego los, Marek pisze: A oni byli przerażeni, bo nie wiedzieli, co się z Nim dzieje. Nagle Jezus daje się porwać emocjom. W tym ostatnim, kryzysowym momencie swojego życia, jest bardzo emocjonalny. I nie wstydzi się tego, to są czyste emocje. Przez te emocje także przemawia Pan. To nie są emocje niedojrzałego człowieka. Choć w tych reakcjach pojawia się gniew, one są prowadzone wiarą. I tak trzeba interpretować te dwie sceny, w których Jezus wybucha gniewem.
Pierwszy raz dzieje się tak, kiedy staje przed drzewem figowym, które nie wydało owoców. Drugi raz, kiedy wchodzi do świątyni jerozolimskiej. Jest piękna paralela pomiędzy tymi dwiema scenami. Kiedy Jezus staje przed drzewem w okresie, w którym nie powinno wydawać owoców, rzeczywiście dokonuje symbolicznego aktu – przeklina stworzenie Boże, które powinno wydawać owoc. To jest nauczka dla nas, którzy w swym życiu słuchamy słowa Bożego, a nie wydajemy owoców. To drzewo jest nauką dla wszystkich, którzy chcą iść za Jezusem, a nie chcą wydawać owoców w miłości. Są przeklęci – usychają w swym życiu.
Figa ma w Biblii ciekawą symbolikę. To drzewo czuwające. Jezus w ten sposób wypomina wszystkim tym, którzy nie oczekują na Jego przyjście, nie znajdują czasu łaski nie wydając owoców. Figa także pojawia się w przypowieści Łukasza, kiedy mowa jest o człowieku wprost porównanym do drzewa figowego, które Bóg uprawia, okopuje, a ono wciąż nie wydaje owoców. Ten Boski Ogrodnik – sam Jezus – prosi: Nie wycinaj go jeszcze. Chociaż przez rok pozwól rosnąć, a Ja dołożę starań, żeby ono wydało owoc. Ale pamiętajmy, że tylko do czasu, bo jest określony czas, żeby wydawać owoce, a później czeka nas wszystkich sąd.
Rzeczywiście jest to przypowieść i akcja bardzo symboliczna. Jeśli nie wydajemy w życiu owoców, ciągle, codziennie, a nie tylko w maju – w ważnych okresach liturgicznych, od święta – jesteśmy przeklęci.
Druga akcja, w której Jezus wybucha gniewem i zachowuje się jak zbój, ma miejsce w świątyni zamienionej w spelunkę zbójów. Tam handluje się miłością, kupuje się Boże łaski, nie ufa się, ale za jakąś ofiarę czy ofiarkę próbuje się zdobyć Boże miłosierdzie, gdzie kult nie ma nic ze znamion miłości. Emocjonalny Jezus daje się jednak prowadzić wierze, bo kiedy przeklinał drzewo, to wierzył, że to, co mówi, się stanie. I dla uczniów to jest też znak: Jeśli modlicie się z wiarą, wszystko, o cokolwiek prosicie, stanie się wam. Widzimy bardzo emocjonalnego Jezusa prowadzonego wiarą.
Po trzecie uderza mnie w tej przypowieści to, że Jezus wszystkich bardzo emocjonalnych czynności nie wykonuje w odosobnieniu. Kiedy przeżywa kryzys, trudny czas końca, to nie jest sam, nie ucieka od swoich, ale robi to przy uczniach i w towarzystwie swoich przyjaciół. Betania, to miejsce, w którym Jezus znajduje odpoczynek i schronienie. On szuka swoich przyjaciół w tym ostatnim czasie. Ewangelia Marka jest bardzo piękna, bo jako jedyna podkreśla właśnie ten aspekt przyjaciół, którzy towarzyszą Jezusowi także w męce. Z Betanii wyrusza w swoją ostatnią drogę. Uczniowie w milczeniu towarzyszą Jezusowi w tej drodze, słuchają Jego słów, choć nie bardzo Go rozumieją, jak przy drzewie figowym, ale oni są przy nim, a On chce, żeby byli. Nie wypędza ich, kiedy czuje się słaby, gdy przeżywa czas próby, ale chce żeby byli blisko. On ich uczy także przez swoją emocjonalność, słabość, wybuchy gniewu, których się nie wstydzi, bo mają głębsze znaczenie. Uczy pewnie tego, żebyśmy się nie bali także swoich emocji w relacjach z Panem i z sobą nawzajem. Ale też żebyśmy się nie dali porwać emocjom, ale podporządkowywali je wierze, dając się prowadzić wierze. I żebyśmy szukali przyjaciół – wspólnoty – kiedy przeżywamy trudności. Żebyśmy nie odpychali innych, ale chcieli to, co jest w nas, przeżywać z nimi.
Dziękujemy Ci, Panie, za ten czas, kiedy możemy razem, we wspólnocie, świętować nasz prezbiterat – Twój wielki dar kapłaństwa.
Dziękujemy Ci, Panie, że każdemu z nas dałeś różną emocjonalność, przez którą przemawiasz i budujesz ludzkie więzi miłości.
Dziękujemy Ci za to, że nie dajesz nam być tylko emocjonalnymi, ale prowadzisz nas wiarą. I prosimy, żeby ta wiara rosła w każdym spotkaniu z drugim, we wspólnocie, i żeby stawała się światłem przebijającym ludzką słabość i prowadzącym nas do Ciebie.
Ksiądz Marcin Kowalski