Różne stany serca
1 Sm 18, 6-9; 19, 1-7; Ps 56, 2-3. 9-10. 12-13; Mk 3, 7-12
Takie mamy serce… Potrafi kochać i nienawidzić, współczuć i okazywać obojętność, być niezwykle aktywnym i zupełnie się dezaktywować. Takie serce otrzymaliśmy od Pana Boga. Od nas i od współpracy z Jego łaską zależy, które stany i cechy naszego serca będą przeważać. Które staną się naszym motorem działań.
Pojemne jest ludzkie serce. Niejedno może się w nim zmieścić. Przeróżne stany nachodzą człowieka. Przejawiają się one w rozmaitych nastrojach – od wielkiej euforii, przeżyć unoszących nas nad ziemią i sprawiających, że problemy, które nas dotykają, nie są postrzegane jako tragedie, aż do stanów głębokich depresji niepozwalających ruszyć się, zrobić kroku i bardzo blokujących jakąkolwiek inspirację do życia i podjęcia zajęć. – Takie mamy serce… Potrafi kochać i nienawidzić, współczuć i okazywać obojętność, być niezwykle aktywnym i zupełnie się dezaktywować. Takie serce otrzymaliśmy od Pana Boga. Od nas i od współpracy z Jego łaską zależy, które stany i cechy naszego serca będą przeważać. Które staną się naszym motorem działań.
W Liturgii Słowa od kilku dni w sposób szczególny przyglądamy się ludzkiemu sercu. Dzisiaj stoi przed nami Saul. Wracając z Dawidem z wyprawy wojennej – po spektakularnym zwycięstwie nad Goliatem – słyszy on śpiewające i witające ich kobiety. Dociera do niego treść, wyrażana w tej pieśni.
Gdy Dawid wracał po zabiciu Filistyna Goliata, kobiety ze wszystkich miast wyszły ze śpiewem i tańcami naprzeciw króla Saula, przy wtórze bębnów, okrzyków i cymbałów. I śpiewały kobiety wśród grania i tańców: „Pobił Saul tysiące, a Dawid dziesiątki tysięcy”. A Saul bardzo się rozgniewał, bo nie podobały mu się te słowa. Mówił: „Dawidowi przyznały dziesiątki tysięcy, a mnie tylko tysiące. Brak mu tylko królowania”. I od tego dnia patrzył Saul na Dawida zazdrosnym okiem.
Zazdrość, dla której znalazło się miejsce w sercu Saula, trafiła na bardzo podatny grunt. Saul odrzucił Słowo Boże. Wprowadził w serce opór, krnąbrność i chciwość. Do tej kolekcji dokłada jeszcze zazdrość. Nie można nie sprowadzić na siebie grzechu – kolejnego grzechu – jeżeli człowiek nie podejmuje współpracy z łaską Bożą, żeby wyzwolić się z tego, który już się pojawił. Grzech lgnie do grzechu. Pewnie niejednokrotnie doświadczyliśmy takiego machnięcia ręką na pracę nad sobą, kiedy popełniliśmy jakiś grzech, kiedy świadomie wybraliśmy zło. Może wtedy nastąpić niechęć, apatia: A, już wszystko jedno. Skoro jest ten grzech, to może być i tamten, co za różnica… Tymczasem jest wielka różnica. Słyszymy o tym dzisiaj z relacji Księgi Samuela, przyglądając się właśnie sercu Saula.
Problem polega na tym, że Saulowi brakuje Bożej perspektywy w patrzeniu na to, co się dzieje. Przecież gdyby podjął głębszą analizę, dostrzegłby, że to zwycięstwo, które rzeczywiście należy przypisać Bogu wybierającemu Dawida, jest dobrem dotyczącym Saula i całego królestwa. Jeżeli nastąpi opór względem łaski Jahwe i jeżeli w sercu króla zwycięża krnąbrność, to zazdrość pojawia się natychmiast. Ona zawsze występuje tam, gdzie nie dostrzegamy, nie doceniamy tego, co dostaliśmy od Pana Boga, gdzie podglądamy, co otrzymali inni i porównujemy się z nimi. Oczywiście kończy się to zawsze tak samo, czyli pogłębieniem pretensji do świata, wyrażanych później na zewnątrz.
Saul zazdrosnym okiem patrzy na Dawida. Uruchamia przez to całą lawinę następnych grzechów, włącznie z tym, który pojawia się w dzisiejszym tekście jednoznacznie, czyli chęcią morderstwa, zabicia Dawida. Saul namawiał syna swego Jonatana i wszystkie sługi swoje, by zabili Dawida. Jonatan jednak bardzo upodobał sobie Dawida, uprzedził go więc o tym, mówiąc: „Ojciec mój, Saul, pragnie cię zabić. Od rana miej się na baczności; udaj się do jakiejś kryjówki i pozostań w ukryciu. Tymczasem ja pójdę, by stanąć przy mym ojcu na polu, gdzie ty się będziesz znajdował. Ja sam porozmawiam o tobie z ojcem. Zobaczę, co będzie, i o tym cię zawiadomię”.
Jonatan wchodzi z Dawidem w głęboką przyjaźń. Jest ona biblijnym wzorcem wielu przyjaźni i wyciągnięciem ręki ze strony Jahwe w sytuacji, w której człowiek nie ma skądinąd oparcia. Często jest tak, że w miejscu, gdzie spotyka nas jakaś tragedia, wydaje nam się, że Pan Bóg coś nam zabrał. W tym przypadku zabiera Dawidowi szczerą łączność z Saulem. Zabiera w znaczeniu biblijnym, czyli dopuszcza taką sytuację. Ale pojawia się natychmiast druga ręka. Pan Bóg jedną ręką jakby zabiera, ale drugą daje. Spojrzenie ufności, spojrzenie wiary, pozwala to dostrzec.
Niejednokrotnie już wspominałem w naszym rozważania, że to zjawisko interwencji Pana Boga w sytuacjach kryzysowych, to swoiste łatanie dziur. Tam, gdzie ktoś zawiedzie Jego zaufanie – czy to będą rodzice względem dzieci, czy dzieci względem rodziców – Pan Bóg organizuje zastępczą pomoc, podaje rozwiązanie niejako z drugiej ręki. W tym przypadku jest to relacja Jonatan – Dawid. Jonatan z wielkiej przyjaźni wstawia się za Dawidem. Tym razem się udaje. Saul składa przysięgę, że nie zabije Dawida. W następnych rozważaniach będziemy śledzić, czy jej dotrzyma.
Posłuchał Saul Jonatana i złożył przysięgę: "Na życie Pana, nie będzie zabity!" Zawołał Jonatan Dawida i powtórzył mu całą rozmowę. Potem zaprowadził Dawida do Saula i Dawid został u niego jak poprzednio.
Z tych rozważań wynika kilka pytań, które mogą być pomocne w spotkaniu Pana przychodzącego do nas przez słowo:
Na ile przyglądam się swojemu sercu? Na ile słucham, co ono mi mówi?
Na ile dostrzegam, że w tym sercu będą odzywać się różne głosy?
Jak często traktuję swoje serce bardzo surowo, oczekując tylko i wyłącznie dobrych natchnień?
Jak często podejmuję pracę nad tym, co dzieje się w moim sercu, jako ktoś, kto ma wybierać, dokonywać selekcji wypływających z wnętrza natchnień?
Jak często, pomimo dyskomfortu polegającego na tym, że odzywa się we mnie zazdrość, nie staje się ona motywem moich działań? – Choć ją przeżywam, choć czuję, że jest we mnie, nazywam ją po imieniu i znoszę to szczypanie od wewnątrz…
Jak często dziękuję Bogu za otrzymane dary?
Na ile proszę Go o oczyszczenie mojego wzroku, abym dostrzegał, że kiedy jedną ręką coś mi zabiera, z drugiej ręki przychodzi z pomocą?
Co jest moim zazdrosnym spojrzeniem?
W czym utkwiłem dziś to zazdrosne oko?
Gdzie szukam darów pochodzących z drugiej ręki Pana Boga? Na ile podejmuję trud odnalezienia ich?
Pan Bóg z jednej strony pozbawia Dawida i Saula zdrowej relacji, to znaczy dopuszcza konsekwencje oporu stawianego przez króla wobec Jego Słowa, ale z drugiej strony przychodzi Dawidowi z pomocą, z przyjaźnią Jonatana…
Czy troszczę się o przyjaźń?
Czy zabiegam i dbam o swoich przyjaciół?
Czy jestem Bogu wdzięczny za dar przyjaźni, w jaką mnie wprowadza z Sobą, a przez swego Ducha z innymi?
Jakie jest moje podejście do wspólnoty i przyjaźni z osobami, które podobnie jak ja szukają Boga, Jego działania i odpowiedzi na różnego rodzaju trudności życiowe?
Uzdrowień ze swoich słabości szukają u Jezusa wielkie tłumy. Ewangelista Marek zauważa, że szło za Nim wielkie mnóstwo ludu z Galilei. Także z Judei, z Jerozolimy, z Idumei i Zajordania oraz z okolic Tyru i Sydonu. Ewangelista kieruje wzrok na północ, południe, wschód i zachód, to znaczy kreśli kierunki, z których do Jezusa lgną wielkie tłumy.
Motywacja poszukiwań Jezusa bywa różna. Słyszeliśmy, że faryzeusze szukają Jezusa, aby Go zgładzić. Mają nawet wspólników do tego, aby pozbawić Jezusa życia, natomiast te tłumy przychodzą na wieść o Jego wielkich czynach – ich serca przepełniają różne motywacje. Jezus oddala się ze swymi uczniami w stronę jeziora – jak wcześniej zauważa Ewangelista Marek. On na osobności kształtuje te szczególne więzi przyjaźni, żeby dzięki nim w przyszłości apostołowie uczyli przyjaźni z Bogiem tych, do których zostaną posłani. Jezus organizuje więcej czasu, żeby osoby wybrane do szczególnej posługi też szczególnie potraktować. Nie jest to wyróżnienie dla samego wyróżnienia, bo apostołowie także mają uznawać w tych, do których pójdą, ludzi zauważonych i wybranych przez Boga.
Budzące się w ludzkich sercach motywacje potrzebują konkretnej weryfikacji, a sprawdza się je nie inaczej jak tylko w konfrontacji z Mistrzem. Co robi Jezus? Poleca swym uczniom, żeby łódka była dla Niego stale w pogotowiu ze względu na tłum, aby się na Niego nie tłoczyli. To jest jedna z cech charakterystycznych tłumu, że się tłoczy, biegnie, często nie do końca wie, po co, ale chce zobaczyć, przypatrzyć się. Gapie, którzy patrzą, nie do końca wiedzą, co się dzieje. Obserwują… To wymaga oczyszczenia, szczególnego działania Jezusa.
Jezus rzeczywiście chce pomagać, ale wymaga od swoich słuchaczy, od szukających Go, wiary. To jedyny motyw, przez który pomoc może skutecznie przyjść do ludzkiego serca. Ta wiara rodzi się ze słuchania Jego słów. Dokonywane cuda mogą ewentualnie wiarę umocnić, jeżeli Pan uzna za stosowne, że tym sposobem może się to dokonać.
Wielu bowiem uzdrowił i wskutek tego wszyscy, którzy mieli jakieś choroby, cisnęli się do Niego, aby się Go dotknąć. To rozeznane przez ewangelistę Marką lgnięcie tłumu nie jest zjawiskiem, o które Jezus zabiega. Jezus będzie bardzo długo i intensywnie pracował nad tym, żeby ludzkie serce ciągnęła do Niego wiara! Wiara autentyczna, osadzona w realiach, wiara, która nie daje za wygraną i przez taki tłum też potrafi się przecisnąć. Słyszeliśmy niedawno, że problemy z dotarciem do Jezusa są do pokonania, jeżeli serce człowieka przepełnia wiara – czterech przyniosło paralityka i spuściło go na linach przez dach tuż przed Jezusa.
Nawet duchy nieczyste na Jego widok padały przed Nim i wołały: „Ty jesteś Syn Boży”. Duchy nieczyste padają na widok Jezusa i wyznają prawdę, że jest On Synem Bożym. – Powiedzielibyśmy, że to też jest jakaś wiara, bo złe duchy, jak przypomina święty Jakub, wierzą że jest jeden Bóg, wierzą też w Syna Bożego, ale ta wiara jest martwa, nie przynosi owoców przemieniających serce ku dobru. Dlatego On surowo im zabrania, żeby Go nie ujawniały. Żeby nie uczyniono z Jezusa magika, cudotwórcy na życzenie, kogoś, kto będzie rozpieszczał, zabawiał, czy dokonywał cudów – niezależnie od tego, jaką motywacją będzie kierowało się ludzkie serce. Przypomnijmy sobie scenę, kiedy Jezus stał przed Herodem tuż przed wykonaniem wyroku śmierci. Herod oczekiwał od Jezusa cudów… Nie tędy droga.
W książce Silvano Faustiego i Vincenzo Canellego W szkole św. Marka, w komentarzu do dzisiejszej Ewangelii, jest bardzo trafne spostrzeżenie: Jezus surowo zabrania duchom nieczystym, które ogłaszają: „Ty jesteś Syn Boży”, gdyż autentyczne poznanie Go, to nie wykrzykiwanie rodzące się z Jego działalności cudotwórczej, ale to, które osiąga się przez długie i męczące podążanie za Nim, drogę słuchania, włączenie się aż po krzyż. Wiara jako przylgnięcie do Jezusa będzie autentyczna, gdy wykrzyczana zostanie pod krzyżem i w oglądaniu Przebitego, a nie gdy rodzi się z podziwu z powodu cudów. Ten cytat autorzy zaczerpnęli od innego komentatora o nazwisku Biancci.
A zatem w tych staraniach o nasze spotkanie się z Jezusem w Jego słowie, Pan chce mieć nas autentycznych, mocno przekonanych, lgnących do Niego z wiarą.
Droga siostro i drogi bracie, o jakość wiary i o jakość motywacji w sięganiu do Dobrego słowa, do spotkań z Panem w Eucharystii, pyta nas dzisiaj On sam. Pyta oczywiście nie po to, abyśmy sobie odpowiedzieli, że powinniśmy się absolutnie wycofać: Po co sięgasz po to słowo? Chcesz ode Mnie tylko cudów, magii, więc nie mamy o czym rozmawiać… – Nie. Jezus ma o czym z nami rozmawiać. Jeżeli ten, kto Go słucha, ponazywa w sobie po imieniu stany oczekiwania na cuda i magię, na to, że po naciśnięciu przycisku Jezus automatycznie spełni jego polecenia, to znaczy, że słowo spełnia swoją rolę.
Drogie siostry i drodzy bracia, rzetelność i szczerość nakazują nam jednak solidniej przyjrzeć się sercu i dostrzec w konkretnych postawach i obrazach również takie stany, bo i one mogą nam się zdarzyć. Jednocześnie dzisiejsze słowo chce nas przekonać do tego, żebyśmy pozwolili Jezusowi kształtować nas na osobności właśnie przez takie oddalenie się, jakie miało miejsce w przypadku uczniów, kiedy Jezus odszedł wraz z nimi w stronę jeziora, w stronę słowa – ożywczej wody, która w Duchu Świętym jest w nas nieustannie inicjowana. Otrzymujemy inspirację do tego, by oddalić się z Nim w tym rozważaniu, spotkać Go i doświadczyć, jak osobiście do nas przemawia. Takie pragnienie Jezusa, które w sobie odkrywamy, wymaga podtrzymania, kontynuacji. Nie dajmy się wrobić w zniechęcenie. Odkryjmy w sobie prawdę naszego serca, czyli to, co lgnie do Niego z przekonania, z wiary, z chęci jej wzmocnienia i to, co jest zwykłą fuszerką, tylko i wyłącznie przejawem żądań, magicznych rozwiązań, natychmiastowych działań pozbawionych Bożej mądrości.
Prośmy, aby Pan Bóg pomógł nam odkryć to, co prowadzi do Bożej mądrości i to, co wiedzie nas do ludzkiej głupoty. Nie bójmy się stanąć przed Panem w prawdzie oczyszczającej nasze serce i pozwalającej na to, żeby ono rzeczywiście pracowało dla Niego i dla drugiego człowieka.
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski