Mam dosyć! – I co dalej? Błogosławieni.
Uznanie swojej kondycji i ograniczeń, zgoda na odczytanie nas w takich chwilach przez Słowo Boże staje się błogosławieństwem! W oczach zabieganego, pędzącego jak owce do przepaści świata takie spojrzenie jest głupie, chore, beznadziejne. Jest zupełną sieczką i praniem mózgu – tak to widzi świat. Tak też postrzega tych, którzy są przez Jezusa błogosławieni. To jest głupota.
Dobre Słowo 30.01.2011 r. – IV Niedziela Zwykła "A"
Mam dosyć! – I co dalej? Błogosławieni.
W relacji z Panem Bogiem przychodzi taki moment, że mamy ją gdzieś. Mamy serdecznie dosyć jakiegokolwiek tłumaczenia naszego życia w kluczu obecności Boga czy przynagleń, że trzeba przechodzić przez ciemne doliny, że trzeba się modlić, uczestniczyć w Eucharystii i słuchać Bożego słowa. – Mamy tego po prostu dosyć i mówimy: Stop. Mnie to nie interesuje. Mnie to męczy… Mnie to nie bawi… Nie widzę żadnych rezultatów i więcej słyszę, niż doświadczam… Dosyć!
Jeżeli ktoś nie ma takiego etapu, to albo jest człowiekiem, który tak naprawdę nie buduje żywej relacji z Bogiem, albo jest z Nim w tak zażyłym kontakcie, że tego typu rzeczy go nie dotyczą.
Załóżmy, że są osoby, które słuchając komentarza do słowa z dzisiejszej niedzieli, odnajdują się w tym punkcie, że mają wszystkiego dosyć w mówieniu o Panu Bogu. Co mogą wybrać w takiej sytuacji? – Są dwie opcje.
Po pierwsze – gdy odkrywają całą swą bezradność, mogą szukać swojego miejsca w tym, co oferuje świat i jego filozofia. Podejmą więc na własną rękę próbę poszukiwań tego, co mogłoby przynieść im uspokojenie, poszerzenie wewnętrznej przestrzeni wolności i wprowadzić w taki stan, w którym nie doznaje się większego niepokoju, bo wszystko jest zrozumiałe, wyjaśnione itd. Chociaż brzmi to sarkastycznie, to absolutnie nie mam zamiaru wyśmiewania tego typu postaw, bo sam przez nie niejednokrotnie przechodzę.
Może się więc zdarzyć, że człowiek na własną rękę, szukając konfrontacji ze światem, próbuje znaleźć taką postawę wobec tego, co dzieje się w jego codziennym życiu, żeby być kimś, kto kontroluje sytuację. – To jest pierwsza opcja.
Druga opcja polega na tym, że ktoś, odkrywszy to, że ma wszystkiego dosyć, wpada w dwa podpunkty. Pierwszy z nich to rozpacz. Wtedy mówi: Wszystko jest beznadziejne. Nic nie ma najmniejszego sensu. Jestem tu przypadkowo. Co rusz jakieś wydarzenie tylko potwierdza to, że nie nadaję się do tego życia. Życie jest spiskiem uknutym poza moimi plecami, bez mojego udziału i przeciwko mnie. A jedynym celem każdego dnia jest to, żeby udowodnić mi, jak jestem beznadziejny i nienadający się do życia. Jednym słowem – rozpacz. Efekt końcowy jest taki, że człowiek nabywa aż tak potężnej niechęci do swojego życia, że w skrajnej wersji może je negować myślami, czynami, postawami.
Może też być tak, że kiedy człowiek odkrywa swoją bezradność wobec tego, że zniechęcił się poszukiwaniem Pana Boga, doświadcza bólu, wewnętrznego tąpnięcia, jęku, krzyku. Dociska go do żywego, do takich miejsc w nim samym, których jeszcze nie znał. W te miejsca nie chce wchodzić, bo w nich jednoznacznie odkrywa lęk, całkowite ubóstwo, płacz, niesprawiedliwość, nieumiejętność poradzenia sobie, całą bezsilność. I z tej pozycji może podjąć krzyk, wołanie: Zbaw mnie, Boże! Jakkolwiek w tym momencie Cię pojmuję, chcę, abyś się objawił jako Ten, który potrafi zaradzić moim niedomaganiem i tąpnięciom.
Z tego wołania – jeśli jest ono autentyczne i rzeczywiście oparte na odkryciu swojej bezsilności, niechęci – niedaleka droga do odkrycia przesłania dzisiejszego Bożego słowa. Jakie to przesłanie? – Jest to zachęta do szukania pokory – prawdy o sobie. Ta prawda, nakreślona w ostatnim zachowaniu, sytuuje nas najbliżej Pana Boga, Jego orędzia, podejścia do nas i odczytywania naszej kondycji.
Bóg w Jezusie Chrystusie rzeczywiście odkrywa te miejsca – i jest w nich świetnie zorientowany. Nazywa błogosławionymi osoby, które w nich się znajdują. Paradoks! Jesteśmy błogosławieni - jak słyszymy dzisiaj w Ewangelii, ubodzy w duchu i nie mamy nic do zaoferowania. Jedyne, co mamy to ubóstwo w duchu, płacz, cichość, wyciszenie, nieumiejętność błyskotliwego komentowania tego, co dzieje się wokół nas i w nas. Odkrywamy bardzo głęboką i bolesną nutę łaknień i pragnień tego, żeby była sprawiedliwość, bo w nas jest to zakodowane. Odkrywamy pragnienie okazania miłosierdzia i wyjścia ze zrozumieniem, podniesienia się z tej nędznej sytuacji. Odkrywamy pragnienie jasnego i czytelnego obrazu czystości serca. Odkrywamy pragnienie pokoju, ale też rzeczywistość prześladowań, cierpień, urągań. – Dzięki temu jesteśmy bardzo blisko obecności Boga, który odczytuje nasze życie. I bardzo blisko zachęt słowa, które mówi: Szukajcie Pana w tych warunkach. Nie uciekajcie przed swą kondycją, bo wcześniej czy później i tak was ona dosięgnie.
W takich chwilach bliżej nam do Pana Boga. To błogosławiony czas!
Tak wygląda głębia, dolina naszych serc i przeżyć. To jest jedna wielka nędza, która jeśli nie spotka Boga i nie wyciągnie swojej niemocy w Jego stronę poprzez wołanie, krzyk, ból, rozrywanie nieba, szarpanie się z samym sobą – sprowadzi na siebie potępienie. Kropka. Potępienie.
To, do czego zachęca nas Boże słowo, jest nakreśleniem prawdy o naszej kondycji, ale jednocześnie zachętą do przyjęcia oferty zbawienia, którą Bóg składa.
Prorok Sofoniasz mówi bardzo realnie i niezwykle ostrożnie: Szukajcie prawdy o sobie i o obecności w tej nędzy zainteresowanego waszym zbawieniem Boga. Szukajcie pokory, może się ukryjecie w dzień gniewu Pana. Pan Bóg jest zagniewany wobec odrzucania Jego miłości. Jego miłość wpisała się w tę nędzę. Jezus jest pierwszym, który nakreśloną w Ewangelii rzeczywistość błogosławieństw przeżył na własnej skórze, na własnym ciele, na własnym Sercu, na własnych uczuciach, na własnych budzących się w Nim pragnieniach i marzeniach o zbawieniu. Cały gniew Boga wziął więc na siebie.
Bóg ma prawo się gniewać, bo jeżeli tak bardzo zainwestował w miłość, a ta miłość jest niekochana, jak mówił św. Franciszek z Asyżu, to jaką ma tu przyjąć postawę? Wobec kogoś, kto twierdzi, że jedyną drogą, która pozwoli mu odgadnąć tajemnicę swojego życia, jest inwestycja w swoją filozofię, w siebie samego, w oszukiwanie siebie –jaką przyjąć postawę, jeśli nie gniew?! Jeśli nie płacz! Tak płakał Jezus, kiedy widział Jerozolimę, która upada. Całą tę bezsilność wziął na krzyż, oddając swoje życie.
Jaką postawę przyjąć, jeśli nie nienawiść wobec tego wszystkiego, co próbuje nas zakłamać, wmawiając nam, że Bóg jest obojętny na naszą niechęć starania się o Niego, na naszą wewnętrzną miazgę, rozsypkę w systematycznym chodzeniu za Nim?
Uznanie swojej kondycji i ograniczeń, zgoda na odczytanie nas w takich chwilach przez Słowo Boże staje się błogosławieństwem! W oczach zabieganego, pędzącego jak owce do przepaści świata takie spojrzenie jest głupie, chore, beznadziejne. Jest zupełną sieczką i praniem mózgu – tak to widzi świat. Tak też postrzega tych, którzy są przez Jezusa błogosławieni. To jest głupota.
Przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu. Przypatrzcie się, bracia, siostry, temu, do czego wzywa nas dzisiejsze słowo. Do czego nas wzywa? – Według oceny ludzkiej, żadnej satysfakcji z tego nie będzie, żadnego poczucia spełnienia i realizacji sukcesu. Niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, upodobał sobie w tym, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to, co jest unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło przed obliczem Boga. Żadne stworzenie…
Jeśli więc, droga siostro i bracie, nie przeżywasz tego typu doświadczeń, że nagle masz dosyć mówienia o Bogu, zapewniam cię, że przyjdą. Tak licha jest nasza kondycja! Słowo Boże w takich chwilach cię nie opuszcza, ale towarzyszy ci z całą mocą Wcielenia, bo Jezus w tę sytuację wpisał się poprzez agonię w Ogrójcu, mękę na Krzyżu i poprzez Zmartwychwstanie, bo On wie, jak z tego nas wyprowadzić.
Jak z tego bólu zrodzić życie Jak z tego, co przeklął świat, uczynić błogosławieństwo!
Jak z tej beznadziejności wyprowadzić nadzieję, której nie można odebrać, której zawieść się nie da, bo jest to nadzieja, która się zrealizuje.
Droga siostro, drogi bracie, klientela Pana Boga to ci, których odrzuca świat, którzy są głupi, chorzy, beznadziejni. Którzy mimo tego, że tak się czują, nie chcą interpretować swojego samopoczucia jedynie według własnych emocji, osądu rozumu, ale poddają się pod osąd Boży.
Czy ty poddajesz się pod osąd Bożego słowa?
Czy bierzesz pod uwagę, że najlepiej, najskuteczniej i najtrafniej, z wielkim szacunkiem i siłą nadawania sensu twojemu życiu, odczyta cię słowo Boże?
Ksiądz Leszek Starczewski