Aż pojawi się światło
Abraham ma wiarę idącą pod prąd, trwającą na posterunku – wiarę w słowo Boga, a nie w ludzkie zapewnienia, że jakoś to będzie, w tanie pocieszenia, klepanie po ramieniu: Nie przejmuj się, nie ty pierwszy… Lepiej w ogóle nic nie mówić, niż takie rzeczy powtarzać. Trzeba być przy kimś obecnym. Jeżeli ktoś ma ogromne przekonanie do słowa, jeżeli zostaje wierny słowu Boga, to – jak mówi autor natchniony – wiara jest jak światło w ciemnościach. Ciemności zostają. Nie jest tak, że pod wpływem światła ciemności znikają. Ciemności zostają, ale trwa się przy światełku.
Niewykluczone, że niełatwo jest nam skupić się nad tym, co słyszymy w czasie czytań we Mszy Świętej. Jest trudem, wysiłkiem, usłyszenie więcej niż tylko litery, czyli tego, co jest napisane, i odkrycie mocy Ducha Świętego, którym Bóg chce nas uzdolnić do życia na kolejny tydzień.
Pamiętam w wykładów z Pisma Świętego z czasów seminaryjnych, jak profesor, przybliżający nam treści Starego i Nowego Testamentu, załamał się kiedyś w czasie zajęć. Opadły mu ręce, bo jeden z naszych kolegów najzwyczajniej w świecie usnął. Pamiętam oburzenie profesora, gdy mówił: Gdybym czytał tutaj gazety, opowiadał jakieś nowinki czy plotki, to rozumiem, można usnąć, ale zgłębiamy Boże słowo, czyli prawdy dające życie wieczne.
Wszyscy potrzebujemy takiej świadomości nawet wówczas, kiedy budzi się pokusa zerknięcia na zegarek czy też wyliczania czasu kazania, żeby było krótsze. Nie zatrzymujemy się tu przecież nad jakimiś nowinkami, którymi często media zaśmiecają nam głowę, ale nad Bożym słowem.
Przejdźmy zatem do treści przekazywanych dziś przez Pana Boga.
Staje przed nami obraz Boga, który może przestraszyć, gdy słuchamy tego, co dzieje się z Abrahamem. Może przestraszyć tak, jak przestraszyli się Piotr, Jakub i Jan: Nie wiedzieli, co należy mówić, tak byli przestraszeni.
Zasadniczo nasz obraz Pana Boga kształtuje się między dwoma biegunami. Pierwszy z nich to Bóg zagniewany, żądający od nas wymagających postaw, zachowań, ofiar. Drugi wskazuje na Boga, który jest przecudny, radosny, taki, że chciałoby się rozbić namiot, zostać, upoić się Jego obecnością.
To napięcie będzie nam towarzyszyć ciągle, bodajże przez całe życie. Na różnych etapach naszej wiary takie napięcie będzie.
Jak przedstawia się nam Pan Bóg? Czy rzeczywiście jako ktoś groźny, tak, jak postrzegamy Go w pierwszym czytaniu? Dlaczego dopuszcza próby? Przecież tydzień temu mówiliśmy, że Bóg nikogo nie kusi. – Tak, to jest prawda dalej podtrzymywana. Św. Jakub stwierdzał, że własna pożądliwość wystawia człowieka na pokusę. Bóg nie podlega pokuszeniu ani nie kusi.
Jak zatem tłumaczyć sytuację z Abrahamem, wezwanym do złożenia w ofierze swojego jedynego syna? – Żeby bardziej dotarło do naszych serc i umysłów to przesłanie i zrozumienie, warto zwrócić uwagę na pewien niezmiernie istotny szczegół historyczny.
Abraham przebywa w kraju Moria. Najprawdopodobniej jest to kraj Amorytów. Powszechnym zjawiskiem było to, że w czasie oddawania do użytku nowego budynku składano w ofierze dziecko, aby w domu szczęśliwie się układało. Barbarzyństwo. Nawet wykopaliska archeologiczne potwierdzają, że znaleziono szkielety dzieci wmurowane w domy, budynki.
Abraham znajduje się na terenie, gdzie panuje zwyczaj ofiar inauguracyjnych –kolokwialnie nazwalibyśmy je naszymi parapetówkami.
Abraham ciągle idzie za głosem Boga – ma być wierny słowu Boga. Budzi się w nim przekonanie, zadanie, że musi zostać wierny Bogu, nawet gdy Go nie rozumie, gdy Pan Bóg go przerasta. W jego sercu dokonuje się pewien proces przemyśleń, walki.
Biblia – jak zauważył jeden z komentatorów – skraca te procesy psychologiczne, przemyślenia, te nieprzespane noce w obrazie Abrahama, który pomyślał sobie czy usłyszał wewnątrz, w swoim sumieniu, taki głos: Złóż Mi syna w ofierze. Idzie za tym głosem.
Autor Listu do Hebrajczyków wyjaśnia, że Abraham był przekonany, że Bóg może nawet wskrzesić umarłego, dlatego idzie z synem, chociaż kompletnie tego nie rozumie, chociaż to zadanie przerasta go podwójnie – po pierwsze, jest to jego umiłowany syn, na którego czekał tyle lat, a po drugie, Bóg jakby przeczy sobie, bo mówi: Wyprowadzę z ciebie potomstwo tak liczne, jak gwiazdy na niebie, jak piasek na brzegu morskim. Bóg zdaje się przeczyć sobie…
Taka walka dokonuje się w Abrahamie – nie rozumie Boga.
Drogie siostry i drodzy bracia, przy odrobinie szczerości chyba każdy z nas podpisze się pod sytuacją, kiedy nie rozumie Boga, kiedy nie wie, do czego prowadzi to, co się dzieje w jego życiu. Chyba każdy z nas odkryje w Abrahamie kogoś, komu mógłby podać rękę.
Abraham jest wierny słowu, które jest dla niego jak światło. Został wierny słowu. Idzie, choć wydaje się, że idzie na rzeź. Idzie trzy dni i trzeciego dnia widzi górę Moria. Tam ma złożyć na wskazanym pagórku swego syna.
Co dzieje się w jego sercu? Co dzieje się w sercu Izaaka?… Chyba każdemu wrażliwemu człowiekowi nie trzeba tłumaczyć, jaka tam jest walka, ciemność. Jedyne światełko to wiara. Abraham ma wiarę idącą pod prąd, trwającą na posterunku – wiarę w słowo Boga, a nie w ludzkie zapewnienia, że jakoś to będzie, w tanie pocieszenia, klepanie po ramieniu: Nie przejmuj się, nie ty pierwszy… Lepiej w ogóle nic nie mówić, niż takie rzeczy powtarzać. Trzeba być przy kimś obecnym. Jeżeli ktoś ma ogromne przekonanie do słowa, jeżeli zostaje wierny słowu Boga, to – jak mówi autor natchniony – wiara jest jak światło w ciemnościach. Ciemności zostają. Nie jest tak, że pod wpływem światła ciemności znikają. Ciemności zostają, ale trwa się przy światełku.
Jeden z nawróconych katolików, który ginął w więzieniu w Berlinie, napisał tuż przed egzekucją: Bracia, zostańmy wierni Bogu w ciemnościach, aż pojawi się światło. To znaczy, wierzmy, aż pojawi się światło, które da nam nowy zapał i energię.
Jeżeli nic nie widzę albo widzę tylko do zakrętu, mam pozostać wierny słowu. Bo ja, jako człowiek, widzę tylko do zakrętu – Bóg widzi dalej.
Dziś staje przed nami Abrahama, który pozostaje wierny słowu. Następuje moment, kiedy Bóg objawia się jako ktoś, kto mówi: Przekonałem się. Bóg w walkę Abrahama wpisuje się zupełnie inaczej. Mówi: Abrahamie, nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! To znaczy: Abrahamie, poznaj moje prawdziwe oblicze. Ja naprawdę nie chcę ofiar inauguracyjnych, nie chcę, żeby składano Mi w ofierze to, co ma się najwartościowszego. To, co najwartościowsze, Ja daję tobie. To jest dar. Żyj tym, ciesz się. To nie jest twoja własność. Izaak nie jest twoją własnością.
Drodzy rodzice, wasze dzieci nie są waszą własnością – to jest własność Boga. Jeżeli zdecydowaliście się powołać do istnienia nowe życie, to powołaliście nową nieskończoność. Jest ona własnością Boga. – Jak to? Rodzic nie dał życia? – Nie. Bóg dał życie, rodzic je przekazał i ma je traktować jako dar Boga. Tam, gdzie w domu rodzice nie traktują dziecka jako daru Boga, pojawiają się patologie – albo się je rozpieszcza, albo zniewala, czyniąc jego życie nie do zniesienia, piekłem.
Abrahamie, przekonaj się, jaki Bóg cię wezwał.
Zwróćmy uwagę przy rzetelności, przy refleksji, że my, czytając ten fragment Księgi Rodzaju, często patrzymy na Pana Boga do połowy. Pamiętamy, że Bóg kazał Abrahamowi złożyć syna w ofierze. Nie czytamy dalej: Nie podnoś ręki na chłopca! To do nas nie dociera. Często lubujemy się w takich chwilach w mówieniu: Gdzie jest Bóg!? Opuścił mnie! Oczywiście, mamy prawo tak krzyczeć, ale nie zapomnijmy, że Chrystus, który wołał: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?, powiedział także: W Twoje ręce powierzam ducha mojego. Ojcze, nie to, co Ja chcę, lecz to, co Ty, niech się stanie.
Bóg przedstawia się jako ktoś groźny? Oczekuje ode mnie zbyt dużo? – Jeśli tak czuję, jeśli jestem o tym przekonany, mam wołać do Boga: Boże, to ja tak widzę, to według mnie, w moich przekonaniach tak teraz jest. Trzeba to wszystko wypłakać, wyrzucić, wykrzyczeć, przemilczeć, przeboleć przed Panem Bogiem. To wymaga czasu.
Po co wypłakać, przemilczeć, wykrzyczeć przed Panem Bogiem? – Żeby On mógł zesłać umocnienie i światło, żeby On objawił się jako Bóg pragnący mojego szczęścia, nawet kiedy ja doświadczam nieszczęścia.
Zwróćmy uwagę, że – jak zauważył św. Paweł w czytanym dziś Liście do Rzymian – Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? Jeżeli jestem wierny Bogu, to co mi może zagrozić, co może mi się stać? Choroby nie przeżyję, cierpienia nie przetrzymam, jeżeli zostałem wierny Bogu? Jakiemu Bogu? – Bogu, który zabronił Abrahamowi składać w ofierze syna, a własnego Syna nie oszczędził, wydał za nas wszystkich. Gdzie wydał? Tylko na ukrzyżowanie? – Nie, wydał na zmartwychwstanie, na życie wieczne.
Taki Bóg się objawia. To Bóg w ofierze dał swojego Syna. Ktoś zauważył i powiedział bardzo mocno: Bóg nie ma drugiego Syna w zapasie. W Chrystusie Bóg całkowicie się poświęcił i zrujnował dla ludzi. Dla jakich ludzi, drogie siostry i drodzy bracia? – I dla tych, którzy teraz słuchają, i dla tych, którzy śpią. I dla tych, którzy będą uczestniczyć w niedzielnej Eucharystii, i dla tych, którzy opróżnią kolejną butelkę, bo życie na trzeźwo jest nie do przyjęcia. Dla wszystkich zrujnował się w swoim Synu, całkowicie się wyniszczył, aby ci, którzy uwierzą, że za tym gestem, czynem Boga, jest miłość, mieli życie wieczne i siły do pójścia dalej, cokolwiek się wyprawia w ich życiu.
Tyle Boże słowo mówi nam dziś. To słowo jest kierowane do każdego z nas. Droga siostro i drogi bracie, chrześcijaninie, katoliku, to słowo jest posłane do naszych sytuacji życiowych, do trudów, do naszej krainy Moria, do tych momentów, kiedy przychodzi nam zupełnie nie rozumieć Pana Boga.
Po co to słowo jest nam posłane? – Byśmy pozostali wierni Bogu, choć wszystko naokoło wskazuje, że najlepiej byłoby spakować się, trzasnąć w życiu drzwiami i powiedzieć: Dosyć! Nikt nie będzie mi robił wody z mózgu! Jaki Bóg!? Gdzie, kiedy?! Ksiądz tak mówi, bo mu płacą! Nie słuchaj tego!
To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie.
Tak mówi słowo: Pozostań wierny słowu, które kieruje do ciebie Bóg – słowu pełnemu mądrości i miłości. Cokolwiek dzieje się czy stanie w twoim życiu, pozostań wiernym.
Czy apostołowie, wybrani przez Jezusa, pozostali wierni Bogu? Chcieli rozbijać namioty w momencie, gdy zobaczyli zwycięskiego Jezusa, przemieniającego się wobec nich, dającego im sygnał, mówiącego niejako: Dacie radę przejść przez najgorsze odrzucenie, tylko uważnie słuchajcie, rozważajcie słowo, myślcie nad nim.
Piotra i Jakuba nie znajdziemy pod krzyżem w godzinie największej próby. Piotr wydaje się nie skorzystać z tej lekcji, z pouczenia. Stchórzy, zaprze się Mistrza. Z apostołów jedynie Jan będzie pod krzyżem – najmłodszy, ten, który w czasie Ostatniej Wieczerzy przytulił się do Serca Jezusa, żeby doświadczać miłości. Ale i Piotr będzie miał swój dzień umocnienia. I Piotr napisze w liście: Nie poszedłem za wymyślonymi bajkami, mitami, bzdurami, ale za słowem Boga, bo usłyszałem, jak doszedł z góry i do mnie głos: To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie.
Drogie siostry i drodzy bracia, może słuchając tego słowa, odkrywamy chwile, w których zachowaliśmy się jak Piotr – stchórzyliśmy, wszyscy naokoło narzekali na Kościół, Pana Boga, a my często jak te ciućmoki siedzieliśmy i ani me, ani be, ani kukuryku. A niech plują.
Dziś słowo mówi nam, że można z tego wstać i wyciągnąć wniosek. Jeżeli w chwilach naszych bardzo ciężkich prób zachwiała się nam wiara i nie mieliśmy jej takiej, jak Abraham, to skoro Pan Bóg dał nam dziś kolejny dzień życia i skierował do nas słowo pełne nadziei, to znaczy, że jeszcze można się pozbierać. Czas Wielkiego Postu służy temu w pierwszej kolejności.
Panie Jezu, dziękujemy Ci, że nasz wspólny Ojciec jest mądrą miłością, a nie katem ani nie bozią, jak często niemądrze powtarzamy. Ani razu w Piśmie Świętym nie pojawia się słowo bozia. Daj, abyśmy słuchając słów do nas skierowanych, wracając do nich szczególnie w niedzielę – Twój dzień – nabywali mądrości i umieli jej siłą sprostać głupocie, która często chce nas oszukać i powalić na ziemię.
Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.