Dzielmy się dobrym Słowem (I Tydzień zwykły, 1-4.VI.2009)

Dobre Słowo na 4.06.2009

Co najważniejsze w życiu

Które z miejsc spośród relacji, w jakie wchodzimy każdego dnia, zajmuje relacja z Panem Bogiem? – To nie jest ważne pytanie. To pytanie najważniejsze. Pytanie o konkretne miejsce słuchania Pana Boga w życiu, jest pytaniem najważniejszym. Bo ze słuchania słowa zrodzi się wiara w miłość. Ze słuchania słowa Bożego zrodzi się właściwa relacja do człowieka, nawet tego, którego nie potrafimy zrozumieć, który nas denerwuje. Ze słuchania słowa Bożego rodzi się siła i cierpliwość do siebie samego, do swoich zmagań z chorobą, z cierpieniem, z niedogodnościami, jakie przynosi życie.

 

 

Pan Bóg stopniowo, w sobie właściwym czasie, rozwiązuje problemy człowieka. Przeprowadza przez nie w tym, a nie innym układzie różnych zdarzeń. Każdy z punktów stanowiących te zdarzenia ma swoją wartość i oddziałuje na ludzką wolność, decyzje, kształtując zaufanie, prowokując je, czy nawet wywołując.

Jesteśmy dziś świadkami rozwiązania problemu, który miała Sara, modląca się bardzo gorliwie do Pana. Sara, jak mówi Księga natchniona, nosiła się z zamiarem odebrania sobie życia. To właśnie jej Pan okazuje dziś łaskę, do niej przychodzi z wielką radością i wysłuchuje próśb, które zanosiła w dramatycznych okolicznościach swojej sytuacji życiowej.

Jeżeli patrzymy na świat przez pryzmat tylko i wyłącznie jednego wydarzenia i chcemy w jego świetle ocenić wartość całego naszego życia, szybko się pomylimy. Albo się przecenimy w stronę zawyżenia oceny, albo się nie dowartościujemy. Bardzo istotne jest, abyśmy – czerpiąc z dzisiejszej lekcji Bożego słowa – zauważyli, że Pan Bóg wie, kiedy dotknąć, jak dotknąć i dotyka. Nie próżnuje, wpisuje się w naszą codzienność i nasze realia.

Droga siostro i drogi bracie, jak patrzysz na wydarzenia zaskakujące cię w twoim życiu?

Na ile jest w tobie chęć rozszerzenia spojrzenia o to, co przynosi Boże słowo: Bóg działa, Bóg prowadzi, Bóg zaprasza do ufności?

Gdzie w tobie nie ma jeszcze otwartości na hojność Boga, gdzie zwycięża podejrzliwość, że właśnie cię zostawia, zapomina, że odsunął cię na bok?

Dotykając tymi pytaniami konkretnych miejsc w naszym myśleniu, odczuwaniu, sercu, prośmy Pana, aby wylewał tam obficie swojego Ducha, aby umacniał w nas przekonanie, że ufać Bogu to najlepsze z rozwiązań, że cierpliwe oczekiwanie jest znacznie korzystniejsze niż wydawanie oceny na podstawie tego, co aktualnie się przeżywa.

Ufaj Bogu, bo jeszcze wysławiać Go będziesz – mówi psalmista do swojej duszy. – Czemu zgnębiona jesteś, duszo moja, i czemu trwożysz się we mnie? Z tą nadzieją słowo Boże nas zostawia i w tej nadziei chce nas odnaleźć, przeprowadzając przez to, co jeszcze przed nami.

Ile czasu potrzeba, żeby odkryć to, co najcenniejsze w życiu? Co musi się stać, żeby do umysłu i serca człowieka dotarło to, co najważniejsze?

Kiedy Chrystus, przyparty do muru przez uczonego w Piśmie, ma odpowiedzieć na pytanie, które jest pierwsze z wszystkich przykazań – akcentuje konieczność słuchania. Nie ma miłości bez słuchania. Nie ma smaku życia bez słuchania. I nie ma prawdziwych, zdrowych relacji z innymi ludźmi bez słuchania. To słuchanie opiera się na zaufaniu, które budzi wypowiadane przez Boga słowo.

Kiedy dziś pytanie o pierwsze z wszystkich przykazań po raz kolejny rozbrzmiewa w Kościele i po raz kolejny kierowane jest do Chrystusa, po raz kolejny staje także przed naszymi oczami.

Chrystus dzisiaj pyta nas: Jakie są wasze priorytety?

Co jest najważniejsze w planie waszego dnia?

Które z realnych, konkretnych miejsc – jakby wziąć do ręki zegarek, ołówek i kartkę, i spisać – zajmuje słuchanie Boga?

Które z miejsc spośród relacji, w jakie wchodzimy każdego dnia, zajmuje relacja z Panem Bogiem? – To nie jest ważne pytanie. To pytanie najważniejsze. Pytanie o konkretne miejsce słuchania Pana Boga w życiu, jest pytaniem najważniejszym. Bo ze słuchania słowa zrodzi się wiara w miłość. Ze słuchania słowa Bożego zrodzi się właściwa relacja do człowieka, nawet tego, którego nie potrafimy zrozumieć, który nas denerwuje. Ze słuchania słowa Bożego rodzi się siła i cierpliwość do siebie samego, do swoich zmagań z chorobą, z cierpieniem, z niedogodnościami, jakie przynosi życie.

Panie Jezu, jak dobrze, że ludzie pytają Cię o najważniejsze rzeczy. Pomóż nam dzisiaj solidnie wygospodarować czas, żeby zapytać Ciebie, co jest najważniejsze w moim życiu, i szukać odpowiedzi przede wszystkim w planie mojego dnia, w tych konkretnych zachowaniach, zajęciach, które mam – by odkrywszy to, co rzeczywiście najbardziej mnie zajmuje, skonfrontować to z Twoją odpowiedzią, która jest bardzo jasna: Najważniejsze to słuchaj, bo jak będziesz słuchał Boga, będziesz potrafił kochać Jego, drugiego człowieka i siebie samego.

Pomóż nam, Panie, solidnie wziąć się za to, co najważniejsze w życiu. Pomóż nam uczyć się słuchać tak, by mądrze kochać.

Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.


Dobre Słowo 3.06.2009

Następny odcinek

Niedawno jeden chłopiec mówił mi, że jest tak zakochany w dziewczynie, że właściwie zakochuje się w niej co chwilę. Tak potężne uczucie budzi się w nim w relacji do niej. Jest to potęga. Ktokolwiek choć raz w życiu pozwolił sercu na to, żeby poszło za rytmem miłości, ten pewnie przyzna rację, że siła miłości jest rzeczywiście wielka.

W dzisiejszej Ewangelii słyszymy dialog przeciwników zmartwychwstania, czyli życia wiecznego, z Jezusem. Rozmowa przebiega właśnie w kontekście miłości małżeńskiej. W związku z tym powstaje pytanie: Czy warto inwestować w miłość do chłopca lub do dziewczyny, skoro Chrystus mówi bardzo wyraźnie, że w niebie nie będzie małżeństw? Małżeństwo absolutnie nie wchodzi w grę...

W wielkim błędzie byli saduceusze, którzy twierdzili, że nie ma zmartwychwstania. Chrystus mówi do nich: Nie rozumiecie mocy Bożej i Pisma. Bóg jest Bogiem żywych. Dla Niego wszyscy żyją, a miłość, którą ma Bóg, nie może się skończyć w okresie ziemskim i nie wyczerpuje się w relacji tylko do jednego człowieka.

Chrystus żył 33 lata. To było tak niewiele, żeby opowiedzieć o miłości, która jest wieczna. Miłość musi mieć następny odcinek. Tym odcinkiem jest wieczność, miłość w najpełniejszym wymiarze. Szczery chłopiec wobec szczerej dziewczyny, mąż wobec żony, narzeczony wobec narzeczonej powiedzą zdecydowanie sobie nawzajem, że mają też wady i że są rzeczy, na które się nie potrafią w sobie zgodzić. Musi więc istnieć wieczność, w której już nie ma żadnych wad. O tym mówi dziś Chrystus bardzo wyraźnie. Miłość w całej pełni może zrealizować się w Bogu, bo jeżeli ktoś ma być w przyszłości mężem czy żoną, a najprawdopodobniej znakomita większość w tym stanie się znajdzie, to po pierwsze ten przyszły mąż, przyszła żona, już najprawdopodobniej żyje, chodzi po świecie, a po drugie ma też wady.

Wieczność, o której mówi Chrystus, to królowanie miłości pozbawionej wad. Jeżeli ktoś ma odkryć swojego chłopca czy swoją dziewczynę, to najlepszym kluczem do trafionego odkrycia jest Pan Bóg. Można sobie wymodlić chłopaka i wymodlić dziewczynę. Nawet gdyby się to wydawało w tym momencie czerstwe – jak to, modlić się za przyszłego męża czy przyszłą dziewczynę? – to jest zbyt wiele małżeństw, potwierdzających tę prawdę i żyjących razem miłością, która ma swoje piękniejsze i mniej piękne chwile.

Zatem pierwsza bardzo ważna prawda i przesłanie – można wymodlić sobie miłość, bo ona jest łaską. Miłość jest łaską, której trzeba się uczyć. Miłość jest wieczna. Miłość wszystko przetrzyma. Cierpliwie czeka. Potrafi pokonywać najrozmaitsze przeszkody. Dobrze o tym dzisiaj sobie przypomnieć. Dobrze o tym usłyszeć od Chrystusa, szczególnie wówczas, kiedy może spotkać nas doświadczenie rozczarowania w relacji miłości z chłopcem, z dziewczyną. Czasem nam się nawet wydaje, że może nas to nigdy nie spotka. – Ja już będę wiecznie nieszczęśliwie zakochany. Nigdy nie spotkam dziewczyny swego życia. – Dobrze sobie o tym przypomnieć, że jeżeli tak nam się zakręciło życie, jeżeli pojawiły się tak potężne zranienia, jest ktoś, kto potrafi bardzo skutecznie wszystko odkręcać. Tym kimś jest Pan Bóg.

Druga prawda z dzisiejszego Bożego słowa: na szczęście w Piśmie Świętym o miłości i o życiu mówi się realnie. Nie mówi się o nich w oderwaniu od rzeczywistości, bo mogą być sytuacje, kiedy rozczarowanie czy zdołowanie jest tak potworne, że odechciewa się człowiekowi żyć. To wszystkich z nas może spotkać.

Przemawiają dzisiaj do nas dwie postacie z Pisma Świętego. W pierwszym czytaniu słyszymy o Tobiaszu, który był wierny Bogu. Dochowywał Mu wierności w środowisku, w którym wszyscy jednoznacznie kpili z Boga. Szedł pod prąd. Wrogowie, prześladowcy, okupanci zakazywali wyznawania wiary w Boga, a Tobiasz wyznawał ją bardzo praktycznie, nie tylko modlitwami, ale takimi zwykłymi czynnościami jak jałmużna, jak chowanie zmarłych. Okupanci Izraela profanowali ciała zmarłych Izraelitów, to znaczy nie pozwalali ich chować. Natomiast Tobiasz zbierał ciała i je grzebał. Kiedy spotkała go ślepota, jakby kara, wszyscy mu mówili – No widzisz, nie opłaca się wierzyć Bogu. To jest w ogóle bez sensu. – Tobiasz słyszał nawet od własnej żony – Zobacz, na co się zdało to, że zostajesz wierny Bogu!

Dzisiaj widzimy, że Tobiasz siada wewnętrznie zdołowany i mówi Panu Bogu: Oddaję się do Twojej dyspozycji, ale lepiej byłoby dla mnie, gdybym umarł. Tobiasz przeżywa ogromny dół.

Drugą osobą, o której słyszymy, jest Sara. Przeżywała właśnie kolejną nieszczęśliwą miłość. Siedmiu mężów jej zmarło. Już nawet służąca jej wypominała: Jesteś czarownicą, potworem. Wykańczasz po kolei wszystkich.

Sara, w swoim wielkim zdołowaniu, weszła do górnej izby domu i pozostawała tam przez trzy dni, nie jedząc i nie pijąc. Chyba kminimy, co to mógł być za dół, w jakim stanie się znajdowała. Pismo Święte mówi o tym bardzo konkretnie i bardzo realnie. A co robi Sara? – Pozostawała na modlitwie, ze łzami błagała Boga, aby ją od tej zniewagi uwolnił.

Pismo Święte mówi o bardzo ważnej prawdzie. Kiedy dopadnie nas najgorsze z doświadczeń, jakie może być, odbierające nam chęci do życia i do czegokolwiek innego, kiedy zdołowanie będzie tak potężne, że jedyne, czego zapragniemy to – Boże zabierz mnie stąd – trzeba o tym mówić Bogu. Trzeba wylewać swoje serce jak rzekę przed Bogiem, mówi Księga Lamentacji. Trzeba wypłakać to wszystko, co jest w nas. Tylko wypłakana łza wyschnie. Największym wrogiem są w takich sytuacjach osoby, które nas pocieszają: Nie płacz, jakoś to będzie. – Tylko podejść i z baniaka... :-) Właśnie w takich chwilach trzeba wypłakać, wylać całe swoje serce, całą gorycz na modlitwie, przed Panem Bogiem. Zobaczcie, jak kończy się ten tekst: Obydwie modlitwy były wysłuchane w jednym czasie przed chwałą Boga Najwyższego. I został wysłany anioł Pana, święty Rafał, aby uzdrowić Tobiasza i Sarę, których modlitwy zostały w jednym czasie przedłożone przed oczami Pańskimi.

Bóg wymyśli jakiegoś anioła na chwilę zdołowania, znajdzie jakieś pocieszenie. Pan Bóg ma więcej pomysłów niż my, kiedy dopada nas zdołowanie i przedstawiamy Mu jedną ofertę: Zabierz mi życie. Pośle anioła. Bóg ma mnóstwo pomysłów, tylko trzeba się dobrze rozejrzeć. Pan Bóg łata dziury, które zadaje nam często życie – w przyjaźni, w relacji z kimś drugim – tylko błagajmy Go jak najusilniej, żebyśmy mieli otwarte oczy, żebyśmy widzieli aniołów, których nam Pan Bóg posyła, aby nas podnosić, uzdrawiać. A to, co najtrudniejsze, co wydaje się nie do rozwiązania na ziemi – na przykład odejście kogoś bardzo bliskiego, przyjaciela, przyjaciółki – to nie wszystko, co Pan Bóg ma do powiedzenia. Przyjdzie moment, że oczy nam na wierzch wyjdą, kiedy Pan Bóg nam wszystko powyjaśnia. Z największego dołu jest w stanie wyciągnąć człowieka.

Panie Jezu, dziękujemy za to, że Tobie miłość nigdy nie przejdzie, że jest wieczna, potężniejsza niż najpiękniejsza miłość małżeńska, że nic jej nie zakłóci. Prosimy Cię, abyś wzbudzał w nas wiarę w tę miłość, bo tylko taka wiara daje nadzieję.

Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.



 

Dobre Słowo 2.06.2009 r.

Na posterunku wiary

W naszym życiu funkcjonuje kilka tysięcy mitów. Powtarzamy sobie różne rzeczy, w które wierzymy. Na przykład jednym z mitów, czyli nieprawd, jest powiedzenie: on mnie zdenerwował. Niby brzmi pospolicie, ale tak naprawdę nie jest to prawda. Bo to nie ktoś mnie denerwuje, tylko ja pozwalam siebie zdenerwować. Ktoś może być okazją do tego, że wyjdzie ze mnie to, co we mnie siedzi.

Dzisiaj słyszymy o takiej postawie. Z Tobiasza, jednej z bardzo odważnych postaci Starego Testamentu, wyszło to, co siedziało w jego sercu. Tobiasz wyznawał wiarę w warunkach zupełnie temu niesprzyjających. Podczas okupacji Izraela przez wrogi mu naród nie wolno było publicznie przyznawać się do Boga Jahwe. Zakazano jakichkolwiek praktyk religijnych. Tobiasz natomiast stwierdził, że on wierzy w Boga potężniejszego od tych, którzy go atakują – Jak mam już w kogoś wierzyć, to wierzę w takiego Pana Boga, który jest silniejszy od przeciwności. – I wykonywał różne praktyki religijne. Jedną z nich było dawanie jałmużny, czyli przynoszenie ulgi, pomocy, drugiemu człowiekowi. Oprócz tego chował umarłych. Urządzał pogrzeby, bo wrogowie, chcąc dokuczyć Izraelowi, nawet profanowali zwłoki zmarłych. Tobiasz się nie bał. Nawet wstawał od posiłku i szedł chować zmarłych.

Przyszedł taki moment, że stała się sytuacja zupełnie badziewna. Ptak stwierdził, że zostawi na oczach Tobiasza to, co zostało po posiłku. Doszło do tego, że Tobiasz zaniewidział. Wszyscy pytali: I gdzie jest twój Pan Bóg? Można powiedzieć, że wszyscy naokoło go denerwowali. – Gdzie jest twój Pan Bóg? Opłacało się być Mu wiernym? Zobacz, zostawił nas wszystkich. Ale Tobiasz, przekonany, że Bóg jest większy od spotykających go przeciwności, mówił, że zostaje na posterunku wiary, że zostaje wierny, że się absolutnie nie wycofa. Bo Pan Bóg daje więcej niż przykrości. I przez przykrości potrafi przeprowadzić.

Ataki były tak wielkie, że Tobiaszowi dokuczała nawet jego własna żona i mówiła do niego: Jest oczywiste, że twoja nadzieja stała się próżną. Oto, co ci przyniosły twoje jałmużny. Mimo to Tobiasz trwał na posterunku. Trwał i wytrwał. I to nie wrogowie wygrali. Dzisiaj mówimy o Tobiaszu jak o zwycięzcy. A o tych, którzy się z niego zbijali, nikt nie pamięta. Jeśli o nich mówimy, to tylko po to, żeby ostrzec innych, a również i nas, przed czymś, co może się i nam przytrafić, a mianowicie przed ucieczką od Pana Boga, kiedy inni przestają w Niego wierzyć. Bo inni nie wierzą, to ja też. Mamy trwać na posterunku, nawet gdy przychodzą tak potężne trudności, że wychodzi na to, że to się nie opłaca wierzyć.

Pan Bóg potrafi zaskakiwać. Jeśli ktoś wierzy i pracuje nad swoją wiarą, bo nie od razu ma się wiarę potężną, to nigdy się nie rozczaruje. Przejdzie przez każdą trudność, ale trzeba zostać na posterunku szczególnie wtedy, kiedy wszyscy uciekają. Mamy wytrwać jak pilot tego samolotu, który wylądował szczęśliwie pod Nowym Jorkiem – pilot wyszedł ostatni, jeszcze pomagał innym wychodzić. Jak kapitan na statku. Tak trzeba robić ze swoją wiarą. Choćby wszyscy odeszli, ja zostaję. Choćby się śmiali ze mnie nawet najbliżsi, ja zostaję. Wtedy wiara działa.

I druga bardzo ważna rzecz: wiara to też myślenie. Wiara to nie stanie jak pingwin bezmyślnie powtarzający: tak, tak, nie, nie, tak, tak, nie, nie. Człowiek wierzący nie lata bezmyślnie po kościele, nie przychodzi na Mszę tylko dlatego, że go wysłali, że musi podpisać indeks do bierzmowania – na przykład po nabożeństwie majowym. Z całym szacunkiem dla tych, którzy przygotowując się do bierzmowania, również to podejmowali. W wierze potrzebne jest też myślenie.

Dzisiaj przychodzą do Pana Jezusa spryciarze nieznoszący cezara. Nie chcą brać do ręki denara, bo na tej monecie jest wizerunek cezara, a Żydzi twierdzili, że nie wolno oddawać czci żadnemu człowiekowi ani robić jakiejkolwiek jego podobizny, bo tylko Bóg jest święty. Ludzie ci przychodzą nie po to, żeby się czegoś dowiedzieć, ale chcą dokuczyć Jezusowi, zagiąć Go. A Pan Jezus pokazuje myślenie. Nie daje się wkręcić. Niektórzy dają się wkręcić w czasie Mszy świętej – jeden się zaśmiał, drugi się zaśmiał, trzeci się zaśmiał i nakręcają się. Oczywiście, że trzeba się cieszyć z obecności na Mszy świętej, ale pod warunkiem, że radość nie sprawia przykrości komuś drugiemu.

Kiedy Żydzi pytają Jezusa, czy trzeba płacić podatek, czy nie, chcą Go wciągnąć w politykę. Pan Jezus każe przynieść denara. Pyta, czyj to wizerunek. I odpowiada: Oddajcie Bogu, co należy do Boga, a cezarowi, co należy do cezara. Ale co tu jest do myślenia? Każdy mądry zapyta: A do kogo należy cezar? Do kogo wróci? – Do Pana Boga. Wcześniej czy później.

Mamy więc dwie prawdy. Trzeba zostać na posterunku, nawet gdyby wszyscy opuścili pole bitwy o wiarę. Po drugie, mamy myśleć nad swoim życiem i nad wiarą, bo myślenie potrafi dodać wierze jeszcze więcej siły.

Panie Jezu, dziękujemy Ci za to, że mówisz do nas bardzo czytelnie i konkretnie. Prosimy Cię, żebyśmy nie przespali takich chwil, jak spotkanie z Tobą, kiedy dodajesz nam siły, żebyśmy wyszli od Ciebie jeszcze silniejsi. Daj nam cieszyć się wiarą i dbać o nią, bo to naprawdę wyjątkowy skarb.

Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.



 

Dobre Słowo 1.06.09 r.

Zasłuchana w słowo

Panie, dziękujemy Ci za troskę o Kościół, o każdą i każdego z nas. Dziękujemy, że pozwoliłeś, aby ta troska miała piękno życia Maryi, Jej czułości i bliskości, jej przebitego mieczem boleści Serca i Jej wyniesienia do chwały.

Świadom tego, co się z Nim dzieje, Chrystus, rozpięty na krzyżu, zauważa Maryję Matkę i inne niewiasty, trwające przy Nim, w przeciwieństwie do mężczyzn, których tam zabrakło, a jeśli nawet byli, to niezbyt przychylnie usposobieni do Chrystusa. Zauważa też najmłodszego z uczniów, Jana, którego miłował, jak mówi tradycja.

Jezus jest świadom tego, co się dzieje. Na tę bardzo ważną prawdę zwraca uwagę ewangelista: to nie jest pomyłka, to nie jest tak, że Jezus nie wie, co mówi, że jest zamroczony bólem i nie kontroluje sytuacji, że coś mu się wyrwało. Jest świadom zamiarów, jakie ma względem Kościoła. I z całą mocą tej świadomości daje Kościołowi rys, bez którego byłby kaleki. Daje rys czułości i piękna, zasłuchania w słowo, rozważania słowa, wierności słowu we wszystkich okolicznościach. Ten rys ma na imię Maryja. Daje Matkę.

Dom ma mieć mamę, więc ją ma. Tą Mamą jest Maryja. To Ona, z całą odwagą wiary, ale też z boleścią, postanawia zużywać budzące się energie na to, aby trwać w wierze. Miała pod ręką rozpacz, zwątpienie, pretensje, miała pod ręką mnóstwo pytań. Zabrakło anioła. Był tylko umiłowany Syn, który właśnie oddawał życie. Wtedy właśnie całą energię zainwestowała w wiarę.

Maryja wierzy, choć jest obolała. Ta cecha Maryi, czyli zasłuchanie w słowo i postawa przyjęcia słowa, rozważania go i stosowania w życiu, nie mogła znaleźć innego finału niż całkowite zawierzenie.

Prawda, o tym, że warto zostać wiernym słowu, dociera dzisiaj do nas z rozważanego słowa. Gdyby nawet wydawało się, że nie przynosi ono owocu, w odpowiednim czasie owoc wyda. I będzie to owoc tak piękny, że zaskoczy także nas niedowierzających, nas obolałych, nas z często pogmatwanymi historiami życia, historiami wiary, nadziei i miłości. To pierwszy z dwóch rysów, próbujący dzisiaj dotrzeć do naszych serc ze święta Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła.

Drugi rys staje się niezwykłym przynagleniem nie tylko dla wspólnot, które czuwały w Wigilię Zesłania Ducha Świętego, ale dla całego Kościoła. A mianowicie: trwajcie na modlitwie. Otrzymaliście Ducha Świętego, który będzie was prowadził, ale trwajcie na modlitwie. Trwajcie na modlitwie, która ma być jednomyślnym działaniem, wołaniem, wzywaniem Ducha Świętego. Między nami mogą być różne podziały, różnice i uprzedzenia. Tym, który jednoczy, jest Duch. To właśnie On ma tę modlitwę dopełniać. Jego trzeba w modlitwie szukać. Tak niewiele, a tak wiele. Zbyt dużo zainwestował w nas Pan Bóg, żebyśmy mieli zostawić to, zmarnować, odłożyć na bok.

Duch Święty, przychodzący w modlitwie, chce dalej prowadzić Kościół, dalej uświęcać, przebaczać i objawiać Jezusa.

Drogie siostry i drodzy bracia, nawet gdyby wydawało nam się, że z wołania modlitwy, czy też podjętego czuwania, nie zostało wiele poza zmęczeniem, to działanie Ducha Świętego i to, co przyniósł, wyda swój owoc. Pozwólmy Mu na to przez modlitwę. W tej modlitwie, jak uczy nas dzisiaj Kościół, nie może zabraknąć Maryi. Nie może zabraknąć Jej zasłuchania w słowo, Jej wierności słowu i przywoływania Jej.

Dziękujemy dzisiaj Chrystusowi za to, że rys piękna, ciepła, czułości, przenikliwości wzroku, jaki otrzymujemy w Maryi, staje się naszym udziałem. Dziękujemy, że wśród imion tych, którzy w Kościele mają się modlić razem z Maryją, oprócz wymienionych w Dziejach Apostolskich, jest imię każdego chrześcijanina, każdej i każdego z nas.

Panie, zgromadziłeś nas dzisiaj na świętowanie początków Kościoła, który rodzi owoce działania Ducha Świętego. Prosimy Cię przez wstawiennictwo Maryi za cały Kościół, za nas i tych, których nosimy głęboko w sercu. Udziel nam cierpliwości w trwaniu na modlitwie, w trwaniu przy słowie.

Pomagaj nam, Panie, ciągle na nowo zabierać się do modlitwy, szczególnie wówczas, kiedy wydaje nam się, że już zbytnio ją zaniedbaliśmy, że musimy poczekać na lepszy nastrój, lepszy czas. Pomagaj nam, Panie, zbierać się od nowa. Prosimy, abyś przez wstawiennictwo Maryi trwał w mocy Ducha przy nas, szczególnie wówczas, kiedy słowo Boże chcielibyśmy traktować okazjonalnie, jako coś, po co się sięga, bo tak wypada.

Daj, abyśmy pod dyktando Ducha Świętego sięgali po słowo. Prosimy Cię też, Panie, o to, aby ten rys Maryi, który najmocniej dociera do nas, Jej słowa, Jej wierność, stawały się naszym udziałem. Nie od razu, ale poprzez uczenie się wierności również w chwilach, kiedy jej nie dochowamy, kiedy skompromitujemy się i przeżyjemy konsekwencje tego, co znaczy nie być wiernym Bogu.

Daj nam, Panie, odkryć, że tym słowem i językiem, którym do nas przemawiasz, jest miłość. Ona cierpliwie czeka.

Jezu, zawierzamy się Tobie przez naszą wspólną Mamę, Maryję.

Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.