Źródło prawdziwej radości
Radujcie się zawsze w Panu, jeszcze raz powtarzam, radujcie się! – mówi św. Paweł Apostoł do Filipian, a przez to mówi też do nas.
Małe dzieci mają odwagę i nieskrępowanie, że szybko przechodzą na ,,ty’’ z dorosłymi. Jedna moja mała kuzynka – Dominika – też taką odwagę posiadła. Kiedy kilka miesięcy temu odwiedzałem jej rodziców, siadła sobie przy mnie i swoim ramieniem zaczęła się ocierać o moje ramię. Zapytałem: Dominiko, o co ci chodzi? A ona: No nie wiesz? Chciałam się tobą nacieszyć!
Rozradować i nacieszyć. Nacieszyć się czyjąś obecnością. To pragnienie wydaje się właściwe wyłącznie sercu dziecka. Ale tak naprawdę jest pragnieniem każdej i każdego z nas, a już na pewno jest pragnieniem Boga. On dzisiaj w liturgii Kościoła, w trzecią niedzielę Adwentu, przyznaje się do tego, że chce się cieszyć swoim ludem. Chce się cieszyć swoimi wyznawcami i udzielać tej radości nam wszystkim. Dobrze, że Pan Bóg się do tego przyznaje. Dobrze, że ma ogromną cierpliwość, by pracować nad tym, by w nas była radość, bo chyba większość z nas, jak nie wszyscy, nie wyłączając i mnie, mamy kłopoty z radością. Jakoś nam trudno np. w czasie Eucharystii cieszyć czy też uśmiechać. Nasze miny zwykle nie wskazują na to, że nastawiamy się na przeżycie radości. Raczej przychodzimy na jakąś zamulającą, dołującą refleksję, a jak się ktoś uśmiechnie, to zaraz Pan Bóg go ukarze, że się śmieje. A Pan Bóg pracuje wytrwale nad naszą radością, bo wie, że nic tak nie przyciąga i nie zachęca do tego, aby za Nim kroczyć, jak radość. I nic tak nie odciąga od Boga, jak źle przeżywany smutek, jak zdołowanie.
Włoski ksiądz, Alessandro Pronzato opowiadał o jednym zdarzeniu. Przyszedł do księdza ateista i powiedział: Czuję potrzebę widzenia was zawsze smutnych, wtedy jestem spokojny i po raz kolejny przekonuję się, że Boga nie ma. Jedyny moment, kiedy zaczynam wątpić, że może nie wszystko, co opowiadają w kościele, to bujda, że Bóg może istnieć, jest wtedy, gdy widzę was zadowolonych. To trafne spostrzeżenie ateisty. A chrześcijanie są między innymi po to, żeby niepokoić niewierzących. Niepokoić, w dobrym znaczeniu tego słowa, to znaczy pokazywać, że Bóg jest między nami. I tak właśnie dzisiaj, w liturgii Kościoła, rozbrzmiewa ze wszystkich czytań wezwanie do radości. Przyjrzymy się im pokrótce.
Najpierw prorok Sofoniasz. Warunki, w jakich głosi radość, nie są zadowalające, bo rutyna i urzędowe podchodzenie do wiary wśród ludu, wśród przywódców, kapłanów, są olbrzymie. Grzechy się mnożą. Ludzie kompletnie nie liczą się z tym, że źródłem radości i szczęścia jest wierność Bogu. Tylko na swój sposób pojmują życie: Ja wiem swoje. Sofoniasz upomina, kieruje do ludu słowo, mówi, że Bóg jest obecny, że Bóg chce rozweselić serca, że nie zabiera szczęścia, tylko je pomnaża, że wzywając do posłuszeństwa swojej woli, absolutnie nie chce obciążać, tylko odciążać od tego, co daje błogi i zły pokój.
Po tych wszystkich mowach Sofoniasz staje i wręcz nakazuje: Podnieś radosny okrzyk, Izraelu! Wyśpiewuj, Córo Syjońska. Ciesz się i wesel z całego serca, Córo Jeruzalem! Ale z jakiego powodu się cieszyć? O jaką radość tu chodzi? O taką dla kamery, w czasie wywiadu? Taką, kiedy trzeba zadbać o swój telewizyjny wizerunek? O jakiś sztuczny uśmiech? Nie. Nie o taką radość chodzi: Pan oddalił wyroki na ciebie, usunął twego nieprzyjaciela, już nie będziesz bała się złego. Pan jest pośród ciebie. Źródło radości, mówi prorok Sofoniasz, wynika z faktu obecności Boga pośród tego często przewrotnego świata. Bóg nie rezygnuje, nie przestaje kochać, posyła słowo, które budzi wiarę w miłość. Nie przestaje cieszyć się swoim ludem. To jest źródło radości. Bóg, który zbawia. Jezus przedstawiając Ojca powie: Chcę, aby moja radość w was była i aby wasza radość była pełna. Prawdziwa, nie pusta. Nie urzędowa, nie sztuczna, tylko pełna.
Źródłem radości jest zatem zbawcza obecność Boga przychylnego każdemu człowiekowi. Szczególnie temu, który sam nie jest dla siebie przychylny. Bóg używa różnych sposobów, różnych słów, żeby zbliżyć się do człowieka. Nawet gdy człowiek mówi Bogu ,,nie’’, jak zauważył Benedykt XVI, Bóg nie daje za wygraną, ale próbuje go na nowo zdobyć. Tak kocha. Wyciąga go z różnych niebezpieczeństw, bo zbawić oznacza między innymi wyciągnąć z niebezpieczeństw. Nawet wówczas, kiedy człowiek kopie, rzuca się jak dziecko, które myśli, że wejście w ogień to pełnia szczęścia i jest wyciągane przez mamę. Choć ją kopie, szarpie, wyzywa, ona wyciąga dziecko. Bóg i jego zbawcza moc są źródłem radości.
Pan oddalił wyroki na ciebie. W okresie przedświątecznym warto usłyszeć te słowa i po prostu przyjść. Po co? – Po to, żeby usłyszeć te słowa osobiście, w konfesjonale. Pan oddalił wyroki na ciebie. Po to, żeby wyznać to, co obciąża serce. Bez ociągania się, bez uciekania w jakieś ogólniki, bez opowiadania o całym świecie, tylko nie o swoich grzechach. Wyznać i usłyszeć: Pan oddalił wyroki na ciebie, usunął twego nieprzyjaciela. Już nie będziesz bała się złego. Źródłem radości jest zbawcza obecność Boga, to, że On napełnia pokojem. On ma więcej powodów do tego, by zniechęcić się światem. Jego znajomość historii świata daleko wykracza poza naszą miarę życia. Jego znajomość afer, zła, jakie często się pleni, jest o wiele głębsza, niż nasza.
Pan chce nas obdarzać pokojem, tak jak Apostołów, do których przyszedł po śmierci, zamkniętych z obawy przed Żydami, w dzień swojego Zmartwychwstania. Nas też przychodzi napełniać pokojem: Pokój wam. Bóg nie daje mglistego, sztucznego pokoju, ale prawdziwy pokój, który przenika serce. Ten pokój rodzi radość. Nie muszę się bać – mówi prorok. Nie bój się, Syjonie. Jestem kochany przez Boga miłością nieodwołalną. Nie muszę się bać. Cóż może mi uczynić człowiek? – pyta autor natchniony. – Kto mnie zdoła odłączyć od miłości Boga? Kto? Grzech? Bóg grzech wybacza, jeśli przychodzę po przebaczenie. Bóg jest źródłem pokoju. Prorok Sofoniasz mówi: Pan, twój Bóg jest pośród ciebie, Mocarz, który daje zbawienie. Nie ma siły większej niż siła miłości, jaką ma Bóg do nas. On uniesie się weselem nad tobą. Dokładniejsze tłumaczenie mówi: On rozraduje się tobą niezmiernie. Bóg, jak mała Dominika, chce się przysunąć Sercem do serca i to nie jest tylko piękne, poetyckie sformułowanie. To prawda, którą Jezus pokazuje najmocniej, żeby napełnić nas pokojem, rozradować. Bóg – tak dziś, jak i w czasach Sofoniasza – dobrze wie o kłopotach życia, zna nasze zmartwienia. Bóg jest dawcą pokoju. Bóg daje radość nawet wtedy, kiedy przychodzą na nas troski, zmartwienia.
Święty Paweł mówi do Filipian: Radujcie się zawsze w Panu, jeszcze raz powtarzam, radujcie się! Nie w kimś innym. Pan jest blisko! – i dodaje – O nic się już zbytnio nie troskajcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem. Podziel się, siostro, bracie, swoimi zmartwieniami z Bogiem na modlitwie, w błaganiu z dziękczynieniem. Nie trzymaj tego dla siebie. Nie chojrakuj, że zamartwianiem się rozwiążesz problemy. Podziel się tym z Bogiem, mówi święty Paweł. Niech On napełnia cię pokojem. Bo tylko Bóg może napełniać pokojem. On wie, co będzie z tych zmartwień. Wie, co czeka nas jutro. Dobrze wie. A jeżeli zaprasza nas do życia dzisiaj, to znaczy, że szykuje nam radość wieczną, której uczy nas, kiedy przechodzimy przez różne troski. Podziel się z Bogiem swymi troskami.
Ktoś zauważył, że jedna z modlitw zapisanych w psalmach mówi: Stoję przed Tobą i plotkuję, Boże. Co to znaczy? – Że modlitwa jest jedynym momentem, kiedy mamy zgodę na plotkowanie. Tylko na modlitwie, w rozmowie z Bogiem odciążam swoje serce, mówiąc Bogu o tym, czym żyje. Kto mało rozmawia z Bogiem na modlitwie, ten ma mało pokoju. Czasem, jak mówi święty Augustyn, brakuje nam słów na modlitwie. Wtedy wypłacz swoje życie. Przypomnijmy tę zasadę: Tylko łza, która jest wypłakana, wyschnie.
O nic się już zbytnio nie troskajcie – to mówi odpowiedzialny Bóg, który zna przyszłość świata. Zna przyszłość każdej i każdego z nas. Zapytajmy siebie: Na ile biorę do serca zaproszenie, żeby przestawiać Bogu prośby w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem, żeby powrócił do mnie pokój Boży, ten wielki dar, owoc Ducha Świętego? A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie. Nie chodzi o bycie z Bogiem z doskoku, o odstanie przykrego obowiązku, jakim jest Eucharystia. Mam z serca wołać: Boże, skoro mówisz, że dajesz radę, że dajesz pokój, to chcę go doświadczyć. I będę przychodził do Ciebie na modlitwie, aż doświadczę pokoju. Nie jeden raz, nie dwa razy, ale aż doświadczę pokoju. Przecież to nie może być pusta obietnica. Ty nie jesteś politykiem, który często składa obietnice i sobie odchodzi. Dlaczego to miałoby nie zadziałać w moim życiu? Dlaczego ja mam w to wierzyć? Bóg daje pokój i radość. Radość pełną. Prawdziwą.
Ta historia dotyka lat wcześniejszych, chciałoby się powiedzieć, kiedy dinozaury biegały po ziemi J. Opowiadała mi ją mama pewnego księdza. Jej syn podjął decyzję, że idzie do seminarium, by uczyć się, jak być księdzem. Rodzina mieszkała na wsi i syn był pierwszy na liście spadkobierców dużej ilości ziemi. Kiedyś, gdy był razem z ojcem na polu, powiedział: Tato, idę do seminarium. Ojciec był bardzo pobożnym człowiekiem, w dobrym znaczeniu tego słowa. Dla niego tak znaczyło tak, a nie znaczyło nie. Kiedy patrzył na las, mówił: Boga nie ma? A kto stworzył ten piękny las? Ten właśnie ojciec spojrzał na syna, zmarszczył brwi, odezwało się w nim zatroskanie, co będzie z tym wszystkim, ale kiwnął głową na zgodę. Syn spakował się i wyjechał. Ojca to jakoś wewnętrznie gniotło, ale jak większość mężczyzn, nie mówił o tym wprost. Mama natomiast bardziej wylewnie to przeżywała. Pewnego dnia powiedziała do męża: Słuchaj, pojadę do tego seminarium i zawiozę synowi jakąś wałówkę. A ojciec na to: Zostawisz mu tylko pod jednym warunkiem, że będzie radosny. Jak będzie radosny, to możesz mu zostawić, jak będzie smutny, zabieraj to z powrotem. No i pojechała, a syn przyjął ją z uśmiechem, pełen radości.
Ta opowieść ma swoje zakończenie. Mama przeżyła syna. Pan powołał go do siebie w 40 roku kapłaństwa. Zdarzyła się przedziwna sytuacja, bo ksiądz ten chorował ciężko w ostatnich dwóch latach życia. Dane mi było też odwiedzać go. A proboszcz z parafii, w której on mieszkał, opowiadał, że w ostatnim dniu ksiądz ten był pełen pokoju i mówił rzeczy niebywałe dla ludzkiego rozumu, a mianowicie, że widzi przychodzącego do niego księdza biskupa Mieczysława Jaworskiego, swojego serdecznego przyjaciela, którego Pan powołał znacznie wcześniej, widzi tatę, którego też Pan powołał. Pełen pokoju i radości oczekiwał na moment przejścia do Domu Ojca.
Bóg nie daje radości głupiej, oderwanej od życia. Daje radość dotykającą głębin serca, dającą siłę do życia. Pan jest blisko.
Co zatem mamy czynić? Tak pytają dzisiaj tłumy Jana nauczającego nad Jordanem. Przywykliśmy mówić: Jan Chrzciciel, tak jakby tylko chrzcił, a on przecież głosił Dobrą Nowinę. Przygotowywał drogę dla Jezusa. W całej pokorze i surowości, bo jego wygląd i sposób nauczania były niezwykle radykalne. Tłumy ciągnęły do niego, bo jego mowa była tak-tak, nie-nie. Był konkretny. Nie glindził, tylko mówił w sposób konkretny, zrozumiany, życiowy. Przychodził do niego różne grupy społeczne, a on miał właściwie jedną odpowiedź dla wszystkich. Konkretyzował ją w przypadku każdego zawodu, a mianowicie: Bądź człowiekiem dla innych, po prostu stań się człowiekiem, zauważ człowieka – czy jesteś urzędnikiem, czy żołnierzem, czy celnikiem pracującym w urzędzie skarbowym, czy prezesem, czy dyrektorką. Kimkolwiek jesteś, zauważaj człowieka w tym, co się dzieje wokół ciebie. Nie mundur, tylko człowiek. Można się wystroić w sutannę, w mundur galowy, ale nic nie pomoże, jeśli się nie jest człowiekiem. Nie szata zdobi człowieka.
Bądź człowiekiem. Co to znaczy? To znaczy dziel się z innymi życiem, czasem, radością, uwagą, skupieniem. Bądź człowiekiem dla innych. Nie maszyną, która swoje powiedziała, odtworzyła, co miała do powiedzenia, i sobie poszła. Tylko człowiekiem. Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma. Dziel się tym, co masz i czym możesz. Niewiele mam, to niewiele się dzielę – mówimy. A kto ma żywność, niech tak samo czyni. Bo radość budzi się tam, gdzie zaczyna się dzielenie miłością. Nie gromadzenie, tylko dzielenie miłością.
Zatem, co mamy czynić? Bądźmy ludźmi. Jeżeli Bóg stał się Człowiekiem, jeżeli Bóg uprościł tak zasady życia, że stał się Człowiekiem, to bądźmy ludźmi dla siebie. Żono, bądź człowiekiem dla swojego męża. Mężu, bądź człowiekiem dla żony. Dzieci, bądźcie ludźmi dla rodziców i odwrotnie. Babcie, dzielcie się swoim czasem. Wszystkie babcie, emerytki, rencistki, które mają więcej czasu niż inni, dzielcie się swoją modlitwą z osobami, które pędzą przed tymi świętami, nie wiadomo gdzie. Módlcie się za tych, którzy nie trafią do kościoła.
Cudowny Jan Chrzciciel, który używał mocnych słów, ściągał ludzi dlatego, że był konkretny. Dlatego, że im nie groził. Oni przychodzili do niego, a on ich nie obciążał, nie wyzywał, nie wysyłał do piekła, tylko zwracał się do nich, ukazując im ludzki rys ich życia. Odciążał ich wszystkich. Do żołnierzy, którzy mieli zwyczaj czy też manierę uciskania innych, znęcania się, zabawy innymi ludźmi, mówił: Nie znęcajcie się i nikogo nie uciskajcie. Proste zachowania, proste gesty. Takie proste zachowania i proste gesty rozpalają wielką miłość. Mała zapałka może rozpalić wielki ogień. A tu chodzi o palącą, wewnętrzną miłość, która chce się z kimś podzielić. To ma być ogień. Może na razie jest słaby płomień, ale Pan nie zagasi nikłego płomyka. Może nadłamało się coś w małżeństwie, w rodzinie – Pan nie załamie części nadłamanej. On podnosi. Dlatego: zakaz narzekania. Bo na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą. Jeśli się coś pochyliło w relacjach między ludźmi, to nie wolno po tym skakać. Trzeba pomóc, aby się odbudowało. Drobnymi gestami rozpalać ogień, ognisko miłości. To jest możliwe! Czemu przestaliśmy wierzyć w możliwość rozpalania wielkiej miłości drobnymi gestami? Czemu nie wierzymy, gdy słyszymy, że Bóg nam wybacza, czyli daje siłę nawet największym łotrom, żeby zaczynać od nowa? W co my w ogóle wierzymy? Jaki obraz Boga nosimy w sobie? Policjanta?
Jan uznaje, że nie jest tym, za którego go biorą. Nawet mówi bardzo wyraźnie, że idzie mocniejszy ode mnie. Ja nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u Jego sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i miłością, mądrą miłością. Małymi gestami będzie rozpalał w was ogromną miłość, bo miłość ma być jak ogień.
Jak przeczytałem u dwóch kaznodziejów: Miłością, jaką ma Bóg do nas, ma znacznie więcej sił i energii ognia, niż energia słońca. Czy może coś się dostać do słońca? – pytał ten kaznodzieja. – Statki się palą, wszystko się pali. Jedna rzecz się nie spali. Ogień. Ogień się nie spali. Ogień złączy się z energią i siłą słońca. Ogień miłości, jaką Bóg w nas rozpala, złączy się z miłością Boga w wieczności. I do tego zmierzają dzisiejsze pouczenia Bożego słowa, żeby budzić radość, dzieląc się miłością jak chlebem. Dzień sądu, czyli dzień przyjścia tak potężniej miłości, tak potężnego ognia, wypali wszystkie śmieci. Jeżeli ktoś żył śmieciami egoizmu, grzechów i nic sobie z tego nie robił, nie wracał do Pana, to dla niego dzień powtórnego przyjścia Jezusa będzie dniem strasznym. A jeżeli ktoś się uczył miłości, wracał przez spowiedź, co tydzień, co 10 dni, co miesiąc, bo wiedział, że jest słaby, nauczył się powrotu i może wrócić do Domu Niebieskiego Ojca. Jan Paweł II spowiadał się co 2 tygodnie, co 10 dni.
Pan jest łagodny i tę łagodność dzisiaj chce wlać w mocy Ducha Świętego w nasze serca.
Co mamy czynić? Pytamy. Pytajmy. Bo Pan jest blisko.
Ksiądz Leszek Starczewski