Uznać w Nim Zbawiciela
Koh 1,2-11; Ps 90; Łk 9, 7-9
Chęć zobaczenia Chrystusa cudotwórcy, Zbawiciela, ma wyrażać się w konkretnym słuchaniu słowa i życiu nim. Uznawanie Go za Zbawiciela, to nie jest kwestia tylko tych sytuacji, w których sprawy idą po naszej myśli, ale również tych, kiedy sprawy nie idą po naszej myśli, bo i tu, i tu jesteśmy prowadzeni. Mam uznawać Jezusa nie jeden raz, ale za każdym razem, każdego dnia, w każdych okolicznościach.
Dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło – mówi jedno z porzekadeł, jakie czasem możemy słyszeć w różnych rozmowach.
Dziś takie chęci zobaczenia, spotkania Chrystusa budzą się w sercu tetrarchy Heroda – tego samego, który przez Jana Chrzciciela był krytykowany i wzywany do nawrócenia z przestępstwa, jakiego się dopuścił względem Boga, a mianowicie wziął żonę swego brata i z nią żył. Jak pamiętamy, Jan Chrzciciel zapłacił życiem za wierność słowu Boga skierowanemu do Heroda i jego nowego „nabytku”, bo Herodiady nie można nazwać jego żoną, o czym świadczy sformułowanie: nie wolno ci trzymać żony twego brata.
Jan płaci najwyższą cenę – oddaje życie za wierność Bogu, za bycie do końca wiernym posłannictwu, jakie wyznaczył mu Pan Bóg. Natomiast Herod, myśląc, że zlikwidował, odinstalował już przyczynę wyrzutów sumienia, staje dziś wobec sytuacji, która go zaskakuje. Doniesiono mu, że Jezus działa cuda. Budzi to w Herodzie niepokój.
Niektórzy bowiem mówili, że Jan powstał z martwych; inni, że Eliasz się zjawił; jeszcze inni, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał.
Te wiadomości, bardzo jednoznacznie oddziałujące na Heroda, budzą w nim najzwyczajniej w świecie strach.
Herod mówił: «Ja kazałem ściąć Jana. Któż więc jest Ten, o którym takie rzeczy słyszę?»
To pytanie wcześniej czy później obudzi się w każdym sercu, które uzna Boga w Jezusie Chrystusie. Można jednak wystąpić z pozycji kogoś, kto sam siebie potępił i odrzucił Jezusa. Wtedy nastąpi zaskoczenie: jak mogłem nie rozpoznać Boga w Chrystusie! Można też uznać w Jezusie Boga i rozradować się, że Ten, w którym pokładałem nadzieję, przychodzi, zwycięża i wciąż mnie zaskakuje.
Budzące się w sercu Heroda pytanie, spowodowane strachem, daje jeszcze szansę na odkrycie w Chrystusie Zbawiciela.
I chciał Go zobaczyć. Żeby się to tylko nie zatrzymało na chęciach, żeby nie było jakimś przelotnym pragnieniem, które tak naprawdę nic nie wniesie w życie poza chwilową refleksją, zachwytem, zastanowienie, niepokojem. Może nawet sprowadzić śmierć.
W tym kontekście chciałbym się odwołać do programu w jednej z telewizji komercyjnych, promującego talenty. Ostatnio podaję ten przykład także na lekcjach religii i w czasie konferencji dla maturzystów. W programie tym występowała jedenastoletnia Klaudia. Ci, którzy widzieli, z pewnością kojarzą tę scenę. Niezwykłym głosem, z niezwykłym zaangażowaniem, zaśpiewała bardzo trudny utwór Czesława Niemena Dziwny jest ten świat. Skoro osoby tak swobodnie operujący grypsami, ripostami, czyli pani Agnieszka Chylińska i pan Kuba Wojewódzki, potrafiły z wrażenia usiąść i uznać w niej talent, to nasunęła mi się bardzo jednoznaczna refleksja, że przy powtórnym przyjściu Chrystusa na ziemię, nawet najwięksi cynicy, najbardziej zatwardziali ateiści, ludzie atakujący Kościół, po prostu uznają w Chrystusie Zbawiciela. Nie ma innej opcji. Tu, wobec tak potężnego talentu, jaki objawia się w głosie jedenastoletniej Klaudii, najbardziej cyniczni komentatorzy uznają artyzm. Wyobraźmy sobie, co dopiero nastąpi wobec tak potężnego artyzmu, jaki objawi się w pełni w Chrystusie, który przyjdzie powtórnie na ziemię... Najwięksi cynicy uznają w Nim potęgę samego Boga.
Przed Herodem ta sytuacja stoi otworem. Także przed nami ta sytuacja stoi otworem, bo tu nie chodzi o jednorazowe uznanie w Chrystusie Boga, ale o uznanie Go w każdej sytuacji życia, jaka się nam zdarzy.
Chęć zobaczenia Chrystusa cudotwórcy, Zbawiciela, ma wyrażać się w konkretnym słuchaniu słowa i życiu nim. Uznawanie Go za Zbawiciela, to nie jest kwestia tylko tych sytuacji, w których sprawy idą po naszej myśli, ale również tych, kiedy sprawy nie idą po naszej myśli, bo i tu, i tu jesteśmy prowadzeni. Mam uznawać Jezusa nie jeden raz, ale za każdym razem, każdego dnia, w każdych okolicznościach.
Czy dzisiaj uznaję Chrystusa za Zbawiciela?
W których sytuacjach się to dokonało i w którym ma się dokonać?
Gdzie był On Tym, którego chciałem zobaczyć i zobaczyłem przychodzącego w wydarzeniach, osobach, przemyśleniach?
Do przemyśleń również zachęca nas dzisiaj rozpoczęta lektura Księgi Koheleta. Jej autor, mędrzec, podejmuje się bardzo wnikliwej analizy otaczającej go rzeczywistości, świata, który wydaje się być niezainteresowany jakąś głębszą refleksją, ale bazuje tylko na tym, co chwilowe i ulotne.
Mędrzec Kohelet nie jest pesymistą, jakby się mogło wydawać po pierwszych słowach jego księgi, ale kimś niezwykle wymagającym, jeżeli chodzi o audytorium, o słuchaczy. Ta księga skierowana jest do osób, które chcą myśleć, podejmować bardzo głęboką analizę tego, co się dzieje, ulotności następujących zjawisk, zmienności zdarzeń, mody, pojawiających się trendów.
Jeden z komentatorów tej księgi – Antonio Bonora – mówi: Kohelet kieruje swój przekaz do wymagającego audytorium. Wszelako nie chodzi mu o tłum goniący za sloganami i oklepanymi frazesami, lecz o tych, którzy lubią zastanawiać się krytycznie, a więc głęboko, nad sensem ludzkiej egzystencji.
O takich słuchaczy mu chodzi. Nie tych, którzy przywykli do tego, że mówi się im to, co chcą słyszeć, ale mówi się im to, czego słuchać często nie chcą, a co jest prawdą.
Sformułowanie marność nad marnościami, w wierniejszym tłumaczeniu powinno brzmieć, jak zauważa ten sam komentator: podmuch wiatru nad podmuchem wiatru, wszystko podmuchem wiatru. Wszystko, co człowiek obserwuje, jest przejściowe, ale naprowadza nas na coś głębiej.
Dlatego słowa Koheleta i jego zachęta do myślenia skierowane są do słuchaczy i czytelników, którzy podejmują się tej lektury.
Cóż przyjdzie człowiekowi z całego trudu, jaki zadaje sobie pod słońcem? To nie jest cel człowieka. Pokolenie przychodzi i odchodzi, a ziemia trwa po wszystkie czasy. Słońce wschodzi i zachodzi i na miejsce swoje spieszy z powrotem, i znowu tam wschodzi. Ku południowi ciągnąc i ku północy wracając, kolistą drogą wieje wiatr i znowu wraca na drogę swojego krążenia. Wszystko ma jakiś sens, jakieś przeznaczenie, ale też wszystko jest przelotne, jest podmuchem wiatru. Wszystkie rzeki płyną do morza, a morze wcale nie wzbiera; do miejsca, do którego rzeki płyną, zdążają one bezustannie. Mówienie jest wysiłkiem: nie zdoła człowiek wyrazić wszystkiego słowami. Nie nasyci się oko patrzeniem ani ucho napełni słuchaniem.
Myśli podane przez Koheleta zapraszają do głębszej refleksji, zastanowienia się nad tym, co naprawdę istotne, co nie jest podmuchem wiatru, chwilowym nastrojem, fochem, obrażeniem się, przypływem uczuć, przelotnością, ale czymś, co sięga najgłębiej naszego serca i co otwiera nas na głębię samego Boga.
Patrząc na to, co dzieje się w naszym życiu, pytajmy siebie, na ile daliśmy się wrobić w powierzchowność, w podmuch wiatru, a na ile jest w nas taki pęd, rzeczywista postawa refleksji, zastanawiania się. Nie dajmy się wrobić w pośpiech, współczesnego bożka tego świata.
Panie, Ty zawsze byłeś nam ucieczką – mówi psalmista. Niech tak pozostanie, droga siostro i drogi bracie, również poprzez owocność tej refleksji nad słowem, które dziś skierował do nas Pan.
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski