Dobre Słowo 2010.10.30 r.
Nie męcz się zaszczytami
Ojcze, Twoja mądrość obejmuje konkrety naszego życia. Dziękujemy Ci za to, że znasz realia, w których żyjemy, i wpisujesz się w nie swoją mądrością i swoim słowem. Dziękujemy, że jest ono światłem, że przez Jezusa w Duchu Świętym dotyka naszej rzeczywistości, naszych przeżyć. Pozwól nam przyjąć to słowo. Okaż nam miłosierdzie. Pootwieraj nas, przynaglij, zachęć do tego, abyśmy przylgnęli do Ciebie, abyśmy odkryli w tym słowie życie, które napełnia nas radością.
Gdy przyglądam się zjawisku podlizywania się czy nadskakiwania innym, szczególnie osobom wpływowym, przełożonym, to zasadniczo nasuwa mi się jeden wniosek: jest to strasznie męczące. Nadskakiwanie komuś, zabieganie, żeby zostać zauważonym, jest strasznie męczące i nieprawdziwe, bo gdzieś w głębi serca my naprawdę nie potrzebujemy nikomu nadskakiwać. W głębi nas jest wartość, która zwalnia nas z tego typu postaw. Jeśli komuś nadskakujemy czy zabiegamy o czyjeś względy, to znaczy, że nie mamy kontaktu z tą wartością, z tym dobrem, z tym skarbem w nas złożonym. Jest to smutne, przykre i często związane z ogromnie trudnymi przeżyciami różnych frustracji i zawodu, bo przecież nie znajdzie się człowiek, który w pełni doceni czy dostrzeże to, co w nas jest. To może zrobić tylko Bóg.
Jezus, chcąc zwolnić tempo tych wszystkich, którzy upatrują swą wartość poza darami otrzymanymi od Boga Ojca, opowiada w domu faryzeusza przypowieść. Szczególnie mocno akcentuje właśnie tę prawdę, gdy widzi, jak zaproszeni goście wybierają sobie pierwsze miejsca: Jeśli cię ktoś zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, po prostu nie rozpychaj się, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Przyjdzie ten, który obu was zaprosił, i powie ci: „Ustąp temu miejsca”. Jaki wstyd, jaki obciach, jaka frustracja. Często mi się przypomina taka frustracja czy przeżycie takiego obciachu, gdy obserwuję, jak sprawia komuś wielką trudność na Mszy świętej przyjście spod chóru do Komunii świętej przez cały kościół, albo jak wracając od ołtarza, ktoś nie wie, co ze swoim wzrokiem zrobić, gdzie go skierować – tak jakby to był straszny obciach. Tu jest dopiero obciach, tu jest wstyd, kiedy gospodarz zwróci się do tego, kto się rozpychał: „Zejdź stąd, tu nie jest twoje miejsce”.
Jezus mówi: Gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu, wtedy przyjdzie gospodarz i zaprosi cię bliżej, powie: „Przyjacielu przesiądź się wyżej” i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników.
Jezus chce, abyśmy złapali kontakt ze swoją prawdziwą wartością, żebyśmy zostali sługami. Bo kto chce być wielkim, niech stanie się sługą wszystkich. Żeby wszystko, cokolwiek się wykonuje, wykonywać ze względu na Chrystusa, aby On był uwielbiony, jak mówi dzisiaj święty Paweł w Liście do Filipian: Dla mnie bowiem żyć to Chrystus. To jest niezwykle mocne stwierdzenie: Znoszę wszystko dla Chrystusa, ze względu na Niego wyzułem się ze wszystkiego.
Dzisiaj więc, słuchając tej Ewangelii, pytajmy samych siebie, jak daleko, czy jak blisko jesteśmy od tej wartości, którą złożył w nas Pan Bóg?
Czy zdarza się nam wychodzić na żebry o czyjeś spojrzenie, zauważenie?
Czy dostrzegamy, że spojrzenie i zauważenie jest ciągle obecne, że Bóg cały czas traktuje nas, jakbyśmy byli jedyni na świecie?
Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony. I ta prawda chce do nas dotrzeć z Ewangelii, że ludzie małostkowi, mali, wpychają się na pierwsze miejsca, a ci naprawdę wielcy ciągnięci są wołami, żeby na pierwsze miejsce zechcieli wejść. Przypomina się tu przykład świętego Ambrożego, który w czasie burzliwych obrad, przy podejmowaniu decyzji o wyborze na stolicę biskupią, został wskazany przez małego chłopca. Podanie mówi, że wieczorem, po tym wyborze, Ambroży dosiadł swego rumaka i po prostu uciekł, bo bał się podjąć funkcji biskupa. Jechał całą noc, a nad ranem rumak przywiózł go z powrotem na to samo miejsce, z którego uciekł. Tak, bo wielcy, prawdziwie wielcy ludzie, z wielkim trudem zajmują odpowiedzialne stanowiska, zdając sobie sprawę, że są po prostu mali, a ci, którzy uważają się za wielkich, są w rzeczywistości mali, wpychają się i szukają okazji, żeby tylko o nich mówiono – nieważne, dobrze czy źle, byle po nazwisku.
Jezus, chcąc oswobodzić nasze serca z bieganiny i żebrania o czyjeś względy, zaprasza nas, abyśmy zatrzymali się przy tej przypowieści ewangelicznej i odkryli, ile nam jeszcze zostało do skontaktowania się z tą wartością, którą On sam w nas złożył. Czy traktujemy się jak skarby, czy też chcemy się obnosić, wszem i wobec mówiąc: Ja jestem skarbem, zauważcie mnie.
Panie Jezu, dziękujemy Ci za to, że jesteśmy drodzy w Twoich oczach, że nabieramy wartości, ilekroć patrzymy w Twoje oczy i pozwalamy Tobie wpatrywać się w nas. Uwalniaj nas z niepotrzebnych zabiegów, z niepotrzebnego podlizywania się, z zabiegania o to, aby ktoś nas zauważył. Jesteśmy przez Ciebie widziani, spostrzegani. Strzeżesz nas przecież jak źrenicy oka. Kryjesz nas w swoich ramionach. Daj nam doświadczać tej mocy i nabierać tego przekonania właśnie z kontaktu z Twoim słowem, żebyśmy nie czekali na pochwały, żebyśmy się nie zrażali krytyką, ale w prawdzie konfrontując się z Twoim słowem i przyjmując je, odkrywali wartość, jaką mamy w Twoich oczach.
Ksiądz Leszek Starczewski