Dobre Słowo 5.01.2011 r.
Nie tak, jak Kain
Boże Ojcze, Ty znasz nasze serca. Wiesz, jakie pokusy nawiedzają nasze umysły i wnętrza w tej chwili. Te pokusy prowadzą nas nad przepaść. Wiesz, że jest też pokusa, by nie zagłębiać się w to słowo, nie wsłuchiwać w to, co chcesz powiedzieć, tylko potraktować Twe słowo powierzchownie, żeby czasem czegoś w naszym życiu nie ruszyło. Wiesz, że taka pokusa jest też we mnie. Niewykluczone, że jest w moich braciach i siostrach. Dziękuję Ci za to, że masz moc większą, niż pokusy i oskarżenia naszych serc. Dziękuję Ci, że z tej mocy nie zawahasz się skorzystać dla nas i dla naszego zbawienia. Już teraz z niej korzystasz przez swojego Syna, który zdecydował się przyjść do nas i powołuje nas, abyśmy szli za Nim dalej, cokolwiek dzieje się w naszym życiu. Zmiłuj się nade mną. Zmiłuj się nad moimi braćmi i siostrami. Obdarz nas mocą Ducha Świętego. Pootwieraj nas tak, jak Ty to potrafisz robić – szanując naszą obecną sytuację. Nie dozwól, Boże, abyśmy zatrzymali się w tym, co nam wydaje się właściwe. Otwórz nas na nowy powiew Ducha, który do nas przemawia.
Jezus objawia wolę Boga. Ojciec was kocha – powie w Ewangelii św. Jana. Święty Jan doświadczył miłości Boga. W czasie Ostatniej Wieczerzy spoczywał na Sercu Jezusa. Dlatego nie daje sobie zamknąć ust i niestrudzenie głosi tę miłość – bardzo praktyczną – jako objawienie woli Boga.
Taka jest wola Boża, którą objawiono nam od początku, abyśmy się wzajemnie miłowali. Kiedyś, słuchając tego słowa, zastanawiałem się: Czemu Jan od razu rzuca się z takim tekstem na Kaina? Podaje go za przykład niewłaściwego miłowania: Nie tak, jak Kain, który pochodził od Złego i zabił swego brata. A dlaczego go zabił? Ponieważ czyny jego były złe, brata zaś sprawiedliwe. Pomyślałem, że to troszkę za bardzo. Taki przykład podać... Święty Janie, już wszystko wszystkim, ale tak ni z gruszki, ni z pietruszki? – Ale to był powierzchowny odbiór tego słowa. Przykład z Kainem jest bardzo dobry i właściwy. Niezwykle aktualny. Nie miłujmy się tak, jak Kain, który pochodził od Złego i zabił swego brata.
Dzisiaj nie musimy uprawiać pola ani mieć jakiegoś narzędzia w ręku. Wystarczy język. Wystarczy myszka komputera, klawiatura, kamera telewizyjna, dyktafon... Tak, wystarczy osąd wewnętrzny, osąd zewnętrzny, aby dokładnie tak, jak Kain, zabijać swego brata, czy siostrę. – Tak mówi św. Jan. I tłumaczy, dlaczego Kain zabił Abla: Ponieważ czyny jego były złe, brata zaś sprawiedliwe. Ponieważ nie mógł znieść czegoś, co widział u Abla, robił wszystko, żeby to zlikwidować. A ponieważ nie dało się tego zlikwidować, zabił Abla, uderzył prosto w niego.
To nie jest przykład abstrakcyjny, tylko bardzo rzeczowy, konkretny, aktualny. Demaskuje on nasze najgłębsze pokłady zakłamania, egoizmu. Czemu mówię: nasze? Dlaczego mam czelność wypowiadać się w imieniu was, drogie siostry i drodzy bracia? Mam tę czelność. Na jakiej podstawie? – Na podstawie Bożego słowa. Bo to słowo mówi o nas wszystkich. Czy mi się to podoba, czy nie, mówi o mnie. Mówi o pragnieniach we mnie obecnych. Po co mówi? – Żeby mi dołożyć? Dokopać? – Oczywiście, że nie. I absolutnie nie jest nam dane po to, żebyśmy my komuś dołożyli czy dokopali – w pierwszej kolejności sobie. Jest nam dane, abyśmy obnażali prawdę o nas, że nosimy w sobie piętno Kaina. Być może w ostatnim czasie z niego skorzystaliśmy, komuś dokładając, kogoś tnąc – językiem, komentarzem, sms-em, wpisem pod zdjęciem na Naszej-Klasie, Facebooku czy czymkolwiek innym. Może po prostu ostatnio zachowaliśmy się jak Kain. Warto się temu przyjrzeć, skoro o tym mówi Boże słowo. I warto być czujnym, bo piętno Kaina jest w nas.
Święty Jan mówi o woli Bożej, jaką jest wzajemna miłość: Nie dziwcie się, bracia, jeśli świat was nienawidzi. Nie dziwcie się, bracia. Nie dziwcie się, siostry. Jeżeli zaczniemy stosować w życiu optykę tej prawdy, którą nazywamy Ewangelią, natychmiast uruchomi się nienawiść. Mikrosekundę po tym, drogi bracie, droga siostro, kiedy zdecydujesz się zastosować w sobie optykę inną, niż Kain, uruchamia się nienawiść. Nawet nie musisz przechodzić do czynu. Kiedy zaczniesz myśleć, pojawią się oskarżenia: A po co? Co ty się wychylasz? Co robisz w ogóle? Głupi jesteś? Niepoważny? To nie działa. Czy może być jeszcze coś dobrego w Ewangelii? W słowie Bożym? Czy może być coś dobrego w modlitwach? W twoim postępowaniu? Czy ty możesz jeszcze coś osiągnąć w życiu? Chyba żartujesz! Zaczyna się nakręcać cała lawina oskarżeń.
Święty Jan mówi bardzo prosto: Nie dziwcie się. Czemu się dziwicie? Dziwię się, że się dziwicie – stwierdza św. Jan. Nie dziwcie się, że tak to zaczyna funkcjonować. Jeżeli przekazujesz dobro, jeżeli otrzymałeś dobro i chcesz nim służyć, nie dziw się, że wychodzą Kainy. Cały pluton Kainów pojawia się w twoich myślach. Nie rżnij głupa. Bo słowo Boże bardzo wyraźnie demaskuje tę prawdę i mówi: Nie dziwcie się. Że nie macie siły, kiedy zaczynacie czynić dobro, że wam się nie chce... Nie dziwcie się. To proste. Tak to funkcjonuje. Ile razy trzeba nam to tłuc do głów i do serc, żebyśmy przestali się dziwić? – Do skutku.
Nie dziwcie się, bracia, jeśli świat was nienawidzi. Mało tego. Święty Jan we wcześniejszym fragmencie Listu mówi: Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie. Żebyście się czasem nie zakochali w stylu opluwania Ewangelii, rezygnacji z Ewangelii, bo jest śmieszna, bo jest bajką. Żebyście czasem nie polubili tego stylu, że skoro zaczynasz czynić dobro i pojawia się zło, to trzeba z dobra zrezygnować. Żebyście czasem nie przejęli takiego myślenia. Święty Jan wzywa: Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie. Jeśli ktoś miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca. (1 J 2,15). Nie doświadcza miłości Ojca, bo przejął styl myślenia świata.
Spotkaliśmy się ostatnio z sytuacją, że w jednej rodzinie były tego samego dnia dwa pogrzeby. Czy tam można było mówić o nadziei? W takich okolicznościach ktoś może przyjść i opluć tego, kto mówi o nadziei: Jesteś śmieszny i żałosny. Bo co może być dobrego w tym doświadczeniu? Myślicie, że podejmę się odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się dzieje? – Nie. Aż taki głupi nie jestem, żeby tłumaczyć tego typu doświadczenia. Ale nie dziwcie się, że jeżeli wybieracie miłość, jeżeli – jak mówi Benedykt XVI w encyklice O nadziei – w momencie największych tąpnięć, kryzysów, upadków, przegranych, rujnowania Kościoła, niszczenia ewangelicznego stylu życia, opowiecie się po stronie Ewangelii, to usłyszycie: Czy może być w tym coś dobrego?, że ktoś machnie na was ręką.
My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do życia, bo miłujemy braci, kto zaś nie
miłuje, trwa w śmierci. Kto nie kocha swojego Kaina, jest Kainem. Dziwne... Ale to jest jedyny sposób na pokonanie nienawiści: miłość. Kochać tych, którzy nas nienawidzą. Nie wiadomo, czym Kain zabił Abla. Dziś Kain może obudzić się w nas i próbować nas zabić oskarżeniem. Może obudzić się na zewnątrz i nas zabić w imię jakiegoś dobra, które z pozoru chce nam wyświadczyć. Przychodzi uśmiechnięty, jak wilk w owczej skórze, i mówi: Chcę twojego dobra, wiesz? Powiem ci coś, bo pragnę twojego dobra. Jeżeli odpowiemy tym samym narzędziem, co Kain, nie mamy nic do zaoferowania. Kompletnie nic. Jesteśmy dokładnie tacy sami.
Tylko mądra miłość, kochanie nieprzyjaciół, modlitwa za tych, którzy śmieją się i pytają: Co może być dobrego...? potrafi w takiej sytuacji napełnić nas mocą i pozbawić właściwości bycia zabójcą, terrorystą. Bo każdy, kto nienawidzi swego brata, jest terrorystą. Jest zabójcą. Jest zbrodniarzem. Jest bandytą. A wiecie, że żaden bandyta, żaden zabójca, nie nosi w sobie życia wiecznego. Tak mówi św. Jan.
Miało być o miłości. I oczywiście jest o miłości. Bo o miłości nie mówią ckliwe wierszyki, tylko konkrety życia
Św. Jan przechodzi dalej i stwierdza: Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. Wiecie, czym jest modlitwa za kogoś przeżywającego trudne sytuacje, na przykład dwa pogrzeby w rodzinie? – To jest oddanie komuś swojego życia. W modlitwie. W czasie poświęconym. Tak to się robi w praktyce: wygospodarować z napiętego czasu jakąś chwilę, żeby klęknąć, pomodlić się różańcem, koronką... To jest oddanie życia w praktyce. Sygnał, że jestem. Obecność. Jeśli nie mogę być bezpośrednio, modlę się, przychodzę na Eucharystię. To jest oddanie życia, podzielenie się swoim życiem, napiętym czasem, bombardowanym różnego rodzaju troskami
My także winniśmy oddać życie za braci. Św. Jan mówi o bardzo konkretnym przykładzie, będącym sygnałem wysłanym przez słowo Boże do nas i pytaniem-zaproszeniem do tego, byśmy nie szukali nadzwyczajnych sytuacji, nie organizowali raz na rok wielkich akcji, tylko zwykłą codziennością troszkę ze swojego życia oddawali komuś drugiemu. Wtedy się życie zyskuje, a nie wtedy, gdy człowiek zamyka się na drugich. Kim staje się człowiek pozamykany na drugich, na relacje z innymi ludźmi? – Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Ale to jeszcze bledziutki obraz przedstawiający stan takiego człowieka. To jest po prostu bandyta. Sam dla siebie człowiek staje się bandytą. Jeden poeta powiedział, że po zabiciu Boga człowiek staje się łupem dla siebie samego.
Święty Jan mówi o tym, żeby te stany obnażać. Jednocześnie w tym obnażeniu, w otwarciu przez słowo Boże stanów w nas obecnych, w naszych sercach może rozbłysnąć wielka światłość. Jak śpiewamy w aklamacji przed Ewangelią – wielka światłość może zstąpić dzisiaj na ziemię mojego serca i moich przeżyć. Ewangelia może zacząć tam działać.
Nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą! Po tym poznamy, że jesteśmy z prawdy, i uspokoimy przed Nim nasze serce. Jeżeli nie przekazujemy wiary w sposób konkretny, to ona się w nas kisi, jest naprawdę nieprzydatna, staje się jakąś żmudną, nudną tradycją. Msza Święta nas nie ciągnie. I wcale nie chodzi o wielki zachwyt, tylko po prostu dostrzeżenie, że tutaj przecież Jezus oddaje życie. A jeśli na Mszy Świętej my tylko stoimy, patrzymy i nie oddajemy życia w konkretach, to nas to nie ciągnie. Nie widzimy żywego Boga. Jest tylko tradycja, jakieś obrzędy, nic więcej. Jeśli nie oddajemy życia, przestaje nas to bawić.
Po tym poznamy, kiedy zaczniemy miłować nie tylko słowem, językiem, ale czynem i prawdą, że jesteśmy z Prawdy, że jesteśmy z Niego i uspokoimy przed Nim nasze serca.
Jak balsam, jak miód, jest odkrycie pochodzące u świętego Jana z pewnością z jego serca, które przybliżyło się na maksa do Serca Jezusa w czasie Ostatniej Wieczerzy: Jeżeli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko. Serce człowieka – mówi autor natchniony w Starym Testamencie – podobne jest do przepaści.
Do czego nas wzywa św. Jan? – Do tego, żeby miara i ocena nas samych nie opierała się na naszym sercu. Żeby ostatniego zdania o nas samych nie miało nasze serce – kochane mimo poobijania, poorania, zranień... W takim stanie jest ciągle kochane.
Nasze myśli, przeczucia, nie mogą mieć ostatniego zdania o nas. To zdanie musimy pozostawić Komuś większemu od naszego serca, od oskarżeń w nas obecnych, kto zna wszystko. To zdanie mamy zostawić Bogu. On je wypowiada codziennie: Drogi jesteś w moich oczach. On je wypowiada tak, jak zwrócił się do Natanaela: prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu. On widzi, że są w naszych sercach takie miejsca, gdzie nie ma podstępu, gdzie jesteśmy bezbronni, gdzie nawet nie umiemy założyć maski, gdzie nie potrafimy zagrać. I do tych miejsc w nas się odwołuje. Te obszary chce w nas ciągle rozwijać. I nie zaprzestanie pracy nad tym, żeby tą częścią naszego serca, która jest bardzo gorąca, choć często zamurowana, rozgrzewać pozostałe miejsca.
Wydaje się, że Natanael kpi: Czyż może być co dobrego z Nazaretu? Że obraża Jezusa, jakby inteligentnie napluł Mu w twarz. To jest dopiero sztuka: inteligentnie wbić szpilę. Znałem osobę, o której mówili, że potrafi tak wbić szpilę, że nie widać po niej śladu, a strasznie boli. Zatem: Czyż może być co dobrego z Nazaretu? Co robi Jezus po tej obrazie? –Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu. Jezus widzi więcej, niż ta deklaracja. Dostrzega coś więcej, niż oskarżenia serca.
Droga siostro, drogi bracie, Bóg objawia swoją wolę kochania nas, bo ciągle widzi w nas to, czego my nie dostrzegamy, czego nie widzą inni: serca zdolne do odpowiedzi na Jego miłość.
Panie, dziękujemy Ci za Twoją wolę kochania nas nieodwołalnie.
Ksiądz Leszek Starczewski