Tajemnica powołania
1 Sm 3, 1-10. 19-20; Ps 40; Mk 1, 29-39
Rzeczywistość zdobywania serca przez Pana, oparta na tajemnicy, to ogromne wyzwanie dla ludzkiego rozumu. Powołanie – tak się nazywa tajemniczy sposób oddziaływania Serca na serce – jest swoistym poszukiwaniem, walką, mierzeniem się. Ono nie jest łatwe. Nie da się go szybko rozpoznać. Wymaga od człowieka wysiłku, wielu prób, podejść. Tak jawi się to w przypadku młodego Samuela. Naznaczony szczególną mocą Ducha Jahwe, będzie miał także wyjątkowe zadanie: jako pierwszy namaści króla.
W prowadzeniu dziejów świata, pisanych historią miłości Serca Boga do serca człowieka, spotykamy wiele sytuacji zaskakujących, pełnych tajemnic, wymykających się racjonalnym osądom i wymagających od nas swoistej pokory – swoistej, bo mierzącej się z tajemnicą, z czymś, co nas przerasta, co kryje w sobie znacznie więcej, niż potrafimy pojąć.
Oto młody Samuel służy Panu pod okiem Helego. Jest to błogosławieństwo, które sam Pan wyprowadził z przykrości, z przekleństwa, w jakim znajdowała się bezpłodna Anna. To On uczynił błogosławieństwem młodego Samuela oddanego pod okiem Helego na służbę Panu.
Jest to czas, w którym – jak zauważa autor Pierwszej księgi Samuela – Pan rzadko się odzywa. Widzenia się są częste.
Sytuacja ta zmienia się w momencie snu.
Pewnego dnia Heli spał w zwykłym miejscu. Oczy jego zaczęły już słabnąć i nie mógł widzieć. A światło Boże jeszcze nie zagasło. Samuel zaś spał w przybytku Pana, gdzie znajdowała się Arka Przymierza. Wtedy Pan zawołał Samuela, a ten odpowiedział: «Oto jestem». Pobiegł do Helego mówiąc mu: «Oto jestem: przecież mnie wołałeś». Heli odrzekł: «Nie wołałem cię, wróć i połóż się spać». Położył się zatem spać. Lecz Pan powtórzył wołanie: «Samuelu!» Wstał Samuel i pobiegł do Helego mówiąc: «Oto jestem: przecież mnie wołałeś». Odrzekł mu: «Nie wołałem cię, synu. Wróć i połóż się spać». Samuel bowiem jeszcze nie znał Pana, a słowo Pana nie było mu jeszcze objawione. I znów Pan powtórzył po raz trzeci swe wołanie: «Samuelu!» Wstał więc i poszedł do Helego, mówiąc: «Oto jestem: przecież mnie wołałeś». Heli spostrzegł się, że to Pan woła chłopca. Rzekł więc Heli do Samuela: «Idź spać. Gdyby jednak kto cię wołał, odpowiedz: "Mów, Panie, bo sługa Twój słucha"». Odszedł Samuel i położył się spać na swoim miejscu. Przybył Pan i stanąwszy zawołał jak poprzednim razem: «Samuelu, Samuelu!» Samuel odpowiedział: «Mów, bo sługa Twój słucha».
Dzięki tekstom natchnionym Świętym Duchem jesteśmy wprowadzeni w tajemniczy dialog. Zostaliśmy zaproszeni do aktywnego uczestniczenia w nim, byśmy mogli przyjrzeć się sposobom, jakie wybiera Pan, aby zdobyć serce młodego człowieka – młodego Samuela, przez którego chciałby kierować do ludu swoje pouczenia.
Rzeczywistość zdobywania serca przez Pana, oparta na tajemnicy, to ogromne wyzwanie dla ludzkiego rozumu. Powołanie – tak się nazywa tajemniczy sposób oddziaływania Serca na serce – jest swoistym poszukiwaniem, walką, mierzeniem się. Ono nie jest łatwe. Nie da się go szybko rozpoznać. Wymaga od człowieka wysiłku, wielu prób, podejść.
Tak jawi się to w przypadku młodego Samuela. Naznaczony szczególną mocą Ducha Jahwe, będzie miał także wyjątkowe zadanie: jako pierwszy namaści króla.
Słowo Boże celowo wprowadza nas w tę sytuację, aby po raz kolejny przypomnieć nam, że metody oddziaływania i przychodzenia Pana, sposoby powoływania nas, są tajemnicze i wymagają ogromnej pokory i czujności, bo Pan Bóg lubi zaskakiwać.
W pierwszej kolejności powołanie, ukazane na przykładzie Samuela, odnosimy zwykle do proroków, kapłanów, wielkich bohaterów Izraela czy też ludu Nowego Przymierza. Dobrze, że mamy takie pierwsze skojarzenie. Ale ono nie powinno być jedyne, ponieważ Pan Bóg ze swoją tajemnicą i oddziaływaniem na serce człowieka ciągle zaskakuje, wciąż przychodzi. W tej chwili także chciałby poprosić nas o stworzenie klimatu, w którym mógłby z tą tajemnicą do nas przybyć – klimatu oczekiwania, wiary i nasłuchiwania w różnych wydarzeniach tego, co do nas mówi, kieruje.
To czytanie szczególnie zapada mi w pamięć, bo przypomina mi czasy szkoły średniej, a dokładniej jeden z moich pierwszych wyjazdów jako opiekuna ministrantów i pieśń, w którą gorliwie się wsłuchiwałem. W jej treść wszedłem bardzo głęboko. Pamiętam jej słowa: Nigdy tamta noc nie skończy się, nigdy światło tamtej nocy nie zagaśnie. Nie poznałem Ciebie, Panie, gdy zbudziłeś mnie wołaniem. - „W usta twe dam moje słowa i przeze Mnie nieraz będziesz płakał w męce, lecz mój Duch cię poprowadzi, Ja Go wkładam w twoje ręce.”
To pieśń mocno wpisała się w moją pamięć i przyznam się, że nierzadko towarzyszy mi w sercu. W świadomości mam szczególnie fragment: „W usta twe dam moje słowa i przeze Mnie nieraz będziesz płakał w męce, lecz mój Duch cię poprowadzi, Ja Go wkładam w twoje ręce.”
Ta piosenka doskonale ilustruje inną cechę powołania, a mianowicie wyposażenie w to wszystko, co potrzebne, aby Boże wezwanie zostało zrealizowane.
Potrzebny jest z pewnością młodzieńczy zapał Samuela. Michael Quoist zauważył kiedyś, że bez tego młodzieńczego zapału, bez specyficznej fantazji serca człowieka w tych latach, trudniej byłoby to serce zdobyć.
Potrzebna jest taka właśnie struktura. Potrzebne jest to, co dzieje się w umyśle, w pragnieniach młodego człowieka, bo Pan Bóg ma w sobie wieczną młodość. On potrzebuje serc otwartych na wieczną młodość. Ale warto także zauważyć, że powołanie, kroczenie za Panem, głoszenie słowa Bożego, to nie jakaś fantazja, sielanka, sympatyczny obrazek oddziałujący na uczucia: młody chłopiec stoi przy ołtarzu, ktoś pełen entuzjazmu jest wzywany, ale rzeczywistość zrobi z nim swoje...
Pan Bóg potrzebuje młodzieńczego zapału i chciałby tej młodzieńczej fantazji użyć do objawienie samego Siebie. Przez taką formę Pan Bóg objawia znacznie głębszą treść: wieczną młodość w niebie, do której nas prowadzi. Rzeczywistość bywa brutalna i jest brutalna, o czym należy pamiętać, ale nie oznacza to, że Pan Bóg oszukuje – że nas rozkocha i zostawi.
Ktoś mi ostatnio uświadamiał, że w zestawieniu powołania małżeńskiego i kapłańskiego występuje specyficzna wspólna rzeczywistość: tak jak narzeczeństwo, czas zalotów w przypadku przyszłych małżonków, jest etapem jakiegoś przedszkola, tak samo życie w seminarium czy życie zakonne osób powołanych, konsekrowanych, jest także takim „przedszkolem”. Później wchodzi się w twardą rzeczywistość.
Niemniej jednak ten etap przedszkola – gdybyśmy chcieli przyjąć takie porównanie – etap snu Samuela w przybytku Pana u Helego, też jest potrzebny.
Drogie siostry i drodzy bracia, ilekroć Pan Bóg powołuje nas do jakichś zadań – a robi to w tej chwili: daje nam życie, daje konkretne zadanie zgłębiania Jego słowa, wchodzenia z Nim w codzienność – tylekroć zatrzymując się i rozważając to, czego od nas oczekuje, mamy wrażenie, że w warunkach rekolekcji, spotkania modlitewnego, moglibyśmy się modlić, moglibyśmy zgłębiać słowo, ale ta rzeczywistość... Ojej!
Tymczasem jedno bez drugiego nie będzie funkcjonować. Rzeczywistość potrzebuje chwil zatrzymania się, refleksji, a chwile refleksji potrzebują rzeczywistości – one służą rzeczywistości.
Nie bójmy się w to wierzyć. Nie bójmy się prosić Pana, żeby ocalił nas od takiego wewnętrznego rozbicia, że rozważanie słowa, rekolekcje, mówienie o powołaniu to jedno, a życie to drugie... Nie, jedno drugiemu służy. W Chrystusie stanowi to jedno. On wpisuje się i w modlitwę, i w rzeczywistość. On łączy jedno z drugim. I w nas chce to łączyć.
Przez jaką tajemniczą sytuację, przez jaki splot wydarzeń, tekstów, słów, w ostatnim czasie Pan Bóg szukał głębszego sposobu dotarcia do twojego serca?
Przez co chce cię pobudzić do głębszej refleksji, do odnalezienia Go w sobie?
Jakim Helim, jakim człowiekiem, jakim wydarzeniem, jaką okolicznością posłużył się Pan Bóg, zapraszając cię do głębszego dialogu z Nim, powołując cię dalej na następny etap twoich zadań, twojego życia?
Samuel dorastał, a Pan był z nim – zapewnia nas słowo. Nie pozwolił upaść żadnemu jego słowu na ziemię. Wszyscy Izraelici od Dan aż do Beer-Szeby poznali, że Samuel stał się rzeczywiście prorokiem Pana.
Moc błogosławieństwa wyprowadzonego przez Boga z przekleństwa czy moc radości, którą Pan wyprowadza ze smutku, jest niebywała. Ten, kto dochowuje Mu ufności – jak uczyniła to Anna – jest zaskoczony obfitością błogosławieństw, jakie zsyła Bóg – konkretnych, bardzo jednoznacznie ukazujących Pana.
Dzisiejsze czytanie zaprasza nas do prośby o wiarę, do czujności serca, żeby płomień wiary, Boże światło nie zagasło, żebyśmy wołali natchnionymi tekstami do swojego serca, które spragnione tych słów, chce wydać plon wiary, chce być mocniejsze wiarą.
Głoszenie słowa w naszym konkretnym codziennym życiu wcale nie jest tak skomplikowane i nie chodzi o jakieś nawoływanie czy też wychodzenie do ludzi z przemówieniami. Najważniejsze jest zachowanie, konkretne spojrzenia, rozmowy, spotkania, traktowanie drugiego człowieka, ukazywanie mu pełnego szacunku, z jakim zawraca się do niego Bóg.
Psalmista mówi: Z nadzieją czekałem na Pana, a On się pochylił nade mną i wysłuchał mego wołania. Szczęśliwy człowiek, który nadzieję pokłada w Panu, a nie naśladuje pysznych i skłonnych do kłamstwa.
Nadzieja w oczekiwaniu na Jego odpowiedź w strapieniu, nadzieja, która zawsze kończy się spotkaniem z Panem, która zawieść nie może, jest podstawą głoszenia słowa. Taką nadzieję – przy całym dramatyzmie sytuacji – zachowała matka Samuela, Anna. Taka nadzieja to fantastyczne świadectwo, cudowny sposób głoszenia Bożego słowa.
Psalmista mówi jeszcze, że w głoszeniu słowa nie są ważne krwawe ofiary, konkretne podarunki, ale otwarte uszy, zasłuchanie w to, co Pan do nas kieruje w słowie oraz gotowość pełnienia Jego woli: Przychodzę, Boże, pełnić Twoją wolę.
Radością jest dla mnie pełnić Twoją wolę, mój Boże, a Twoje prawo mieszka w moim sercu. Odczytuję Twoją wolę w moim sercu. Dajesz mi uszy, bym słuchał. Dajesz mi oczy serca, bym widział.
Zasłuchanie w Boże słowo i patrzenie na drugiego człowieka oczami serca, jest fantastycznym głoszeniem słowa, pełnieniem woli Pana.
Zdaję sobie sprawę, że wielu osobom określenie wola Boża jednoznacznie kojarzy się z jakimś utrapieniem, uciskiem, prześladowaniem czy też kaprysem przełożonego. Niektórzy na samo sformułowanie wola Boża mają ciarki na ciele, bo myślą, co nowego, drastycznego się pojawi. Tymczasem wolą Bożą jest to, abyśmy mieli życie wieczne i abyśmy mieli je w obfitości. Taka jest wola Ojca Niebieskiego. Taką wolę objawia Jezus, który mówi: Ojciec was miłuje. Celem głoszenia słowa jest to, abyście mieli życie i mieli je w obfitości, abyście tak, jak Ja żyję w Ojcu, i wy w Nim żyli. Moje owce słuchają mojego głosu – słuchają, co jest wolą Bożą – Ja znam je, a one idą za Mną.
Prawdą jest, że czasem w woli Bożej odnajdujemy się wtedy, kiedy doświadczamy jakiegoś utrapienia, ale zachowujemy w nim nadzieję i czekamy na Pana, który się pochyli, wysłucha i wyprowadzi.
Wola Boża to również radość z pełnienia tego, co Pan Bóg wpisał w nasze serce swoim słowem.
Głosiłem Twą sprawiedliwość w wielkim zgromadzeniu i nie powściągałem warg moich, o czym Ty wiesz, Panie.
Nie sposób nie zapytać o ostatnio złożone świadectwo wiary, o ostatnio wypełnioną wolę Bożą względem nas.
Przez co swoim zachowaniem, spojrzeniem, zainteresowaniem, milczeniem, objawiłem komuś Boga? Przez co miał okazję wyczytać z moich zachowań wolę Boga, czyli to, żebyśmy mieli życie i mieli je w obfitości?
Prośmy, aby spotkanie z Panem zawsze owocowało złożeniem konkretnego świadectwa – bardzo mądrego, wpisanego w realia, dalekiego od taniego pocieszenia, od bezużytecznych prawd, ale mocno zakorzenionego w nas, aby działo się z nami to, co dzieje się z Jezusem. On nie używając słów, dotykiem, spojrzeniem, podnosi z gorączki teściową Piotra. To znaczy, żyjąc słowem, ukazuje Jego moc.
Prośmy, abyśmy i my naśladowali Jezusa poprzez ukazywanie Go swoim zachowaniem.
Głównym zadaniem powoływanego jest ukazywanie Pana, który go powołał. To ukazywanie dokonuje się przede wszystkim przez słowa potwierdzane w czynach. Ilekroć Jahwe powoływał proroków, tylekroć wkładał w ich usta słowo, kierował do nich żądanie: Mów, cokolwiek ci powiem, co ci rozkażę. Dla osoby wezwanej stanowiło to priorytet.
Głoszenie słów Pana jest uprzywilejowanym zadaniem powołanych. Bez głoszenia słowa, które daje Pan, nie dokona się nic znaczącego, bo słowo rodzi wiarę, ma moc stwórczą, ożywiającą, leczniczą.
Właśnie tak swoją misję pojmuje Jezus. Poprzez to, co robi, jak się zachowuje i gdzie się pojawia, objawia Jahwe nauczającego, uzdrawiającego słowem, obecną w nim mocą.
Po wyjściu z synagogi Jezus przyszedł z Jakubem i Janem do domu Szymona i Andrzeja. Teściowa zaś Szymona leżała w gorączce. Zaraz powiedzieli Mu o niej. On podszedł do niej i podniósł ją ująwszy za rękę. Gorączka ją opuściła i usługiwała im.
Na uwagę zasługują trzy sprawy.
Po pierwsze, Jezus jest obecny w domu tych, których wezwał. Przebywa w spotykających ich okolicznościach. W tym wypadku – jest z nimi w sytuacji gorączki teściowej Szymona. Wchodzi w tę rzeczywistość. Jest nią zainteresowany. Dowiaduje się od nich o cierpieniu kobiety. Zaraz powiedzieli Mu o niej.
Jezus chce słuchać. Jest niezwykle wnikliwym odbiorcą modlitw, próśb zanoszonych szczególnie za chorych. To bardzo ważne przynaglenie dla nas, abyśmy mówili Jezusowi o osobach potrzebujących pomocy, aby to było dla nas ważniejsze niż mówienie o sobie. Ilekroć zajmujemy się z troską, z miłością, innymi osobami, tylekroć pomagamy sobie.
Zaraz powiedzieli Mu o niej.
Po drugie, pojawia się tu słowo zaraz. Na pewno istotne jest to, kiedy informujemy i przekazujemy Panu Bogu prośby, które ktoś nam poleca.
Niejednokrotnie odwoływałem się do przykładu, że gdy jesteśmy świadkami jakiegoś wypadku na drodze, nie jest bez znaczenia, w którym momencie zadzwonimy po fachową pomoc i nie jest bez znaczenia, czy podejmiemy to, co potrafimy w danej chwili zrobić. To jasne, że trzeba wezwać pogotowie, pomoc, w czwartej, piątej czy szóstej kolejności... Niech pogotowie przyjedzie, ale na uratowanie życia może być już za późno.
Oczywiście inaczej się to przekłada na relacje z Panem, ale z tych słów wynika przynaglenie nas do modlitewnej troski o innych, szczególnie o cierpiących.
Komu z mojej strony tej troski potrzeba?
Nie bez znaczenia są kierowane do nas prośby o modlitwę. Ilekroć ktoś nas prosi, byśmy modlili się za niego, tylekroć mamy okazję zaraz powiedzieć Chrystusowi o tej sprawie. Przypomnijmy, że jest to zadanie troski o człowieka, któremu w tym momencie nie możemy pomóc inaczej, jak poprzez słowo modlitwy. Jest to bardzo ważna pomoc, o czym dowiemy się z pewnością w odpowiednim czasie.
Nie wolno nam jednak zapomnieć, że modlitwa nie może być umywaniem rąk od fizycznej formy pomocy, jaką jest obecność – oczywiście tam, gdzie to możliwe. Nie zapomnijmy, że do Chrystusa przynoszono chorych w modlitwach, ale także przynoszono ich fizycznie. Mało tego, Chrystus był przynoszony modlitewnie z pomocą do chorych, bądź też przychodził fizycznie, tak jak widzimy to dzisiaj w domu Szymona.
Nieraz ból przepełnia serce człowieka, bo nie może być obecny fizycznie, a chciałby pomóc. Ostatnio ktoś przysłał sms'a z takim wyrzutem: Czasami najlepszą modlitwą jest czyjaś obecność. Bardzo mi jej wczoraj brakowało. Kiedyś księdzu o tym opowiem. Teraz jeszcze nie umiem. Wiem tylko, że muszę walczyć z całym pogmatwanym faryzeizmem i potrzebuję dużo siły.
On podszedł do niej i podniósł ją ująwszy za rękę. Chrystus nie używa tu żadnych słów, bo On żyje słowem. Przez dotyk, podniesienie, ta moc z Niego wychodzi. Gorączka ją opuściła i usługiwała im.
Po trzecie, ważną rzeczą jest, aby zauważyć to, co akcentuje znakomity komentator Bożego słowa, Silvano Fausti: Chrystus tam uzdrawia, gdzie służy to przywróceniu zdolności do kochania, do troski i służenia innym ludziom.
Ilekroć zwracamy się do Pana Boga o pomoc, o konkretne uzdrowienie, powinniśmy mieć tę świadomość, że Pan Bóg interweniuje tam, gdzie można przywrócić naszą zdolność do miłowania i służenia komuś drugiemu. Wiele naszych próśb to nic innego jak chęć zaspokojenia egoistycznych zachcianek. Gdyby Pan Bóg spełnił niektóre z nich, mogłoby się okazać, że obróciłyby się przeciwko nam. To znaczy, możliwe, że wpadlibyśmy w pychę, w egoizm. Ale nie nam oceniać, które to są prośby. Nie bawmy się w specjalistów, tylko z pokorą mówmy Panu o tych sprawach, które przeżywamy.
Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u drzwi.
Ewangelista Marek zauważa, że uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ wiedziały, kim On jest.
Chrystus przynosi pomoc, nie pozwala natomiast na rozgłaszanie prawdy, kim On jest, bo lud nie jest jeszcze gotowy na przyjęcie jej. Zrobiłby z niej zły użytek. Wykorzystałby wiedzę o tym, że Chrystus jest Mesjaszem, tylko do doraźnych celów. Chrystus nie stawia tej części swojej misji w centrum. Uczy nas przez to, żebyśmy nie traktowali Go jedynie jako uzdrowiciela czy Kogoś, kto załatwi nam doraźne sprawy: jakiś egzamin, chwilowy stres czy inne tego typu zjawiska. Patrzy na nas w perspektywie nieba i pomaga o tyle, o ile służy nam to do odważniejszego stawiania kroków w stronę nieba.
Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił.
W tym fragmencie zawarta jest niezmiernie ważna prawda. Nad ranem bądź późną nocą Jezus podejmuje dialog z Ojcem. To znaczy, gospodaruje czasem, modli się, kiedy jest to możliwe, ale robi to systematycznie, aby trwać ciągle w mocy Ducha Świętego w zjednoczeniu ze swoim Ojcem.
Zacytuję jeszcze raz wspomnianego przed chwilką komentatora Silvano Faustiego: Opisywany moment modlitwy stanowi szczególne zjednoczenie z Ojcem i Duchem Świętym, otrzymane i przeżyte w czasie chrztu, oznacza ponowne odzyskanie mocy, aby kontynuować walkę z pokusami diabelskimi. To nie przypadek, że Jezus ponownie szuka pustyni, jak w czasie pierwszego kuszenia, a czyni to zaraz po walce z wielką ilością demonów, które Go rozpoznają i ogłaszają. Wielomówności demonów Jezus przeciwstawia jako antidotum samotny dialog na „Ty” z Ojcem. W ten sposób odzyskuje sens swej misji oraz moc do jej zrealizowania.
Tej prawdy nie przeskoczymy. Bez powrotów do systematycznych dialogów z Bogiem nie mamy szans wobec tego, co przygotowuje kolejny dzień, kolejny wieczór, kolejna noc, kolejny czas. Potrzebujemy wsparcia, odzyskiwania sił.
Przez rozważane słowo te siły oczywiście do nas przychodzą. Przychodzą także przez modlitwę, a w sposób szczególny przez przeżywanie Eucharystii, bo Eucharystia, jak wiemy, jest szczytem i źródłem.
Modlitwę Jezusa przerywa Szymon, który pośpieszył za Nim z towarzyszami, a gdy Go znaleźli, powiedzieli Mu: «Wszyscy Cię szukają».
Odpowiedź Jezusa jest bardzo zastanawiająca: «Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem«. I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając złe duchy.
Jezus stwierdza, że w tym miejscu, gdzie się pojawił, wystarczy. Trzeba iść dalej. Po co? – Żeby nauczać, bo po to wyszedł od Ojca. Chodzi i naucza.
Drogie siostry i drodzy bracia, jakiekolwiek są nasze nastawienia do zachęt, aby sięgać do Bożego słowa, to warto zwrócić uwagę na fragment dzisiejszej Ewangelii. Nauczanie Jezusa, chodzenie po całej Galilei, dokonuje się również przez Internet, dokonuje się teraz. Jesteśmy w uprzywilejowanej sytuacji, bo słyszymy słowo Boga, mamy Dobre Słowo skierowane do nas przez Pana. On zapewnia nas, że wierność słowu, to odzyskiwanie mocy do życia, nabieranie sensu, kształtu w oczach Bożych, we własnych oczach. To troska o drugiego człowieka, służenie mu.
Na ile jestem wdzięczny za dar słowa, które kieruje do mnie Pan Bóg?
Na ile traktuję siebie jako osobę uprzywilejowaną?
Na ile zabiegam o to, by mówić Chrystusowi o innych ludziach i przez to im służyć?
Na ile dostrzegam, że Chrystus przychodzi do mnie osobiście, żebym i ja mógł osobiście iść z Nim do osób, z którymi żyję na co dzień?
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski