Dobre Słowo 14.08.2010 r.
Obudzić dzieciaka
W relacji Pana Boga do nas nieustannie powraca pewne napięcie. Ze strony Pana Boga idzie ono po linii obudzenia w nas dziecka, bezradności i tego, żeby Pan Bóg mógł objawiać swoją moc. Z naszej strony to napięcie polega na tym, żebyśmy czasem nie byli bezradni, naiwni jak dzieci, ponieważ życie uczy – jak często powtarzamy – że naiwność, czy infantylne podejście do tego, co się dzieje, jest wielkim zagrożeniem.
To napięcie pojawia się we wszystkich możliwych spotkaniach, jakie przeżywamy z Panem Bogiem. Bo my za wszelką cenę chcemy udowodnić, że coś mamy, coś osiągnęliśmy, i przez to, co mamy i osiągnęliśmy, wcale nie rozumiemy naszej bezradności, odkrycia niemocy, tego, że jesteśmy zależni od Pana Boga, tylko że jesteśmy niezależni. Udowadniamy, że już jesteśmy kimś, kto coś potrafi, kto umie zapanować nad swoim grzechem, nad słabością, przypisując sobie wszystkie zasługi.
A Pan Bóg usilnie stara się obudzić w nas kondycję stworzenia, które Go cały czas potrzebuje, pragnie, które cały czas ma być obdarowywane i prowadzone.
To napięcie przebiega nie tyle na jakiejś abstrakcyjnej linii, gdzieś daleko od nas, ale w naszym sercu. Bo w naszym sercu ta kondycja jest obecna i jest obecne dziecko, któremu często dajemy klapsy i nie pozwalamy, aby z nas wyszło, aby się w nas obudziło.
Ale trzeba też zauważyć, patrząc na relację Jezusa i słuchając słów Jezusa o dzieciach, że On, przyglądając się dziecku, wcale nie wspomina o naiwności, infantylizmie. Bo przecież kiedyś, w bardzo krótkiej przypowieści, mówił o swych rozkapryszonych słuchaczach: Do kogo mam porównać to pokolenie? Jest podobne do dzieci, które bawią się na rynku. Bawiliśmy się radośnie, nie chcieliście tańczyć; bawiliśmy się w pogrzeb, nie chcieliście biadolić. Jezus nie akcentuje więc w dziecku rozkapryszenia, bo dziecko też jest skażone grzechem, tylko jego ufność, bezradność, całkowitą zależność od rodziców. I o to Jezus dziś apeluje, aby pozwolić bez żadnych klapsów, bez krzyków, bez upomnienia: nie wolno, wyjść z nas dziecku. Pozwolić, żeby wyszło z nas dziecko, żeby wyszła z nas dziecięca ufność.
My jesteśmy w stanie ufać Bogu i to jest naprawdę postawa dająca nam poczucie bezpieczeństwa – bo cóż może mi się stać takiego, z czego nie wyprowadzi mnie mój niebieski Ojciec? Cóż może mi się takiego przydarzyć?
Wielu działań Pana Boga nie rozumiemy. Pan Bóg bardzo wyraźnie o tym mówi w proroctwie Ozeasza: Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem, na ramiona go brałem, do swego policzka go podnosiłem – i dodaje na końcu, podsumowując te wszystkie starania – oni nie rozumieli, że troszczyłem się o nich. Tak jak dziecko w wielu sytuacjach nie rozumie przejawów troski, że są pewne decyzje, podejmowane przez rodziców, w które dziecka się po prostu nie wtajemnicza.
Tak samo jest w relacji do Pana Boga. On zresztą odwołuje się do tego obrazu: Przyciągnąłem was ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. I to jest pierwsza ważna myśl z dzisiejszych czytań.
Druga też dotyczy napięcia, które często się pojawia w naszych relacjach do Pana Boga, czy relacjach do siebie nawzajem. Chodzi o napięcie między szorstkością a czułością. To są właściwie dwie drogi, przez które Pan Bóg nas też kształtuje.
Szorstkość, stanowczość, nawet oschłość, oziębłość i powściągliwość, plus czułość –otwartość serca, dotyk, bliskość, błogosławieństwo, wkładanie rąk. To są dwie drogi, czy dwie ręce, którymi Pan Bóg nas kształtuje. Nie jest dobrze, gdy występuje tylko jedna ręka, gdy tylko jest szorstkość, powściągliwość, dystans, żeby czasem nie dotknąć, wszystko jest wyważone. I nie jest dobrze, gdy występuje sama tylko czułość. Jeno i drugie musi być.
Uczniowie szorstko zabraniali przynoszenia dzieci do Jezusa. Jak podają komentatorzy, najprawdopodobniej z dwóch powodów. Po pierwsze, bo dzieci nie znają Prawa, a w przekonaniu Żydów Prawo niesie zbawienie, więc jak mogą przychodzić do kogoś takiego, jak Jezus. Drugi powód jest bardziej prozaiczny i najczęściej przywoływany – chodzi o zmęczenie Jezusa, który nie szczędził sił. Matki przynosiły do Niego dzieci, bo wiedziały, co ręce Jezusa robią, jaki dotyk ze sobą niosą.
Drugie wezwanie z dzisiejszej Liturgii Słowa mówi o tym, abyśmy każde zachowanie Pana Boga traktowali jako działanie Jego miłości. Czy wnosi ono ze sobą jakąś szorstkość, chwilowe przeświadczenie o tym, że zostaliśmy zapomniani, porzuceni – na krótką chwilę porzuciłem ciebie – czy też niesie ogromną czułość, doświadczenie wręcz fizycznej Jego obecności. Tak nas uczy Benedykt XVI – każde działanie Pana Boga podyktowane jest miłością.
Postawmy sobie pytania:
Ile w nas jest szorstkości, a ile czułości?
Czy ta szorstkość – też potrzebna – ta powściągliwość, nie przeważa w nas? Albo czy nie przeważa czułość?
Czy jest w nas jakaś tonacja, w którą jedynie może wprowadzić nas kontakt ze słowem?
Jezu budzący w nas dzieci, przychodzący do nas w wielkiej czułości, a także i w wielkiej bezradności, w niezrozumieniu, w ogromnej klęsce, jaką jest ukrzyżowanie, dziękujemy za słowo, w którym pada bardzo ważna deklaracja z ust proroka Ezechiela: Ja nie mam żadnego upodobania w śmierci. Dziękujemy, że każde działanie, jakie podejmujesz względem nas, jest działaniem miłości, która kocha życie. Bo Ty jesteś miłośnikiem życia.
Pozwól nam spojrzeć na to, co przeżywamy, w świetle tego słowa. Obudź w nas ufność dziecka w to, że nas prowadzisz.
Ksiądz Leszek Starczewski