Dobre Słowo 20.11.2010 r.
Zmartwychwstanie w praktyce
Boże Ojcze, Ty jesteś nieustannie chętny i energicznie nastawiony do spotkań z nami. Dziękuję Ci za to, że nie zrażasz się pojawiającym się w nas niekiedy znużeniem. Dziękuję Ci, że okazujesz nam swoje miłosierdzie i głosisz słowo, które ożywia, wskrzesza nawet umarłych i poradzi sobie też z naszym znużeniem. Dziękujemy, że przez Jezusa w Duchu Świętym jesteś blisko nas, bierzesz za nas odpowiedzialność i odczytujesz nam historię naszego życia i naszych serc. Otwieraj nas, Ojcze, na Twoje działanie i namaść nas Twoim Świętym Duchem.
Krótko mówiąc – idzie się pochlastać, jeśli nie ma zmartwychwstania. Święty Paweł powie, że jeżeli tylko w tym życiu pokładamy nadzieję w Chrystusie, to jesteśmy godni politowania. Dobrze znamy ten tekst i dobrze, że ten znany tekst znowu do nas powraca w kontekście pytań kilku saduceuszów.
Skąd się ci saduceusze tam wzięli? Skąd wyszli? – Wyszli z nas. Z jakich nas? –Z tych nas, którzy w momencie utrapień, różnych życiowych zawirowań, kiedy odechciewa nam się wszystkiego – kwestionujemy zmartwychwstanie. Po czym to poznać? – Po naszym zachowaniu, po mowie, relacjach i dokonywanych wyborach. Idźmy dalej za świętym Pawłem: Jeżeli Chrystus zmartwychwstał, to dlaczego niektórzy z nas wybierają przygnębienie? Inwestują w nie? Dlaczego ucisk? Skąd strach związany z odkryciem czegoś nowego? Dlaczego wezwania, które Pan nieustannie do nas kieruje, spotykają się z naszym wycofaniem? – Tacy saduceusze wychodzą z nas i niech wychodzą. Trzeba ich od razu odsyłać do Jezusa. Niech się dochodzą z Jezusem, dlaczego zmartwychwstał.
Czemu Jezus nie chce glindzić nad naszą biedą? Czemu nie utyskuje razem z nami, nie kolekcjonuje cysterny łez, bólów, tylko mówi z wielką nadzieją: Głowa do góry. I nie jest to powiedzenie kata: Głowa do góry – rzekł kat, zarzucając stryczek na szyję skazańca. J
Dlaczego nie mielibyśmy kierować właśnie do Jezusa takich bardzo podstawowych i fundamentalnych zwątpień o zmartwychwstaniu? Dlaczego z Nim wtedy nie zagadać, nie spytać Go o bezsens patrzenia na tę beznadziejną sytuację jako na coś, w czym może się jeszcze wydarzyć jakiś dobro? Przecież logicznie rzecz ujmując, z tego nic nie będzie.
Ewangelia mówi, że było siedmiu braci. Pomarli. Nie szukamy powodów dlaczego. Żona wszystkich przetrzymała. Reasumując – logicznie rzecz biorąc, bez sensu jest przyjąć prawdę o zmartwychwstaniu. Właśnie przez to słowo, przez tych naszych przyjaciół – wbrew pozorom ci saduceusze są naszymi przyjaciółmi, na których niejeden kaznodzieja nie zostawiłby suchej nitki – Pan pozwala nam wniknąć i w nasze wątpliwości. Bo kiedy odwołasz się, siostro, bracie, do doświadczenia choćby nawet upadku, ostatniego doświadczenia swojej bezsilności i niemocy, to logiczne jest, że nie ma z tego wyjścia. Wszystko mi mówi, nie że mnie ktoś pokochał, tylko że mnie ktoś zostawił. Z tej mąki chleba nie będzie.
Saduceusze z dzisiejszej Ewangelii zachęcają i nas, abyśmy zagadnęli Jezusa w ten sposób. Dlaczego nas do tego zachęcają i dlaczego słowo Boże dzisiaj to akcentuje? – Żebyśmy nie byli osobami, które po usłyszeniu Ewangelii mają bezdusznie i na ślepo uwierzyć, że jest zmartwychwstanie i na tym koniec. Żebyśmy nie byli osobami, które po usłyszeniu, że mają być takie, myślą, że już takie są. Trzeba to konfrontować w doświadczeniach naszego życia.
Pytanie jest zasadnicze: Czy przyjąłeś w swoim życiu prawdę o zmartwychwstaniu? – Teoretycznie tak, przecież wyznajemy ją w każdym Wierzę w Boga, ale odwołaj się, siostro, bracie, do praktyki, do doświadczeń twoich ciemności, lęku, pokus, rozpaczy, grzebania w przeszłości, żeby sobie dołożyć, żeby wykazać, że jesteś beznadziejny, że ci się nic nie udaje, że nie powinieneś się w ogóle urodzić. Takie wnioski czasem wysuwamy. W latach licealnych napisałem do Pana Boga prośbę o unicestwienie: Panie Boże, umówmy się, że będzie tak, jakbym w ogóle nie istniał, bo wiem, że spaprzę Ci wszystko. Proszę więc o unicestwienie. Nie było mnie. Nie było tematu: Leszek Starczewski. I Ty będziesz zadowolony, i świat będzie zadowolony.
W takich więc doświadczeniach zapraszani dziś jesteśmy przez słowo, żeby z tym słowem schodzić na ziemię, żeby wchodzić w nasze konkretne doświadczenia, żeby to słowo dotykało nas właśnie w takich momentach, żebyśmy nie występowali z pozycji kogoś, kto z założenia wierzy w zmartwychwstanie. Ale to jest skandal w tym momencie, prawda? Bo jeżeli ja zdemaskuję siebie, że nie wierzę w zmartwychwstanie, to jestem godny politowania. Nie zakładam, że nie wierzycie w zmartwychwstanie, ale nie zakładam, że wierzycie w zmartwychwstanie w każdych okolicznościach waszego życia. Już taki naiwny nie jestem.
Kiedy dotykam bezsilności, jestem pytany, czy ja wierzę w zmartwychwstanie, bo to jest dla mnie punkt odniesienia. Nie to, czy z tej sprawy coś wyjdzie tutaj – docześnie. Bo – jak mówi święty Paweł – jeżeli tylko w tym życiu nadzieję pokładam w Chrystusie, to jestem żałosny. Jeżeli tylko w tym życiu chcę znaleźć sprawiedliwość, to jej nie znajdę. Zmartwychwstanie jest światłem.
Sprawa i materia, na której bazują saduceusze, dotyczy małżeństwa, małżonków, wszystkich zakochanych, doświadczających bliskości drugiej osoby, którzy myślą, tęsknią, czekają na sms-y, na sygnały, że ktoś pamięta, że można na niego liczyć, że się spotkamy, że ktoś przytuli i tym podobne smakołyki... J Jeżeli Jezus mówi, że w niebie nie będą się żenić, to albo sobie kpi, bo pozbawia ludzi czegoś, co jest cudowne i piękne – te tęsknoty, ta bliskość, te pocałunki – albo ma przygotowane coś lepszego. Wybieram drugą opcję – że Jezus nie kpi, tylko przygotował coś lepszego.
Że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa o krzaku, gdzie Pana nazwał Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba. Jeżeli przyjmujemy drugą opcję, to warto odwołać się do doświadczenia jakiejś bliskości, niekoniecznie tej, której w pięknie sakramentalnego małżeństwa Pan Bóg w sposób jednoznaczny błogosławi, ale również i bliskości dającej poczucie bezpieczeństwa, pozwalającej z nadzieją popatrzeć na świat i na to, co się dzieje w życiu, która może nie została uznana za błogosławioną, bo jest trudna, ale piękna. Odwołajmy się do niej, żeby usłyszeć Jezusowe słowo: Ci, którzy zostaną uznani za godnych udziału w świecie przyszłym, po powstaniu z martwych ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić, już bowiem umrzeć nie mogą.
Jest przygotowane coś więcej niż fascynacje przeżywane w relacjach z drugim człowiekiem. To pierwsza warstwa tego tekstu. I pierwsze pytanie o naszą wiarę w zmartwychwstanie w okolicznościach praktycznych, nie teoretycznych. Nie chodzi o to, abyśmy wyznali wiarę w zmartwychwstanie jako prawdę wiary, tylko odwołali się do doświadczenia naszych mroków i zapytali o naszą wiarę w tych przeżyciach.
Czy ja wierzę w zmartwychwstanie?
Czy konkretnie opowiadam się po stronie zmartwychwstania?
Czy wyznaję w takich chwilach, że Jezus umarł, że umiera teraz, w tym przeżyciu, razem ze mną i z tego doświadczenia też zmartwychwstanie? Pierwszym zmartwychwstaniem, jak uczą mądrzy ludzie w Kościele, jest skrucha, powrót do Boga. To jest pierwsze zmartwychwstanie, sakramentalnie przypieczętowane rozgrzeszeniem. Nie zapomnijmy o tej prawdzie. Jeśli żałujesz, to zanim pójdziesz do spowiedzi, siostro, bracie, doświadczasz już tego, że Bóg ci wybaczył. Bóg, jak mówił święty Jan Maria Vianney, wiedząc o naszych następnych grzechach, już je wybacza. I nawet kiedy mówi: Już nie grzesz więcej, a ty grzeszysz i przychodzisz, to znowu ci wybacza.
Jestem skłonny i zdecydowany, patrząc też na swoje życie, powiedzieć, że celnik z przypowieści o faryzeuszu i celniku nie miał tylko jednej wizyty w świątyni, kiedy przyszedł, tłukł się w piersi i wołał: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika. To nie było tak, że po powrocie do domu już wszystko sobie poukładał. Może przychodził tak do świątyni do końca życia, nie śmiał nawet oczu wznieść ku górze, ale przychodził. To jest dla niego zmartwychwstanie. Tak śmiem twierdzić. To nie działa tak, że nagle usłyszałem i zaczynam od razu wprowadzać w życie. Na to jest potrzebny bardzo rzeczywisty czas, bo pewnych procesów nie da się przeskoczyć. Nawet kiedy się wydaje, że się jest w niebłogosławionym stanie, niebłogosławionej relacji, niebłogosławionym podejściu do drugiego człowieka – to potrzebny jest czas, żeby pewne rzeczy w nas dojrzały, bo nawet w te niebłogosławione chwile Bóg wpisał swoje błogosławieństwo i wyprowadza z nich dobro.
Jaka jest druga warstwa znaczeniowa? – Drugą warstwą znaczeniową jest zaproszenie Pana do tego, żeby Boże słowo było przyjmowane przez nas, dla nas i dla naszego zbawienia, a także dla zbawienia innych osób. Żeby Bożym słowem nie manipulować w celu zniszczenia siebie, żeby Bożym słowem nie ograniczać dopływu łaski.
Co to znaczy? Jak Bożym słowem można ograniczyć siebie? – Jeżeli słowo Boże jest jak miecz obosieczny, to jeśli nie umiem posługiwać się mieczem, mogę sobie zrobić krzywdę. Dlatego potrzebna jest mądrość Kościoła, wykładnia Jezusa na temat prawd, które czytam w słowie Bożym. Stąd pochodzi zakaz prywatnej interpretacji Pisma Świętego. Pismo Święte nie jest do prywatnego wyjaśniania. Można sobie nim krzywdę zrobić. Można obrócić je przeciw samemu sobie, tak jak zrobili to saduceusze, pozbawiając się fundamentalnej prawdy o zmartwychwstaniu, którą głosi Boże słowo.
Zły duch też wykorzystywał Pismo Święte. Chciał je wykorzystać przeciw Jezusowi. Cytował Biblię: Skocz, bo aniołom swoim rozkażę o Tobie... Boże słowo zachęca nas więc, żebyśmy – ilekroć sięgamy do Pisma Świętego – odkrywali tam wezwanie do zbliżenia się do Boga, cokolwiek w sobie ohydnego czy pięknego odkryjemy. Ohydnego po to, żeby Pan nas oczyścił, a pięknego, żeby to uszlachetnił. Jeżeli odkryję prawdę o sobie, to mam iść do Jezusa, żeby On uświęcił mnie w prawdzie, żebym nie był monopolistą na prawdę. Żebym nie myślał, że jedynie ja znam prawdę i koniec.
Podam przykład ilustrujący jedną i druga rzeczywistość. Jestem bardzo świeżo po niezwykle trudnej i wymagającej rozmowie z osobą, która leczy się psychiatrycznie. Tego dnia nie wzięła odpowiedniej dawki leków. Dobrze, że Pan Bóg mnie przygotował do tej rozmowy przez kogoś kompetentnego. Ta osoba chciała ze mną koniecznie porozmawiać. Wyszedłem zdruzgotany. Tego wieczora klęknąłem przed ukrzyżowanym Chrystusem i płakałem. Płakałem z bezsilności, z bezradności wobec tak potężnych tąpnięć i zranień. Do czego zmierzam? – Tu też wyszło moje liche przekonanie o zmartwychwstaniu. Były dwa sygnały, świadczące o tym, że złapaliśmy wspólny język, bo osoba w takiej autodestrukcji całkowicie neguje siebie. Może mieliście kiedyś podobne doświadczenie. Nie chcę nikogo pouczać, tylko podzielić się tym przeżyciem. To był drugi przypadek w moim życiu, kiedy zobaczyłem tak potężną autodestrukcję. Wszystko negowane, całkowita negacja wartości siebie. To nie było chwilowe załamania. Okazało się, że tam już nie działały odpowiednie leki albo źle zostały dobrane. W tej autodestrukcji został mi jeden punkt, w którym następowało wyciszenie. Ta osoba mówiła, że jest całkowicie zniszczona, że absolutnie nie ma szans na nic, że wszystko się skończyło, że została jej zabrana ostatnia nadzieja, że nic nie ma, że ona całkowicie może siebie zniszczyć, nawet popełnić samobójstwo. Była przekonana, że taka jest prawda o niej. Udało mi się wtedy wtrącić: Taka jest prawda o tobie, ale pod jednym warunkiem – Jakim? – Że ty jesteś Bogiem. Nastąpiła konsternacja. Zaczęła budzić się świadomość: – Nie jestem Bogiem. – Jeżeli więc nie jesteś Bogiem, to ja się z tobą nie zgadzam, bo mogę się zgodzić tylko z Bogiem. Jeżeli mówisz, że znasz prawdę o sobie, że wiesz o sobie wszystko, i tak się katujesz, to znaczy, że jesteś Bogiem. Przyznała, że nie jest Bogiem, że nie zna całej prawdy o sobie. Pytała, czy mogę się nad nią pomodlić. – Pod jednym warunkiem – powiedziałem – że nie jesteś Bogiem. – Nie jestem Bogiem...
Po co to mówię? – Bo pełnia prawdy, którą jest zmartwychwstanie, wskrzeszenie, wyprowadzenie z najbardziej nawet beznadziejnych spraw, wymaga, byśmy ciągle się jej uczyli. Nieustannie mamy podejmować nad nią refleksję i pytać: Czy ja żyję jak ktoś, kto wierzy w zmartwychwstanie? Czy ja żyję jak ktoś, kto wyznaje prawdę o zmartwychwstaniu, czy też uwierzyłem w moje kłopoty, choroby, zranienia, kalkulacje i składam tam nieustannie bukiet świeżych kwiatów, hołduję im i jestem bałwochwalcą? Bo tak uwierzyłem w swoje załamania, zranienia, tak uwierzyłem w siłę grzechów, które mnie zniewoliły jak nałóg, że to jest moim bogiem. A jeżeli to jest bogiem, to nie ma zmartwychwstania.
Panie Jezu, proszę, zmiłuj się nad nami wszystkimi. Oczyść nas z bałwochwalstwa i – skutecznie posługując się słowem, w zdrowy sposób, nie w taki, jakim posługiwali się saduceusze – oczyszczaj nas z niewiary w Twoje zmartwychwstanie, z niewiary w to, że poza nami ktoś ma większą i przychylniejszą wiedzę na nasz temat. Oczyść nas z przekonania, że tylko my mamy wiedzę na swój temat, że tylko ja wiem o sobie wszystko i nikt nie będzie mi nic mówił, nikt nie ma prawa mi tłumaczyć. Nikt nie ma prawa dawać mi nadziei, bo ja na tym etapie nie wierzę. To nie jest wszystko, nawet jak nie wierzysz.
Dotykaj nas, Panie, swoim słowem i tą mocą, która pozwala nam doświadczać zmartwychwstania w naszych konkretnych realiach życia. Uzbrajaj nas mocą z wysoka, abyśmy bardzo jasno wyznawali, nawet wbrew sobie, prawdę, że jest zmartwychwstanie i że ono ma się do mojego życia, ma się do mojego piekła, ma się do moich grobów, ma się do moich załamań, ma się bezpośrednio do mojej niewierności.
To jedynie ma prawo wypowiadać się na mój temat. Co? – Prawda o zmartwychwstaniu.
Ksiądz Leszek Starczewski