Dobre Słowo, 20.10.2011 r.
Ten, który walczy o nas
Jedną z katechez, na której uczniowie szczególnie wytężają słuch i są bardzo skorzy do zadawania pytań, jest katecheza o konflikcie pokoleń w domu. Często wtedy na lekcji wychodzą przeróżne rzeczy podkreślające, że konfliktu pokoleń nie da się uniknąć. Nie jest to traumatyczne, desperackie ani tym bardziej tragiczne wyznanie, ale prawda: konflikt pokoleń jest nieunikniony, chociaż można go łagodzić. To często jeden z wniosków w czasie lekcji i rozmów.
Kiedy słuchamy dzisiejszej Ewangelii, z pozoru się wydaje, że Jezus absolutnie nie przychodzi z pomocą, aby łagodzić konflikt pokoleń. Przeciwnie, mówi: Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Na dodatek dotyka najwrażliwszej, podstawowej komórki organizmu społecznego, jakim jest rodzina: Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej. Wydaje się, że podpisuje się pod usprawiedliwieniem tego, by jedyne, co robić w domu, to się konfliktować. Tymczasem jest to tylko pozór.
Na lekcjach religii staram się w czasie rozmów uzmysłowić uczniom, że nie chodzi o to, by walczyć z rodzicami, ale o rodziców. I nie chodzi o to, by walczyć z dziećmi, tylko o dzieci. Tak samo Chrystus, wypowiadając te słowa, mówi bardzo wyraźnie: Jeśli chcesz walczyć o właściwe, zdrowe relacje w domu, to na pierwszym miejscu ma być dialog ze Mną. Nie przynoszę pozornego pokoju. Pewnie nieraz słyszeliśmy, doświadczaliśmy, jaka może być „rodzinka”. Na zewnątrz świetnie ułożona, a w domu jest nic innego, jak piekło, chociaż zachowuje pozory szczęśliwiej, spełnionej rodziny. Jezusowi nie chodzi o pozory. Dotyka dogłębnie. Jeśli wystąpił jakiś problem, to dotyka go w punkcie, w którym zaczął się pojawiać. Dlatego mówi: Przyszedłem ogień rzucić na ziemię. Jezus ogromnie przeżywa to, co Go czeka. Sam wejdzie w rdzeń problemu. Sam wejdzie w walkę najcięższą – nie z człowiekiem, ale o człowieka. Dotknie najgorszych brudów, jakie mogły się nam przydarzyć, największych obrzydliwości, jakimi są nasze grzechy.
Święty Paweł mówi: Zapłatą za grzech jest śmierć. Jezus wchodzi w tę śmierć. Wchodzi w tę zapłatę. Wchodzi w konsekwencję, którą czeka każdego człowieka. Nie chodzi o śmierć z ciała. Jak mówią młodzi: To pikuś. Święty Jan ostrzega, że jest jeszcze śmierć druga, czyli wieczne obrzydzenie sobą, że byłem tak blisko Boga, miałem Go na wyciągnięcie ręki i z Niego zrezygnowałem.
W tę walkę o człowieka wpisuje się Chrystus. Wpisuje się każdy, kto chce Go naśladować. Wcześniej czy później bardzo skutecznie słowa Ewangelii rozbijają nasze błędne wyobrażenia o Bogu.
Często mam wrażenie, że w naszej pobożności chcielibyśmy traktować Pana Jezusa jak pluszowego misia, którego byśmy zagłaskali, zaprzytulali, któremu byśmy tylko coś opowiadali, a On niech się nie odzywa – jak porcelanowa figurka. Nic z tego. Tam, gdzie wchodzi Chrystus, wnika Jego moc, Jego Duch. A tam, gdzie wnika Jego Duch, wchodzi niezwykły radykalizm, opowiadanie się po stronie Jezusa w sposób konkretny, taki, że na zewnątrz są podziały, ale wewnątrz panuje ogromny pokój.
Panie Jezu, otwieraj nasze oczy na Twoje działanie pośród nas. Na to, że nie walczysz z nami, lecz o nas. I nie zachęcasz nas do tego, byśmy walczyli ze sobą w domu, tylko o siebie – takich, jakimi Ty nas widzisz.
Ksiądz Leszek Starczewski