Dobre Słowo 17.01.2011 r.
On to dla nas
Dziś, w kolejnym fragmencie Listu do Hebrajczyków, staje przed nami obraz Chrystusa, który jako Arcykapłan mocno wpisuje się w nasze codzienne zmagania swoją historią zmagań. Autor Listu do Hebrajczyków kreśli przed nami wizję kapłana Starego Testamentu, który jest z ludzi brany i dla ludzi ustanawiany, w sprawach odnoszących się do Boga. Może współczuć z tymi, którzy nie wiedzą i błądzą, ponieważ sam podlega słabościom. Nie mówi z perspektywy kogoś, kto wydaje nakazy, ale doskonale wie, jak się przedzierać przez rozmaite gąszcze przeciwności, żeby dochować wierności Bogu.
Mówiąc o kapłanie w klimacie Starego Testamentu, autor Listu do Hebrajczyków wprowadza nas w klimat Nowego Testamentu – klimat Jezusa. Mówi o Nim jako o Kimś, kogo sam Ojciec okrył sławą przez to, że stał się Arcykapłanem w tym znaczeniu, że Ojciec dał Mu taką moc, aby stał się Człowiekiem, aby dla nas i dla naszego zbawienia podjął codzienność, w której żyjemy, i uświęcił ją, to znaczy, zostawił w niej ślady, po których i my możemy przechodzić, dążąc do Niego.
Tę prawdę podkreślał także Jezus, kiedy mówił, że wszyscy Go zostawią, ale nie jest sam, bo jest z Nim Ojciec. Podkreślał ją nie tylko słowem, ale bardzo konkretnymi czynami.
W Jezusie z pewnością rozgrywała się ogromna walka i zmaganie tego, co w Nim jest prawdziwym człowieczeństwem, z tym, co w Nim jest prawdziwym bóstwem. Najmocniej to zmaganie wyszło na jaw w przeddzień śmierci, w Ogrójcu, w momencie, kiedy Jezus – jak zauważa autor natchniony – z głośnym wołaniem i płaczem, za dni ciała swego, zanosił gorące prośby do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci. I został wysłuchany dzięki swej uległości. To była kulminacja, moment agonii, objawienie tego Chrystusa, który jest nam tak bardzo bliski, że wchodzi w rozdarcie między pragnieniem bycia posłusznym Bogu Ojcu aż do śmierci, a tym, co jest ludzką słabością, zniechęceniem, ludzką śmiercią. Jezus to wszystko w sobie łączy, burzy rozdzielający mur między człowiekiem a Bogiem i pokazuje przez swoją walkę, że nasze życie jest walką, do której zostaliśmy uzdolnieni. W tę walkę Jezus chce nas wprowadzać mocą Ducha Świętego – tak jak został wprowadzony w swoją walkę – abyśmy ją przeżywali z pasją, aby stanowiła ona dla nas niejako chleb powszedni, bo za dni ciała swego, z głośnym wołaniem i płaczem zanosił gorące prośby i błagania.
Wspomniałem, że kulminacją była agonia w Ogrójcu, ale byłoby naiwne twierdzić, że Jezus nie zmagał się wcześniej, że w codziennych okolicznościach swojego życia nie podejmował zmagania. Wielką krzywdę wyrządzamy sobie i sprawiamy przykrość Bogu, kiedy próbujemy oderwać Jezusa od realiów, kiedy czynimy Go jakimś wyćwiczonym linoskoczkiem, balansującym na linie, jaką jest życie, jaką jest cierpienie. Wydaje się nam, że On to tylko zaliczał, że nie wchodził w to z całym oddaniem. Wielką krzywdę robimy sobie, ponieważ przez to wprowadzamy w swoje myślenie i odczuwanie obraz Chrystusa, który nie potrafi współczuć naszym słabościom, ma jakieś wybrane elementy, wybrane zachowania, wybrane upadki, w które wchodzi, i to na pewno nie są moje upadki, przeżywane przeze mnie. Tymczasem Chrystus wpisał się we wszystko. Sam poddał się słabościom – doświadczony we wszystkim na nasze podobieństwo. Dlatego mówienie do Chrystusa, a przez Chrystusa do Boga, że żąda od nas czegoś, czego nie możemy spełnić, że On mógł to zrobić, bo był Bogiem, jest wyrazem naszego wewnętrznego zakłamania, rezygnacji z odkrycia Boga nam bliskiego.
Aby odkryć Boga bliskiego, potrzebujemy pokarmu, jakim jest słowo Boże. Potrzebujemy także odkryć, że zmaganie podjęte przez Chrystusa jest naznaczone Jego obecnością. Zmaganie, do którego my jesteśmy zaproszeni, też zostało naznaczone Jego obecnością. Jest takie zmaganie, które chroni nas przed samym sobą, przed częścią nas sprawiającą, że oddalamy od siebie przynaglenia, zachęty samego Boga, który stał się Człowiekiem. Istnieje zmaganie Chrystusa – obecnego w tym samym miejscu, w tych samych przeżyciach, w tych samych uczuciach, w tych samych rezygnacjach, w tych samych słowach: Oddal ode Mnie ten kielich, lecz nie to, co Ja chcę, lecz to, co Ty chcesz, niech się stanie – w którym my jesteśmy.
Niedawno widziałem film z 2000 roku – Keeping the Faiht (w polskim przekładzie – Zakazany owoc) – w którym w niezwykle zaskakujący i pouczający sposób, z wielką nutą humoru, przedstawione są losy trójki przyjaciół, dwóch chłopców i dziewczyny. Spotykają się oni po wielu latach w zupełnie nowych okolicznościach życia. Jeden z chłopców zostaje katolickim księdzem, drugi rabinem. Pojawiająca się między nimi dziewczyna jest w tych nowych warunkach dla nich obydwu ogromnym wyzwaniem. I kiedy obydwaj się w niej zakochują, przeżywają duże zmagania, jako mężczyźni mają trudność w nazwaniu budzących się w nich uczuć. Dochodzi do konfrontacji z ich sercami, z ich spojrzeniem na świat i na dar, jakim jest miłość, zakochanie. Chciałem wydobyć z tego filmu jeden dialog, gdy młody ksiądz przychodzi do starszego księdza, swojego proboszcza, i otwiera przed nim serce, otwiera swoje wątpliwości. Nagle słyszy bardzo ważną prawdę życiową. Tak naprawdę – mówi ten ksiądz – nie ma idealnego powołania. Czy będziesz księdzem, czy mężem, staniesz przed wyzwaniem. Nie możesz się prawdziwie zaangażować, póki nie poczujesz, że jest to wybór nieustannie dokonywany od nowa, ciągle od nowa.
W takim położeniu znajduje się Chrystus. On wciąż od nowa podejmuje decyzje, aby do nas przychodzić i w takiej rzeczywistości pragnie nas też spotykać, abyśmy podejmowali ciągle na nowo wybór. Dopiero wtedy przed naszymi oczami będzie się odkrywała prawda, że w to warto się zaangażować, że warto być posłusznym aż do śmierci – tak jak Chrystus. Że warto z pasją mierzyć się z cierpieniem, bólem, rezygnacją, przeciwnościami. Dopóki nie ma przeświadczenia, że chodzenie za Chrystusem jest ciągłym wyborem, dopóty nie doświadczymy tej mocy, jaką Chrystus nam zostawił, w której jest obecny.
Ksiądz Leszek Starczewski