Dobre Słowo 2010.10.23
Uzdalniani
Panie, chcemy Cię słuchać, dlatego Twój Święty Duch, którego przywołujemy, jest nam niezbędny. To nasz aparat tlenowy, to nasz tlen. Daj, abyśmy Jego mocą zwyciężyli wszelkie zanieczyszczenia związane z naszymi nastrojami, które chciałyby w tej chwili wziąć górę, zmęczeniem czy niezmęczeniem, euforią czy przygnębieniem, żeby zwyciężył Twój Święty Duch, żebyśmy Cię usłyszeli.
Kto kontaktuje się z Bożym słowem, powinien być pewny, że jest trzymany mocno ciepłą dłonią Boga, który chce go prowadzić, zapewnić o swej bliskości, dać mu taki uścisk: Jestem dla ciebie.
Kiedy w seminarium na egzaminie ze Starego Testamentu padało pytanie: Jak przedstawiał się Bóg Izraela Mojżeszowi?, a któryś z kolegów odpowiedział: Jahwe. Jestem, Który Jestem, to wylatywał z hukiem, bo to nie była pełna prawda. Bo pełna prawda jest taka: Jestem, Który Jestem. Jestem dla was. Mam konkretny cel istnienia: Jestem dla was.
To słowo też jest dla nas. Dla nas i dla naszego zbawienia. Każdy z nas otrzymał taką miarę łaski, która jest mu potrzebna, aby doszedł do pełni zbawienia. Każdy z nas dostał łaskę według miary daru Chrystusowego. Powiem szczerze i uczciwie, że nie ma się z tego jak wymówić. Wgłębiając się w teksty Bożego słowa, nie damy rady się z tego wymówić. Jeśli ktoś w tej chwili jest na etapie odkrywania porządku czy nieporządku w świecie – bo przecież porządek i nieporządek jest w świecie – na zasadzie rozumowej, pewnych dociekań intelektualnych, i robi to uczciwe, to dojdzie do źródła. Jeżeli ktoś jest na etapie jakiegoś buntu, wewnętrznego tąpnięcia i rzeczywiście to przeżywa jako swój moment w dziejach świata i kosmosu i jeśli jest uczciwy wobec tego, to przez to dojdzie i dojdzie do Tego, który potrafi to ogarnąć. Bo Pan Bóg woli uczciwego grzesznika, niż udawanego chrześcijanina.
Uczciwy grzesznik... Każdy z nas otrzymał to, czego potrzebuje, do kierowania się ku Chrystusowi, do budowania innych i siebie samego w miłości. Słowo Boże pozwala nam odczytać te dary, które mamy w sobie, jeśli tylko próbujemy z nim nawiązać łączność przez systematyczność. Dobry Pan Bóg nieustannie posyła nam to słowo. Otrzymywane słowo pozwala nam odczytywać to, co otrzymujemy teraz, aby dojść do źródła, aby odkryć dary. Jedynym pragnieniem Pana Boga, który nas obdarowuje, jest to, byśmy byli sobą, według miary daru Chrystusowego. Żebyśmy wnieśli przez te pięć minut w historii wszechświata to, co otrzymaliśmy od Pana Boga, żebyśmy to odkryli i tym służyli innym.
Tak mówi święty Paweł i zachęca, żebyśmy byli uczestnikami budowy Ciała Chrystusowego, tajemnicy obecności Chrystusa pośród nas, aż do momentu, kiedy wszyscy dojdziemy do jedności wiary i pełnego poznania Syna Bożego. Na razie święty Paweł też się do tego przyznaje, że po części poznaje, po części rozumie, co się dzieje w jego życiu, po części nie rozumie, po części widzi, po części nie widzi. Tak – na razie jest po części.
Jak pamiętamy, święty Paweł w innym miejscu dodaje z całym realizmem: Ufam, że jakoś dojdę. Ufam, że jakoś dojdę, dokuśtykam, doczłapię, bo jestem prowadzony, trzymany. Paweł podkreśla nieodzowność wspólnoty, bo przecież Ciało Chrystusowe, wspólnota Kościoła, jest po to, by trwać wspólnie. W pojedynkę jest to nierealne. Potrzebujemy wspólnoty, trzymania się za ręce. Potrzebujemy spojrzeć sobie w oczy, posłuchać siebie. Porozmawiać – nie tylko na najwyższym poziomie abstrakcji ewangelicznej, czyli tak jak znakomita większość kazań na świecie, ale również z poziomu bardzo prostego pytania: Co czujesz? Co przeżywasz? Czy mogę ci się w czymś przydać? Łatwiej kręcić się wokół siebie, zwracać uwagę na to, jaki jestem nieszczęśliwy, obciążony, schorowany. Łatwiej udowadniać sobie ilość swoich chorób.
Znajomy ksiądz proboszcz opowiadał kiedyś zdarzenie z wizyty duszpasterskiej. Poszedł do jednego pana, który na dzień dobry wyjął wszystkie z możliwych zaświadczeń lekarskich i powiedział: Żeby się tu kanonik nie czepiał, że do kościoła nie chodzę! Pokazał wszystkie zaświadczenia, że ma zwolnienia – potwierdzone, udokumentowane.
My też możemy często nie dostrzegać otrzymanych darów, ale grzebać w tym, czego nie dostaliśmy. Wyjmować zaświadczenia typu: Bo ja teraz nie mam nastroju, bo się źle czuję, bo mnie się teraz coś nie udało, a bo… a bo… a bo…. I taki wąż boa nas wokół szyi oplata. Jak pociągnie – udusi.
Chociaż święty Paweł nie wymienia nas po imieniu, ale każdemu z nas mówi, że tu jesteśmy. Kiedyś dziewczynka zapytała mnie, czemu w opisie stworzenia świata nie są wymienione mamuty. Odpowiedziałem, że przecież nie mówi się też o pomarańczach, truskawkach. Biblia po prostu mówi o drzewach wydających owoce według swego rodzaju. Tak też każdy z nas jest obecny w liście Pawła – ze swoim imieniem, ze swoją historią życia, z wątpliwościami, tęsknotami, marzeniami, ze swoim zdławieniem, zduszeniem, rozczarowaniem – ze wszystkim.
Każdemu z nas dana została łaska według miary daru Chrystusowego. Każdy z nas według otrzymanej łaski jest zaproszony do budowania zdrowych relacji z innymi, do budowania wspólnoty. To budowanie ma być oparte na mądrej miłości, czasem wyrażającej się przez uśmiech, życzliwość, czasem przez jakiegoś focha, którego trzeba strzelić, przytupnąć, powiedzieć, zamanifestować, czasem przez upomnienie, czasem przez milczenie, wszystko, co stanowi naszą codzienność życia, bo wszystko ma być prześwietlone Ewangelią. Nie róbmy sobie enklaw ani rezerwatów, gdzie Ewangelia nie dotrze. – Bo ja się dzisiaj źle czuję, to Ewangelia do mnie nie dojdzie. – A skąd ty wiesz, że nie dojdzie? A może właśnie lepiej dojdzie dzisiaj, niż wtedy, gdy lepiej się czułeś. Ty, siostro, bracie, nie bądź specjalistą od przyjmowania słowa Bożego. Obym ja nie wyznaczał nikomu miejsca. Łaska wpływa i dochodzi, gdzie chce. Nie ma rezerwatów przyrody.
Mało tego, jeżeli nie przynosisz owocu i okazuje się, że już trzy lata Pan Bóg nad tobą pracuje, haruje, wyciągnął wszystkie najznakomitsze woły, jeśli okazuje się, że tyloma sposobami próbował powiedzieć tylko jedno: Pozwól mi się kochać, a ty żadnego owocu nie przyniosłeś, to On jeszcze cię okopie. Nie dokopie ci, ale cię okopie. Obłoży tym, co potrzeba, obtuli, raz da klapsa, raz przytuli, cokolwiek by zrobił – zawsze z jedną intencją: żebyś wzrastał w mądrej miłości. Dlatego kiedy słuchamy dzisiaj tego słowa i słyszymy, że jesteśmy obdarowani, to łopaty w rękę i kopać, aż się dokopiemy do tego, co tam zakopaliśmy, bo otrzymaliśmy, co trzeba. To się nie wyczerpało. Może trzeba odsunąć trochę piachu albo zrobić coś innego. Otrzymałeś, masz, co chciałeś, czego najwięcej pragniesz, to masz. Nie trzeba latać, fruwać, szukać po sanktuariach.
W sercu masz sanktuarium. Tu masz wszystko, co ci jest potrzebne. W chrzcie świętym masz wpakowane wszystko, co ci jest potrzebne. Twoi najbardziej potrzebni ludzie, przełożeni, podwładni, uczniowie, koleżanki z pracy nie są w Warszawie czy na Madagaskarze, ale dokładnie tam, gdzie jesteś. I to ci najlepiej dobrani. Często tracimy smak życia, bo szukamy Bóg wie gdzie. Święty Paweł to trafnie ujął: miotają nami fale poruszeń na każdy powiew nauki, każde oszustwo: a to tu, a to tam.
Może ci się nie podobać twój przełożony, czy ktoś z boku, ale to jest dokładnie ta osoba, która miała być właśnie na tę chwilę, więc nie zastanawiaj się, gdzie jest ktoś inny i nie oszukuj się – jak śpiewa Perfect: Czy będziesz do końca się łudził, że tamten świat, który gdzieś tam nie odkryty jest, to miał być twój świat? Czy też uznasz, że to, co się dzieje teraz w twoim życiu, ta wspólnota, to miejsce, ten świat, ci ludzie, są darami od Pana Boga. Jeden cię będzie ciosał, szczypał, drapał, drażnił, a inny będzie dla ciebie łagodny. Do innego się będziesz kleił. Jeden i drugi jest ci potrzebny, bo każdemu z nas dana jest łaska według miary daru Chrystusa.
Pan Jezus, potwierdzając to wszystko, nawołuje do nawrócenia. Gdzie? – W tym miejscu i etapie życia, w którym jestem. Jakaś grupka doniosła Jezusowi o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar. Jezus wychodzi tej grupce naprzeciw i pyta: Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że to ucierpieli? Będziecie przychodzić z nowinkami, gorszyć się, że się dzieje zło na świecie? Weź się za swoje życie, chłopie, kobieto! Doceniaj to, co masz. Nawróć się w tej chwili, na ten moment. To jest ten moment. Co będziesz rozpaczał nad tragediami? Pewnie, że wyrazy współczucia trzeba złożyć, ale przełóż to na twoją rodzinę, na twój dom, twoje życie, na twój dar, jaki otrzymałeś.
Kiedyś w czasie drogi krzyżowej przywoływałem fragment z filmu Hotel Ruanda. Opowiada on o rzezi, bo jednego dnia zginęło czterdzieści tysięcy ludzi. Walczą ze sobą dwa plemiona ruandyjskie, Tutsi i Hutu, podzielone przez kolonizatorów. Jest tam taki moment, kiedy przyjeżdżają dziennikarze z Zachodu. Któryś z nich nielegalnie dostał się na teren rzezi. W pewnym momencie jeden z Ruandyjczyków powiedział: Puść to w telewizyjnych wiadomościach, puść to, proszę. Dziennikarz zapytał: Czy ty myślisz, że to coś da? Wiesz, co będzie? Puszczę to w telewizji, a przeciętny Amerykanin wyjdzie z kuchni, bo robił sobie właśnie kolację, powie: „O Boże, jakie to straszne” i pójdzie dalej jeść kolację.
Tak więc nie chodzi o tanie wzruszenia, o roztrząsanie problemów, które są gdzieś tam. Nieraz na katechezie uczniowie próbują uciec w problemy, związane z jakimiś skandalami w świecie, polityce, Kościele, a ja się pytam o ich konkretne życie: Czy w twoim domu nie ma skandali? Odzywasz się do taty? Króciutko. – To jest mój świat, na niego mam realny wpływ.
Dlatego też Jezus mówi: Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. Najbardziej wstrząsające jest ostatnie zdanie, bo Jezus mówi: A jeśli nie wyda owocu, w przyszłości możesz je wyciąć. Tak, jakby Jezus był jakimś siepaczem, który tnie, chodzi z tasakiem i wycina. Oczywiście, Jezus bierze to na siebie i przedstawia się jako Sędzia sprawiedliwy.
Dużym wstrząsem dla klas trzecich gimnazjum była rozmowa, jak pogodzić piekło z miłosierdziem Bożym. Przyszedł mi pomysł, żeby to wytłumaczyć jako rozmowę w niebie z Panem Bogiem. Pan Bóg pokaże nam całe nasze życie. Z Nim nie będziemy dyskutowali, nie dlatego, że to jest Pan Bóg, a my nie wiadomo kto, ale dlatego, że przyznamy Mu rację. To tak, jakby dwie koleżanki obmawiały jakąś trzecią, która stoi za drzwiami z dykty. Wiedzą, że tam wszystko słychać, ale nie wiedzą, że ona tam jest. Obmawiają ją. Nagle dykta się otwiera, one patrzą na nią. I co tu można powiedzieć? Że nic nie mówiły? – Oczywiście, że się nie odezwą, buzie im opadną i tyle.
W spotkaniu z Panem Bogiem będzie podobnie. Pan Bóg po prostu nam pokaże, ile było starań i wysiłków z Jego strony. Ile razy nas okopywał, obkładał nawozem, ile razy troszczył się o wszystko. A my nie będziemy dyskutować, tylko przyznamy Mu rację. Problem będzie podwójny. Jaki? – Czy my w ciągu życia, zdając sobie sprawę z tego, że jesteśmy grzesznikami, wracaliśmy? Bo jeżeli za każdym razem wracaliśmy po rozpoznaniu grzechu, to nie będzie problemu, żebyśmy też wrócili do domu Ojca. Ale jeżeli nie wracaliśmy, to Pan Bóg otworzy ramiona i zawoła: Chodź, bardzo cię proszę, zapraszam cię, Ja ci przebaczam. A my co powiemy, jeśli nie wracaliśmy? – Nie, takiego świństwa, jakie ja zrobiłem, nikt Ci nie zrobił. Ja nie wejdę. I na własne życzenie nie wejdziemy do nieba. Bo piekło jest dla ochotników. Możemy sami się tam wpakować. Nie dlatego, że Bóg tak powie – Proszę mi tam iść! – tylko my nie będziemy chcieli przyjąć Jego wiecznej miłości. I to jest samowycięcie. Autowycięcie. Sami się wytniemy. Co nie daj Boże.
Amen.
Ksiądz Leszek Starczewski