Dobre Słowo 25.09.2011 r.
Uzdolnieni do refleksji
Nawet najpiękniejsze słowa nie zastąpią czynów. Wie o tym Chrystus i dlatego w Jego misji nie ma wyłącznie pięknych kazań, ale są słowa, za którymi idą bardzo konkretne czyny.
Chrystus zdaje sobie sprawę z tego, że jako ludzie różnimy się od innych Bożych stworzeń pod wieloma względami, między innymi pod takim, że jest w nas zdolność do autorefleksji, że wydarzenia naszego życia potrafimy objąć swoim myśleniem. Potrafimy, mamy taką dolność.
Kiedy Chrystus głosi swoje słowo, to jednym z efektów, jakie ma to słowo wywołać, jest przyjęcie go i myślenie nad nim – takie myślenie, które Pismo Święte nazywa rozważaniem. Nasuwa się tu przykład Maryi, która rozważała, zachowywał słowa, dziejące się sprawy, i wydawała konkretne owoce, bo po owocach poznaje się drzewo. Po relacjach do innych ludzi poznaje się wyznawców Chrystusa. Istnieje niepisana zasada: nie mów mi, w jakiego Boga wierzysz, powiedz mi, jak traktujesz ludzi – w przypadku chrześcijan szczególnie tych, którzy źle ci życzą – a ja ci powiem, w jakiego Boga wierzysz.
Dlatego dziś Chrystus w swoim nauczaniu, idąc tym tropem – zdolności słuchaczy do refleksji – opowiada kolejną przypowieść, czyli wydarzenie z życia wzięte, mówiące o sprawach Bożych. Praca w winnicy – uciążliwa, trudna, czasem piląca i nagląca – wymagała bardzo jednoznacznych i natychmiastowych działań. Winne grona się psuły, dlatego trzeba było wynajmować ludzi, żeby winnica rzeczywiście została odpowiednio zagospodarowana.
Słyszymy o sytuacji dwóch synów, którzy są proszeni: Idź dzisiaj i pracuj w winnicy. Słyszymy o dwóch postawach. Żadna z nich nie zasługuje na pochwałę, bo ten, kto jest posłuszny, spełnia polecenia, nie tylko o tym mówi, nie tyle się buntuje, a później spełnia, ale spełnia. Jednak pośród tych dwóch postaw, tym, który spełnia wolę Ojca, jest drugi syn – jak zauważyli adresaci, czyli arcykapłani i starsi ludu – który powiedział: Nie chcę. Widać tu wyraźny bunt, jednak – co zauważa ewangelista Mateusz – potem opamiętał się. Uruchomił się w nim – choć nie jest to samoczynne – dar zdolności do autorefleksji i poszedł.
Jezus, wypowiadając te słowa, kieruje je do arcykapłanów i starszych ludu, czyli do ludzi, którzy sami siebie uważali za bardzo pobożnych, rozmodlonych, poszczących, znających Pisma. To oni nauczali innych, w czym byli specjalistami. Kieruje te słowa do bardzo elitarnych – mówiąc naszym językiem – katolików, do tych, którzy co niedzielę starają się być w kościele, modlą się. Te słowa musiały wywołać w nich wstrząs, bo Chrystus używa porównania, które porządnych ludzi po prostu dotyka.
Zaprawdę powiadam wam: Celnicy i nierządnice – mówiąc współczesnym językiem, ci, którzy zostali złapani na bardzo konkretnych elementach złodziejstwa, zdali sobie sprawę, że robią źle, a także nierządnice, mówiąc konkretniej prostytutki – wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Czyli ci, do których mówicie z pogardą, na których nie możecie patrzeć, których non stop byście poprawiali, którym ciągle zwracalibyście uwagę, których postawa nieustannie was denerwuje. Ci wchodzą przed wami. Nie wchodzą po tym, jak Pan Bóg zapyta się was, czy wpuścilibyście ich, ale wchodzą przed wami. Nie razem z wami, ale przed wami.
To musiało wywołać wstrząs. Czy Jezusowi chodziło o zdyskredytowanie, ośmieszenie arcykapłanów i starszych ludu? – Nie, chodziło o dotarcie do także w nich obecnej zdolności do autorefleksji. Jezus tak kocha człowieka, że użyje wszystkich sposobów, czasem bardzo wstrząsających, żeby obudzić w nim zdolność do refleksji.
Dlaczego jest to tak ważne? – Ponieważ w naszą naturę została wpisana zdolność do refleksji, ale często uruchamiamy ją w oparciu o życie innych ludzi. Mamy w sobie tendencję, aby z rozmiłowaniem, często godzinami przy herbatce, kawie, piwie, winie, rozmawiać i reformować innych ludzi. Wszyscy mamy taką skłonność, nie wyłączając mówiącego te słowa.
Mamy w sobie zdolność do refleksji nad innymi, natomiast często ciężko nam zdobyć się na refleksję nad sobą i to taką refleksję, która nie zakończy się oskarżaniem całego świata czy też oskarżaniem siebie, ale skłoni nas do konkretnego czynu nawrócenia, zmiany polegającej na tym, że proszę Boga o miłosierdzie i tym miłosierdziem się dzielę.
Kilka niedziel temu słyszeliśmy, że dłużnik został obdarowany niesamowitym gratisem, darowano mu niebywałe pieniądze, idące w miliardy, a on nie darował jakiegoś grosza. Przyjmować miłosierdzie – to konkretny owoc spotkania ze słowem, którym obdarowuję siebie, mówiąc: Muszę się opamiętać, bo to myślenie i te czyny, które pokazuję, w nikły sposób, jeśli nie w żaden, odnoszą się do Boga chrześcijan, po to, by przenieść to przebaczenie sobie na przebaczenie innym. Mam widzieć innych jako osoby, którym trzeba pomóc w zdobyciu się na autorefleksję.
Taką próbę podejmuje Apostoł Paweł wobec Filipian – jednej ze wspólnot, której głosi słowo Boże. Ciekawe, że używa słów niemających w sobie nic z oskarżenia, nic z rozkazów jakiego mędrca, mentora, stojącego sobie i na jednym tonie głoszącego mądrości, których celem nie jest pomoc człowiekowi, tylko wygłoszenie pouczeń. Nieraz w naszych rodzinach może tak być, że mąż wygłasza przemowę żonie, co ma zmienić w swoim życiu, zupełnie nie mając autorefleksji lub odwrotnie. Rodzice wygłaszają przemowy swoim dzieciom, zupełnie nie uwzględniając, na jakim etapie przemyśleń dzieciaki są, nie słuchając. Albo: nauczyciel wchodzi do klasy, dyscyplinuje ją, ale kompletnie nie ma kontaktu z tym, w jakim położeniu są te dzieci. No cóż, można i tak: tresować się nawzajem.
Nie z tych pozycji występuje św. Paweł. Mówi coś niebywałego: Jeśli więc jest jakieś napomnienie w Chrystusie, jeśli jakaś moc przekonująca Miłości, jeśli jakiś udział w Duchu, jeśli jakieś serdeczne współczucie, jeśli są jakieś okruchy dobroci, na którą możemy się zdobyć względem siebie samego, jeśli są... Tonacja głosu też jest ważna. On nie mówi: Jeśli masz jeszcze jakieś tam okruchy współczucia do swojego męża, żony, do dzieci, do rodziców... To nie jest pretensjonalizm. Jeśli są jakieś okruchy dobroci w tobie, we mnie, to podejmijmy dialog. Szukajmy sposobów, które pomogą nam – czasem za cenę ustępstw – dbać o prawdziwy pokój między nami, o to, żeby sobie wzajemnie pomagać w tym niełatwym życiu. Bo to nie jest tak, że życie tylko tobie dokucza, że tobie najbardziej doskwiera. Czasem, siedząc w kolejce do lekarza, słyszy się rozmowy – licytacje: jedna pani z drugą panią licytuje się twierdząc, że ma więcej chorób, udowadnia jej, że z tą listą chorób, z którą tamta przyszła, nie powinna się nawet odezwać, bo ona ma tych chorób więcej. Życie potrafi dokuczać nam wszystkim, więc szukajmy tego, co będzie dialogiem, co przyniesie pokój. Także za cenę ustępstw.
Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich. Czasem można odnieść wrażenie, że kiedy ktoś pyta: Co u ciebie?, to tylko po to, żeby za chwilę wylać wszystkie swoje żale. Nie obchodzi go, co u ciebie. Wśród Amerykanów częste jest powiedzenie: Jak się czujesz? – to jest takie dzień dobry. I w złym tonie jest odpowiedzieć, że źle, tylko wszystko jest fajnie, w porządku. Apostoł zachęca, by nie tylko własne sprawy mieć na uwadze. Nie tylko pytać: Jak się czujesz?, aby opowiedzieć o sobie, ale żeby rzeczywiście posłuchać tę drugą osobę. Może za cenę tego, żeby nie mieć własnych spraw na oku i nie użalać się nad sobą. Oczywiście nie chodzi o to, żeby wpaść w skrajność i w ogóle nic o sobie nie mówić, ale żeby prosić Pana Boga o ten takt i wyczucie, żeby nie tylko swoje sprawy widzieć.
Może też być tak w czasie spotkania, jakim jest Msza Święta, że tak naprawdę niewiele nas interesuje, co się na niej dzieje: odsiedzieć, pooglądać, kto przyszedł, i pójść do domu… Może być tak, ale nie musi, bo jest w nas zdolność do autorefleksji. Mamy zdolność nie tylko do zasłuchania się w słowo Boże, ale też do konkretnych postaw.
Trudność, jaką mamy w przełamaniu siebie, może pokonać tylko jedna moc – wszechmoc Boga. Kiedy odkrywamy, że nie jesteśmy w stanie zmienić pewnych nawyków, rozgadania się o sobie, zagłuszania drugiej strony, to dzisiejsza kolekta wskazuje: Boże, Ty przez przebaczenie i litość najpełniej okazujesz swoją wszechmoc. Trzeba więc odwoływać się do miłosierdzia Bożego w chwilach, kiedy język odmówił nam posłuszeństwa, a nasza postawa pokazała jedynie, że znowu my jesteśmy najbardziej nieszczęśliwi na świecie, że najwięcej mamy chorób i dolegliwości. Jedyna postawa i modlitwa w takich momentach to: Miej miłosierdzie dla mnie. Jest taka modlitwa, zwana modlitwą Jezusową, wyrażająca się w słowach: Panie Jezu Chryste, miej miłosierdzie dla mnie, grzesznika. Powtarzana jak mantra, nieustannie i wciąż, bardzo wycisza serce i oczyszcza oczy.
Jeden zakonnik, jadąc samochodem, modlił się w taki właśnie sposób. Podjeżdżał właśnie na stację benzynową, gdy nagle jakiś facet bezczelnie zajechał mu drogę i wepchnął się pod dystrybutor. Krewki zakonnik nie wytrzymał, otworzył okno i chcąc wyrazić swe najgłębsze oburzenie ryknął: Panie Jezu Chryste, Synu Boga… Tak w krew weszła mu ta modlitwa.
Prośmy zatem dobrego Pana, aby oczyszczał nas z takich postaw, w których myślimy tylko o sobie albo zarzucamy Bogu, że niesprawiedliwie nas traktuje – jak w proroctwie Ezechiela: Sposób postępowania Pana nie jest słuszny. Pan Bóg niesprawiedliwie mnie traktuje. Prośmy, żeby oczyszczał nas z tego myślenia i jednocześnie żeby bardzo konkretnie nasze słuchanie słowa Bożego, uczestnictwo we Mszy Świętej, przekładało się na relacje do innych ludzi. Żeby dziś ci, którzy się z nami spotkają, nie łapali się za głowę i nie mówili: Boże, oby jak najszybciej to spotkanie się skończyło, tylko cieszyli się, że mogą się z nami spotkać, porozmawiać, poprzebywać.
Ksiądz Leszek Starczewski