Dobre Słowo 16.01.2011 r. – II niedziela zwykła, rok A
To zbyt mało
Ludzka cierpliwość jest ograniczona, ale Boża cierpliwość – wielka.
Opowiadał mi pewien proboszcz, że kiedy jego współpracownik – ksiądz wikariusz – pierwszy raz głosił kazanie, to powiedział je tak, że wszyscy zamarli w bezruchu. Parafia przeżyła duży szok. Ksiądz proboszcz postanowił, że w następną niedzielę wikary też będzie głosił i nawet ustąpił mu miejsca w kolejce. Za tydzień wikary na kazaniu powiedział dokładnie to samo, co poprzednio. Ksiądz proboszcz nie zareagował. Na trzeci tydzień wikary znowu mówił kazanie i kolejny raz zwrócił się do parafian z tym samym. W końcu ksiądz proboszcz nie wytrzymał i powiedział: Księże, wszystko wszystkim, ale to już trzecia niedziela, a ksiądz mówi to samo kazanie. – Tak, bo nie widzę, żeby cokolwiek zmieniło się w parafii. Na szczęście to jest tylko ludzka cierpliwość.
Pan Bóg głosi swoje słowo bardzo wytrwale. Ma sposoby, żeby dotrzeć do naszych serc. I nawet jak mówi to samo, to nigdy nie jest to samo, w znaczeniu powtarzania rzeczy nudnych i monotonnych. Jego słowa mają swoją wartość, moc i żywotność. To, że tego nie słyszymy, nie znaczy, że tego nie ma.
Poprośmy na początku dla nas wszystkich o łaskę pokory wobec Bożego słowa: Boże Ojcze, Ty nie chcesz nas stresować Twym słowem, które głosisz dzisiaj w Kościele, ale także nie chcesz nam poprawiać samopoczucia. Pragniesz, żeby nas zabolało tam, gdzie coś nas truje, abyśmy to wyrzucili. Chcesz także umocnić w nas to, co otwiera nas na drugiego człowieka, co sprawia, że życie traktujemy jako dar, a nie zagrożenie. Proszę Cię, obdarz mnie i wszystkich, którzy w tej chwili decydują się słuchać tego słowa, łaską pokory, abyśmy przyjęli Ciebie, przemawiającego z ogromną miłością i cierpliwością, porządkującego nasze życie, by było piękniejszym, mądrzejszym, weselszym. Zmiłuj się nade mną i nad nami wszystkimi.
Wyrazisty Jan Chrzciciel właśnie kończy swoją misję i bardzo aktywne życie. Całe jego nauczanie zmierzało właśnie do momentu wskazania Tego, któremu przygotowywał drogę – Syna Bożego. Miał wskazać na Jezusa i to zrobił.
Życie i misja Jana streszcza tak naprawdę życie i misję każdego człowieka. Jeżeli ktoś chce doświadczać pełni, mocy i siły życia, to jedyne, co ma zrobić, to wskazać na Źródło tej siły i mocy życia. Tym Źródłem jest Bóg. Ilekroć człowiek przyznaje się do Niego i wskazuje na Boga, tylekroć uwalnia się w nim nowa siła i moc do tego, żeby cieszył się życiem, żeby nie kroczył w ciemnościach, ale wiedział, gdzie idzie. Nawet gdyby szedł z latarką czy z lampą słowa Bożego przez ciemności świata, swoich niepokojów i lęków, to będzie wiedział, gdzie idzie.
Pierwsze pytanie, które słowo Boże do nas kieruje: Czy my idziemy we właściwą stronę? Czy nasze serca w tym momencie zgadzają się z objawieniem słowa Bożego, że sensem naszego życia jest pokazywanie Boga przez to, co robimy, jak się zachowujemy, co odkrywamy, jak podnosimy się z upadków, jak wracamy po zdenerwowaniu i kłótniach do tego, żeby próbować się pogodzić? Czy przez to, co robimy, pokazujemy Boga? Czy my się do Niego przyznajemy i w sposób jednoznaczny wskazujemy: To jest Baranek Boży. Tu jest Bóg. Tu mieszka. Tu, w moim domu, jest dla Niego miejsce.
Celem tego pytania jest pobudzenie w nas chęci do życia. Bo jeżeli Bóg jest Źródłem Życia – a jest – to gdzie można zdobyć chęć do życia? – Tylko kontaktując się z Nim. To pytanie chce prześwietlić nasz miniony tydzień i zaprosić nas do tego, żebyśmy mieli perspektywę na najbliższy czas – jeśli Pan Bóg pozwoli, abyśmy na tym świecie jeszcze w doczesności byli – żebym się zastanowił, czy przez to, co robię, mówię: To jest Baranek Boży. Tu jest Bóg. Ja się do Niego przyznaję. Jeśli ta postawa będzie nam towarzyszyć, uwolni się w nas większa siła i chęć do życia. Natomiast jeśli będzie jej brakować, to zaczniemy przyjmować życie jako przypadek, ślepy los, coś niewytłumaczalnego, jeden wielki bezsens, z którego trzeba się nachapać, nabrać i naużywać jak najwięcej.
Ważne jest to, że Jan, gdy zobaczył Jezusa i pokazał Go, jako Baranka Bożego, który gładzi grzech, bardzo pokornie dwukrotnie się przyznaje, że wcześniej Go nie znał. Ja Go przedtem nie znałem – mówi raz – ale przyszedłem chrzcić wodą w tym celu, aby On się objawił Izraelowi. Za chwilę znów: Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: «Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym». Pokornie się przyznaje do tego, że nie znał Go wcześniej. Dla Jana to też jest odkrycie, nowość, świeżość. A pod koniec życia, tuż przed ścięciem mu głowy przez chwiejnego Heroda, Jan wyśle jeszcze swoich uczniów do Jezusa z zapytaniem: Czy Ty jesteś Tym, który miał przyjść? Będzie miał swój trudny czas. Będzie chciał też umocnić wiarę swoich uczniów.
Co z tego wynika dla nas? – Drugie pytanie: Czy Chrystus jest dla nas Kimś, kogo chcemy ciągle poznawać? Bo jeżeli tak jest, to idźmy dalej tą drogą.
Kiedyś byłem z młodzieżą na rekolekcjach w Italii. Jechaliśmy do miejscowości Subiaco, gdzie działał św. Benedykt. Wśród uczestników była mała Iga, która widząc piękne i wysokie góry, szeroko otwierała oczy z zachwytu. Niektórzy się jednak bali, a nawet chowali leżąc na podłodze autokaru, bo góry były strome, mniej więcej, jak podjazd na Monte Cassino. W pewnym momencie powiedziałem do niej: Zobacz, Iguś, jaki ten Pan Bóg jest wielki. A ona na to: No co ty! On jest większy. Ile to się można nauczyć od dziecka, jeśli tylko człowiek chce.
Pan Bóg często przemawia przez młodszych w Kościele – tak powiedział św. Benedykt, a Jan Paweł II też to zacytował. Dlatego rodzice, dziadkowie, nie tylko powinni pouczać, ale także słuchać. Może na twoje problemy, droga siostro i bracie, Pan Bóg zawarł odpowiedź w twoim malutkim czy troszkę większym dzieciątku, które na ciebie patrzy i przekazuje ci sygnały od Niego? Warto też zadbać o to, aby słuchać i nasłuchiwać, żeby Pan Bóg był rzeczywiście świeży i nowy.
Kiedyś wobec pewnej mamy pochwaliłem jej syna, mówiąc, że jest taki odpowiedzialny i coraz mocniejszy. A mama, zamiast się tym ucieszyć, mówi: Ale ksiądz nie widzi, jaki on jest bałaganiarz. Ile on rzeczy nie robi w domu. Odpowiedziałem: Nie widzę, ale dostrzegam, to, o czym wspomniałem. A czy pani to widzi jako mama? Nie chodzi o to, żeby nie zauważać bałaganiarstwa, ale aby nie gasić człowieka.
Nie może być jedynym motywem w ustach mamy to, że dziecko ma wady. Nieraz można mieć takie wrażenie po rozmowie z niektórymi rodzicami. Ich dzieci są obdarzone tylko wadami – nie darami od Boga. Mówię to, żeby zwrócić uwagę na pytanie: Czy jest w nas świeżość w poszukiwaniu Boga? On ciągle do nas mówi i często przemawia przez młodszych. Dlatego nie wolno ich gasić, rozdrażniać, trzeba słuchać, patrzeć, dostrzegać. Bóg głośno przez nich przemawia.
To pytanie jest dla nas ostrzeżeniem, żebyśmy nie dali się wprowadzić w postawę kogoś, kto już wszystko wie o Bogu i nie ma niczego do odkrycia. To jest dopiero bieda. Już tyle razy słyszałem tę Ewangelię… Tyle razy się modliłem… Ksiądz mówi ciągle te same kazania… Więc nie ma już niczego do odkrycia o Bogu.
Jan mówi: Ja Go przedtem nie znałem. Dopiero Go poznaję. Jeszcze pod koniec życia, wielki i czytelny w swojej postawie Jan, pyta bardzo szczerze i uczciwie: Ty jesteś Tym, który miał przyjść?
Czy my, w naszym podejściu do Boga, mamy jeszcze świeżość? Czy też: No cóż, trzeba przyjść do tego kościoła. Jeden z powszechnych obowiązków, więc jestem. Jakiego mnie, Boże, stworzyłeś, takiego mnie masz. Chciałeś, żebym był. Tylko mi daj święty spokój przez cały tydzień, bo już byłem w niedzielę w kościele.
Dlaczego o tym mówimy? – Bo żeby doświadczać mocy i chęci do życia, trzeba być po pierwsze w kontakcie ze Źródłem, czyli z Bogiem. Po drugie – trzeba Go poznawać, bo On jest ciągle większy. Św. Augustyn mówił: Powiedziałeś, że odkryłeś Boga. Krzycz: On jest jeszcze większy! Mała Iga już o tym wiedziała J.
Jak się nie staniemy, jak dzieci, to Pan Bóg będzie nas nudził. Msza Święta będzie nas nudzić: Tu jest ciągle jedno i to samo. – Tu nie jest jedno i to samo. To wygląda, jak jedno i to samo. Mama ciągle wygląda na jedną i tę samą, ale przecież w jej sercu ciągle coś się dzieje, z niej ta miłość próbuje się wydostać. Czasem udolnie, a czasem nie. Ale trzeba się do tego serca dostać, do niego pukać.
Jest to więc pytanie i zaproszenie do tego, żeby iść, nieustannie odkrywać Boga i słuchać tego, co Bóg mówi przez wydarzenia życia, przez najbliższych, często najmłodszych, i przez Kościół. Kościół jest taki, jaki jest – ma w sobie mnóstwo świętości i mnóstwo grzeszności. Innego Kościoła na tej ziemi nie ma. Piękniejszy będzie, kiedy Chrystus przyjdzie powtórnie na ziemię. Wtedy pokaże swoją Oblubienicę całkowicie wystrojoną i piękną.
Czy ja Go słucham i jestem świeży w podejściu do mojego Boga? Czy zostawiłem jeszcze miejsce na to, żeby Go poznawać, czy już Go znam? – Aaa, Pan Bóg... Tak, znam. Tak mówimy nieraz o niektórych naszych znajomych: Ten? Wiem, który to jest. Znam go. Wiem, jak się ubiera, jak się wyraża… I już. Nie ma rozmowy. Nie ma spotkania, bo jest szufladka. Stwierdzamy, że on już nie może nic nowego wnieść do mojego życia, bo go znam. Wredne przyzwyczajenie.
Znajduje to też praktyczne odniesienie do relacji małżeńskich. Żony, mężowie, nie dajcie się wprowadzić w szufladki. Współmałżonek wygląda tak samo, ale ciągle kryje się w nim jeszcze tajemnica, bo żyje w nim Bóg. Kryje się w nim świeżość w podejściu do Pana Boga.
Jeżeli zabraknie nam świeżości, jeżeli w pewnym momencie powiemy: Co ja mam dzisiaj zmieniać? Szybko, żeby się to skończyło, chcę odpocząć i nic mnie nie obchodzi, sytuacja się bardzo skomplikuje.
Taki problem z osobami, uważającymi się za wyznawców Boga, miał zarówno św. Piotr, jak i św. Paweł. Największe boje św. Piotr toczył z tymi, którzy uważali się za ludzi pobożnych. Kiedy poszedł do domu rzymskiego urzędnika Korneliusza, musiał się gęsto tłumaczyć, czemu udał się do poganina. Świętego Pawła też próbowali z różnych stron: Czemu on ma iść do pogan?! Swoich trzeba pilnować! Może się zatem pojawić takie zagrożenie, że już nie będziemy chcieli niczego przyjmować, bo wszystko wiemy. Nawet powinniśmy brać udział w teleturnieju telewizyjnym Wiem wszystko.
W pierwszym czytaniu słyszymy, że prorok Izajasz mówi o tajemniczym słudze, który był przekonany, że ma głosić słowo Boże i świadczyć o Bogu w swoim narodzie – bym nawrócił do Niego Jakuba i zgromadził Mu Izraela. A Bóg się do niego odzywa: Nie, to za mało, żebyś ty przyznawał się do wiary tylko tu, w kościele. To za mało, żeby to było wszystko, co na temat wiary masz do powiedzenia w swoim życiu.
To zbyt mało, iż jesteś mi sługą dla podźwignięcia pokoleń Jakuba i sprowadzenia ocalałych z Izraela. Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi. Żeby wiara nakręcała nas w życiu, napędzała i dawała siły, trzeba o niej świadczyć. Chyba, że ulegliśmy błędnemu przekonaniu – niezwykle przebiegłemu działaniu i kłamstwu złego ducha – jakim jest stwierdzenie: Wiara to sprawa prywatna. Takie stwierdzenie w świetle słowa Bożego jest bzdurą. Wiara jest sprawą osobistą. To prawda. Tak, jak Jan osobiście się przyznał do Jezusa, tak i my mamy się osobiście do Niego przyznawać. Ale nie jest sprawą prywatną. Nie ma czegoś takiego, jak prywatne bycie lekarzem, księdzem, babcią… Wchodząc w społeczeństwo, bardzo jasno określam, kim jestem. Nawet za cenę tego, że ktoś będzie się śmiał.
Ostatnio opowiadał mi pewien student, że pani na wykładach pozwoliła sobie na wycieczkę w stronę katolików. No bo komu dzisiaj można najwięcej przyłożyć? Wszystkich się chroni, ale katolików trzeba ośmieszać na wszystkich frontach. On, jako jeden z pięćdziesięciu studentów, w pewnym momencie zaprotestował i powiedział, że ma zupełnie inne spojrzenie na to, o czym pani mówi. Po czym ta pani zaczęła go zwyczajnie ośmieszać przy innych za to, że ośmielił się w sposób bardzo konkretny powiedzieć wprost, do Kogo jest przekonany, do jakich poglądów i jakiej wiary. Zapytałem go, czy nie powiedział: Ja rozumiem, że ma pani inne poglądy, ale nie rozumiem, dlaczego pani ośmiesza mnie jako człowieka? Nie mam prawa do istnienia, bo jestem katolikiem?
Jesteśmy wezwani do tego, żeby w sposób jasny, klarowny mówić o Bogu i pokazywać Go swoim zachowaniem. Do tego nas wzywa dzisiejsze słowo Boże i o to nas pyta. Kwestia wiary nie jest sprawą prywatną. Osobistą, ale nie prywatną. Jeśli wiara stała się sprawą prywatną, to nie dziwmy się, że jest byle jaka i do niczego się nie nadaje, że jest jak sól, która straciła smak i niech depczą ją ludzie. Słowo Boże zachęca nas, żeby nasza wiara nie była sprawą prywatną. Żebyśmy nawet za cenę cierpienia – jak sługa Jahwe – przyznawali się w sposób jasny do Tego, który przyszedł zgładzić grzech świata. A może właśnie ten, który najbardziej atakuje i ośmiesza wiarę, chciałby usłyszeć, czy ja naprawdę jestem przekonany do Boga? Czy też, jak mówi się o Bogu publicznie, to zwijam się i chowam, jak struś, głowę w piasek? Wtedy inni mają prawo mówić: Co ty masz za wiarę? Co to jest za wiara, która nie jest wyznawana?
To słowo jest skierowane do nas wszystkich. Prawdą jest, że mamy świadczyć o wierze wobec innych. Ale w odrobinie uczciwości chyba każdy z nas mógłby stwierdzić, że brakuje nam często odwagi. Ja się do tego przyznaje. Łatwiej jest mówić o słowie Bożym, głosząc homilię, niż podczas spotkania z kolegami księżmi, którzy na co dzień też głoszą słowo Boże. Nie jest prosto powiedzieć coś osobiście o Panu Bogu. Dlatego wszyscy potrzebujemy Tego, który przychodzi jako Baranek Boży, aby zgładzić grzech świata. Ktoś mógłby powiedzieć: No jak to, księdzu powinno być łatwiej rozmawiać z księżmi! – Absolutnie nie. Właśnie odwrotnie. Wszyscy potrzebujemy miłosierdzia Bożego, żeby przełamywać się i rozmawiać o Bogu.
A teraz praca domowa dla nas wszystkich: porozmawiajmy dziś w domu trochę o wierze. W porównaniu z wszystkimi serialami – Barwami… Odcieniami miłości, szczęścia, nieszczęścia… – i godzinami spędzonymi na oglądaniu telewizji, porozmawiajmy choćby 15 minut ze swoimi dziećmi. Może one coś nam powiedzą o Panu Bogu i odświeżą trochę nasze spojrzenie? Porozmawiajmy też z żoną, z mężem, nie tylko o tym, czy smakowało jedzenie, żeby potem się boczyć, że nawet dziękuję nie powiedział.
Porozmawiajmy o Bogu 15 minut. Najprościej, jak się da.
Ksiądz Leszek Starczewski