Wiara – fundament życia
Na siódmym ślubie w pewną sobotę jeden organista zaśpiewał: Błogosławiony, kto się boi żony J. Może tak być, że przyzwyczajenia, zmęczenie, przeciążą umysł i świadomość człowieka. Nie jest zamiarem słowa Bożego, które dzisiaj słyszymy, straszenie męża żoną ani odwrotnie. Przyzwyczajenie i obycie ze słowem Bożym, w złym tego słowa znaczeniu, często sprawia, że albo rozumiemy słowo niezgodnie z jego przesłaniem, albo zbywamy je ogólnikami.
Z dzisiejszej Ewangelii wynika jasno, że Chrystus zachowuje się nietypowo. Wstępuje do pewnego domu i chce, żeby nikt o tym nie wiedział. To takie niechrystusowe zachowanie. Przecież Chrystus jest dla ludzi, a tu nagle jakiś kominek sobie znalazł, rodzinkę, do której poszedł, jakby się chciał schować i nie być dostępnym dla innych. Ale ewangelista Marek zauważa, że nie mógł dokonać tego, żeby się nikt o Nim nie dowiedział. Nie udało się pozostać w ukryciu.
Ewangelista Marek podkreśla typowy sposób publicznej działalności Chrystusa, że ilekroć ktoś zauważył, czy to zły duch, czy ktoś inny, że jest On Mesjaszem, to Jezus surowo przykazywał, żeby tego nie rozpowiadał. To też jest nietypowe, ale głęboko uzasadnione, bo Chrystus nie pragnął taniego rozgłosu, nie chciał być traktowany jako lekarz, cudotwórca, bioenergoterapeuta czy jakiś magik, który ma moc sprawiającą cuda, poprawiającą samopoczucie. W tym Jego schowaniu się, w ukryciu, też tkwi praktyczne wskazanie. Chrystus chowa się w codzienności, bo tam chce być rozpoznawany.
Jeżeli ktoś w tej chwili słyszy te słowa, że Chrystus chce się schować w codzienności, bo tam zostanie rozpoznany, to jest szansa na zrodzenie się w nim nowego powiewu wiary, na przyjrzenie się codzienności – tak umęczonej, często męczącej, spragnionej odpoczynku czy odetchnięcia. W codzienności skryty jest Chrystus.
Wnet usłyszała o Nim kobieta, której córeczka była opętana przez ducha nieczystego. Tak, bo wiara się rodzi ze słuchania, z tego konkretnego głoszenia, że Chrystus jest w codzienności, z zaproszenia do potraktowania swojej codzienności jako miejsca obecności Boga, który mnie szuka i chce mi coś powiedzieć przez te wydarzenia. To nie są zbiegi okoliczności. To my się często zachowujemy jak zbiegi, kiedy uciekamy od głębszej refleksji. Wydarzenia naszego życia są nasączone Jego obecnością, Jego mądrością. Wiara rodzi się ze słuchania. Rodzi się w tej kobiecie – jak zauważa ewangelista Marek – w pogance.
Ciekawe, gdzie był jej mąż. Ciekawe, czy to nie były te klimaty, kiedy mąż mówi: Daj sobie już spokój z tym wszystkim. To i tak nic nie pomoże, a kobieta ze swoją intuicją, ze swoim macierzyństwem i troską mówi: O nie, szukamy dalej. Może mężczyzna był tu fatalistą, racjonalistą, a kobieta postanowiła szukać?
Przyszła, upadła Mu do nóg. Przyjęła najwłaściwszą postawę, jaka może być, w relacji do Pana Boga. To nie jest spotkanie filozofa, który siedzi w ławce, jak siedzieli filozofowie na Areopagu, kiedy nauczał Paweł, oceniając, co też on powie, i wyśmiewając go. To nie jest pozycja, w której możemy się często ululać, siedząc w wygodnym fotelu. Obyśmy mieli jak najwięcej wygodnych miejsc w życiu i z nich korzystali, ale to nie jest pozycja do rozmowy z Panem Bogiem. Upadła Mu do nóg. Uznała w Nim Kogoś, kto ma więcej pomysłów na te sytuacje, niż być może jej mąż, niż jej zmartwienia.
Upadła Mu do nóg i prosiła Go. Tak, Pan Bóg chce, żeby Go prosić. Dlaczego? Nie dlatego, że jest zimnym władcą, dysponującym siłą Ducha Świętego tylko wtedy, gdy się Go prosi i może się Go łaskawie w jakiś sposób skłoni do działania, ale dlatego, że to my potrzebujemy odruchu pokory. Poprosić kogoś – oj, to wymaga. Poprosić, a nie zaliczyć modlitwę. Poprosić z głębi serca, to znaczy uznać, że sobie nie radzę, i nie utyskiwać nad tym, ale prosić. Stwierdzam: Nie radzę sobie, proszę.
Prosiła Go, żeby złego ducha wyrzucił z jej córki. Źle się dzieje, kiedy nie przywołuje się Ducha Świętego. Wtedy przychodzi zły duch. Moja Mama opowiadała kiedyś o spotkaniu z pewną panią, która przeklinała swojego syna – dosłownie i w przenośni. Stała i bez przerwy rzucała na niego wyzwiska. Na koniec stwierdziła, że i tak nic z niego nie będzie. Mama zapytała: Co się pani dziwi, że nic z niego nie będzie, jak pani przywołuje nad nim złego ducha? Przecież przekleństwo to jest modlitwa do złego ducha.
Zdaję sobie sprawę, że jest to prostackie tłumaczenie, jak mówi młodzież – takie wieśniackie wyjaśnianie słowa Bożego. Ale pociesza mnie modlitwa Jezusa: Wysławiam Cię Ojcze Panie nieba i ziemi, że tajemnice królestwa objawiłeś prostaczkom. Prawdy są proste, jasne, czytelne. Warto by było prosić, by tak były przez nas postrzegane. By przywrócić – jak mówił Różewicz – pierwotne znaczenie pojęciom i słowom. Bo tak naprawdę moc obecna jest w świecie. Uzdrowienia dokonują się i dzisiaj, cuda dzieją się i w tej chwili. To, że niewidomy nie widzi słońca, nie znaczy, że go nie ma. To, że – z całym szacunkiem – osoba na wózku inwalidzkim nie może wejść na Giewont, nie znaczy, że trzeba Giewont zburzyć.
Wiara wymaga od nas wszystkich prostoty, prostych odruchów serca, bez skomplikowania. W prosty sposób kobieta przyszła, upadła do nóg i prosiła. Wydawać by się mogło, że sprawa zakończy się już radosnym finałem, tymczasem odpowiedź Chrystusa jest bardzo szorstka, niezwykle drapieżna. Może podrapać.
Pozwól wpierw nasycić się dzieciom, bo nie dobrze jest wziąć chleb dzieciom i rzucić psom.
Śmiem twierdzić, ze swojego przykładu życia i modlitwy, że ilekroć Pan Bóg drapieżnie milczy albo odpowiada nam nie tak, jak oczekujemy, najchętniej trzasnęłoby się drzwiami i powiedziało: Nie umiem się modlić. Tak zazwyczaj robią ludzie leniwi, którzy chcieliby mieć Pana Boga na pilota. Tymczasem odpowiedź Chrystusa ma swoje głębokie uzasadnienie. On pragnie pomóc tej kobiecie, ale nie chce zrobić z niej znanej w całej okolicy showmenki – słynna Syrofenicjanka będzie od dziś rozdawać autografy, bo Jezus jej pomógł. On chce ją przywrócić do codzienności, bo w codzienności można spotkać Boga. Odpowiedź Chrystusa ma służyć oczyszczeniu pragnień, oczyszczeniu intencji, obudzeniu w człowieku zdecydowania i wiary w to, że jest jeden Zbawiciel, a nie wiele możliwości. Jedna moc dostępna – na zawołanie wiary, na prośbę o wiarę.
Odparła Mu: Tak, Panie, lecz i szczenięta pod stołem jadają z okruszyn dzieci. Jak trzeba być przekonanym do tego, czego się chce w życiu, żeby tak odpowiedzieć Bogu... Jak trzeba być przekonanym do Boga, żeby z Nim tak rozmawiać... Głosząc to słowo dziś w Kościele, Chrystus pragnie i w nas wzbudzić takie przekonanie.
Odpowiedź Chrystusa, który nie przerwał dialogu, nie spłycił go, nie zbył kobiety, ale przybliżył ją przez tę szorstkość, jest następująca: Przez wzgląd na te słowa idź, zły duch opuścił twoja córkę. Uwzględniam twoje słowa. To są twoje słowa. Nie skserowałaś tu niczego. Nie powoływałaś się na nic. To było twoje. Ty tego pragnęłaś. To w tobie żyje.
Bóg uwzględnia w relacji z człowiekiem wiarę. Bez wiary, mówi autor Listu do Hebrajczyków, nie można podobać się Bogu, to znaczy zbliżyć się do Boga. Nie da się.
Gdy wróciła do domu, zastała dziecko leżące na łóżku, a zły duch wyszedł. Udało się. Zawsze się udaje, jeśli jest wiara. Prośba o wiarę powinna być tak wpisana w nasze życie, jak pragnienie tlenu. Prośba o to, żeby Pan Bóg obdarzył nas łaską wiary, powinna być standardowym zachowaniem każdego dnia. Codziennie mam wołać o wiarę, bym widział, co dzieje się naprawdę w moim życiu, a nie co dzieje się w jakimś matrxie, na niby. Prośba o wiarę to nasze zadanie. Bo wiara jest fundamentem życia.
Zatem wspierajmy się w modlitwie o wiarę, żeby Pan Bóg pomagał nam oczyszczać nasze motywacje. Jeżeli możemy złożyć naszym bliskim jakiś dar i prezent, to nie ma piękniejszego od Eucharystii i modlitwy o to, żeby wiary w nich co dzień przybywało. Żeby było w nas takie przekonanie, jak w Syrofenicjance, które potrafi stawić czoła codzienności bez względu na to, czy będzie pełna pytań – Gdzie jesteś, Boże? – lub – Czy będziesz jeszcze ze mną, Boże? By nas nie zajmowały takie pytania, ale zajęła prośba: Panie, przymnóż mi wiary.
Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.