Dobre Słowo – Wielki Piątek 02.04.2010 r.
Jezu, wciąż liczę tylko na Twoje miłosierdzie
Ojcze, w Twe ręce składam ducha mego. Wykonało się! Dziękuję dobremu Bogu, że Jezus wypowiada te słowa właśnie na krzyżu. I zadziwia mnie też to, że ja, jako człowiek, mogę te słowa w tej chwili wymówić. Absolutnie po ludzku nie czuję się osobą odpowiednią do tego, żeby głosić Boże słowo. Drżę cały, nie potrafię się skupić. Nie mówię tego po to, by ktoś się nade mną zlitował i powiedział: Przesadza ksiądz. Nie, zupełnie nie przesadzam. Kolejny rok w moim życiu Pan Bóg pozwala mi przeżywać Triduum Paschalne i co roku czuję się taki malutki wobec tych tajemnic, taki niezdarny wobec tego, co mnie spotyka. Po ludzku absolutnie nie czuję się godny, bo przecież często upadam, często się spowiadam, często zawodzę Boga i ludzi, często nie potrafię pomóc, znaleźć czasu dla tego, kto o ten czas prosi. Nie ma po ludzku powodów, żeby tu przemawiać. Jeden jest tylko powód, dla którego staję wobec tajemnicy słów Jezusa: Ojcze, w Twe ręce składam ducha mego. Jest to Jego miłosierdzie.
Ja wiem, że On mnie kocha nawet takiego, który za chwilę się rozproszy, odejdzie w myślach. Ja wiem, że On mnie kocha nawet wtedy, kiedy obiecam Mu, że nie będę Go zawodził i zawiodę Go w sposób bardzo chamski i brutalny. Wiem, że On mnie kocha, i staję tutaj tylko z tego powodu, że Bóg jest miłosierny. I że w tym miłosierdziu pozwala mi powiedzieć i zaświadczyć, że to miłosierdzie nie jest tylko dla mnie. Jest ono dla każdej i każdego z nas. Mało tego, jest nawet dla ludzi, którzy w tej chwili może absolutnie nie są zainteresowani tym, żeby myśleć o jakimś kościele, o Triuduum Paschalnym, którzy może w tej chwili kończą następną kolejkę przy wódce. Dla wszystkich jest Jego miłosierdzie.
Kiedy Bóg w swoim wielkim miłosierdziu zaprasza nas na Triduum Paschalne, kiedy zaprosił nas dzisiaj na Wielki Piątek, to uczynił to, żebyśmy przetarli oczy.
Z czego mamy przetrzeć oczy? – Z patrzenia na siebie swoimi oczami, oczami innych ludzi. Oczami tego, co zdarzyło się w historii naszego życia, oczami oceny i osądów, które często już od samego rana nas atakują, ledwo się przebudzimy. Mamy przetrzeć oczy z patrzenia przez pryzmat lęku, niepewności, beznadziei, nawet gdy wszystko wskazuje na to, że sytuacja jest tak beznadziejna, jak w Wielki Piątek, kiedy umiera Syn Boży, któremu tak dobrze szło! Bóg chce, żebyśmy spojrzeli na siebie oczami Boga, w którego ręce Jezus składa swojego ducha.
Są takie momenty w naszym życiu, kiedy przeżywamy Wielki Piątek, w których jesteśmy przygwożdżeni do krzyża tego, co zupełnie nie miało się przydarzyć. 25 kwietnia tego roku będzie pierwsza rocznica śmierci mojego przyjaciela – księdza Grzegorza, trzydziestosześcioletniego kolegi z kursu. Kiedy dowiedziałem się, że poważnie choruje, to po prostu mu nie uwierzyłem. Powiedziałem do niego: Nie wygłupiaj się, pokonasz to. Nie uwierzyłem w to, że on rzeczywiście może tak bardzo cierpieć. Kiedy dawał mi sygnały, kiedy spotykaliśmy się i rozmawialiśmy o tym, ja ciągle gdzieś w sercu mówiłem: Dasz radę, pokonasz. Nie potrafiłem uszanować tego, że on naprawdę cierpiał. I kiedy dostałem telefonicznie wiadomość o jego śmierci od innego księdza, kiedy uświadomiłem sobie, że nie spotkamy się w niedzielę w gronie kolegów, że – jak umówiliśmy się z Grzegorzem – nie przyjadę po niego i nie pojedziemy na spotkanie, tąpnęło mną całkowicie. Nie wiedziałem, gdzie mam iść, nie wiedziałem, co mam zrobić. Jedyne, co mi przyszło w tym momencie do głowy, to iść przed Najświętszy Sakrament, iść przed Jezusa obecnego w konsekrowanej Hostii w kościele Świętej Trójcy przy seminarium. Kiedy patrzyłem na milczącego Pana Jezusa, w sercu i w myślach miałem mnóstwo wyrzutów: Czemu ja mu nie wierzyłem? Czemu on odszedł? Gdy patrzyłem w Hostię, mówiłem: Jezu, Ty jesteś miłosierny, Ty nie możesz być bez miłosierdzia. Jezu, ja liczę na Ciebie nawet w tej sytuacji. Ja oddaję Tobie Grzegorza, którego pokonało fizyczne cierpienie, ale ufam, że duch jego nie został pokonany.
Mówię to, żeby do wszystkich nas skierować słowa Jezusa: Ojcze, w Twoje ręce składam mojego ducha. Kiedy my stajemy w obliczu tajemnicy, która dla nas jest Wielkim Piątkiem, kiedy próbujemy się szarpać, zrozumieć, dlaczego to się stało, mamy stawać przed Jezusem i razem z Nim, niewinnie skazanym, obarczonym naszym cierpieniem, naszymi słabościami, wołać: Ojcze, w Twoje ręce oddaję tę sytuację, oddaję mojego ducha, oddaję moją grzeszność, oddaję to, że Cię zawodzę, oddaję to, że jako mąż nie jestem dobrym przykładem w domu, że jako żona, mama, nie mam wystarczającej cierpliwości, by kochać ciągle ze świeżą siłą, że jako dziecko jestem czasem bezczelny wobec swoich rodziców, że jako babcia nie jestem przykładem do naśladowania dla moich wnucząt, bo często mam na ustach Pana Jezusa, ale w moim życiu tego nie widać. I żebyśmy z całą tą bezradnością, z całą bezsilnością powierzyli się Bogu, przetarli oczy i zobaczyli, że jest miłosierny. Jeżeli cokolwiek ma nam w życiu pomóc, to nie nasza siła, nie ludzkie pocieszenia, dary, talenty, zabezpieczenia, konta bankowe, cokolwiek – nie! – Tylko Jego miłosierdzie.
Przypatrz się, duszo, jak cię Bóg miłuje. Przypatrz się, kierując swój wzrok i serce w ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa. Zbliżając się ze swoim zawodnym sercem, ze swoją naiwnością, bo przecież to nie tak miało być, bo przecież wiedziałeś, że tak się nie robi – i upadłeś! Zbliż się do Niego. Adoruj Go w Wielki Piątek w tajemnicy ukrzyżowania. Z tej śmierci życie tryska. Ojciec przyjął ducha i przekazuje go nam, a Kościół w posłuszeństwie i w ogromnej pokorze w ten Wielki Piątek nie sprawuje Eucharystii. Chce pomilczeć, wpatrując się w krzyż, żeby przyjąć swoje krzyże i dźwigać je razem z Jezusem mówiąc: Ojcze, w Twoje ręce składam ducha mego.
Ksiądz Leszek Starczewski