Dobre Słowo 01.01.2011 r.
Jak patrzeć, aby zobaczyć?
Kościół zaprasza nas dziś do podjęcia refleksji nad Bożym słowem. Niech żyją, niech rozwijają się te miejsca w Polsce, w kościołach, gdzie podejmuje się próbę wyjaśniania Bożego słowa. Przypomnijmy – Kościół uczy, że czytanie słowa Bożego jest jak podanie chleba, a homilia jak jego łamanie. Prośmy w modlitwie dobrego Boga Ojca, aby nam pomógł usłyszeć swój głos, słowo, które kieruje do nas w Nowy Rok.
Boże Ojcze, Ty w Jezusie Chrystusie, swoim Synu, kochasz nieustannie każdą i każdego z nas. Tobie się to słowo nie przejadło. To słowo w Jezusie Chrystusie stało się Ciałem i mieszka pośród nas. Jest ciągle żywe. Dziękujemy Ci za to, że Twoja miłość nie zależy od naszej odpowiedzi pozytywnej czy negatywnej, bo Ty kochasz bez względu na to, czy to przyjmujemy, czy też odrzucamy. Dziękuję Ci, Ojcze, za to, że chcesz nam okazać miłosierdzie i zbliżyć się do nas, do tej kondycji, w której jesteśmy, by nasze serca ożywić swoim słowem, żeby ze słowa niosącego życie spłynęło na nas w mocy Ducha Świętego ożywienie i światło. Dziękujemy Ci, Ojcze, za to, że życie otrzymaliśmy przez Matkę Życia, przez Maryję, którą dzisiaj w liturgii wspominamy w tytule Bożej Rodzicielki. Jej oczami patrzymy na Jezusa i chcemy spojrzeć także na siebie. Dziękujemy za Jej ciepło, dziękujemy za Jej oddanie i Jej historię życia, w której każdy i każda z nas może się odnaleźć. Zmiłuj się nade mną, zmiłuj się nad moimi braćmi i siostrami i pomóż nam przyjąć, zachować, zastosować Twoje słowo w życiu.
Kościół z wielkim zaufaniem w dniu pierwszego stycznia oddaje nas w bardzo czułe i ciepłe ręce i serce Maryi, Świętej Bożej Rodzicielki. To Jezus jest w centrum każdej Eucharystii i w centrum nauczania Kościoła. Jeśli zdrowa nauka katolicka mówi o świętych – także o Najświętszej Maryi Pannie – to nie stawia ich w centrum, tylko ich oczyma spogląda na Jezusa. I my dzisiaj spoglądamy na Niego oczyma i sercem Maryi. Próbujemy rękoma dotknąć tego Jezusa, którego Maryja przyjęła i wydała na świat.
Jesteśmy w Betlejem razem z pasterzami, ludźmi o nędznej reputacji w tamtych czasach. Wraz z nimi znajdujemy Maryję, Józefa i Niemowlę leżące w żłobie. Patrząc na Jezusa oczami Maryi, dostrzegamy historię życia każdej i każdego człowieka, który w prawdzie zdecydował się przyjąć Jezusa do swojego życia, który powiedział tak Jezusowi, który nie tylko teoretycznie, nie tylko przez jakieś obrzędy i zwyczaje, odmówione modlitwy, ale sercem chce być blisko jedynego Pana i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Sercem, bo Pismo Święte niejednokrotnie, a potwierdzają to też różne objawienia prywatne, upomina się o serce. Ten lud czci mnie tylko wargami – mówi prorok Izajasz w imieniu Boga – a sercem jest daleko ode Mnie.
Niedawno słyszałem, że w jednym z objawień prywatnych Pan Jezus mówił o swoich sługach, o księżach, że składają o Nim świadectwo tylko na zewnątrz, a sercem są gdzieś daleko. Tak więc oczami Maryi patrzymy na historię także i naszą. – Dlaczego? – Bo w Jej historii odzwierciedla się historia życia każdego człowieka, który sercem przyjął Jezusa. Co więc w tym sercu jest? Jest strach, strach przed tajemnicą. Bóg aż tak bliski! Przypomnijmy słowa Jana Pawła II, który w książce Przekroczyć próg nadziei cytował jednego z teologów, piszącego, że w Jezusie Bóg posunął się niejako za daleko. Więc jest i strach, i zmieszanie.
Jak się dostać do Jezusa?
Jak Go przyjąć?
Jak rozpoznać w swoim sercu?
Jak rozpoznać Jezusa w sercach tych, z którymi się na co dzień spotykamy?
Jest jakiś niepokój, który potrzebuje dodatkowego umocnienia. Jest dialog, bo jeżeli ktoś przyjmuje Jezusa, to dialoguje. Ten niepokój, zmieszanie i zastanawianie się nad swoim życiem, nad tym, co się w nim dzieje, ma następny krok – dialog. W dzisiejszej Ewangelii słyszymy, że Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu. Ktoś pół żartem pół serio powiedział, że Maryja była bardzo zamknięta w sobie. Ale to nie jest tak. Ten, kto przeżywa zmieszanie w związku z tajemnicą, w związku z tym, że słyszy, że Bóg go kocha nieodwołalnie i osobiście do niego się zwraca, oprócz zmieszania, oprócz niepokoju, zaproszony jest do tego, by dialogował. By to zmieszanie, ten niepokój, to rozważanie, które się w nim dokonuje, przeróżne myśli w nim obecne, były dla niego nie zagrożeniem, ale okazją do spotkania z Bogiem, do rozmowy z Bogiem. Bo ten, kto sercem przyjmuje Jezusa, oprócz niepokoju, oprócz zmieszania, podejmuje też dialog.
Ten, kto sercem przyjmuje Jezusa, jak przyjęła Go Maryja, jest niejako automatycznie nastawiony na drugiego człowieka. Pamiętamy, że Maryja po zwiastowaniu poszła z pośpiechem w góry do swojej krewnej Elżbiety. Bo prawdziwi czciciele mojego Ojca – mówi Jezus i powie to też święty Jakub – to ci, którzy wchodzą w relację z innymi. Nie zamykają się w sobie, tylko wchodzą w relację z ludźmi, zauważają drugiego człowieka.
Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich! – powie święty Paweł. Maryja jest tu dla nas żywym przykładem wychodzenia do ludzi. Nie przyjmuje Jezusa prywatnie, w prywatnej kaplicy swojego serca. Nie patrzy na Jezusa przez prywatne sprawy do załatwienia. Nie ma z Jezusem prywatnych spraw do załatwienia. Ona przyjmuje Jezusa po to, by Go przekazywać. Prawda jest taka, że ten, kto przekazuje Jezusa, ma Go jeszcze więcej, a ten, kto Go „prywatyzuje”, zatrzymuje dla siebie i nic z tym nie robi, wcześniej czy później znudzi się pobożnością czy wiarą.
Jeżeli, droga siostro i drogi bracie, w swoim życiu przeżywasz znużenie swoją wiarą, to niewykluczone, że jest to czas, w którym Pan Bóg bardzo wyraźnie oczekuje od ciebie wyjścia do ludzi z Jezusem, z tym doświadczeniem, które masz. Bo chrześcijanin to nie kiszony ogórek, tylko ktoś dobry jak chleb, którym się trzeba dzielić. Oczywiście, nie mam nic przeciwko kiszonym ogórkom. Ale ten, kto przyjął Jezusa, ma Go przekazywać dalej, a nie kisić wiary w sobie. Wiara zatrzymana w sobie albo stanie się zabobonem, albo nas znuży i do niczego się nie nada. Jest jak sól, która utraciła swój smak i nie nadaje się do niczego innego, jak tylko do podeptania.
Dlatego warto patrzeć na Jezusa oczami Maryi, przez historię Jej życia, Jej przyjęcia Jezusa. Pytajmy samych siebie: Czy mówię o Jezusie? Czy Go pokazuję? Czy w swoim zachowaniu jestem tak ludzki, jak ludzki stał się Bóg? Bo tu nie trzeba wielkiej filozofii. Skoro Bóg stał się Człowiekiem, to ty i ja, droga siostro, drogi bracie, możemy być coraz bardziej ludzcy. Uczymy się tego stopniowo. Nie trzeba wielkiej filozofii, by być bardziej ludzkim. Nie trzeba się oglądać na innych.
Jednym z błędów, któremu często ulegamy – ostrzegał przed nim w jednym z dokumentów Jan Paweł II, gdy mówił o pracy nad sobą – jest założenie, że i tak świata nie zmienię, i tak zło na nim będzie, i tak są ludzie, którzy mają większą siłę przebicia, a ja nie mam na nic wielkiego wpływu. Papież mówi: Nie wchodźmy w te kryteria myślenia. To są kryteria, które nas całkowicie osłabią i rzeczywiście zdemotywują. To takie demotywatory. Bardzo istotne jest to, żeby na swoim polu, w swoim ogródku, w swoim domu, we własnym zestawie talentów, uzdolnień i ograniczeń, bo nasze ograniczenia też są Panu Bogu potrzebne – przekazywać Jezusa dalej, mówić o Nim. Jak? – Najprościej, jak się da. Ludzkimi zachowaniami.
Jednym z przepięknych narzędzi ewangelizacji jest ludzka życzliwość. Nie trzeba wielkiej filozofii. Wystarczy życzliwość ludzka. Jaką siłę ma spojrzenie w ludzkie oczy! Czy w tym spojrzeniu jest Boże ciepło? Jeśli jest, to trzeba je rozwijać. Jeśli nie ma, to trzeba wsłuchiwać się w słowo, jakie ma dla nas Pan Bóg: Jesteś drogi w moich oczach, nabrałeś wartości i Ja cię kocham.
Tak więc ten, kto przyjmuje Jezusa sercem, nie tylko intelektem, nie tylko poprzez deklarację: Panu chwała! Jezus jest moim Panem! jest bardzo ludzki. Tak ludzki, jak ludzki stał się Bóg.
Wreszcie ten, kto przyjmuje Jezusa, jak Maryja, czyli ten, kto Go też rodzi w swoim sercu i w swoim życiu, jest nastawiony na bardzo realne przeszkody, które muszą się pojawić. Często są najmniej spodziewane, przychodzą z najmniej oczekiwanych miejsc, pojawiają się w najmniej oczekiwanych punktach. Dlaczego? – Bo jeżeli przyjmujemy Jezusa, to nie ma okoliczności, przez które by nas nie przeprowadził. Jeżeli przyjęło się Go przez wiarę, to nie przeszkodzi stajnia betlejemska, nie przeszkodzi wściekły, sadystyczny Herod, nie przeszkodzi ucieczka do Egiptu i powrót z niego, nie przeszkodzi zagubienie Jezusa w świątyni, nie przeszkodzi niezrozumienie słów – Kto jest moją Matką? Którzy są moimi braćmi? – które wypowiada Jezus, gdy słyszy o przybyciu Maryi i krewnych. Nie przeszkodzi krzyż, nie przeszkodzi tajemnica zmartwychwstania. To są fakty biblijne, o tym nam mówi Boże słowo. Potrzebne są przeszkody i przeciwności, jeżeli mamy do czynienia z Bogiem prawdziwym. Jeżeli jest to podróbka, to wszystko, co dzieje się w naszym życiu, jest zrozumiałe, jasne, czytelne, nad wszystkim mogę panować.
Patrząc na Maryję, rzućmy też okiem na Józefa, będącego bardzo blisko Maryi. On jest Jej bardzo potrzebny. Jest też bardzo potrzebny nam, bo potrzebujemy kogoś takiego jak Józef, całkowicie oddanego.
Kiedy Józef chciał wziąć sprawy w swoje ręce, to zamierzał oddalić Maryję potajemnie. Jeżeli zamierzamy wziąć sprawy Boga w swoje ręce, to po prostu potajemnie Go oddalamy. Dlatego Józef usłyszał: Nie bój się, z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Przyjmij Ją. Nie bój się przeciwności. Nie bój się tego, że musisz uciekać do Egiptu, bo wrócisz stamtąd. Dlaczego? – Bo Duch Święty nad wszystkim czuwa. Potrzebna jest też – trzeba to wkalkulować w chodzenie za Jezusem i przyjmowanie Go w swoim życiu – i ta niepewność, która była w sercu Maryi. Tej Maryi, która przyjęła sercem i powiedziała tak na wszystko, co miało się stać. Tej Maryi, której po tym, jak powiedziała tak, świat przewrócił się do góry nogami. Bo Józef ją chciał oddalić. Bo nagle okazało się, że musi zginąć tylu niewinnych chłopców.
Co musiało się dziać w sercu wrażliwej Maryi? Czy pojawiły się w Niej pytania o to, czy to naprawdę jest z Bożego Ducha? Czy to naprawdę jest Boże prowadzenie? Co musiało się dziać w Jej sercu? Wiemy jedno: zachowywała wszystko i rozważała w swoim sercu. Była ciągle posłuszna, mimo że na zewnątrz wychodziło czarno na białym, że wszystko idzie w odwrotną stronę, że nie w takich warunkach powinien rodzić się Syn Boży. Powinny być ustawione dziewczynki w strojach ludowych z Betlejem, powinni być postawieni żołnierze, Herod powinien stać na baczność, wszyscy powinni bić pokłony, a przychodzą pasterze czyli ludzie, którymi w tamtych czasach po prostu gardzono. Mało tego. Pamiętamy, że w tradycji żydowskiej był taki zwyczaj, że cała ekipa grajków ustawiała się przed przyjściem na świat nowego życia. Kiedy rodził się chłopiec, instrumenty grały i huczały we wszystkie strony, a kiedy rodziła się dziewczynka, grajkowie odchodzili ze smutkiem. Tak to pojmowali. Co się dzieje podczas narodzin Syna Bożego? Gdzie są grajkowie? – Śpiewają aniołowie, jest orszak anielski, który wita nowo narodzone Życie.
Jesteśmy więc dziś przez Kościół bardzo zapraszani do tego, by spojrzeć oczami Maryi po pierwsze na Jezusa, a po drugie na nasze życie i na naszą drogę wiary. Po co? – Żeby słuchając tych słów, zapytać samych siebie: Czy biorę pod uwagę, że w moim sercu będą budziły się niepokoje? Psalmista mówi: Gdy mnożą się niepokoje, Twoja pociecha orzeźwia moją duszę. Niepokoje będą się mnożyły. Będzie ryzyko. Będzie wielka niepewność, czy ja jestem prowadzony przez Bożego Ducha. Będzie zaproszenie do tego, by wszystko, co przeżywamy, nie było miejscem, w którym mamy się zamykać – bo znowu zmieszanie, bo znowu niepokój – tylko okazją do dialogu z Bogiem, który chce ze mną o tym rozmawiać.
Czy to, że zbliżamy się do Jezusa i słuchamy Jego słów, jest dla nas zaproszeniem do wychodzenia do innych ludzi? Zapytajmy tak bardzo konkretnie i wprost: Kto ostatnio z moich ust w sposób bezpośredni usłyszał, poza śpiewaniem kolęd, imię Jezus? Kto usłyszał ode mnie o Jezusie, w sposób bardzo wyraźny, nie pozostawiający żadnych złudzeń, że mówimy o Nim i że o Nim składamy świadectwo? Bo ten, kto chce doświadczyć, jak w nim rozwija się wiara i jak Jezus w nim staje się jeszcze silniejszy, jest zaproszony do mówienia i świadczenia o Nim.
Dziękujemy zatem dobremu Bogu, że bardzo zwyczajnie, wpisując się w realia naszych przeżyć, pokazuje nam, jak przyjmować Jezusa. To nie jest daleko i poza naszym zasięgiem. To mieści się w tym, co w tej chwili przeżywamy, co staje się udziałem naszego życia, w kolejnym roczku, który nam przybył. W wydarzeniach będących jeszcze przed nami. Bóg już wie, jak będzie wyglądał – jeśli nadejdzie –sylwester 2011.
W tym wszystkim dziękujemy Ci, Ojcze, za to, że dajesz nam tak ludzką Maryję, że Syn Boży staje się Człowiekiem i rodzi się przez Jej historię życia po to, żeby rodził się i przez nasze historie życia w tym, w czym teraz się znajdujemy. Pomóż nam wielbić i wysławiać Ciebie za wszystko, co dzisiaj usłyszeliśmy, za wszystko, co usłyszeliśmy w roku, który minął, za wszystko, co widzieliśmy i za to, co jeszcze przed nami, bo cokolwiek otrzymamy, będzie pochodziło z Twojej miłującej nas i wychowującej dłoni.
Pomóż nam zawierzyć Ci nasze życie i przyjąć Twoje błogosławieństwo po to, by błogosławić. Prosimy Cię o to przez wstawiennictwo Maryi, Świętej Bożej Rodzicielki.
Ksiądz Leszek Starczewski