Światło w kraju ciemności
1 J 3,22-4,6; Ps 2; Mt 4,12-17.23-25
Obchodząc okoliczne miejscowości i nauczając, Jezus leczy wszelkie choroby i słabości wśród ludu, czyli przynosi rozwiązanie dla ludzkich problemów. Daje nadzieję. Niesie światło w ciemność. To światło jest obecne. Jest blisko. Blisko jest królestwo niebieskie. Bliskie jest działanie uzdrawiającej mocy, nadawanie sensu życiu. Nawracajcie się, to znaczy, odwracajcie się od myślenia mówiącego, że Bóg jest wam daleki, sens waszego życia jest od was odległy. Kierujcie się myślą o obecności pośród was wielkiego światła, wielkiej nadziei.
Po uroczystości Objawienia Pańskiego przyglądamy się w liturgii poszczególnym relacjom ewangelistów opisujących sposób działania Jezusa.
Mamy swego rodzaju problem czasowy, bo z Betlejem, z miejsca, gdzie trzej Mędrcy składają pokłon małemu Jezusowi, przeskakujemy liturgicznym wehikułem czasu w rzeczywistość dorosłego Pana, który rozpoczyna działalność publiczną. Ale słowo Boże jednoznacznie komentuje ten problem: jeden dzień jest jak tysiąc lat, tysiąc lat, jak jeden dzień.
W ciągu roku liturgicznego przeżywamy wszystkie wydarzenia z życia Jezusa Chrystusa. Dlatego trudno sobie wyobrazić sytuację, że w roku 2007 będziemy obchodzić Boże Narodzenie, a za trzydzieści lat zajmiemy się publiczną działalnością Jezusa. Stąd ten skrót, liturgiczny wehikuł czasu.
Jesteśmy razem z ewangelistą Mateuszem przy Jezusie, który dowiaduje się o uwięzieniu Jana Chrzciciela. Z pewnością jest to dla Niego bardzo wyraźny sygnał, że czas rozpocząć misję. Opuszcza Nazaret, przychodzi do Kafarnaum i osiada nad jeziorem, na pograniczu Zabulona i Neftalego.
Nie jest to dezercja ze strony Jezusa, jak można powierzchownie i nieopatrznie rozumieć ten tekst, ale pełne świadomości rozpoczęcie misji, do której został uzdolniony w mocy Świętego Ducha, przygotowany przez post i kuszenie na pustyni.
Trzydzieści lat ukrytego życia dobiegło końca. Sygnał o uwięzieniu Jana jest bardzo wyraźny. Czas na Jezusa. Jezu, pokaż, co potrafisz.
Jezus idzie i wypełnia – co mocno akcentuje ewangelista Mateusz – zapowiedzi Izajasza i innych proroków, którzy głosili nadejście czasów mesjańskich, przyjście Mesjasza.
Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza: "Ziemia Zabulona i ziemia Neftalego. Droga morska, Zajordanie, Galilea pogan – czyli ziemie naznaczone niezwykłą hybrydą narodowościową – lud, który siedział w ciemności, ujrzał światło wielkie, i mieszkańcom cienistej krainy śmierci światło wzeszło”. Droga morska, szlaki komunikacyjne sprawiały, że mnóstwo ludzi – w tym pogan – przewijało się przez te ziemię. Na tych terenach pojawia się Jezus.
Ewangelista Mateusz odnosi słowa proroka Izajasza do Jezusa, bo Jego działalność, właśnie rozpoczęta, to wielkie światło w cienistej krainie śmierci, w rzeczywistości przebywania w ciemnościach grzechu, beznadziei, nieporadności życiowej, nieumiejętności odnalezienia sensu tego, co spotyka ludzi.
Chrystus wschodzi jako wielka światłość i daje się poznać nie poprzez to, że siedzi sobie w jednym miejscu, w gospodzie, i czeka, aż przyjdą tłumy, ale – co zauważa ewangelista Mateusz – Odtąd począł Jezus nauczać i mówić: "Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie". I obchodził Jezus całą Galileę nauczając w tamtejszych synagogach, głosząc Ewangelię o królestwie.
Do kraju ciemności Chrystus wprowadza niezwykle ważny motyw. Wzywa: Nawracajcie się. To znaczy, odwróćcie się od dotychczasowego postępowania, zmieniajcie wasz sposób myślenia. Z jakiego sposobu postępowania i myślenia i na jaki mają się zmieniać Jego uczniowie? – Chrystus to pokazuje swoją osobą.
Obchodząc okoliczne miejscowości i nauczając, Jezus leczy wszelkie choroby i słabości wśród ludu, czyli przynosi rozwiązanie dla ludzkich problemów. Daje nadzieję. Niesie światło w ciemność. To światło jest obecne. Jest blisko. Blisko jest królestwo niebieskie. Bliskie jest działanie uzdrawiającej mocy, nadawanie sensu życiu.
Nawracajcie się, to znaczy, odwracajcie się od myślenia mówiącego, że Bóg jest wam daleki, sens waszego życia jest od was odległy. Kierujcie się myślą o obecności pośród was wielkiego światła, wielkiej nadziei.
Ta wielka nadzieja i wielkie światło, które przynosi Chrystus i na które chce zwrócić uwagę swoim nauczaniem, sprawia, że wieść o Nim rozeszła się po całej Syrii.
Przynoszono więc do Niego wszystkich cierpiących, których dręczyły rozmaite choroby i dolegliwości, opętanych, epileptyków i paralityków, a On ich uzdrawiał. I szły za Nim liczne tłumy z Galilei i z Dekapolu, z Jerozolimy, z Judei i z Zajordania.
Ludzie, którzy naprawdę chcą odnaleźć sens życia, szukają i idą – idą szukać. Szukają i idą, idą i szukają. Idą za Tym, który też idzie. Przynosi światło, nie stawia go pod korcem, ale w widocznym miejscu. Trzeba się odwrócić, żeby zobaczyć. Trzeba podjąć trud przemiany myślenia z tego, który absolutnie odbiera nam szansę na nadzieję i jednoznacznie ustawia nas w pozycji straceńców, paralityków, epileptyków, opętanych, dręczonych. Mamy się stawać osobami ustawionymi w bardzo konkretnym punkcie zainteresowania Chrystusa.
To wymaga od człowieka niezwykłej determinacji, wielkiej klarowności i uczciwości wobec siebie samego. Bo najpierw człowiek ma uznać, że zagalopował się, że łatwiej mu trzymać się ciemności, poddać się, utyskiwać nad swoimi chorobami, być dyżurnym paralitykiem, kimś, kogo ciągle coś dręczy, niż zwrócić się do Kogoś, kto z tego uzdrawia.
Zadanie podjęte przez Jezusa to ciągła wędrówka i głoszenia prawdy o bliskości królestwa Bożego. Ta wędrówka odbywa się i dzisiaj. Jezus idzie przez różne sytuacje, także przez wydarzenia dzisiejsze, wczorajsze, przez wydarzenia przyszłości, na które zezwoli. On wędruje i mówi do nas: Nawracajcie się! To znaczy, absolutnie nie dajcie się wprowadzić w przekonanie, że moc Boża jest od was daleko. Nie dajcie się także zwieść przekonaniu, że jeżeli czegoś nie dostrzegacie i nie doświadczacie, to tego nie ma. Jeżeli nie widzicie Boga i Jego bliskości, to jej nie ma. – To jest błędne, wredne, obleśne w egoizmie myślenie, skupiające tylko na tym, czego to ja mam doświadczyć. Z tego myślenia Jezus może i chce nas wyprowadzać, ale oczekuje wysiłku nawrócenia, trudu kapitulacji wobec Jego Ewangelii, to znaczy, przyznania prawdy Jego słowom i złożenia broni swoich myśli, rezygnacji z takiej interpretacji rzeczywistości, która stwierdza, że jest tylko ciemność i tylko ona panuje.
Jan apostoł w pierwszym czytaniu podpowiada bardzo praktyczną metodę, pomocną w przeżywaniu nawrócenia: O co prosić będziemy, otrzymamy od Boga, ponieważ zachowujemy Jego przykazania i czynimy to, co się Jemu podoba.
Co się Jemu podoba? Co jest Jego przykazaniem? – Św. Jan za chwilę to wytłumaczy. Trzeba, żebyśmy się modlili i zanosili prośby do Pana. Jeżeli modlimy się o nawrócenie, to prosimy o coś niezwykle ważnego, na czym zależy przede wszystkim Bogu. Prośmy o nawrócenie. Prośmy o to, żebyśmy potrafili wrócić, przełamywać się, przyjąć doświadczenie, które nas łamie i miażdży, jak butem miażdży się kwiat palmy – o czym mówi ojciec Augustyn Pelanowski. Im bardziej depce się ten kwiat, tym intensywniejszy zapach wydaje. Prośmy, żeby nawrócenie rzeczywiście w nas następowało. Ta prośba ma być połączona z zachowywaniem Bożych przykazań, czyli stosowaniem się do Jego nauki.
Jakie są Jego przykazania i co się Jemu podoba? – Św. Jan mówi: Przykazanie Jego zaś jest takie, abyśmy wierzyli w imię Jego Syna, Jezusa Chrystusa, i miłowali się wzajemnie tak, jak nam nakazał.
Wierzyć w imię Jego Syna, Jezusa Chrystusa, to znaczy, wierzyć w mądrą miłość, w miłość dla mnie, miłość, która mnie prowadzi, sprawia, że każde wydarzenie nabiera sensu i mi służy, bo wiemy, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra. Przyjmując tę miłość przez wiarę, przekazujmy ją dalej. Mamy wierzyć miłości i przekazywać ją dalej. Miłować się wzajemnie tak, jak nam nakazał.
Św. Jan mówi: Kto wypełnia Jego przykazania, trwa w Bogu, a Bóg w nim. Jeżeli ktoś doświadcza, że Bóg jest miłością, która przemienia i daje siły do życia, jeżeli ktoś zabiega o to, by jej doświadczyć, to dla niego wypełnianie przykazań czy trzymanie się Jezusowych wskazań, jest rzeczą oczywistą. Jak, doświadczywszy Jezusa, nie przekazać Go dalej?... Jak zatrzymać Go dla siebie, nie mówić o Nim... Nie da się. Poszerzy się twoje serce – słyszeliśmy w czytaniu z uroczystości Objawienia Pańskiego. Twoje serce zadrży i poszerzy się, jeżeli zabiegasz, modlisz się o to, żebyś się nawrócił na wiarę w miłość Boga działającą na ciebie.
To sprawia, że człowiek podejmuje się wypełniania przykazań. A wypełnianie ich porządkuje nas, inspiruje i sprawia, że trwamy w Bogu, a Bóg w nas; a to, że trwa On w nas, poznajemy po Duchu, którego nam dał.
Duch, w którym Jezus chrzci, chodząc po pograniczu Zabulona i Neftalego – ziemi pogańskiej – Duch, w którym i nas ochrzcił i zrodził w sakramencie chrztu, bierzmowania i innych sakramentach, przychodząc do nas, to Duch dający oczyszczenie z myślenia skupiającego tylko i wyłącznie na naszej interpretacji rzeczywistości. On otwiera serce na Boże widzenie świata.
Otwarcie się, odnalezienie w sobie mocy Ducha, wymaga z naszej strony wysiłku. Św. Jan mówi: Umiłowani, nie dowierzajcie każdemu duchowi, ale badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków pojawiło się na świecie.
Potrzebna jest sztuka, trud rozeznawania. Nie dowierzaj każdemu duchowi. Nie dowierzaj każdej myśli. Badaj duchy. Bądź zdystansowany wobec siebie i tego, co w sobie słyszysz. Badaj. Jeżeli chcesz zdobyć przyjaciela – powie w innym miejscu Pismo Święte – to nie od razu mu zaufaj; poznasz go po próbie. Jeżeli chcesz postrzegać siebie i to, co się aktualnie w tobie dzieje, jako przyjazne, to nie od razu temu zaufaj. Poznaj po próbie, bo wiele fałszywych proroków pojawiło się na świecie. Również w twoim świecie, droga siostro i drogi bracie.
Święty Jan precyzuje, po czym można poznać ducha Bożego: Każdy duch, który uznaje, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele, jest z Boga. Każdy zaś duch, który nie uznaje Jezusa, nie jest z Boga; i to jest duch Antychrysta, który – jak słyszeliście – nadchodzi i już teraz przebywa na świecie.
Co to znaczy uznać, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele? – To znaczy, uwierzyć, że się wcielił. Wpisał się w każdą naszą codzienność, ciemność i beznadzieję. Wpisał się również w to, że będziemy od Niego odchodzić, a On będzie nas szukał. Wpisał się w naszą rzeczywistość i walczy o nas. Mamy uznać, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele i dać wiarę każdej myśli, każdemu natchnieniu prowadzącemu do Chrystusa zaangażowanego w nasze życie, zainteresowanego naszym życiem i naszym dobrem.
Natomiast każde natchnienie, każdy duch, który nie uznaje Chrystusa jako wcielonego, działającego, mającego moc wyprowadzić mnie i wyprowadzającego mnie z ciemności, to duch Antychrysta, który – jak słyszeliście – nadchodzi i już teraz przebywa na świecie. On niesie fałsz i kłamstwo. Wmawia nam, że wszystko, co złe, jest winą Boga, że On czegoś nie dopracował, że się mną nie interesuje, że mnie zostawił, opuścił. To jest działanie Antychrysta. Im bliżej powtórnego przyjścia Chrystusa, tym bardziej ono się będzie nasilać. Tu nie trzeba strugać wariatów w wierze, udawać zdziwionych, że dzieje się tak, jak się dzieje, że jest wiele zniechęceń, bo to wszystko zostało przepowiedziane. Mamy się trzymać słowa i badać to, co przychodzi do nas. Trzymajmy się tego, co nas prowadzi do Jezusa wcielonego, zaangażowanego, stojącego po naszej stronie, wyprowadzającego nas.
Wy, dzieci, jesteście z Boga i zwyciężyliście ich, ponieważ większy jest Ten, który w was jest, od tego, który jest w świecie – dodaje św. Jan.
Tutaj zostajemy po prostu zawstydzeni w naszym wrednym myśleniu mówiącym, że jest coś większego od siły, którą otrzymaliśmy od Boga. Słowo zawstydza nas. I dobrze, żebyśmy niejako dostali w policzek. Dobrze, żeby był to nawet jakiś kopniak – szczególnie dla nas, którzy często poddajemy się myślom, że przeżywane problemy są większe od siły, jaką daje Bóg.
Wy, dzieci, jesteście z Boga i zwyciężyliście ich, ponieważ większy jest Ten, który w was jest, od tego, który jest w świecie. Oni są ze świata, dlatego mówią tak, jak mówi świat, a świat ich słucha.
Ci, co są ze świata, przyjęli kategorie świata, myślenie dorobku, gonitwy, użycia, wybiórczego traktowania przykazań Bożych, egoizmu, dbania tylko o siebie. Mówią tak, żeby dawać przyjemność, chwilową rozrywkę, zadowolenie. I świat tego słucha.
My jesteśmy z Boga – mówi św. Jan – Ten, który zna Boga, słucha nas. Kto nie jest z Boga, nas nie słucha. W ten sposób poznajemy ducha prawdy i ducha fałszu.
Bóg mocno zaangażowany w naszą codzienność, przypominający o swojej bliskości, to Bóg wcielony w Jezusie Chrystusie. On wpisuje się w każdą okoliczność i w każdą sytuację.
Droga siostro i drogi bracie, ile jest w tobie pogaństwa? Ile ducha fałszu? Ile jest jeszcze do zrobienia, żeby twoje myślenie było skierowane na ducha Bożego, który ukazuje ci Jezusa oczyszczającego, prowadzącego cię, trzymającego rękę na pulsie, wyprowadzającego cię we właściwą stronę? Ile jest jeszcze do zrobienia? Oby było coś do zrobienia i oby było tego dużo, bo czeka na nas wielka nagroda, bo idziemy do pełni, która jest czyściutka. Tam nie może być żadnej skazy albo zmarszczki. To musi być dopieszczone, dopielęgnowane.
Warto płacić każdą cenę, żeby zostać doprowadzonym przez Pana do pełni zbawienia. Warto walczyć o wiarę, badać natchnienia i przychodzące myśli, aby wybierać te, które prowadzą nas do żywej relacji z Bogiem, do Jego bliskości i odrzucania ducha fałszu, Antychrysta, sił przeciwnych, które są ze świata i służą tylko użyciu, a nie pięknemu przeżyciu.
Chrześcijański kaznodzieja, Josh McDowell, w książce Fundamenty wiary wspomina o częstym fałszu, zakłamaniu, w które wprowadziło się wielu ludzi, szczególnie młodych, ale nie tylko. Składa ze swojego życia potężne świadectwo, które przyjęte, z pewnością niejednego z nas może skłonić do refleksji w kontekście dzisiejszych rozważań Bożego słowa i prawdy o wcieleniu Chrystusa, którą w okresie Narodzenia Pańskiego przeżywamy w Kościele:
Jednym ze zwrotów często używanych przez młodych ludzi jest: „Oni mnie nie rozumieją”. Wszyscy pragniemy mieć kogoś, kto by nas rozumiał i utożsamiał się z nami, szczególnie kiedy życie wydaje się trudne, zagmatwane lub niesprawiedliwe. Ja z pewnością pragnąłem tego jako młody człowiek.
W małym mieście Michigan, gdzie się wychowałem, każdy znał każdego, a to oznaczało, że wszyscy wiedzieli o tym, że mój ojciec pije. Moi kumple stroili sobie z niego żarty, a ja śmiałem się z nimi, mając nadzieję, że mój śmiech ukryje ból i wstyd, które czułem.
Wysiłek, jaki podejmowałem, by ukryć moje uczucia, wydawał się przynosić efekty. Nikt nie rozumiał, jak głęboko raniło mnie to, że mój ojciec był miejskim pijaczkiem. Inni ludzie nie wiedzieli, jak bardzo jego pijaństwo mnie upokarzało. Nikt nie był w stanie zrozumieć, jak bardzo cierpiałem, widząc krzywdę, którą wyrządzał mojej matce.
Zanim skończyłem czternaście lat, nie tylko nienawidziłem mojego ojca, ale zacząłem ulegać tej nienawiści. Czasami wchodziłem do obory i znajdowałem moją matkę leżącą w gnoju między krowami, pobitą tak bardzo, że nie mogła wstać. Zrobiłbym wszystko, żeby pomścić to okrutne traktowanie, by upokorzyć i ukarać ojca. Kiedy upijał się i groził mamie pobiciem, albo kiedy był pijany w czasie, gdy mieli przyjść moi przyjaciele, wciągałem go do obory, przywiązywałem do powały i zostawiałem go tam, żeby się przespał i doszedł do siebie.
Kiedy dorastałem i stawałem się większy i silniejszy, robiłem to coraz częściej. Czasami byłem tak wściekły, że związywałem stopy ojca sznurem, który był zakończony pętlą na jego szyi. Miałem nadzieję, że udusi się, próbując uwolnić. Któregoś dnia, kiedy znowu znalazłem ojca pijanego, wpadłem w taką wściekłość, że próbowałem ocucić go, wrzucając w ubraniu do wanny pełnej wody. Szarpiąc się z nim, złapałem się na tym, że trzymam głowę ojca pod wodą. Gdyby zastępca szeryfa nie powstrzymał mnie wtedy (do dziś nie jestem pewien, kto to był), prawdopodobnie bym go utopił. Gdybym nie opuścił domu w tamtym czasie, obawiam się, że zabiłbym własnego ojca.
W ostatniej klasie szkoły średniej, pewnej nocy wróciłem po randce do domu. Było około północy. Kiedy wszedłem do domu, zobaczyłem swoją matkę gorzko płaczącą. „Co się stało?” – zapytałem, myśląc, że ojciec znów ją pobił. Po kilku przejmujących minutach, łkając, opanowała się na tyle by powiedzieć: „To za dużo… ja już nie mogę. Twój ojciec… jego picie… jego znęcanie się. Straciłam ochotę do życia. Chcę zaczekać aż skończysz szkołę w przyszłym miesiącu i będziesz w stanie sam dać sobie radę. Potem chcę umrzeć”.
Nie po raz pierwszy moja matka mówiła w ten sposób. Ale tym razem wyczuwałem coś innego. To prawie tak, jakby przeczuwała swoją śmierć. Czy dawała mi do zrozumienia, że chce popełnić samobójstwo? Nie mogłem mieć pewności, ale jej wybuch przeraził mnie. Skończyłem szkołę średnią i kilka miesięcy później moja matka umarła. Czy ktoś może umrzeć z powodu złamanego serca? Może się to wydawać niewiarygodne i nauka może dostarczyć innej odpowiedzi, ale serce mojej matki pękło z powodu okrutnego traktowania przez mojego ojca. Umysłowo i emocjonalnie straciła chęć do życia.
Kiedy zmarła, ja też coś straciłem. Straciłem osobę, która jako jedyna wydawała się rozumieć mnie i być przy mnie, kiedy tego potrzebowałem. Wcześniej, bez względu na to, gdzie poszedłem lub jak późno wróciłem do domu, moja mama zawsze była ze mną. I nagle zniknęła, a ja nie miałem się do kogo zwrócić, nie miałem nikogo, kto by wiedział, jak to jest być mną.
Nawet potem, kiedy stałem się chrześcijaninem, przez lata nie uświadamiałem sobie, że Wcielenie – prawda o tym, że Bóg stał się człowiekiem – oznaczało, że Chrystus chciał mieć ze mną bliską więź i że mnie rozumiał. Chrystus chce, żebyśmy wiedzieli, że rozumie wszystko, przez co musieliśmy przejść – a nawet więcej. Wcielony Jezus Chrystus, doświadczył upadków i wzlotów życia jako niemowlę, dziecko, nastolatek i dorosły. Doświadczył wstydu, upokorzenia i odrzucenia. Jako Bóg Chrystus rozumiał swoje stworzenie idealnie. Stając się człowiekiem, Jezus daje nam poznać, jak doskonale i w pełni nas rozumie i rozumie to, przez co przechodzimy.
Tak, Bóg pokochał nas i posłał swojego Syna w postaci ludzkiej, by umarł za nas, abyśmy mogli mieć z Nim kontakt. Wszyscy to wiemy. Ale wielu z nas skupia się tak bardzo na tej centralnej prawdzie, że nie zdajemy sobie sprawy, jak więź ta może być głęboka. Ponieważ Chrystus przyjął ludzką postać, możemy mieć pewność, że On naprawdę rozumie nasze słabości i pokusy. Chciał, żebym wiedział, że identyfikuje się z moim upokorzeniem jako syna miejskiego pijaka. On chce, żebyście – ty i twoje dzieci – wiedzieli, że identyfikuje się z waszym poczuciem odrzucenia, kiedy twoje dziecko nie zostaje wybrane do drużyny piłkarskiej lub kiedy pomija się ciebie w awansie zawodowym. On rozumie, jak to jest być dręczonym przez kolegów w klasie lub wtedy, gdy stronią od ciebie współpracownicy czy „przyjaciele”. On wie, jak to jest być zdradzonym przez dziewczynę czy chłopaka, współpracownika czy narzeczonego.
Pomyśl o tym: On jest samowystarczalnym Panem, a mimo to stał się tak zależny jak ty, kiedy byłeś niemowlęciem. To On ukształtował ludzkie ciało, a mimo to, tak jak ty, musiał uczyć się chodzić. On jest odwiecznym Słowem, a mimo to musiał się uczyć mówić, tak jak ty. To On stworzył chmury, rzeki i jeziora, a jednak odczuwał pragnienie. Wysłuchiwał drwin od osób ze swego otoczenia, które znały tylko część rodzinnej historii. Cierpiał po stracie ziemskiego ojca, Józefa. Doznawał nie tylko tortur fizycznych na krzyżu, kiedy za ciebie umierał, ale poznał także ból bycia odrzuconym, upokorzonym, opuszczonym, a nawet zdradzonym przez najbliższych przyjaciół.
Dlaczego chciał przez to wszystko przejść? Bo pragnął, żebyś wiedział, że On to rozumie. Chciał, żebyś wiedział, że On zna ludzkie cierpienie. Autor Listu do Hebrajczyków pisze nam, że Chrystus „sam cierpiał będąc doświadczany, [i] w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom (…) nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu. Przybliżmy się więc z ufnością (…) abyśmy (…) znaleźli łaskę dla uzyskania pomocy w stosownej chwili” (Hbr 2,18; 4,15-16). Nie ma niczego z tego, czego doświadczyłeś, a czego Bóg w Chrystusie nie poznałby wcześniej! On, podobnie jak ty, doświadczył: Odrzucenia – przez swój naród. Opuszczenia – przez swoich uczniów. Niezrozumienia – przez swoich naśladowców. Wyśmiania – na swoim procesie. Zdrady – przez bliskiego przyjaciela. Krytyki – przez ówczesnych przywódców religijnych.
Ale to nie wszystko. Wiedział również, jak to jest osiągnąć coś i zwyciężyć. Wie, co znaczy być kochanym i akceptowanym. Zna radość z dobrze wykonanej i zakończonej pracy. Słyszał, jak Ojciec mówił do Niego: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie” (Mt 17,5). Poznał także radość wypełniania woli swego Ojca i zwycięstwo nad czymś, czego nikt wcześniej nie pokonał: nad śmiercią.
Doświadczył wszelkich upadków i wzlotów ludzkiej egzystencji. On tu był i robił to, co ty. Poprzez fakt Wcielenia Jezus mówi: „Rozumiem”. Dzięki Wcieleniu Jezus rozumie ciebie i twoje dziecko, bez względu na to, co czujesz, bez względu na to, przez jakie doświadczenie przechodzisz.
Badajcie duchy i nie dowierzajcie każdemu duchowi, gdyż wielu fałszywych proroków pojawiło się na świecie. Wiele fałszywych interpretacji twojej ciemności, twojego życia, droga siostro i drogi bracie, jest wokół ciebie i w tobie. Z Boga jest każdy duch, który uznaje, że Jezus Chrystus przyszedł w Ciele, że cię rozumie, że wchodzi w twą sytuację, rozjaśnia ciemności i wie, co jest dalej.
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski