Aby iść
1 Sm 1,1-8; Ps 116B, Mk 1,14-20
Wezwanie do mobilności, do kroczenia za Jezusem, nie zakłada natychmiastowej zmiany serca. Jest to proces. Bardzo istotny jest moment zaproszenie, ale to nie jednorazówka. Bo zaproszenie dokonuje się zawsze. Ważne, aby iść. Jeżeli skupiamy się na tym, w czym siedzimy, na tym, że chcemy najpierw uporządkować swoją bezradność, poradzić sobie ze zranieniami, to przegramy. Nawet gdy jesteśmy obdarci przez życie – obdarci w swojej ufności – nawet jak wyglądamy, jakbyśmy chodzili w starych szmatach, mamy iść za Panem, bo On chce nas wystroić.
Okres zwykły w Kościele zaczynamy od lektury Księgi Samuela. Będziemy przyglądać się historii miłości, zabiegów, pomysłów, starań, jakie podejmował Jahwe, żeby dotrzeć do serca tych, których umiłował.
Staje przed nami pobożna rodzina pewnego człowieka imieniem Elkana. Ma on dwie żony: Annę i Peninnę.
Nieprzypadkowo zostajemy wprowadzeni w to, co dzieje się w tym małżeństwie. Przypominają nam się wydarzenia o podobnym charakterze, mające miejsce w innym domu – u Abrahama i jego żony Sary, która była bezpłodna, oraz niewolnicy Hagar, posiadającej dzieci.
Analogiczną sytuację obserwujemy tutaj. Miał on dwie żony: jednej było na imię Anna, a drugiej Peninna. Peninna miała dzieci, natomiast Anna była bezdzietna.
Pobożność rodziny wyrażała się między innymi w tym, że corocznie człowiek ten udawał się z miasta swego, aby oddać pokłon i złożyć ofiarę Panu Zastępów w Szilo – w jednym z sanktuariów. Byli tam dwaj synowie Helego – co też nie jest podane przypadkowo. Pojawią się oni wraz z Helim w późniejszej lekturze tekstu – Chofni i Pinchas, kapłani Pana. Pewnego dnia Elkana składał ofiarę. Dał wtedy żonie swej Peninnie, wszystkim jej synom i córkom po części ze składanej ofiary. Również Annie dał część, lecz podwójną, gdyż Annę bardzo miłował. Ta miłość do Anny była szczególnie okazywana, mimo że Pan zamknął jej łono.
Przypomnijmy sobie sytuację kobiety bezdzietnej w Izraelu. Bezpłodność była powodem smutku, zamieszania, czymś wyjątkowo trudnym. Jeżeli zasmucona kobieta nie znajduje oparcia w kimś, kto może przyjść z pomocą czy też jej towarzyszyć, a staje przed nią ktoś, kto jeszcze dodatkowo zasmuca, trapi, wówczas przeżywanie problemu jest bardziej utrudnione i staje się nazbyt uciążliwe.
Mąż Anny bardzo ją kocha, okazuje tę miłość w szczególny sposób, choćby nawet przez składane ofiary. Ale jest też ktoś, kto miłości nie okazuje, a wręcz zasmuca Annę w tym celu, aby się trapiła. To jej rywalka, czyli druga żona Elkany – Peninna.
I tak działo się przez wiele lat. Można sobie wyobrazić taki horror w domu. Przez wiele lat jedynym celem rozmów, spotkań Peninny z Anną jest chęć dokuczenia jej, pognębienia, wyśmiania.
Wytłumaczenie bezpłodności w tamtych czasach było jednoznaczne: jest to kara Boża.
Ile razy szła do świątyni Pana, dokuczała jej w ten sposób. Dodatkowo rysuje nam to złożoność problemu. W drodze do kościoła Anna jest atakowana. Anna więc płakała i nie jadła.
Strapiony mąż, który towarzyszy Annie, zwraca się do niej: "Anno, czemu płaczesz? Dlaczego nie jesz? Czemu się smuci twoje serce? Czyż ja nie znaczę dla ciebie więcej niż dziesięciu synów?"
Ta historia nie jest oderwana od naszych realiów. Jakie dziś moglibyśmy znaleźć odnośniki do naszych sytuacji? – Naszego serca dotykają przykrości i doświadczenia zupełnie dla nas niezrozumiałe. Są to wydarzenia, na które osobiście nie mieliśmy żadnego wpływu. Jak można mieć wpływ na własną wrodzoną bezpłodność? Co innego, kiedy człowiek na skutek różnych okoliczności staje się bezpłodny. Natomiast jeżeli ktoś z łona matki – jak mówi powiedzenie – taki się rodzi, to rzeczywiście nie ma na to wpływu.
Takie sytuacje towarzyszą nam niejednokrotnie. Są to różne zranienia, momenty odkrywania własnej bezradności związanej z jakąś dziedziczną chorobą. Mnóstwo jest takich okazji. Ciężko tu o jakieś pocieszenie, trudno jest dostrzegać radość życia. Ale jest też prawidłowość, że nawet kiedy dotyka człowieka taka bezradność, nieszczęście, to Pan Bóg zawsze w jakiś sposób chce załatać dziury. To znaczy, pragnie przyjść z pomocą z drugiej strony, chce dotrzeć do serca, wzbudzić w nim zaufanie, że skoro On jest Bogiem, to niech tak zostanie. On jest Bogiem i wie, co się z tym wiąże.
Z jednej strony ktoś nam dokucza, ale z drugiej ktoś okazuje miłość. W naszych domach niejednokrotnie tak jest. Z jedną osobą trudniej nam się dogadać, za to z drugą ta więź jest jakaś głębsza. Nawet jeśli tak nie jest w obrębie własnej rodziny, to zawsze się to może zdarzyć w szerszym gronie.
Pamiętam świadectwo małżeństwa utrwalone na płycie pomocy do katechizacji w związku z dekalogiem. Mąż mówił o swojej zdrowej rodzinie, o tym, że nauczył się w niej prawdziwych więzów. Natomiast żona absolutnie nic nie mówiła o mamie i ojcu, odwoływała się natomiast do przykładu cioci, która była dla niej ogromnym autorytetem. Przesiadywała u niej do późna w nocy, uczyła się miłości, bo tak Pan Bóg łata dziury.
Jeżeli w przeszłości przeżywaliśmy w domu sytuacje trudne, przeklęte, zranienia, Pan Bóg zawsze łata dziury. Pozostaje tylko kwestia dostrzeżenia tego. Nieraz trwa to latami, jak w przypadku Anny, która płakała i nie jadał. Człowiekowi odechciewa się jeść, odechciewa się wszystkiego.
Druga istotna prawda, wynikająca z tego słowa, mówi o tym, że przykrości, trudy, czemuś służą – czemuś, co w stu procentach znane jest tylko Panu Bogu. Tutaj jest moment spotkania z Nim. Jest to bardzo trudne zaproszenie do ufności. Pan Bóg wie, czemu służy taka, a nie inna okoliczność. Pan Bóg wie, czemu służy ta bezpłodność, zranienie. Z pewnością On, jako mądry w swojej miłości Ojciec, będzie robił wszystko – i robi wszystko – żeby z przykrości, słabości, zranienia, bezpłodności, wyprowadzić większe dobro. Jeżeli Pan Bóg dopuszcza jakieś zło – jak mówił św. Augustyn – to tylko takie, żeby się nam większe nie przytrafiło.
Tak mówi słowo. Bardzo mocno prowokuje nas tym do wiary, a przede wszystkim do refleksji w świetle wiary, przyjrzenia się trudom, zranieniom, swojej bezpłodności, całkowitej wewnętrznej niedyspozycyjności do życia, brakowi inspiracji, zaniżonemu poczuciu własnej wartości. Trzeba przyjrzeć się temu w świetle wiary. Skoro taka sytuacja została dopuszczona, skoro ją przeżywamy i rzeczywiście odbiera nam ona chęć do życia, musi być w tym jakiś sens i cel. Ale takie spojrzenie daje tylko wiara.
Droga siostro, drogi bracie, podejmij refleksję. Co jest twoją bezpłodnością, co cię ubezwłasnowolnia, co sprawia, że ciężko ci żyć, że się trapisz, smucisz?
Co jest tym smutkiem, strapieniem teraz, dziś?
Przez co zostało do ciebie wysłane tak trudne zaproszenie?
Przez jakie wydarzenia Pan Bóg chce w tobie i przez ciebie okazać jakieś większe dobro?
W jakim świetle stawiasz ten problem?
Jak o nim mówisz? W jaki sposób odnosisz się do tej sytuacji?
Pan Bóg zaprasza cię, żebyś spojrzał na to oczami wiary i zaufał Mu, że On wie, co jest dalej i co z tego wyniknie.
Psalmista zachęca, żeby złożyć Bogu ofiarę pochwalną, żeby z tego, co mam, co przeżywam, a nawet z tego, czego nie mam, czego nie doświadczam – z jakiegoś przekleństwa, bezpłodności – złożyć ofiarę. Tak też możemy to interpretować. To też swego rodzaju zachęta. Złóż Bogu ofiarę pochwalną. Chwal Boga, bo On wie, jakie dobro ma z tego wyjść, chociaż my Go nie widzimy.
Ilekroć zabieramy się do oceny słabości na własny rachunek, tylekroć się gubimy. Ilekroć wchodzimy w dialog z naszymi ocenami zranień, powracających przykrości, trudnej sytuacji w domu, tylekroć zaplączemy się, zagubimy. Tu potrzebna jest ofiara pochwalna, składana z tego, co przeżywamy: Dziękuję Ci, Boże, nie tyle za to, że tego nie rozumiem – choć to też może być intencja modlitwy – ile za to, że Ty rozumiesz i wiesz, co z tym zrobić.
Czym się Panu odpłacę za wszystko, co mi wyświadczył? Podniosę kielich zbawienia i wezwę imienia Pana.
Odwołam się do przymierza, jakie Bóg zawarł ze mną. On zaprasza do wiary w Jego wierność, w to, że On wie, co się dzieje i w jaki sposób ma mnie wyprowadzać.
Wypełnię me śluby dla Pana – w tej kondycji, w jakiej jestem – przed całym Jego ludem – w tych okolicznościach, warunkach, miejscach pracy, szkoły, w których się znajduję. Tobie złożę ofiarę pochwalną i wezwę imienia Pana. To znaczy, wszystko, co się dzieje, będę odnosił do Niego.
Wypełnię me śluby dla Pana przed całym Jego ludem. W dziedzińcach Pańskiego domu, pośrodku ciebie, Jeruzalem.
Wypełnię me ślubu dla Pana. Złożę ofiarę pochwalną... Do tego przynagla nas Pan.
Chrystus zaprasza nas do wiary w to, że czas się wypełnia i wszystko, co się dzieje, przebiega pod czujnym okiem Bożej Opatrzności. Bliskie jest królestwo Boże. To znaczy, jesteśmy w najściślej pojętym, mądrym oddziaływaniu miłości Boga.
Jezus chce, byśmy podjęli trud nawracania się i wiary w Ewangelię, w Dobrą Nowinę, czyli nie w kogo innego, jak w Niego, bo Dobra Nowina to osoba, czyny, słowa, zachowania Jezusa Chrystusa.
Do tego zachęca nas Chrystus i jednocześnie ma ogromną wiedzę na temat naszego podejścia do Jego nawoływania. Wie, że sprawi nam to trudność. Wie, że będziemy potrzebowali czasu. Wie, że nie wszystko da się zrobić w jednej chwili, że to nie jest kwestia zachwytu, powiedzenia Mu: Tak, Panie, oczywiście, moją bezpłodność, moje zranienia Ty rozwiążesz...
Nie chodzi o głupi zachwyt czy naiwną wiarę. Chodzi o rozłożenie tego w czasie, który się wypełnia bliskością działania Boga. Bo Bóg teraz pracuje już nad twoim zranieniem, problemami, trudnościami, twoją bezpłodnością.
Prośmy o zwrócenie na to uwagi, o wiarę, że On pracuje. Prośmy o oderwanie myśli od tego, co nam się wydaje, i skierowanie ich na to, co daje nam Bóg. To wymaga czasu, tak jak będzie wymagało czasu głoszenie słowa Bożego aż do ostatniego dnia, do powtórnego przyjścia Pana.
Jezus zaczyna głoszenie Ewangelii, wskazywanie na bliskość Boga, od powołania dwóch braci.
Przechodząc brzegiem Jeziora Galilejskiego ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. Jezus rzekł do niech: "Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi". I natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim.
Jest to pierwszy owoc wypełniania się słów i odpowiedzi przez nawrócenie, przez zostawienie wszystkiego, co po ludzku chciałoby się rozwiązać. Jedyne, co człowiek może zrobić, to tylko plątanie, a nie rozwiązywanie, jeżeli do tego, co przeżywa jako trudność, podchodzi sam.
To bardzo ważne i warto na to zwrócić uwagę. Jezus mówi: Pójdźcie za mną, to znaczy, bądźcie mobilni. Mówi to do nas dzisiaj, bo dzisiaj też trzeba iść za Nim – Nie przyzwyczajajcie się do tego. Ja wszystko sprawię. To nie jest kwestia jakiegoś magicznego zabiegu. Zobaczymy, że rzeczywiście Jezus zacznie dokonywać tego ze swoimi uczniami stopniowo. Stopniowo będzie ich czynił rybakami ludzi, którzy będą Go głosić i przez to prowadzić ku Niemu innych. Obiecuje, że to sprawi.
Natomiast Jego apostołowie zrobią Mu niejedną przykrość: brakiem wiary, brakiem cierpliwości do siebie i do Niego.
Drugą parą powołanych są Jakub, syn Zebedeusza, i brat jego, Jan, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni zostawili ojca swego Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi i poszli za Nim.
To wołanie ze strony Jezusa – jeszcze raz powtórzmy – nie jest tylko i wyłącznie faktem historycznym. To dzieje się non stop. Chrystus wciąż powołuje nas do pójścia za Nim – w myślach, w uczynkach, w zachowaniach. Wzywa, żebyśmy nie ulegali stagnacji, żebyśmy wręcz wymiotowali własną, zatruwającą nas filozofią, a pozwalali się napełniać Dobrym Słowem, Jego pokarmem, który daje, kiedy w mocy Ducha Świętego głosi Ewangelię także do nas.
Na uwagę zasługuje też to, że uczniowie są rybakami, czyli podejmują się niebezpiecznego zawodu. Wypływają w morze, na jezioro, są zdani na żywioły nie do okiełznania. Rybak nie ma wyrysowanej autostrady, tylko naokoło widzi tę samą wodę. Ciągle musi się przebijać, ciągle szukać.
Jezus do takiej postawy wzywa. Tylko mobilność – nie stagnacja – gwarantuje rozpoznanie Go w drodze i doświadczanie Jego mocy.
Wezwanie do mobilności, do kroczenia za Jezusem, nie zakłada natychmiastowej zmiany serca. Jest to proces. Bardzo istotny jest moment zaproszenie, ale to nie jednorazówka. Bo zaproszenie dokonuje się zawsze. Ważne, aby iść. Jeżeli skupiamy się na tym, w czym siedzimy, na tym, że chcemy najpierw uporządkować swoją bezradność, poradzić sobie ze zranieniami, to przegramy. Nawet gdy jesteśmy obdarci przez życie – obdarci w swojej ufności – nawet jak wyglądamy, jakbyśmy chodzili w starych szmatach, mamy iść za Panem, bo On chce nas wystroić.
Podaj tutaj przykład użyty przez duet ewangelizatorów: Salvadora Gomeza i Josè Padro Floresa w książce Jak głosić Jezusa.
Król szedł raz w orszaku swych książąt i paziów ubranych z przepychem. Pewien biedak, który prosił o jałmużnę, zaczął wołać: „Królu, daj mi koszulę. Zobacz, jak wyglądam. Potrzebuję koszuli i butów”. Król nie zwrócił na niego uwagi, a on wołał coraz głośniej: „Nie bądź niesprawiedliwy! Daj mi ubranie! Dlaczego stroisz swoich dworzan, a mnie nic nie dasz?” – Ale król nie odpowiadał i szedł dalej ze swą świtą. Inny biedak, bosy i bez koszuli, widząc tak wspaniałą procesję, dołączył do pochodu, kontrastując swym strojem z haftami i koronkami. Pewien paź, przybliżył się do króla i powiedział mu: „Wasza wysokość, z tyłu idzie człowiek bez koszuli i bez butów i nie chce się odłączyć od orszaku”. Król odwrócił się i zobaczył człowieka, który z uśmiechem szedł między książętami. Wówczas rozkazał: „Więc załóżcie mu buty, jedwabną koszulę i nowy płaszcz”.
Autorzy komentują to w ten sposób: Jeśli zamiast krzyczeć do Boga, żeby ci pomógł i rozwiązał twe problemy, dołączysz do Jego orszaku i zdecydujesz się iść za Nim, zobaczysz, jak On to wszystko zmienia. Dołącz do Jezusa, a wszystko inne będzie ci dodane.
Od siebie dodam, żebyśmy chodząc za Jezusem, nie traktowali Go jako magika czy jednorazówkę. Pozwólmy Mu, aby czas się wypełniał – wypełniał się Jego strojeniem nas.
Rozważając dziś to słowo, z wdzięcznością kierujemy się ku Chrystusowi, aby wypowiedzieć nasze najbardziej ludzkie, modlitewne dziękuję za Jego bycie z nami, za wkroczenie w naszą codzienność, za nieustanne nawoływanie nas i za prośbę, abyśmy się nawracali i wierzyli w Ewangelię.
Droga siostro i drogi bracie, czas na wiarę. Znów bierzmy się za wiarę. Czas się nawracać w wierze w Ewangelię, czyli w Dobrą Nowinę.
Z Panem! –
ks. Leszek Starczewski