Pozory pobożności
1 Sm 4, 1-11; Ps 44; Mk 1, 40-45
Nie wystarczy powoływanie się na moc Boga. Nie wystarczy nawet przyjmowanie sakramentów, jeżeli braknie wiary. Wyniesienie Arki na pole bitwy można śmiało porównać to przyjęcia Komunii Świętej i podjęcia konkretnych zadań, obowiązków, trudów. Jeżeli odbywa się to w szczerej gotowości serca do współpracy z Panem, jeżeli łączy się z uznaniem swojej niemocy i wielkości Boga, to jak najbardziej należy w tym trwać. Ale jeśli jest to wyłącznie jakiś obrzęd absolutnie nie mający przełożenia na konkrety życia, postrzegany wyłącznie jako magiczny zabieg, który ma mnie chronić, pomóc mi – przeżegnaj się, pomódl się, idź do kościoła, wyspowiadaj się... – jeśli nie przenosi się go na konkrety życia, nie zadziała. Tak jak nie zadziałał w przypadku Izraela.
Pozory pobożności bardzo skutecznie pozbawiają człowieka Bożej pomocy.
Dziś słowo Boże przedstawia tę prawdę w dość ponurym wydarzeniu z historii Izraela, mającym miejsce po bitwie z Filistynami.
Zagrożenie ze strony Filistynów – ludu stojącego na bardzo wysokim poziomie rozwoju techniki wojennej – jest na tyle znaczne, że Izraelici wyruszają do walki z wrogiem. Rozbijają obóz, szykują się do bitwy i w czasie jej trwania zostają pokonani przez Filistynów. Autor natchniony podkreśla: Poległo na pobojowisku, na równinie, około czterech tysięcy ludzi.
Po powrocie ludzi do obozu starsi Izraela stawiali sobie pytanie: «Dlaczego Pan dotknął nas klęską z ręki Filistynów?
Jest to bardzo ważne pytanie i konieczna refleksja, której trzeba się poddać. Powinna ona głęboko przeorać świadomość i dokonać swoistej analizy dotychczasowego stylu życia, szczególnie relacji do Jahwe i przełożenia jej na konkrety życia ze swoimi bliźnimi. Relacja do Pana bez przełożenia na kontakty z ludźmi jest pusta. Nie da się jedynie wierzyć w Boga, a nie realizować wiary w codziennym życiu.
W dzisiejszym słowie Pan Bóg podejmuje jedną z prób podejścia do tych sytuacji naszej egzystencji, w których doświadczamy jakiejś klęski.
W życiu człowieka wiary klęska może służyć dwóm celom. Pierwszy to doznanie niemocy, poczucia bezradności i liczenia tylko na Pana. Drugi cel wiąże się z podjęciem konkretnej refleksji, dlaczego tak się stało, a nie z rozpamiętywaniem i pustym, próżnym, bezowocnym mówieniem: Dlaczego to zrobiłem? Jestem beznadziejny, ciągle mi się coś nie udaje... – Jest to bezsensowne. Człowiek wierzący absolutnie nie może wchodzić w takie myślenie, ale powinien poddawać się konkretnej analizie.
Izraelici podejmują refleksję. Kończy się ona wnioskiem: Sprowadźmy sobie tutaj Arkę Przymierza Pana z Szilo, żeby znajdując się wśród nas wyzwoliła nas z ręki naszych wrogów.
To dość powierzchowna refleksja. Wniosek jak zawsze ten sam: odwołajmy się do mocy Boga. Rzeczywiście, Arka Przymierza, czyli widoczny znak obecności Pana, znajduje się w Szilo pod opieką kapłanów – w tym momencie Helego i jego dwóch synów: Chofniego i Pinchasa. Była ona znakiem mocy Boga, Jego obecności Boga i pewności zwycięstwa.
Wiąże się z tym druga bardzo istotna prawda, powracająca do nas w słowie Bożym – moc Boga nie działa automatycznie: mogę sobie skorzystać z mocy Boga bądź z niej nie skorzystać, w zależności od mojego widzimisię, bez względu na styl życia, na to, jaka jest moja relacja z Panem...
Ostatecznie Izraelici przyprowadzają Arkę Przymierza z Szilo.
Lud posłał więc do Szilo i przywieziono stamtąd Arkę Przymierza Pana Zastępów, który zasiada na cherubach. Przy Arce Przymierza Bożego byli dwaj synowie Helego: Chofni i Pinchas. Gdy Arka Przymierza Pana dotarła do obozu, wszyscy Izraelici wołali w radosnym uniesieniu, że aż ziemia drżała.
Okrzyk Izraelitów wyraża pewność zwycięstwa. Mocno zatrwożył Filistynów, ale nie na tyle, żeby poddali się czy nie chcieli podjąć walkę.
Mówili Filistyni: «Ich Bóg przybył do obozu». Wołali: «Biada nam! Nigdy dawniej czegoś podobnego nie było. Biada nam! Kto nas wybawi z mocy tych potężnych bogów? Przecież to ci sami bogowie, którzy zesłali na Egipt przeróżne plagi na pustyni. Trzymajcie się dzielnie i bądźcie mężni, o Filistyni, żebyście się nie stali niewolnikami Hebrajczyków, podobnie jak oni byli waszymi niewolnikami. Bądźcie więc mężni i walczcie!». Filistyni stoczyli bitwę i zwyciężyli Izraelitów, tak że uciekł każdy do swego namiotu. Klęska ta była bardzo wielka. Zginęło bowiem trzydzieści tysięcy izraelskiej piechoty. Arka Boża została zabrana, a dwaj synowie Helego, Chofni i Pinchas, polegli.
Bardzo trudne doświadczenie spada na Izraela. Zaczyna się jakiś ponury okres w dziejach. Dlaczego tak się dzieje? – Musimy na chwilę wrócić do historii powołania młodego Samuela w przybytku w Szilo oraz do wydarzeń mających miejsce wcześniej.
Samuel, powołany przez Pana, otrzymuje od Niego bardzo mocne słowo, z którym musi się zmierzyć. Jest to słowo upomnienia dla Helego i jego kapłanów. Pan daje Helemu kolejne upomnienie w związku z jego synami: Chofnim i Pinchasem. Byli oni kapłanami. Sprawowali kult przy świątyni w Szilo, przy Arce. Jednak czynili to, będąc sercem daleko od Boga.
Przepisy bardzo szczegółowo regulowały pozycję kapłanów. Ich ród nie otrzymał w dziedzictwie jakiejś części ziemi, z której mógłby żyć, ale kapłani sprawowali kult przy świątyni i żyli z części ofiar składanych przez każdego z Izraelczyków przychodzących do świątyni.
Warto o tym wspomnieć, aby rozumieć pewne obrzędy i status kapłana w Nowym Testamencie. Warto też pamiętać, że kapłani sprawowali swoje powinności także w szabat i nie łamali przykazania. Dzisiaj często się słyszy, że ksiądz pracuje w niedzielę, a innym nakazuje, żeby tego nie czynili. Sam Chrystus do tego nawiązał: sprawujący kult nie łamią porządku szabatu.
Co takiego robili Chofni i Pinchas? – Brali z części ofiar składanych przez lud więcej, niż im się należało. Oprócz tego współżyli z kobietami znajdującymi się w pobliżu świątyni. Niewykluczone, że wchodzili przez to w pogański, kananejski zwyczaj obcowania z kobietami nazywanymi nierządnicami sakralnymi. Uprawiano nierząd sakralny, to znaczy podejmowano współżycie, oddając przez to kult bogini płodności Asztarte. Możliwe więc, że Chofni i Pinchas dopuszczali się nadużyć w związku z tym pogańskim zwyczajem. Mówi o tym Księga Samuela.
Młody Samuel otrzymuje słowo upomnienia skierowane do Helego, który nie skarcił swoich synów. Jego jednorazowe upomnienie pozostało bezowocne. Od całego ludu Heli słyszał, że takie rzeczy mają miejsce.
Samuel – jak zauważa księga we wcześniejszym fragmencie – mierzył się z tym słowem i bał się je przekazać swojemu mistrzowi, Helemu. Pan Bóg wybiera kogoś młodszego – chłopca – żeby objawić niezwykle mocne słowo.
Jednak Heli przycisnął niejako Samuela do muru mówiąc: „Co to za słowa, które Bóg wyrzekł do ciebie? Niczego przede mną nie ukrywaj! Niechaj ci Bóg to uczyni i tamto dorzuci, gdybyś ukrył coś przede mną ze słów, które do ciebie powiedział”. Samuel powiedział więc wszystkie te słowa i nic przed nim nie przemilczał. A Heli rzekł: „On jest Panem! Niech czyni, co uznaje za dobre”.
Istotnie, nadużycia, które nie ustawały, a wzmagały się, przyczyniły się do tego, że wynik walki był taki, a nie inny. Izrael poniósł klęskę.
Co przez to dziś sugeruje nam słowo Boże? – Moc Boga jest zawsze dostępna, ale korzystać z niej mogą dochowujący Mu wierności, stający przed Nim ze szczerym sercem, a nie ci, którzy uprawiają pozór pobożności, a wyrzekają się mocy – jak powie św. Paweł w Liście do Tymoteusza.
Jest to dla nas bardzo istotne zagadnienie i ważne pytanie o jakość naszych relacji z Panem oraz przełożenie ich na konkrety życia.
Zwróćmy uwagę, że dziś wiele osób „przy okazji” powołuje się na to, że wierzy w Boga. Ludzie potrafią nawet zorganizować wystawnie uroczystości chrztu, Komunii świętej czy ślubu, ale nie jest to wyraz radości z otrzymanych łask, a jedynie okazja do zabawy, pokazania się.
To nie wystarczy i przed tym ostrzega nas słowo Boże. Nie wystarczy powoływanie się na moc Boga. Nie wystarczy nawet przyjmowanie sakramentów, jeżeli braknie wiary. Wyniesienie Arki na pole bitwy można śmiało porównać to przyjęcia Komunii Świętej i podjęcia konkretnych zadań, obowiązków, trudów. Jeżeli odbywa się to w szczerej gotowości serca do współpracy z Panem, jeżeli łączy się z uznaniem swojej niemocy i wielkości Boga, to jak najbardziej należy w tym trwać. Ale jeśli jest to wyłącznie jakiś obrzęd absolutnie nie mający przełożenia na konkrety życia, postrzegany wyłącznie jako magiczny zabieg, który ma mnie chronić, pomóc mi – przeżegnaj się, pomódl się, idź do kościoła, wyspowiadaj się... – jeśli nie przenosi się go na konkrety życia, nie zadziała. Tak jak nie zadziałał w przypadku Izraela.
Pan dziś przez to słowo pyta nas o jakość naszej relacji z Nim i przełożenie jej na konkrety życia. Pyta oczywiście nie po to, żeby nas pognębić, ale żeby ciągle oczyszczać z tego wszystkiego, co stanowi naszą obrzędowość, pozór, powierzchowność. Chce nas oczyszczać z tego, co pozbawia nasze serce wierności Jego Sercu.
Słuchając tego słowa, pytajmy się o jakość naszych relacji z Panem.
Na ile pokornie korzystamy z mocy, której udziela nam Pan Bóg, ufni i poddani Jego działaniu, a na ile jest to tylko magiczny, interesowny zabieg, by się pokazać, by mieć święty spokój? – Panie Boże, przyjdę do Ciebie w niedzielę do kościoła, a Ty daj mi przez cały tydzień święty spokój... Przeczytam już to słowo – tak dla świętego spokoju i przyzwoitości... Będę uprawiał pozór. Raz na jakiś czas przeczytam słowo, żeby dać Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek.
Prośmy o to, żebyśmy potrafili trwać w wierności, żebyśmy chcieli poddać się oczyszczeniu i umieli wyciągać wnioski z klęsk często dopuszczanych przez Pana Boga, bo one ukazując nam naszą niewłaściwą postawę względem Niego.
Prośmy także za lud kapłański Nowego Testamentu, w skład którego wchodzą nie tylko biskupi, księża, diakoni posługujący nam sakramentalnie, ale także my, bo my również jesteśmy ludem kapłańskim, wezwanym do autentyczności postaw, ukazywania mocy Boga w konkretach życia, a nie tylko w deklaracjach, w kazaniach, w pouczeniach czy w sporach prowadzonych w imieniu Boga, w obronie Kościoła.
Prośmy Pana, abyśmy potrafili spoglądać w świetle słowa Bożego na spotykające nas klęski, żebyśmy nie interpretowali pochopnie doświadczeń, które przychodzi nam dziś przeżywać wraz z całym Kościołem. Byśmy ataków pod adresem Kościoła nie interpretowali na skróty, to znaczy uznając, że to na pewno obraza Boga, obraza Kościoła, tylko podejmowali trud refleksji, co Pan Bóg chce nam przez to powiedzieć. Dlaczego nas to dzisiaj spotyka? Dlaczego tak, a nie inaczej jest z podejściem do Kościoła, do praktyk religijnych?
Nie szukajmy rozwiązań poza sobą. Nie upatrujmy rozwiązań w zmianie proboszcza, biskupa, w zmianie stylu życia sąsiada, sąsiadki, ale szukajmy ich w sobie.
Przez co mam ukazywać jeszcze bardziej moc Boga obecnego w dzisiejszym świecie?
W czym mam trwać, a z czego absolutnie zrezygnować?
Jakie pozory powinienem odrzucić, z czego oczyścić moje serce?
Z jakiego faryzeizmu Pan Bóg ma mnie wyzwalać przy współpracy ze mną?
Psalmista podejmuje bardzo gruntowną refleksję nad rzeczywistością odrzucenia, klęsk, które spotykają lud.
Odrzuciłeś nas, Boże, i okryłeś wstydem, nie wyruszasz już z naszymi wojskami. Sprawiłeś, że ustępujemy przed wrogiem, a ci, co nas nienawidzą, łup sobie zdobyli. Wystawiłeś nas na wzgardę sąsiadów, na śmiech otoczenia, na urągowisko. Uczyniłeś nas przysłowiem wśród pogan, głowami potrząsają nad nami ludy.
Potrzebna jest taka refleksja. Potrzebne jest wejście głębiej niż tylko w oburzenie, niż tylko w atak. Często mamy taką tendencję. Jeżeli dotyka nas jakaś zawstydzająca sytuacja – czy to w Kościele jako wspólnocie wyznawców Chrystusa w Polsce, w świecie, czy w kościele, jakim jest moja rodzina, najbliżsi – to brakuje nam odwagi wejścia głębiej. Często pierwszą naszą obroną po takiej klęsce jest atak, szukanie winnych poza sobą.
Oczywiście trzeba tu zachować proporcje, bo wina jest tam, gdzie jest. Nigdy nie przebiega to według często powtarzanego schematu, że wina leży pośrodku. Wina jest tam, gdzie jest. Słowo Boże daje możliwość refleksji i dojścia do tego, gdzie ona jest. Dochodzi się do tego w bólu odrzucenia, wystawienia na wzgardę, śmiech, klęskę.
Potrzebujemy takich klęsk. To są bardzo zbawienne momenty życia i naszych wzrostów w wierze. Potrzebujemy pustki, która pozwoli wreszcie zadać porządne pytania, podjąć porządną refleksję – porządną, to znaczy taką, która wprowadzi porządek w nas i sprawi, że wrócimy do Pana.
Często nie rozumiemy klęsk. Nie potrafimy dociec, dlaczego coś się stało. W danej chwili wydaje się nam oczywiste, że nie mieliśmy zasadniczego wpływu na to, co nas spotkało, myślimy, że to zwykła agresja, ktoś chce wylać na nas swą złość – czy to w jakimś konkretnym doświadczeniu z bliźnimi, czy w osobistej relacji z Bogiem, w wierze. Pan Bóg dopuszcza sytuacje zupełnie dla nas niezrozumiałe, w których nie potrafimy odpowiedzieć jednoznacznie, że to nasza wina. Ale takie doświadczenie jest potrzebne, bo uwalnia w nas postawę pokory.
Drogie siostry i drodzy bracia, nikt z nas nie zna siebie na tyle, żeby mógł powiedzieć, że wie o sobie już wszystko. Są w nas takie stany, zachowania, postawy, które trzeba oczyścić. Musi ich dotknąć gruntownie łaska Boża. Dzieje się to między innymi przez momenty odrzucenia przez Pana – oczywiście jest to odrzucenie pozorne, bo w rzeczywistości Bóg jest bardzo blisko nas. Doświadczamy odrzucenia, pustki, jałowości.
Niewykluczone, że Pan Bóg dopuszcza takie chwile, żeby oszczędzić nam w przyszłości rozczarowań sobą. Bo są w nas takie ciemne strony naszego wnętrza, naszej nędzy, o których teraz nie mamy pojęcia. Niezrozumiałe doświadczenia, dopuszczane przez Pana Boga, oczyszczają nas z tego, jeżeli zachowujemy ufność, jeżeli w takich chwilach wołamy: Wyzwól nas, Panie, przez Twe miłosierdzie. Nie przez to, że powinieneś, bo jestem niewinny, bo przesadziłeś, tylko przez Twe miłosierdzie.
Tu potrzebna jest postawa pokornej, ufnej wiary: Boże, choć nic nie rozumiem, chcę trwać. Pragnę wierzyć, że jeżeli teraz jeszcze nie nastąpiło wyzwolenie, to z pewnością ono przyjdzie. Nie nastąpiło dlatego, że jeszcze trzeba coś we mnie oczyścić, jeszcze siedzi we mnie jakaś moc ciemności, która będzie szkodzić – i szkodzi – mnie, drugiemu człowiekowi i mojej relacji z Bogiem.
Przychodzi moment, w którym psalmista podejmuje bardzo odważne wołanie. Staje się ono wręcz poleceniem niezwłocznej pomocy. Psalmista niezwykle mocno przeżywa dramat odrzucenia. Są to dla niego wstrząsające chwile.
Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie? Przebudź się! Nie odrzucaj nas na zawsze! Dlaczego ukrywasz Twoje oblicze? Zapominasz o naszej nędzy i ucisku?
To bardzo mocna modlitwa – pełna pytań i oczekiwania. Nie jest modlitwą obrażenia się na Boga, ale oczekiwania.
Bóg najskuteczniej człowieka oczyszcza, uwalnia i przywraca w nim porządek przez swojego Syna, Jezusa Chrystusa. To On objawia pełnię mocy Boga. To On zamieszkał między nami, jest Arką Przymierza dostępną nam przez wiarę.
Trędowaty przyszedł do Jezusa i upadając na kolana, prosił Go: «Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić».
Trędowaty jest uważany za nieczystego, odseparowany, oddzielony od społeczności. Każdy, kto się go dotyka, staje się również nieczysty.
Trędowaty niejako łamie ten przepis i przychodzi do Jezusa, upatrując w Nim jedyne źródło swojego wyzwolenia, swojego zbawienia.
Jezus zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: «Chcę, bądź oczyszczony».
Jezus pokazuje nową interpretację Prawa, przepisów regulujących relacje człowieka z Bogiem – również i w tej sytuacji. Nie boi się dotknąć trędowatego. Zresztą On ma moc pokonującą trąd, niemoc, bezwład, w którym znajdował się ten człowiek.
Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony.
Istotne jest to, co Chrystus przykazuje uzdrowionemu, odprawiając go.
Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: «Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich».
To sekret mesjański, czyli pragnienie Jezusa, żeby nie rozpowiadać o Nim prawdy w niedojrzały sposób i nie traktować Go tylko jako uzdrowiciela.
Jezus poleca też drugą rzecz: pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich. Pokaż się kapłanowi, aby zaświadczył, że dostąpiłeś uzdrowienia. Przekonanie w Izraelu, co do uzdrowienia z trądu, było jednoznaczne: tylko Bóg może to sprawić. Jest to także sygnał dla kapłanów: zobaczcie, czasy mesjańskie nadchodzą, Bóg uzdrawia z trądu.
Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.
Im bardziej Chrystus prosił, tym gorliwiej rozpowiadano prawdę o Jego mesjaństwie, ale oczywiście w sposób niedojrzały.
Jezus nie wchodzi do miasta, nie pragnie rozgłosu ani taniej popularności dla Kościoła, o czym też warto pamiętać. Nie chce Kościoła tryumfalnego. Jezus szuka miejsc pustynnych, to znaczy, chce intymnej zażyłości z każdym człowiekiem. Ta zażyłość przejawia się w zwykłych okolicznościach życia, w wiernym wypełnianiu należących do nas obowiązków.
Ludzie zewsząd schodzili się do Niego. My także schodzimy się do Chrystusa, kiedy decydujemy się słuchać Jego słów. On nam też ma coś do powiedzenia. Też chce nas w czymś utwierdzić i z czegoś oczyścić.
Droga siostro i drogi bracie, podejmując się refleksji, słuchając Bożego słowa i komentarzy do niego, wchodzisz w dialog z Bogiem. On jest teraz na żywo obecny. Nie przychodzi jawnie, w jakimś tryumfie, lecz w ukryciu. Pragnie cię oczyścić i umocnić.
Z czego ma cię dziś oczyścić? W czym umocnić?
Co jest twoim trądem?
Co jest twoim faryzeizmem?
Co jest twoją chęcią pokazania się?
Co jest twoją próżnością?
Odpowiedzi na wynikające z Bożego słowa pytania powinny obejmować także to, co jest w tobie mocne, co Pan Bóg wyprowadza w tobie z ciemności i co oczyszcza.
Co jest dobrym natchnieniem, którym ostatnio Pan cię nawiedza?
Za czym masz iść?
Z czego absolutnie nie wolno rezygnować?
Połóżmy tutaj bardzo mocny akcent na wspólnotowym podejściu do codziennego życia. Potrzebujemy wspólnoty, potrzebujemy Kościoła, autentycznych więzi z Bogiem i z tymi, którzy są w żywych relacjach z Nim.
Jaka jest moja wspólnota?
Gdzie teraz jest moje miejsce?
Na ile traktuję dar spotkania z Panem w słowie jako uprzywilejowany czas, który powinienem wygospodarować w danym dniu, a na ile jest to dodatek do rzeczywistości?
Słowo chce przeniknąć nas do głębi i podotykać naszych problemów, w które jesteśmy uwikłani. One utrudniają nam żywą relację z Panem i z ludźmi. Często mamy tendencję do uciekania przed tymi problemami, do powierzchownego traktowania ich i udawania, że właśnie zastanowiłem się nad tym – słowo głębiej mnie nie dotyka i nie wyciągam z niego wniosków.
Jednym ze sposobów uciekania od bezpośredniego dotykania problemów, jest ich zapracowywanie. Mówi o tym w wywiadzie zamieszczonym w jednym z numerów miesięcznika W drodze o. Tomasz Golonka, dominikanin:
Zapracowywanie problemów zawsze jest pokusą. Ta metoda jest tak popularna, bo niesie łatwiejszy sposób radzenia sobie, czasami skutkuje, ale prędzej czy później prawdopodobnie problem się ujawni. Przeczuwam też w niej lęk przed przyznaniem, że mamy problemy, bo wszyscy wolelibyśmy ich nie mieć i nie musieć się z nimi mierzyć. Lubię przywoływać przykład świętego Antoniego Pustelnika. Istnieje jego przedstawienie, autorstwa Hieronima Boscha, zatytułowane „Kuszenie świętego Antoniego”. Wokół Antoniego piętrzy się mnóstwo potworów, bohomazów, mniej czy więcej obrzydliwych czy wrednych. To nie są poczwary, pokusy spadające na świętego z zewnątrz. Cały obraz to historia jego spotkania z własnym wnętrzem. Potwory, straszydła, jaszczury, wszystko jest we mnie. Mówi się, że święty Antoni to wielki zwycięzca. Jego droga wiodła przez samego siebie, przez spotkanie z sobą. Patrzył w twarz każdej z sił, uczył się rozróżniać potwory od aniołów. Nauka patrzenia w twarz temu, co się we mnie kryje, nauka rozpoznawania aniołów i demonów, radzenia sobie z nimi, to w tradycji Kościoła zajmowanie się sobą.
O takie zajęcie się sobą, o takie przyjście z trądem odkrytym wewnątrz siebie do Chrystusa, apeluje dziś Boże słowo. Nie o pozór spotkania z Panem, nie o pozór pobożności, pozorne rozważenie słowa, ale o dogłębne. Tylko takie ma sens i tylko takie daje prawdziwą radość z wyznawania wiary w żyjącego Pana.
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski