Sposób na nas
1 J 3,11-21; Ps 100; J 1,43-51
Specyficzne drogi... To jest jedna z prawd, którymi dziś dzieli się z nami Pan, przypominając, że ma na nas sposób, ma swoje drogi dojścia. Chciałby, żebyśmy to uszanowali. Powołując nas kiedyś – kiedy zwrócił na Siebie naszą uwagę – nie przestaje ciągle nas powoływać. To Pójdź za Mną, dokonuje się w każdej chwili, w każdej mikrosekundzie naszego życia. Dokonuje się teraz. To nie jest jakieś wydarzenie historyczne mające kiedyś miejsce. Jezus mówi w tej chwili: Pójdź za Mną. Teraz potwierdza to, co mówił wczoraj: Chodź i zobacz.
Panie, Ty nas znasz i dobierasz słowa potrzebne nam na dzisiaj. Pomóż nam, abyśmy przez wiarę przyjęli to, co do nas mówisz. Abyśmy przyjęli do serca i umysłu, z otwartymi rękoma, wezwania skierowane dziś osobiście do nas.
Małe szaleństwo ogarnia Filipa, który pod wpływem spotkania z Chrystusem chce przekazać innym to, co dzieje się w jego sercu. Jest to Boże szaleństwo. Rzeczywiście, wejść w jego położenie, to wejść w położenie kogoś ogromnie zafascynowanego, kto szukał i znalazł, dotknął pełni, której mu brakowało.
Jest to wręcz przez niego wykrzyczane: "Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy, Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu".
Ktoś, kto szuka, kto boryka się z tym, że nie pasuje do tego świata, że nie odpowiada mu to, co dzieje się w tym życiu, nagle ma szansę odkryć – i odkrywa – że wreszcie znalazł pełnię, że jest coś więcej. Ale znalazł dlatego, że sam został znaleziony.
Boże szaleństwo, w którym jest, chce koniecznie przekazać innym. Chce im o tym powiedzieć.
Zastanawiające, jak człowiek w to szaleństwo zostaje wprowadzony. Tym, który go wprowadza, jest Chrystus. Inaczej niż wczoraj do dwóch uczniów, mówi dziś do Filipa, sam podejmując inicjatywę: "Pójdź za Mną".
Te charakterystyczne słowa świadczą o tym, że Chrystus ma swoje drogi dojścia do każdego z nas. Że nie stosuje jakichś schematów, wzorów, wedle których chce dopasować się do nas, tylko idzie na żywioł, idzie na nasze życie.
Filip potrzebował usłyszeć: Pójdź za Mną, więc to usłyszał. Dwaj uczniowie, którzy wczoraj odeszli od Jana i przyłączyli się do Chrystusa, zostali przez Niego zapytani: Czego szukacie?
Specyficzne drogi... To jest jedna z prawd, którymi dziś dzieli się z nami Pan, przypominając, że ma na nas sposób, ma swoje drogi dojścia. Chciałby, żebyśmy to uszanowali. Powołując nas kiedyś – kiedy zwrócił na Siebie naszą uwagę – nie przestaje ciągle nas powoływać. To Pójdź za Mną, dokonuje się w każdej chwili, w każdej mikrosekundzie naszego życia. Dokonuje się teraz. To nie jest jakieś wydarzenie historyczne mające kiedyś miejsce. Jezus mówi w tej chwili: Pójdź za Mną. Teraz potwierdza to, co mówił wczoraj: Chodź i zobacz.
Filip, pilny w odpowiedzi na Chrystusowe wezwanie, stosuje ten sam manewr, który Pan zastosował do jego współbraci. Kiedy zwraca się do Natanaela z radosną nowiną, słyszy bardzo oschłe, racjonalne i napakowane wybuchem rozumu powątpiewanie. "Czyż może być co dobrego z Nazaretu?"
Jest to swoiste zaprzeczenie prawdy, że Bóg ma swoje drogi dojścia. – Natanaelu, nie ty ustalasz te drogi.
Z pewnością Natanael jest szczery w swym wyrażaniu wątpliwości, wynikającej z jego sposobu pojmowania tego, nad czym podejmuje studium, czyli nad słowem Bożym. Dlatego spotyka się z zainteresowaniem Chrystusa, który dostrzega w nim coś więcej niż tylko tę nutkę powątpiewania.
Filip mówi: "Chodź i zobacz". Nie tłumaczy nic więcej. Nie da się komuś nakazać wiary w Chrystusa. Ja wierzę, to ty też sobie trochę powierz... Wiesz, jak jest fajnie, kiedy się wierzy... Nie. Chodź i zobacz. Podejmij trud. Chodź i zobacz. Sam odpowiedz. Bądź mobilny. Nie da się uwierzyć za kogoś. Za kogoś można się modlić, ale nie da się za niego wierzyć. Nie da się kogoś zbawić. Sam człowiek nie może siebie zbawić. Zbawia tylko Chrystus.
Chodź i zobacz. Wejdź na drogę. Idź dalej. Pozwól sobie dzisiaj powiedzieć, że: Pójdź za Mną jest osobiście do ciebie skierowane. Chrystus osobiście do ciebie mówi – co potwierdza Filip – Chodź i zobacz. Idź dalej.
Jezus spostrzega Natanaela zbliżającego się do Niego. Charakterystyczne jest to, że widzi go pod drzewem figowym symbolizującym miejsce modlitwy, rozważania Bożego słowa. Jezus widział Natanaela już wcześniej. Teraz, kiedy ten się zbliża, mówi: "Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu". W tym powątpiewaniu nie ma podstępu. Ono jest szczere.
Następuje potem dialog, który powinien się dokonywać, bo kroczenie za Chrystusem nie jest chodzeniem jakiegoś pajaca, mumii, manekina. Jest to chodzenie autentycznego człowieka, z jego wątpliwościami, pytaniami.
Powiedział do Niego Natanael: "Skąd mnie znasz?" Odrzekł mu Jezus: "Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym".
Taka wzmianka, takie odkrycie, którym dzieli się Jezus z Natanaelem, stanowi dla niego podstawę do najpotężniejszego wyznania, jakie mógł złożyć: "Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś królem Izraela!" Streścił wszystko, co wymodlił. To jesteś Ty! Rzeczywiście tak jest!
Jezus potwierdza, że zna Natanaela, a następnie stawia bardzo ciekawe pytanie, które za chwilę spróbujemy przenieść na grunt naszych doświadczeń.
„Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: «Widziałem cię pod drzewem figowym»? – Taki mały powód stanowi dla ciebie okazję do potężnego wyznania wiary, niezwykłego zachwytu? – Zobaczysz jeszcze więcej niż to". Ujrzysz, jak aniołowie z otwartych niebios będą wstępować i zstępować na Syna Człowieczego. Niebo potwierdzi ci, że masz słuszność, idąc za Mną i wyznając wiarę. Zobaczysz, że całe niebo będzie pracować nad tym, żeby złożone przez ciebie wyznanie wiary dalej rozwijało się przez konkrety życia. Zobaczysz to, ale idź dalej. Daj się poprowadzić. Nie zatrzymuj się i nie roztrząsaj, że skompromitowałeś się wątpliwościami, że padłeś pod jakimś ciężarem czy zaparłeś się Pana. Cokolwiek się stało, idź dalej! Patrz dalej! Poznawaj dalej! Całe niebo pracuje na ciebie! Niebo jest otwarte na twoje chowanie się w skorupie, na twoje przebywanie w zamknięciu swego egoizmu, który cię męczy, ale siedzisz w nim nieprzytomnie!
Pytanie Chrystusa to drugie przesłanie wypływające dla nas z dzisiejszego tekstu. Wymaga ono dokonania pewnej retrospekcji, powrotu w przeszłość. Analizując to słowo skierowane do nas przez Jezusa, spróbujmy sobie przypomnieć jakiś moment zachwytu Panem. Poszukajmy w pamięci doświadczenia nawet fizycznej, odczuwalnej Jego obecności albo spróbujemy sobie przypomnieć takie wydarzenie, kiedy zaparło nam dech i powiedzieliśmy: Bóg jest!
Bardzo ważne, żebyśmy sobie to przypomnieli, bo w tym momencie wchodzimy w dialog z Panem przemawiającym do nas przez to słowo. Jezus chce nas zapytać: Czy dlatego wierzysz, że przez to wydarzenie przyszedłem do ciebie? Czy dlatego we Mnie uwierzyłeś? Czy to był powód? Czy wierzysz ze względu na dary, którymi cię obsypałem? Czy dlatego wierzysz, że ci pomogłem, wysłuchałem twojej modlitwy? Dlatego wierzysz?
Drugie związane z tym pytanie: Dlaczego wierzysz?
Oczywiście ideałem, do którego zmierzamy, jest wierzyć w Boga dlatego, że jest Bogiem. Jednak my często rozdrabniamy to poprzez konkretne rachunki – odliczanie sobie VAT-u, wpisywanie dodatkowych pozycji: dał mi coś, to w Niego wierzę. Wysłuchał modlitwy, to w Niego wierzę. Wyszedłem z nałogu, to w Niego wierzę... Lub odwrotnie: Nie wyszedłem z nałogu, nie dał mi tego, o co się modliłem, to w Niego nie wierzę... Nasze rachunki tak często wyglądają.
Pan nas prowadzi i pragnie doprowadzić do czystej wiary w Niego. Niestety, trochę jeszcze trzeba poczekać. Trochę tego kupiectwa, rachunkowości, biurokracji w naszej wierze jest i będzie. Pan chce z nas wyciągać czystą wiarę, oczyszczać nas z biurokracji.
Drogie siostry i drodzy bracia, niewykluczone, że jakiś zachwyt pomógł nam w pozbieraniu się w wierze czy w odkryciu Pana. Możliwe, że ten zachwyt już sobie gdzieś poszedł, że teraz przyszła inna faza kształtowania naszej wiary. Pan Bóg wybrał inny sposób: oschłość, cierpienie, miażdżenie nas czymś lub też radość, odkrywanie w sobie czegoś nowego.
Słowo Boże chce nas przekonać, że Pan Bóg ciągle kształtuje nas w wierze. Czy jest zachwyt, czy go nie ma, ciągle kształtuje nas w wierze. Wszystko służy Jemu. Wszystko jest pomocne w kształtowaniu naszej wiary. Nawet – jak mówi Benedykt XVI – cierpienie i sytuacje, w których przeżywamy dramaty.
Powołujemy się znowu na ojca Augustyna Pelanowskiego, który w kontekście sposobów dotarcia do nas Pana Boga, również mówi o cierpieniu. Marcin Jakimowicz pyta: Pan Bóg dopuszcza takie zmiażdżenie butem, byśmy poczuli się bezradni jak dzieci?
Ojciec Pelanowski odpowiada: Bóg nie chce cierpienia. Ale my sami stwarzamy takie sytuacje, w których jedyną szansą wydobycia czegoś prawdziwego jest pęknięcie. Żyjemy w skorupach, jak orzechy, budujemy mury, pancerze płytkiego, przyjemnego życia i by cokolwiek z nas wydobyć, potrzeba takiego crashu, trzasku, pęknięcia.
Trzeba czasem takiego pęknięcia. Trzeba niekiedy poprzebywać trochę w skorupie, żeby później się do niej nie pakować. Trzeba, żeby Pan Bóg tę skorupę rozbił. Kiedy On przychodzi bezradny jak dziecko, w ubóstwie stajni, w prostocie, to daje nam wyraźnie do zrozumienia, że potrzebuje naszego ubóstwa i naszej prostoty. Bo jeżeli nie jesteśmy prości w podejściu do Niego i ludzi, to zaczynamy kombinować. Wydajemy nasze siły – tak jak pieniądze – a kiedy ich braknie, trzeba brać kredyt – na kreacje, na granie przed innymi ludźmi i zadłużamy się w komplikowaniu życia. Trzeba nam prostoty i ubóstwa – prostoty w podejściu do Pana. Im prościej, tym bliżej. O tę prostotę zabiega Pan.
Druga myśl naszych rozważań w kontekście dzisiejszego słowa: Pan Bóg ogromnie pragnie konkretów, bo sam jest konkretny i kreatywny. Nie chce wiary teoretycznej. Teoretyczną wiarę ma szatan. Jak wiemy, za wiedzę dostałby szóstkę z religii. Nawet Pismo Święte cytuje. Pan chce konkretów, przełożenia na życie
Dlaczego chce konkretów? Czy ma prawo żądać ich od nas? Czemu nie wystarczy Mu zachwyt, modlitewne uniesienie, pobożne wzdychanie? – Bo to, poza chwilą przyjemności, niewiele wnosi w nasze życie. Dlatego dzisiaj przez Jana apostoła składa nam życzenia, dzieli się z nami swoją wolą.
Taka jest wola Boża, którą objawiono nam od początku, abyśmy się wzajemnie miłowali. To znaczy, abyśmy przyjmowali miłość, którą daje nam Bóg, i tą miłością w praktyce się dzielili.
Święty Jan odwołuje się do przykładu ze Starego Testamentu, żeby bardzo jasno i zdecydowanie ukazać nam, o jaką miłość Panu nie chodzi.
Nie tak, jak Kain, który pochodził od Złego i zabił swego brata. A dlaczego go zabił? Ponieważ czyny jego były złe, brata zaś sprawiedliwe. Dlatego, że nie podobało się mu, że jest ktoś, kto wydawał się lepszy od niego. Dlatego, że zamiast zająć się swoim życiem, zaczął zajmować się życiem brata w sposób niewłaściwy, zabił go. Nie było w nim miłości.
Nie dziwcie się, bracia, jeśli świat was nienawidzi. Nie dziwcie się, że jeżeli podejmiecie trud ukazywania miłości, którą obdarzył was Bóg, spotkacie się z oporem świata. Nie dziwmy się – bo tu nie ma się czemu dziwić. Bo tak było z Panem, że im bliżej był Ojca, im potężniej objawiał Jego wolę, tym mocniej Go atakowano. Im bliżej Jego powtórnego przyjścia, tym drastyczniejsze będą ataki zła, nienawiści. Temu nie ma się co dziwić. Często rżniemy głupa jako chrześcijanie, bo nam się wydaje, że to, co się dzieje, wszelkie zgorszenia, w ogóle nie są wpisane w życie, że to jakiś wypadek po drodze... A to jest normalka!
Nie dziwcie się, bracia, jeśli świat was nienawidzi. Jeżeli komplikuje się życie, jeżeli mnożą się wam zniechęcenia i ataki. Nie dziwcie się – mówi słowo. Tak to funkcjonuje u każdego, kto próbuje przyjąć miłość Boga, przekazuje ją dalej – kto nie teoretyzuje swojej wiary, tylko stosuje ją w praktyce.
Nie dziwcie się, bracia, jeśli świat was nienawidzi. My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do życia, bo miłujemy braci, kto zaś nie miłuje, trwa w śmierci.
Jeden z teologów mówi, że kto nie kocha, ten grzeszy. Taka jest prawda. Kochać to przyjmować miłość Boga i przekazywać ją dalej. Jeżeli nie kocham – oczywiście mądrze, bo Bóg mądrze kocha – to się osłabiam. Mało tego, staję się zabójcą, terrorystą. Jeżeli nie kocham, to nienawidzę. Nasze serce nie potrafi być puste.
Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest zabójcą, a wiecie, że żaden zabójca nie nosi w sobie życia wiecznego.
Przełożenie miłości na życie – oprócz negatywnego przykładu z Kainem i Ablem – ma bardzo pozytywny i praktyczny wymiar.
Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. Jest to tajemnica, którą powinniśmy nieustannie zgłębiać i ciągle coś świeżego z niej wydobywać. Nie tylko katechizmowo do niej podchodzić, nie tylko powiedzieć sobie: Oddał za nas swoje życie, ale wejść w Jego położenie. Próbować przez wyobraźnię na medytacji słowa Bożego wejść w sytuację, kiedy ja miałby oddać życie w sposób konkretny
Święty Jan nie chce nas przenieść do nieba tanimi liniami lotniczymi, ale uczy konkretów w chodzeniu po ziemi. Mówi: My także winniśmy oddać życie za braci.
Dodaje bardzo praktyczny przykład: Jeśliby ktoś posiadał majętność tego świata i widział, że brat jego cierpi niedostatek, a zamknął przed nim swe serce, jak może trwać w nim miłość Boga? Jak może doświadczać wyzwalającej siły? Ktoś z nas posiada jakąś majętność? Nie chodzi o to, żeby ktoś powiedział, że ma mało. Nie chodzi o mało-dużo. Nie dziel się tym, czego nie masz, tylko tym, co masz.
Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą.
Powiedz, droga siostro i drogi bracie, Panu Bogu i sobie, który czyn i jaka prawda była ostatnio objawieniem miłości w praktyce?
Co z majętności świata, w jakim jesteś, podarowałeś komuś?
Co było podarunkiem dla kogoś drugiego, a co jest chomikowaniem, przechowywaniem gdzieś w sobie tych majętności?
W czym nie chcemy szarpnąć się i podarować czegoś innym?
Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą. Po tym poznamy, że jesteśmy z prawdy, i uspokoimy przed Nim nasze serce.
Nasze życie, jako wyznawców Chrystusa, często przebiega z góry w dolinę. Czasem mamy za dużo modlitwy albo za dużo czynów i brakuje w tym połączenia, synchronizacji. Są w nas Marta i Maria. Taka jest nasza kondycja. Często chcielibyśmy rozdać wszystko, a innym razem zamknęlibyśmy się i nic nie dali, tylko byśmy się modlili. Mamy z tego nieustannie wracać. Mamy tonować to poprzez przyjmowanie słowa. Mamy uznać swoją kondycję i uspokajać przed Panem nasze serca.
A jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko.
To słowo w szczególny sposób dotyka wszystkich skrupulantów, którzy podejmują wysiłki, by w praktyce pomóc bliźniemu i czują, że jeszcze mało zrobili, że jeszcze nie podchodzą do tego autentycznie. Czują, jak serce ich oskarża. Gdzieś ich to szczypie, że mogliby więcej. Co zrobią, to ciągle słyszą: Mogłeś więcej, jesteś skąpiradłem... Ciągłe oskarżenia.
Św. Jan w pierwszej kolejności mówi do tych skrupulantów: Jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko. Przekaż swój sąd Królowi. Przekaż twoją sprawiedliwość Królowi niebieskiemu. Niech On ocenia. Módl się tak, jak możesz. Daj to, co możesz – rozsądnie, z serca – i pozwól, żeby Pan to ocenił. Pozwól, aby otwierał twoje serce w praktyce.
I ostatnia myśl. Poza skrupulantami, to słowo jest także skierowane do obecnych w nas dwóch postaw. Pierwsza z nich to postawa nieustannego pognębiania się. Jeżeli mnie serce oskarża, to na pewno coś było źle. Co mi tam, że komuś pomogłem i tak jest źle, i tak jestem do niczego... – Bóg jest większy od twojego serca. Oddaj Mu sąd. Powiedz: Głupie serce, cicho bądź! : ) Chociaż, jak pamiętamy, ks. Twardowski mówił, że serce, jak łobuz, bije po nocy. Nawet w nocy nie daje nam spokoju. O Tobie mówi moje serce; szukam Twojego oblicza.
Druga postawa wiąże się z tym, że serca autentycznie nas oskarża, co wynika ze zdrowej oceny sytuacji, a my to lekceważymy, machamy ręką albo sami dokonujemy sądu –usprawiedliwiamy się we własnych oczach. Boże, wydaje mi się, że zrobiłem, co do mnie należało. Tak to widzę, Tobie przekazuję sąd. Nie chcę mieć sądu ostatecznego... Niebezpieczny jest sąd ostateczny w naszych ustach. Sąd ma przeprowadzić Pan. On ma ocenić, jak było. My mamy dać z siebie tyle, ile potrafimy – i tak damy mało. A Pan Bóg – jak mówił św. Ambroży – nie tyle patrzy na to, co przynieśliśmy Mu w darze, ile na to, co zatrzymaliśmy dla siebie.
Zatem, zachwyt i Boże szaleństwo Filipa, którym chce on „zarazić” innych, to nie tylko teoria. To także praktyka, która przejawia się nie tyle w słowie i języku, co w czynie i w prawdzie. Do tego wszystkiego otrzymujemy potrzebną moc, bo sami z siebie jesteśmy skąpiradłami. Sami z siebie damy tylko od siebie – i źle zadbamy o siebie.
Pan nam daje moc, daje siłę, karmi nas swoją mądrością w słowie i Eucharystii. No i jak Mu tutaj nie być wdzięcznym... : )
Z Panem! –
ks. Leszek Starczewski