Dobre Słowo 25.01.2011 r.
Na jakiej drodze dziś jestem?
Panie Jezu, Dobry Pasterzu, Ty bardzo dobrze znasz kondycję, w jakiej znajdujemy się w tej chwili. Mówienie, że sami jesteśmy w stanie otworzyć się na Twoje słowo, jest pobożnym kłamstwem. Tylko Ty możesz nas otworzyć na Twoje słowo. Tylko Ty możesz nas otworzyć na prawdę, która nas wyzwala, a nie potępia ani nie sytuuje w pozycji kogoś, kto nie potrzebuje nawrócenia. Proszę Cię, zmiłuj się nad nami i okazując nam swoje miłosierdzie, pozwól nam zbliżyć się do Ciebie w tym słowie. Pozwól nam odkryć Twoją żywą obecność w mocy Ducha Świętego w tym, co do nas kierujesz, z czym do nas się zwracasz. Uczyń nas uległymi i posłusznymi Twojemu słowu.
Idźcie na cały świat i głoście ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony, a kto nie uwierzy, będzie potępiony.
Kiedy sięgnąłem dziś do tego słowa, odkryłem rzecz, która mnie zszokowała. Podzieliłem się natychmiast tym odkryciem z moim przyjacielem, wysyłając mu sms-a. A to zszokowanie i odkrycie było związane ze zdaniem: Kto nie uwierzy, będzie potępiony. Zapytałem siebie i później przyjaciela, ile musi mieć w sobie miłości do człowieka Ktoś wypowiadający takie zdanie: Kto nie uwierzy, będzie potępiony.
Ile trzeba mieć determinacji i znajomości ludzkiego serca, umysłu i dróg, po których chodzimy, żeby powiedzieć takie słowa! Ile tu jest miłości! Jak bardzo Bogu zależy na nas, skoro wypowiada takie słowa: Kto nie uwierzy, będzie potępiony. Celowo skupiam się na tym, bo nieprzypadkowo to zdanie zwróciło moją uwagę. Zauważam, jak bardzo sprytnie i jak bardzo „szlachetnie”, w trosce o dobro człowieka, słuchacza, unikam takich radykalnych stwierdzeń, myśląc, że to jest za ostre, zbyt niebezpieczne powiedzieć komuś: Kto nie uwierzy, będzie potępiony. Myślę, że łatwiej jest potraktować to stwierdzenie jako pewne ostrzeżenie, niż realne niebezpieczeństwo – tak realne, jak to, co teraz słyszę, co teraz mówię.
Ogromna jest miłość Jezusa, który mówi takie słowa i ogromna znajomość tego, do czego można doprowadzić siebie samego w zaślepieniu, zamknięciu i przekonaniu, że nie jest ze mną tak najgorzej. Z przykrością odkrywam, że unikam tego typu wypowiedzi, nie odkrywając w nich miłości, i z przykrością stwierdzam, jak nędzna jest moja miłość do słuchaczy Bożego słowa, skoro unikam mówienia: Kto nie uwierzy będzie potępiony.
Nie mogę sobie przypomnieć, żebym komuś powiedział: Jeżeli nie uwierzysz w moc Ewangelii, w moc Jezusa żyjącego w niej, będziesz potępiony.
Patrząc na świętego Pawła, jeszcze jako Szawła, i na jego wyznanie, zapisane przez Łukasza w Dziejach Apostolskich (9,1-22) – jest to drugi proponowany dziś fragment tej księgi – odkrywam taką charakterystykę Szawła: Ciągle jeszcze siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich.
Jeżeli ktoś nie wierzy w Chrystusa, sieje grozę i dyszy żądzą zabijania. Jeżeli nie uwierzyłem i nie przejąłem stylu, który proponuje i objawia mi Jezus, to zachowuję się dokładnie tak samo. Potępiam siebie w bardzo humanitarnych warunkach, w niezwykle uprzejmy i grzeczny sposób, a także potępiam innych. To jest jedna z wersji i postaw, która mnie dotyka. Druga, także znajdująca miejsce w moim sercu i zachowaniu, jest taka, że jeżeli nie przejąłem stylu, zachowania, nauczania, postępowania Jezusa, to sieję grozę i dyszę żądzą zabijania przez swoją obojętność. Gdy nie głoszę w pełni orędzia, zawartego w Ewangelii, a robię to wyrywkowo, wyszukując tylko teksty mówiące o dość sympatycznych postawach Boga względem ludzi, to nie robię nic innego, jak tylko pozwalam sobie i innym iść na potępienie.
To nie są za mocne słowa. To słowa bardzo prawdziwe. Ich celem jest wzbudzenie refleksji i postawienie sobie pytania: Na jakiej ja dziś jestem drodze? Czy chodzę za Jezusem Chrystusem? Czy wybieram Jego drogi? Na jakiej jestem drodze? Jaka będzie wiarygodna odpowiedź? Trzeba spojrzeć na moje zaangażowanie w głoszenie Ewangelii, w mówienie o Jezusie, ukazywanie Go w konkretnych relacjach, w jakich jestem. Jeżeli na przykład twierdzę, że nie obchodzi mnie, w jaki sposób będę głosił słowo, czy nie interesuje mnie to, że ktoś nie chodzi do kościoła, a jest z kręgu osób, do których Pan Bóg mnie posłał, z którymi się spotykam, i nawet nie raczyłem z nim o tym porozmawiać, to znaczy, że on jest mi obojętny. To znaczy, że ja sieję grozę i dyszę obojętnością. Nie obchodzi mnie człowiek, który marnuje sobie życie, bo zmierza ku potępieniu. To znaczy, że we mnie nie ma otwartości na Bożą miłość. Takie są fakty, które w świetle dzisiejszego słowa odkrywam w sobie.
Zatem: Na jakiej jestem drodze? – pytam sam siebie i odkrywam z całą przykrością, że moja miłość do odbiorców Dobrego Słowa jest po prostu nikła. Gdy zastanawiałem się nad postacią Szawła, nawróconego Pawła, to w przypływie bardzo skrytej pychy, która ubrała się w strój pokory, powiedziałem sobie, że w głoszeniu słowa daleko mi do gorliwości Pawła. Gorliwość Pawła wyrażała się między innymi przez to, że kiedy spotkał Jezusa, który go pokonał i zdobył, Paweł zaraz zaczął głosić w synagogach, że Jezus jest Synem Bożym. Występował coraz odważniej, dowodząc, że ten jest Mesjaszem, i szerzył zamieszanie wśród Żydów mieszkających w Damaszku.
Gdy mówię, że daleko mi do tej gorliwości, oszukuję sam siebie. Ja z tą gorliwością niewiele mam wspólnego. To nie jest gorliwość gotowa do konfrontacji. To jest gorliwość gotowa bardziej do przepowiadania, które nikogo nie urazi, nie wprowadzi w stan smutku służącego nawróceniu. Takie odpowiedzi sobie daję i czynię to nie po to, żebym w tej chwili z twojej strony, droga siostro, drogi bracie, usłyszał zapewnienia, że zbyt surowo się traktuję. Że powinienem spojrzeć bardziej obiektywnie. Nie. To nie temu służy i nie chciałbym, aby tak zostało odczytane. Ale są to pytania i odpowiedzi, których celem jest zaproszenie ciebie, droga siostro i drogi bracie, do refleksji. Do zapytania się, jak jest z twoją gorliwością w głoszeniu słowa. Co głosisz? Co konkretnie mówisz o Jezusie, o Jego obecności w świecie, o Jego gorącym pragnieniu zbawienia wszystkich ludzi? Wszystkich ludzi – rozumiesz to? To znaczy także tych, na których nie masz ochoty patrzeć. Na których widok zbiera ci się na odruch wymiotny.
Refleksja ta i pytania, przyjęte w świetle Dobrej Nowiny, na pewno nie zaprowadzą cię do samopotępienia. I na pewno nie postawią cię w pozycji kogoś, kto będzie się taplał w błocie poczucia winy, czy też w piaskownicy samozadowolenia. One bardzo konkretnie wskażą ci miejsca, wymagające radykalnego oczyszczenia, będące krokami donikąd i jednoznacznie utrwalające w tobie przekonanie, że jesteś grzesznikiem, który ma nieustannie liczyć na miłosierdzie, który codziennie ma miliardy powodów do tego, żeby wracać do Pana, żeby dać Mu się kochać miłością zdecydowaną, objawiającą się także przez konkretną postawę gniewu czy też nienawiści. Bo jak zauważył jeden z naszych braci protestantów – kaznodzieja – jeżeli Bóg kocha, to też nienawidzi. Ten protestant, jako ojciec dzieci, mówi, że jeżeli kocha swoje dzieci, to nienawidzi aborcji. Jeżeli Bóg nas kocha, to też nienawidzi miejsc, w których idziemy ku potępieniu i przed tymi miejscami jednoznacznie nas ostrzega.
Czy jesteś dziś na tyle gotów, żeby zmierzyć się z tymi pytaniami, nie wyrządzając krzywdy sobie ani komuś drugiemu? Czy też twoja obecna postawa jest postawą człowieka, który owszem, posłuchał, przytaknął, użalił się nad księdzem, bo jest chory, bo tak ostro mówi i to wszystko? Czy skłaniasz się do tego, żeby błagać Boga, jak protestancki kaznodzieja David Wilkerson: Spraw, abym nie unikał modlitwy, nie rezygnował z klękania przez Tobą. I niech mnie nie obchodzi to, że mało osób się modli. Że mało osób rozważa słowo. Niech mnie obchodzi to, że Ty mówisz do mnie bardzo wyraźnie, bardzo jednoznacznie. Że potrzebuję nawracania, codziennego nawracania. I że potrzebuję słyszeć słowa, które do mnie kierujesz: Kto uwierzy i przyjmie chrzest, przyjmie styl życia Jezusa, ten będzie zbawiony, a kto nie uwierzy, będzie potępiony.
Trzeba pytać siebie, droga siostro i drogi bracie, czy wiesz, że powołanie do bycia naśladowcą Chrystusa, w którym masz udział od sakramentu chrztu, jest wielką odpowiedzialnością? I to nie jest wszystko jedno, czy ty mówisz o Jezusie, czy nie mówisz. Wołanie o modlitwę i podziękowanie za nią są przynagleniem do tego, by ją kontynuować nawet wówczas, kiedy wydaje się, że jest ona nieskuteczna i nie ma sensu. Że jeszcze bardziej psuje się twoja relacja do głosicieli słowa, do innych chrześcijan, czy niewierzących. Twoja modlitwa jest tutaj kluczem.
Ktoś kiedyś wspominał, że gdy przeżywał potworny kryzys i myślał o odejściu w ogóle od Kościoła, a słyszał o tym, że wielu wspólnych znajomych modli się za niego, to ogarniała go wściekłość. Pamiętam, jak mówił ze ściśniętymi, zamkniętymi oczami i napiętymi mięśniami: Niech ksiądz im powie, żeby się za mnie nie modlili, bo ja czuję, jak jestem otoczony tą modlitwą! Módlmy się nawzajem za siebie, aby Pan zdobywał nasze serca łaską Ducha Świętego, tak jak zdobył serce Szawła. Nie ustawajmy i niech nas naprawdę nie obchodzi to, że ktoś tam już się nie modli. Mamy się modlić i mamy do tego łaskę Ducha Świętego.
Spotkanie ze słowem dziś ma odpowiedzieć na pytanie: Na jakiej drodze przyjmowania słowa, głoszenia go, dziś jestem? Co w tej drodze wymaga bardziej zdecydowanych kroków, a co oczyszczenia? Odpowiedzi na te pytania nie mają na celu pognębienia się w poczuciu winy, tylko umocnienie w wierze, którą otrzymaliśmy na chrzcie świętym. W tej wierze Jezus nam przewodzi i ją wydoskonala. Jesteśmy za nią odpowiedzialni przed Bogiem, przed naszymi współbraćmi i siostrami, ale także przed niewierzącymi, przed tymi, którzy nas ranią, ośmieszają i są na nas obojętni.
Jezu, zmiłuj się nade mną, oczyść z tego wszystkiego, co w tym rozważaniu zasłoniło Ciebie. Umocnij w tym, co sprawia, że po tym rozważaniu chcę się modlić. Bądź! Wiem, że mam się modlić i spotkać z Tobą, choć mi się tego nie chce.
Maryjo, Matko pięknej miłości, Matko słowa, módl się za nami, grzesznymi.
Ksiądz Leszek Starczewski