Wstać i iść
Iz 58, 9b-14; Ps 86; Łk 5, 27-32
Niesamowite, jak mocno Chrystus odwołuje się do człowieka uwikłanego w grzech ze swoim wezwaniem: «Pójdź za Mną». Rusz się. Wyjdź. Jest to przejaw determinacji, z jaką Chrystus przyszedł, aby pomóc tym, którzy znajdują się w stagnacji, w destrukcji, miażdżeni przez zło wybierane przez nich.
Zastanawiająca jest konsekwencja, z jaką Pan podchodzi do rzeczywistości grzechu. Jezus nieustannie wkracza, wprowadza się w świat ludzi uwikłanych w strukturę zła. Nie jest to spowodowane niczym innym, jak tylko Jego troską o wydobycie człowieka ze środowiska, które go niszczy, wypala, pozbawia szans na przeżycie.
Dzisiaj jesteśmy razem z Chrystusem dostrzegającym grzesznika. Celnik imieniem Lewi – jak każdy celnik – postrzegany był w Izraelu jako wyjątkowy grzesznik. Jezus widzi go siedzącego w komorze celnej, a więc w środowisku, w którym jego grzech niejako się potęguje, w środowisku rozwoju zła.
Mówi do niego: «Pójdź za Mną».
Niesamowite, jak mocno Chrystus odwołuje się do człowieka uwikłanego w grzech ze swoim wezwaniem: «Pójdź za Mną». Rusz się. Wyjdź. Jest to przejaw determinacji, z jaką Chrystus przyszedł, aby pomóc tym, którzy znajdują się w stagnacji, w destrukcji, miażdżeni przez zło wybierane przez nich.
Kojarzymy tego celnika z apostołem Mateuszem. Ewangelista Łukasz określa go imieniem Lewi. Reakcja Lewiego na wezwanie Jezusa jest taka, że zostawia wszystko, wstaje i idzie za Nim. Nieprzypadkowo ewangelista używa takiego zestawu słów: zostawia wszystko, wstaje i idzie za Nim.
Chrystus wchodzi w rzeczywistość grzesznego człowieka. Nie idzie po to, aby zostawić słodki uśmiech czy też poklepać po ramieniu i powiedzieć, żeby człowiek sobie jakoś radził, tylko jednoznacznie wzywa: Pójdź za Mną. Wyjdź z tego.
To wezwanie, skierowane do człowieka odnalezionego w jego zagubieniu, wymaga odpowiedzi. Odpowiedź celnika Lewiego wyraża się w konkretnych zachowaniach: zostawia wszystko. Tu nie ma szans na jakiekolwiek przeliczanie. Nie ma czasu na gdybanie, rozpamiętywanie czy to się opłaca, czy się kalkuluje, czy warto. Nie ma czasu na jakąkolwiek zwłokę. Trzeba po prostu pójść.
Droga siostro, drogi bracie, wiele razy w rozważanym słowie dociera do ciebie jakieś wezwanie dające ci mobilność, ruch, zwrot ku Panu. Często objawia się ono, gdy tkwisz w niezdrowej relacji z drugim człowiekiem, w zranieniu czy też zaniedbaniu, które stało się środowiskiem twojej wegetacji w tych dniach, w tym czasie. Zawsze wtedy jesteś zaproszony do tego samego, do czego został wezwany celnik Lewi. Tu nie ma co się oglądać i czekać na jakieś dodatkowe natchnienia. Jest to konkretne wezwanie, aby zostawić wszystko, wstać i iść za Jezusem. Oczywiście nie chodzi tu o jakieś wariackie, superuduchowione, czyli pozbawione realnego odniesienia chodzenie, szarpanie się. Chodzi przede wszystkim o zwrot ku Panu, o zwrócenie się ku tej Osobie, która powołuje do określonych ruchów, do konkretnej zmiany.
To zwrócenie najlepiej rozpocząć od intensywniejszej modlitwy: Panie, skoro budzisz we mnie natchnienie, skoro dajesz mi obraz osoby, grzechu, w który z nią jestem uwikłany przez zazdrość, oszczerstwo, złośliwość, plotkowanie, proszę, obdarz mnie też siłą, abym potrafił wyjść do tego człowieka, wyjść z grzesznej relacji – oczywiście nie tak, żeby zakończyło się to moim tryumfem, ale żeby przyczyniło się do podjęcia refleksji przez drugą osobę.
Siła pozostawienia wszystkiego, budząca się z nawoływania Chrystusa, jest siłą Ducha Świętego. Jeżeli tylko człowiek rzeczywiście podda się natchnieniu Ducha, czyli jeżeli, droga siostro i drogi bracie, potraktujesz te słowa i budzące się w tobie zastanowienie, jako natchnienie Ducha Świętego, to On poprowadzi cię dalej. To jest potężna moc. On nie rozbudza w sercu człowieka krótkotrwałych natchnień, opartych na jakimś show. Budzi coś, co zostawia trwałe skutki, co wzmacnia człowieka i środowisko, w którym on żyje.
Niewątpliwie natchnienia te nie wydają się nam nieraz takie, jakich byśmy oczekiwali. To znaczy – nie jest to jakieś potężne trzęsienie serca, umysłu, ale często bardzo nieśmiałe pukanie Pana przez słowo. Pan się nie narzuca. Nie jest Kimś, kto dokonuje w sercu człowieka spektakli nawrócenia. On przychodzi w sposób dyskretny, delikatny, jak do Eliasza, do którego przyszedł na górze w lekkim powiewie. Pan prosi, żeby dać Mu wiarę, dać posłuch skierowanemu do nas słowu.
Niewątpliwie budząca się w sercu obawa, czy to dobre natchnienie, czy podołam, jest obawą typową ludzką, z którą trzeba się zmierzyć.
Zwróćmy uwagę, że w dzisiejszej modlitwie kolekty padają słowa: Wszechmogący wieczny Boże, wejrzyj łaskawie na naszą słabość w walce z mocami ciemności i wyciągnij w naszej obronie swoją potężną prawicę. Kościół modli się – szczególnie w okresie Wielkiego Postu – o potężniejsze działanie Boga w sercu człowieka, który chce przeżyć prawdziwą odnowę jakiegoś etapu swojego życia, jakiejś części serca dotkniętej chorobą grzechu.
Zatem przyjście Chrystusa jest bardzo konsekwentne i zdecydowane. Chrystus nieustępliwie głosi miłość. Będzie ją głosił nawet wtedy, kiedy zostanie ona podeptana i kiedy będzie atakowana. Dzieje się tak w opisywanej przez św. Łukasza dalszej części przygody nawrócenia celnika Lewiego.
Potem Lewi sprawił dla Niego wielkie przyjęcie u siebie w domu; a była spora liczba celników oraz innych, którzy zasiadali z nimi do stołu. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie i mówili do Jego uczniów: «Dlaczego jecie i pijecie z celnikami i grzesznikami?» Co wy wyprawiacie? O czym mówicie swoim stylem zachowania? Wchodzicie w jaskinię lwa, w siedlisko wszelkiego plugastwa, grzechu. Jak wy chcecie dochować wierności Bogu? – W podtekście pojawia się cała lawina oskarżeń i pytań.
Z tymi oskarżeniami mierzy się sam Chrystus. Jeżeli człowiek odpowiada na Jego wezwanie, odpowiada na natchnienia, może liczyć na działanie Ducha Świętego nie tylko jako na wzmocnienie jego kroków, ale jako na obronę. Jezus obiecał: Duch Święty będzie waszym Obrońcą. Poślę wam Pocieszyciela.
Jezus odpowiada na zarzuty. Broni swoich uczniów, broni ich zachowania, to znaczy, tłumaczy wierność Boga.
«Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników».
Jednoznacznie tymi słowami daje do zrozumienia, że Jego obecność pośród grzeszników to nie aplauz dla grzechu, to nie mówienie: Słuchajcie, faryzeusze to oszuści i kłamcy, wy jesteście najlepsi. – Nie jest tak. Tu nie ma aplauzu dla bycia grzesznikiem. Jest wezwanie do tego, żeby podjąć nawrócenie. Jest to krok skłaniający do refleksji całą brygadę celników, która zebrała się u Lewiego. Jest to także wezwanie skierowane do nas, droga siostro i drogi bracie.
Co za grzech, słabość, przywara jest ostatnio u ciebie powodem osłabnięcia relacji z Panem?
Co utrudnia ci żywy kontakt z Bogiem?
Co sprawia, że przestajesz doświadczać siebie samego jako żywego mieszkania Ducha Świętego, Jego żywych inspiracji?
Czym przez to słowo Pan pragnie poruszyć twoje serce?
W jaki sposób chce i od ciebie usłyszeć odpowiedź – udzieloną nie tyle słowem, ile czynem – zostawienia wszystkiego, powstania i konkretnych kroków za Nim?
W kim, w jakiej osobie, w jakim wydarzeniu, w jakich okolicznościach, Chrystus zobaczył w Tobie grzesznika?
Izajasz kontynuuje dziś w liturgii swój krzyk na całe gardło. Dźwięk jego głosu, jak trąba, ma wybudzić słuchaczy z obojętności. Prorok zwraca dziś w imieniu Pana uwagę na zachowania ludu, które utrudniają doświadczenie Jego bliskości.
Jeśli u siebie usuniesz jarzmo, przestaniesz grozić palcem i mówić przewrotnie, jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu i nakarmisz duszę przygnębioną, wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach, a twoja ciemność stanie się południem. Pan cię zawsze prowadzić będzie, nasyci duszę twoją na pustkowiach. Odmłodzi twoje kości tak, że będziesz jak zroszony ogród i jak źródło wody, co się nie wyczerpie.
Na co prorok Izajasz zwraca uwagę? – Na uciemiężenie, na jarzmo, trudność w relacjach między Izraelitami, na nieustanne groźby: przestaniesz grozić palcem, szantaże, przewrotną mowę, oszustwo, obłudę przejawiającą się często w mówieniu człowiekowi w oczy czego innego niż za jego plecami oraz w konkretnym unikaniu dzielenia się chlebem ze zgłodniałym, czyli w chowaniu się tylko w zewnętrzne rytuały, w powierzchowne oznaki wiary, polegające na poście, modlitwach, a odejściu od praktycznego wymiaru, czyli konkretnego wzięcia w rękę chleba i podania go zgłodniałemu.
Izajasz zauważa jeszcze jedną bardzo ważną rzecz: brak dobrego słowa skierowanego do duszy przygnębionej. Widzi, że brakuje dobrego słowa, że nie jest nakarmiona przygnębiona dusza.
Jeżeli wszystko to zostanie spełnione, jeżeli zewnętrzne oznaki pobożności połączą się z praktycznym jej wymiarem, wówczas człowiek może mieć pewność, że jego światło zabłyśnie w ciemnościach. Że do jego serca dotrze jasność Boga, że jego ciemność stanie się południem, czyli momentem, w którym światło Pana jest najbardziej intensywne.
Pan cię zawsze prowadzić będzie – ta obietnica jest niesamowita – nasyci duszę twoją na pustkowiach. W miejscach, gdzie absolutnie nie ma szans na to, żeby pojawiła się żywność, Pan ją zapewni.
Izajasz dodaje jeszcze jedną niezmiernie ważną prawdą: Odmłodzi twoje kości tak, że będziesz jak zroszony ogród i jak źródło wody, co się nie wyczerpie. Tu nie ma szans na usprawiedliwienie się wiekiem, latami, dolegliwościami, mówienie, że jest się już starym, nieprzydatnym. Kto idzie za Panem, jest wiecznie młody, może liczyć na odmłodzenie. Każde zbliżenie się do Pana, każda szczera skrucha, każdy autentycznie przeżyty dialog z Panem w sakramencie pokuty i pojednania, to odmładzanie, nowe zroszenie ogrodu naszego serca, uruchomienie źródła, które się nie wyczerpie.
Warto zapytać, na ile przyglądam się w świetle Bożego słowa mojemu sercu i na ile dostrzegam w nim miejsca potrzebujące głębszej refleksji, nazwania stanów, zachowań będących siedliskiem zła, grzechu, będących jakimiś zwaliskami, wyłomami, rumowiskami, w których nie da się mieszkać.
Trzeba dodać jeszcze jedną bardzo ważną rzecz, którą Izajasz wypomina i na którą zwraca uwagę. W świetle nauczania Jezusa Kościół podejmuje tę kwestię w odniesieniu do niedzieli.
Jeśli powściągniesz twe nogi od przekraczania szabatu, żeby w dzień mój święty spraw swych nie załatwiać, jeśli nazwiesz szabat rozkoszą, a dzień święty Pana czcigodnym, jeśli go uszanujesz przez unikanie podróży, tak by nie przeprowadzać swej woli ani nie omawiać spraw swoich, wtedy znajdziesz twą rozkosz w Panu.
To bardzo istotna prawda. Pan spośród siedmiu dni jeden zarezerwował dla siebie. W Jego i w naszym kalendarzu jest to dzień, który powinien być szczególnie Jemu poświęcony. Przepisy prawa żydowskiego mówiły o konkretnym obliczeniu kroków, jakie w dzień szabatu należało wykonać i wyliczały zajęcia, które ograniczały się do minimum, by resztę czasu poświęcić Panu. Oczywiście nie chodzi o jakieś drobiazgowe, liczone kalkulatorem, podchodzenie do swoich zajęć, ale o ustalenie pewnego minimum spraw rzeczywiście koniecznych do wykonania tego dnia, natomiast reszta czasu ma być poświęcona Panu w różny sposób.
Kościół uczy, że niedzielę przede wszystkim poświęcamy Panu przez Eucharystię, przez – jak mówił Jan Paweł II w dokumencie o Dniu Pańskim – odświeżenie twarzy swoich bliskich, czyli odnowienie relacji z tymi, z którymi często mamy słaby kontakt przez cały tydzień, poprzez rozmowę, poświęcenie czasu na aktywny wypoczynek, spacery, czyli przez chwalenie Pana w sposób odmienny niż w inne dni, nawet przez odrobienie zaległości modlitewnych, które mogły się nam zdarzyć w ciągu tygodnia.
To bardzo ważna prawda, którą prorok Izajasz odnosi do narodu izraelskiego, nakazując mu, żeby pamiętał o tym dniu ze względu na wielkie rzeczy, jakich Pan dokonał. Ze względu na święty czas, który w tym momencie powinien być poświęcony Panu.
Ja cię powiodę w triumfie przez wyżyny kraju, karmić cię będę dziedzictwem Jakuba, twojego ojca. Albowiem usta Pana to wyrzekły. Ja dotrzymam słowa. Powiodę cię do zwycięstwa.
Psalmista w oparciu o doświadczenia, które rozpoznaje w sobie jako grzech i słabość, prosi w modlitwie: Naucz mnie chodzić drogą Twojej prawdy.
Nakłoń swe ucho i wysłuchaj mnie, Panie, bo biedny jestem i ubogi. Strzeż mojej duszy, bo jestem pobożny, zbaw sługę Twego, który Tobie ufa, Ty jesteś moim Bogiem.
Autor psalmu zdaje sobie sprawę, że jego kondycja jest licha i że jego pobożna dusza potrzebuje nieustannej troski i czuwania nie tylko z jego strony, ale ze strony Pana. Prosi: Strzeż mojej duszy, nakłoń swe ucho, wysłuchaj mnie. Jestem biedny i ubogi. Nie poradzę sobie bez Ciebie. Strzeż mnie, Panie. Zmiłuj się nade mną, bo nieustannie wołam do Ciebie.
Psalmista jest zajęty nieustannym dialogiem z Bogiem – nie tylko słowami, ale tym wszystkim, co robi. Nie chodzi o to, żeby zamknąć się w pokoju, schować się pod łóżkiem i mówić: Strzeż mojej duszy, zbaw mnie, zmiłuj się nade mną. Trzeba wejść w konkretne czyny i tak je wykonywać, żeby były nieustannym wołaniem do Pana, żeby były podejmowane w świadomości, że On jest przy mnie, że mnie prowadzi, wyprowadza i oczyszcza.
Rozraduj życie swego sługi. Psalmista prosi o radość. Mamy prawo, a wręcz obowiązek jako chrześcijanie, prosić o radość. Mamy się z czego cieszyć. Świat się może smucić, a my mamy się z czego cieszyć. Nawet jeśli świat szedłby ku zagładzie w swoim pędzie i pośpiechu, to ci, którzy trwają w Panu, których życie ukryte jest w Chrystusie, cieszą się niewymowną radością. Ona objawi się w pełni, kiedy przyjdzie Chrystus i z rumowiska, które zostanie po pędzącym ku ruinie świecie, zbuduje nowe Jeruzalem.
Rozraduj życie swego sługi, bo ku Tobie, Panie, wznoszę moją duszę. Tyś bowiem, Panie, dobry i łaskawy, pełen łaski dla wszystkich, którzy Cię wzywają. Wysłuchaj, Panie, modlitwę moją i zważ na głos mojej prośby.
Psalmista zachęca nas do tego, żebyśmy nie ustawali w dialogu z Bogiem przez wszystko, co robimy, żebyśmy mniej dialogowali ze sobą, a więcej z Panem. Ze sobą możemy rozmawiać o tyle, o ile uwzględniamy w tym wszystkim Pana. Oczywiście nie chodzi tylko i wyłącznie o mówienie z drugim człowiekiem o Panu Bogu. Nie chodzi o to, by iść do kogoś, wyjąć różaniec i zapraszać wszystkich do modlitwy, szczególnie w środowiskach, w których Ewangelia jest kompletnie nieznana czy traktowana jak bajka, a co dopiero wyższa forma modlitwy, jaką jest medytacja różańcowa. Tu chodzi o postawę otwartości, gotowości, wyrażającą się w szacunku do drugiego człowieka. Taka postawa nie boi się wyjść do osób, które z Panem Bogiem nie mają wiele wspólnego. Nie wychodzi po to, by nachalnie ich nawracać, ale by na przykład spożyć z nimi posiłek – tak, jak robi to Chrystus – dać do zrozumienia, że się jest otwartym, że się nie izoluję, nie traktuję siebie jako kogoś wyjątkowego, obdarzonego łaską Boga.
Drogie siostry i drodzy bracia, jak jest z waszą modlitwą?
Jak jest z twoją postawą dialogu z Bogiem?
Jak wyglądają twoje ostatnie modlitwy?
O czym rozmawiasz z Bogiem?
Na ile twoje rozmowy, które nazywasz modlitwą, są zwracaniem się do Pana – nakłoń ku mnie swe ucho – a na ile jest to słuchanie tylko siebie, i to takiego siebie, który do Pana absolutnie nie chce lgnąć?
Na ile prosisz o to, o co dziś Kościół woła w modlitwie kolekty: Wszechmogący wieczny Boże, wejrzyj łaskawie na naszą słabość w walce z mocami ciemności i wyciągnij w naszej obronie swoją potężną prawicę, a na ile roztrząsasz swoje słabości, absolutnie nie zwracasz się ze swoją naturalną kondycją grzesznika do Pana, który cię nawiedza?
Panie Jezu, Ty przychodzisz do nas w swoim słowie, aby nas ubogacić. Spraw, abyśmy korzystając z natchnień Świętego Ducha, innym objawiali przez nasze zachowania prawdę o Twoim przyjściu do grzeszników i pomagali im uwierzyć, że warto iść za Tobą.
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski