W stronę światłości
Świętych Młodzianków – tak w liturgii dziś nazywamy kolejny dzień oktawy Bożego Narodzenia. I tego święta nie da się przyjąć bez wiary.
Rzeź niemowląt, koszmar tylu mam i pytanie: dlaczego? I brak odpowiedzi, która mogłaby usatysfakcjonować nasze oczekiwania. Jeszcze brak. Jestem pewien, ze znają ją już ci Chłopcy z Betlejem, którzy z powodu Jezusa są czczeni przez Kościół jako święci Młodziankowie.
W podobnej atmosferze ginęli ich poprzednicy w Egipcie, gdy faraon – w obawie przed wzrastaniem w liczbę i siłę Hebrajczyków – kazał mordować nowo narodzonych chłopców. Uratował się wtedy mały Mojżesz i wyrósł na potężnego przywódcę. A teraz? Podobnie. Zamiast faraona jest zawiedziony król Herod, który strasznie się rozgniewał, bo czuł się zagrożony. Ocalał mały Jezus, któremu pomógł posłuszny słowu Józef. Z Niego też KTOŚ wyrośnie.
Bóg jest światłością, dlatego sprawia zawód ciemnościom. Jeśli podążamy ku światłości, jaka jest w Bogu, On będzie nas napełniał swoim blaskiem. Dar pokoju i życia posyła nam nieustannie. Dlatego słowo dziś odkrywa przed nami prawdę, bez której kroczenie za Jezusem staje się łudzeniem samego siebie – w Bogu nie ma żadnej ciemności. Nie ma ani nuty podstępu, chęci potraktowania nas jak pionków, rzeczy, czy zabawek w Jego rękach. Każdy Jego zamiar jest pełen światła i życia, choć wiele z nich interpretujemy zupełnie na odwrót.
Jeżeli zaś chodzimy w światłości, tak jak On sam trwa w światłości, wtedy mamy jedni z drugimi współuczestnictwo, a krew Jezusa, Syna Jego, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu.
Święty Jan podkreśla konieczność życia we wspólnocie, w której możemy wzrastać, być umacnianymi i oczyszczanymi z wszelkiego grzechu. To wszystko dzięki miłości Pana Jezusa, który swą Krwią obmywa nas z błędnych kroków stawianych na drodze w stronę światłości.
Trudno nam przychodzi uczyć się tej prawdy. Często łudzimy siebie, że najlepiej usunąć się z drogi, bo ciągle upadamy. Ciągle gdzieś zawodzimy i wychodzą z nas ciemności. Tymczasem one muszą z nas wychodzić. Kiedy zbliżamy się do światła, wychodzą ciemności naszych rozmaitych lęków o porzucenie nas i zostawienie na przegranej pozycji, o przyszłość, o to, czy wytrwamy, czy to wszystko nie jest wmawianiem sobie czegoś…itd. Niech to z nas wychodzi! Słowo zaprasza do wyznawania tego Panu. Mamy skłonność do bycia z Panem tylko wówczas, gdy Go rozumiemy, nie zawodzimy i w miarę akceptujemy siebie. A tymczasem św. Jan realnie wskazuje: Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, Bóg będąc wiernym i sprawiedliwym, odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości. Jeśli powiemy, że nie zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego nauki.
Mamy grzechy, rozczarowujemy siebie i innych, bardzo precyzyjnie ranimy Pana Boga dokładnie tam, gdzie nie chcieliśmy Mu tego robić. Zawodzimy Go i siebie… I co? Co na to słowo? Nie pytam, co na to my – ja, czy ty – ale słowo? Wyznaj grzechy. Ile razy? Za każdym razem – nawet jeśli czujesz, że to bezczelne, podłe i obłudne. Nie siedź w grzechach, tylko je wyznawaj! Nie oszukuj siebie i innych, że już jesteś uporządkowany, ale przyjmuj co dzień na nowo prawdę o tym, że póki żyjesz w doczesności, ciągle potrzebujesz wracać do wierności. Ciągle potrzebujesz odkrywać, że Bóg cię kocha nieodwołalnie, bez względu na to, czy chcesz Go zawodzić i zawodzisz, czy też nie. Czynimy Go kłamcą, jeśli udajemy, że nie potrzebujemy Jego miłosierdzia, bo już zużyliśmy wyznaczony na nasze życie transfer Jego przebaczenia.
Cudownie, bez grzechu, będzie dopiero w niebie. Teraz mamy do dyspozycji własną poranioną grzechem kondycję, i potrzebujemy Miłosierdzia w każdej chwili, aby podążać w stronę światłości, która źródło ma w Bogu.
Dzieci moje, piszę wam to dlatego, żebyście nie grzeszyli. Jeśliby nawet ktoś zgrzeszył, mamy Rzecznika wobec Ojca, Jezusa Chrystusa sprawiedliwego. On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy, i nie tylko za nasze, lecz również za grzechy całego świata.
Jeśli przyjmujesz prawdę, że Bóg wybacza grzechy całego świata i posyła światło, to wiedz, że ciemność się wścieka, jak Herod, i w najczulsze punkty uderza, dokonując rzezi. To boli. Jednak wpatruj się zawsze w światło słowa, które jak Józefa, tak i ciebie nawet przez sen ogarnie i przeprowadzi przez ciemność.
Gdy Mędrcy odjechali, oto anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie i rzekł: "Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić." On wstał, wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu; tam pozostał aż do śmierci Heroda.
Siostro, bracie! Wracaj do nieodwołalnej miłości Boga, którą Ojciec objawia w Jezusie Chrystusie nawet wówczas, gdy ty ją odwołasz. Szczególnie wtedy, gdy wydaje ci się to tak niezrozumiałe, jak śmierć świętych Młodzianków.
Panie, przymnażaj nam wiary w Twą miłość, która nieodwołalnie związała się z nami, z historią naszego życia. Wspieraj nas w życiu Twoim miłosierdziem w konkretach codzienności.
Ksiądz Leszek Starczewski