W pokornej wierze
Mam przyjść do Jezusa z pokorną wiarą. Pokora nie jest tym, co często zawieramy w przysłowiu: Pokorne cielę dwie matki ssie. To nie jest pokora biblijna. Pokorna wiara wiąże się z tym stanem przeżyć, przemyśleń, które mam teraz, w których jestem. Jest aktualna i świeża, jak przeżycia związane z tym, co mnie czeka, z obecnym we mnie niepokojem, z radością, z nadzieją. Z tym mam przychodzić do Jezusa tu i teraz. Wiara pokorna jest zgodna z prawdą o mnie, o stanie mego ducha i umysłu.
Wszyscy Cię szukają. Szymon z taką informacją spieszy do Jezusa, który szukał odosobnienia. Trudno się dziwić, że wszyscy Go szukają, bo przecież uzdrawia, potrafi przejąć się nawet gorączką. Jego to interesuje.
Wszyscy Cię szukają.
Niektórzy wiedzą już, że w swoim życiu szukają Chrystusa, inni jeszcze nie. Niektórzy wiedzą, że nie należy szukać rozwiązania problemu, ale Boga, który daje siły, aby tym problemom stawić czoło. Inni jeszcze kolejny raz próbują pokonać problem, nałóg, chorą relację, własnymi siłami.
Gdzie jest ten Jezus, który ma moc uzdrowienia? Gdzie można Go znaleźć? Czy Ewangelia to tylko i wyłącznie jakiś zapis historyczny, abyśmy sobie powspominali, że oto nasz Założyciel, Jezus Chrystus, był na ziemi, uzdrawiał, leczył? Czy to jest tylko pobożne życzenie, które Kościół w swoim nauczaniu próbuje przybliżyć wyznawcom Chrystusa, aby ich rozczulić? – Kościół uczy, że to, co widzialne w Chrystusie, przeszło do sakramentów. To znaczy, ta sama moc uzdrowienia, obecna w Chrystusie wędrującym po ziemi, dotykającym ludzi, gromadzącym przy sobie tych, którzy chcieli przez wiarę dotknąć się Go, jest obecna w sakramentach. Tu jest ten sam Chrystus, obecny w Kościele w nowy, tajemniczy, wymagający sposób, bo związany z działaniem Ducha Świętego.
Ten Chrystus, pełen mocy uzdrowienia, sił, obecny jest w każdej Eucharystii, która w sposób szczególny zbiera tę moc, bo jest szczytem, źródłem życia Kościoła. To jest nasze wszystko. W warunkach ziemskich więcej nie jesteśmy w stanie wymyślić. Tu najbardziej – jak mówił jeden z zakonników – Bóg jest zagęszczony, obecny.
Z tej mocy można skorzystać, ale można ją także przespać, przegadać, przeoglądać: kto przyszedł, jak się ubrał, kto odprawia Mszę Świętą, kto jeszcze mógłby przyjść…
Można zaczerpnąć ze źródeł zbawienia w każdej Eucharystii. Co zrobić, żeby zaczerpnąć ze źródeł zbawienia? – Z tą refleksją zbliża się dziś do nas słowo Boże i zwraca naszą uwagę na trzy podpowiedzi.
Pierwsza podpowiedź, czyli pierwszy sposób, żeby skorzystać z mocy, to najzwyczajniej w świecie przyjść z pokorną wiarą. Jezus niejednokrotnie mówił: Przyjdzie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Ale przyjdźcie.
Mam przyjść do Jezusa z pokorną wiarą. Pokora nie jest tym, co często zawieramy w przysłowiu: Pokorne cielę dwie matki ssie. To nie jest pokora biblijna. Pokorna wiara wiąże się z tym stanem przeżyć, przemyśleń, które mam teraz, w których jestem. Jest aktualna i świeża, jak przeżycia związane z tym, co mnie czeka, z obecnym we mnie niepokojem, z radością, z nadzieją. Z tym mam przychodzić do Jezusa tu i teraz. Wiara pokorna jest zgodna z prawdą o mnie, o stanie mego ducha i umysłu.
Przyjść z pokorną wiarą, to wylać swoje serce jak rzekę – jak mówi autor natchniony w Księdze Lamentacji – przed Bożym obliczem. Wylać swoje serce, chorobę, grzechy, troski, nadzieje. Autor natchniony mówi nawet: Nie dawaj sobie wytchnienia, to znaczy, nie daj się złapać na zniechęcenie.
Wylewaj swoje serce jak rzekę przed obliczem Bożym. Wstawaj po nocy, kiedy budzi cię niepokój i wylewaj go przed Bogiem tak, jak go widzisz.
Pokora w wierze nakazuje nam, żebyśmy stawali przed Bogiem w prawdzie. Nieraz ta prawda jest bardzo gorzka. Może być związana z bardzo pesymistyczną na pozór refleksją, pesymistyczną rozmową z Bogiem, jaką słyszmy dziś w relacji Hioba, doświadczanego w sposób zupełnie zaskakujący, niezrozumiały dla niego. Nie pocieszyli Hioba przyjaciele tłumaczący mu: Musi być jakiś powód twych nieszczęść. Jest cierpienie, to musi być i grzech. Musiałeś zawinić. Hiob wylewa swoje serce jak rzekę przed Bogiem i snuje refleksje na temat: Do bojowania, walki, podobne jest moje życie. Jestem jak najemnik, którego ktoś posłał, wynajął i jakby nie przejął się jego losem. Czekam na zapłatę. Noc mi się wydłuża. Nie potrafię znaleźć wytchnienia. Wszystko mnie boli.
Położę się, mówiąc do siebie: "Kiedyż zaświta i wstanę?" Lecz noc wiecznością się staje – milczenie Boga staje się wiecznością – i boleść mną targa do zmroku.
Poszarpany, zmagający się Hiob, tak przedstawia się Bogu.
Zyskałem miesiące męczarni, przeznaczono mi noce udręki. Hiob wylewa swoje serce jak rzekę przed Bożym obliczem.
Przyjaciele mogli mu wyświadczyć niewdzięczną przysługę, kiedy chcieli przygasić jego żal i wytłumaczyć, że jego cierpienie jest wynikiem grzechu, jest karą. Nie wolno tak robić! Jeżeli ktoś ma w sercu żal, musi go wylać. Ktoś zauważył, że tylko wypłakane łzy wyschną. Jeśli mówi się komuś: Nie płacz, jakoś to będzie, to wyrządza się mu krzywdę. Ma on wylać swoje łzy, ból, zgorzknienie, nawet gdyby było pełne pretensji. Gdy czytamy psalmy, w niektórych zauważamy, że psalmiści przywołują nawet zemsty: Boże, pomścij mnie! Wymierz wyrok moim nieprzyjaciołom. Ześlij śmierć – woła w jednym miejscu psalmista.
Tak wolno mówić do Boga? – Jeżeli prawdziwie tak to przeżywam i tak to widzę, mam tak mówić do Boga. Jeżeli rodzic nie słucha tego, co dzieje się w sercu dziecka, a tylko mówi mu i tłumaczy, to pewnego dnia minie się z nim, dlatego że nie zna swojego dziecka. On rozmawia z kimś, kogo sobie wyobraził. Trzeba wylać to, co jest w sercu, nawet jeśli byłoby to głupie, chore, pomylone, stuknięte, pełne agresji.
Jeden z mądrych psychologów zauważył, że nie ma się co dziwić dziecku, które cały dzień czekało na spełnienie obietnicy taty: „Dziś wieczorem pójdziemy razem na basen”. I kiedy ojciec przychodzi i mówi: „Nie mam czasu, jestem zmęczony”, dziecko nie wiedząc, jak wyrazić swoje emocje, wręcz rzuca się na tatę z pięściami i krzyczy: „Dlaczego!!! Obiecałeś!!!” A tato, zrzucając jeszcze winę na dziecko, krzyczy: „Odejdź! Co ty robisz!” – Bezbronne dziecko. Nie chodzi o akceptowanie takich zachowań, ale o zrozumienie, co za nimi się kryje.
Hiob wylewa swoje serce przed Bogiem. Komu ma je wylać? Przyjaciele nie pomogą. Warto pamiętać o tym, co przedstawia Biblia, że często w sytuacjach, w których przeżywamy traumę, męczarnie, bojowanie, Pan Bóg nie podeśle nam przyjaciół. Przeciwnie – jak zauważył jeden ze świętych – wtedy zabiera nam przyjaciół, odsuwa ich od nas. Po co? – Byśmy znaleźli Go w sobie, by wreszcie wypłynęło z nas to, co w nas naprawdę siedzi, żebyśmy nie udawali.
Przyjście z pokorą wobec Boga oznacza zbliżenie się do Niego z przeżyciami, z naszą wersją aktualnych wydarzeń. Czas leci jak tkackie czółenko. Nie musimy chyba sobie tego udowadniać. Pomalutku zbliża się już połowa lutego. Czas bólu, ciemności, jakoś szczególnie się wydłuża, jakby zegar się zatrzymał.
Ten sam Hiob w żalu prosi i to wydaje się nam tylko tchnieniem modlitwy: Wspomnij, że dni me jak powiew. Wspomnij, Boże, na mnie. Jezu, przypomnij sobie o mnie. Tak wołał łotr na krzyżu. Ileż tu szczerości, jak mało schematyzmu, bezmyślnego klepania, modlitw, które nic nie dają, bo nie mają w sobie pokornej wiary.
Psalmista przychodzi z pomocą, niejako kontynuuje wątek konieczności przyjścia do Boga w pokornej wierze: Pan dźwiga pokornych. Czasem trzeba doświadczyć słabości, która wręcz wykończy człowieka, żeby zacząć od początku zdrową relację z Bogiem i z sobą samym.
Drugą z podpowiedzi, jaką daje dziś słowo Boże, aby doświadczać mocy Boga, jest słuchanie Jego słów. Po wylaniu z serca tego, co w nim siedzi, tak jak umiemy, po wypłakaniu tego, wykrzyczeniu, a może także po przemilczeniu, bo nieraz brakuje nam słów i zamiast pacierza przynosimy klęczenie w milczeniu, niezmiernie ważne jest słuchanie Bożej wersji wydarzeń. Jezus w Ogrójcu pokazuje nam, że im większa była Jego udręka, tym usilniej się modlił. W tej modlitwie wstawał, upadał na twarz, przychodził do uczniów, coś do nich mówił, ale tym usilniej się modlił. Anioł z nieba Go podtrzymywał – jak zauważa Łukasz ewangelista. Nawet nie wiemy, ilu aniołów nas podtrzymuje podczas modlitwy, ile wsparcia z niej przychodzi, gdy my sami przyjść nie potrafimy, a ktoś przynosi nas w modlitwie.
Słuchajmy słowa, które mówi: Panie, Ty leczysz złamanych na duchu. Słowo to obwieszcza dziś: Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił. Słuchajmy słowa, które mówi, że jedynie Bóg jest Zbawicielem. Na próżno szukamy pocieszeń człowieka, gdy pierwszym, który usłyszał o moich udrękach, nie był Bóg. To mniej więcej tak, jakby po wypadku w czwartej kolejności zadzwonić po lekarza. Wszystkich naokoło poinformować, że był wypadek, popatrzeć, porobić zdjęcia i dopiero wówczas dzwonić po lekarza.
Słuchajmy słowa rodzącego wiarę, kruszącego skorupę naszych przyzwyczajeń i egoizmów. Słuchanie słowa ma moc, nawet gdy go nie rozumiemy. Kaznodzieja papieski, Raniero Cantalamessa, w książce „Tajemnica głoszenia słowa Bożego” cytuje fragment ze „Szczerych opowieści pielgrzyma”, ukazując wartość słowa. Mówi o bardzo specyficznej terapii osób mających kłopoty z pijaństwem. Zalecano im, aby czytały jeden rozdział z Ewangelii za każdym razem, gdy nadchodziła pokusa, aby się napić.
Zalecając tę praktykę jednemu z alkoholików pewien mnich rzekł: „W samych słowach Ewangelii tkwi zbawienna moc, bo napisane jest w nich to, co mówił sam Bóg. Nie musisz rozumieć, bylebyś czytał pilnie. Jeśli ty nie rozumiesz słowa Bożego, to diabli wiedzą, co czytasz i drżą”.
Nawet jeśli ja nie jestem w stanie wyczuć, zrozumieć słowa Bożego, to zły duch, który atakuje, przychodzi w takich chwilach, aby jeszcze bardziej wyszarpać z nas wiarę i zatruć nas zniechęceniem, drży. Moc słowa Bożego nie jest zależna od naszego odczuwania czy rozumienia go.
Jezus wyrzuca złe duchy, gdy czyta się słowa, gdy trwa się przy słowie Bożym, gdy pilnie się go słucha, nawet gdy się go nie czuje czy nie rozumie. Zły duch wie, jaka moc jest w słowie ukryta.
Słuchajmy Boga, czytajmy słowa Bożego, sięgajmy do niego – nie raz na jakiś czas, ale dzień za dniem. Jeśli brakuje nam siły i wiary, to odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się dzieje, zawarta jest w prawdzie: Im mniej czytam słowa Bożego, tym mniej mam wiary, bo wiara rodzi się ze słuchania, a tym, co się słyszy, jest słowo Chrystusa.
Piotr, który mówi: Wszyscy Cię szukają, słyszy od Jezusa następujące słowa: Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem.
To słowo jest niezwykle dopasowane do naszych realiów. Jezus stamtąd przyszedł do nas. Tu jest obecny – w każdej Eucharystii. To w czasie jej sprawowania głosi słowo, mówi do nas osobiście. Mogę się tym przejąć, ale mogę też machnąć na to ręką, przespać.
Św. Paweł powie o słuchaniu słowa: Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii. Nie jest to proste, ale stanę się biednym człowiekiem, kiedy nie będę głosił słowa. Paweł był tak przejęty słowem, że wręcz oszalał na jego punkcie. Nie dziwcie się, bo mówią o mnie, że oszalałem – pisze św. Paweł w jednym ze swoich listów. Św. Teresa mówiła, że jest opętana Bogiem.
Słuchajmy słowa Bożego, czerpmy z mocy, którą ono daje.
Trzecia z podpowiedzi, którą daje nam dzisiejsze słowo, dotyczy sprawy bardzo przez nas zaniedbanej, czyli wyznawania wiary. Nie wystarczy wypowiedzieć swoją wersję wydarzeń, nie wystarczy słuchać słowa, trzeba je stosować w życiu, wyznawać wiarę. Im mniej wyznajemy wiarę, im mniej mówimy o niej swoim życiem – mądrym życiem – tym mniej działa, staje się martwa. Na nic się nie przyda, będzie jak sól, która zwietrzała, straciła swój smak i nadaje się tylko do wyrzucenia. Komu taka okazjonalna wiara jest potrzebna? Taka wiara nie działa.
Wiara potrzebuje, żeby ją wyznawać, żeby o niej mówić. Hiob szepcze: Wspomnij na mnie. Paweł wyznaje wiarę poprzez to, że głosi słowo i dla słabych staje się słaby. Widać w konkretach życia, jak z wiarą podchodzi do słowa, jak ją wyznaje. Schowana wiara jest nic niewarta. Mamy wyznawać wiarę.
Drogie siostry i drodzy bracia chrześcijanie, Pan Bóg skierował do nas swoje słowo. Niech zakończeniem tych rozważań będą słowa młodej, wrażliwej osoby, która tak tę wiarę wyznaje:
Wierzę w Boga, Ojca wszechmogącego, Ojca dzieci niekochanych, niechcianych, pobitych, zgwałconych, molestowanych. Tych, co kradną i tych, co kłamią. Tych zapomnianych i tych, które nie chcą, by o nich pamiętać. Tych, co przestały wierzyć, czują pustkę i bezsens, którym wszystko już jedno. Tych bez ojców i tych z ojcami, choć lepiej, by ich nie było. Dzieci bez marzeń, perspektyw, bez zdrowia, bez pieniędzy, zagubionych, zgorszonych, ociemniałych, zabitych przez matki. Wierzę w Ojca ludzi, co źle się mają. Wierzę w Stworzyciela nieba i ziemi, błękitu i granatu, tych miliardów nocnych świetlików, Cudotwórcę blasku słońca i księżyca, powietrza, wichru i morskiej bryzy, zapachu czarnej ziemi i tego uczucia stóp zakopanych w morskim piachu. Magika kolorów w kryształach, brylantach, bursztynach. W Jego Syna, Jezusa, wierzę. Króla złotego tronu i majestatu, zakochanego w człowieku, dla którego złamał wszelkie normy i zasady królewskie. Uniżył się do poziomu umiłowanego, ogołocił z całego majestatu, zabitego na drzewie krzyża. Umęczony, umarł z miłości. Któremu było mało i poszedł do piekła, by wyciągnąć naszych ze szponów wiecznej śmierci. Który się bał, który cierpiał, który płakał, który zwyciężył, który jest i czeka, aby tak, jak wtedy wrócić. Wierzę w Ducha Świętego – w postać trzeciopierwszoplanową, który sprawia, że rozumiem, wierzę, który sam działa, gdy ja nie mam siły, bez którego modlitwa jest tylko monologiem. Wierzę we wspólnotę ludzi, wierzę w naszych z nami współdziałanie, w przewinień zapomnienie, nowe szat przybranie, nowe życie.
Drogie siostry i drodzy bracia, a jak jest z naszą wiarą?
Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.