Centrum dowodzenia w nas
Mdr 2, 1a. 12-22; Ps 34; J 7, 1-2. 10. 25-30
Trzeba pytać się o centrum dowodzenia w nas, o najgłębsze zakamarki naszego myślenia. Trzeba pytać, czy czasem nie jesteśmy w pozycji niektórych mieszkańców Jerozolimy, mówiących: My wiemy, skąd On pochodzi, natomiast gdy Mesjasz przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd jest. – Ja już wiem o Panu Bogu tyle, ksiądz nic nowego mi nie powiedział... Ewangelię i Drogę Krzyżową już wiele razy rozważałem... Wiem swoje... – Trzeba pytać siebie, czy nie mamy poustalanych obrazów Pana Boga, czy w głębi naszego serca nie dokonuje się jakiś osąd, tajna narada, którą będzie później widać stopniowo przez pozorowane gesty, fałszywe postawy.
Panie, Ty do swoich apostołów mówiłeś z miłosnym wyrzutem: Nawet jednej godziny nie możecie czuwać ze Mną? Widziałeś, że zasnęli. Pomóż nam, abyśmy czuwali przy Tobie, abyśmy uwzględniali naszą słabość i nasz wewnętrzny głos, który po ludzku ma rację, domagając się, żeby zwyciężyło zmęczenie, żeby już się nie angażować, żeby tylko jakoś przetrwać... Pomóż nam, abyśmy stawili czoła, sprostali zadaniu, jakim jest przyjęcie Twego słowa.
Autor Księgi Mądrości bardzo mądrze wprowadza nas w atmosferę supernarady, w ściśle tajne posiedzenie, spotkanie tylko dla VIP-ów.
Mylnie rozumując bezbożni mówili sobie: «Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny: sprzeciwia się naszym sprawom, zarzuca nam łamanie prawa, wypomina nam błędy naszych obyczajów. Chełpi się, że zna Boga, zwie siebie dzieckiem Pańskim! Jest potępieniem naszych zamysłów, sam widok jego jest dla nas przykry, bo życie jego niepodobne do innych i drogi jego odmienne. Uznał nas za coś fałszywego i stroni od dróg naszych jak od nieczystości. Kres sprawiedliwych ogłasza jako szczęśliwy i chełpi się Bogiem jak ojcem.
Kiedy mierzyłem się z tym słowem kilka lat temu, nie bardzo mogłem zrozumieć, gdzie takie sytuacje mają miejsce, kiedy człowiek mówi wprost o swoich zamiarach, tym bardziej, że jeszcze jest bezbożny. Ale rzeczywistość przedstawiona w Księdze Mądrości to faktycznie przyglądanie się naradzie poprzedzającej cały szereg późniejszych działań. Jeżeli potraktujemy sprawę dosłownie, ta narada odbywa się w jakimś tajnym pomieszczeniu, opatrzonym klauzulą tajności. Tego nie wolno odtajniać.
Gdy wejdziemy jeszcze głębiej – a do tego zaprasza nas słowo Boże – okazuje się, że ta narada dokonuje się w głębi naszych serc. To znaczy, że właśnie wołają w nas najgłębsze konsekwencje grzechu. Nie powiemy tego wprost. To jest supernarada, coś, co św. Paweł nazywa tajemnicą nieprawości. Nie jesteśmy w stanie tam wniknąć, bo sami się tego boimy. Co by ludzie o nas powiedzieli, gdybyśmy wyznali takie myśli.... Świetnie je skrywamy. To, co dokonuje się najgłębiej nas, musi być opatrzone klauzulą tajności.
Boże słowo chce się z tym dziś rozprawić. Bo zdrada małżeńska nie dokonuje się w momencie fizycznego aktu zdrady żony przez męża czy męża przez żonę. Zaczyna się wcześniej w kombinacjach. Bo grzech nie dokonuje się tylko w momencie popełniania go. Zaczyna się wcześniej – w kombinacjach.
Pismo Święte mówi, że serce ludzkie podobne jest do przepaści. Jezus świetnie orientował się w głębinach ludzkich serc.
Jako kleryk często chodziłem na spacery na kielecką Wietrznię, aby rozmyślać o różnych dziwnych rzeczach, które przeżywałem – zresztą, kto dzisiaj nie przeżywa takich rzeczy? Zagłębienia w skałach – pozostałości po wydobywaniu kamieni – przypominały mi słowa Pisma Świętego: Serce ludzkie podobne do przepaści.
Jezus, doskonale zorientowany w głębinach ludzkiego serca, powie: Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż. A Ja wam powiadam: Kto pożądliwie spojrzy na kobietę – nie jest to tylko słowo do mężczyzn, ale do wszystkich – ten już dopuścił się z nią cudzołóstwa.
Jezus uderza w epicentrum problemu, w głębię kombinacji. Spotka Go za to ogromna zemsta. Zły Mu tego nie daruje.
Drogie siostry, drodzy bracia, ilekroć rozważamy Boże słowo, chce ono uderzyć w centrum dowodzenia naszych myśli i pragnień. Słowo Boże jest zdolne osądzić ludzkie pragnienia. Nie będzie uderzać w powierzchowność. Dlatego biada nam, kiedy zatrzymujemy się na cukrowanych przykładzikach w kazaniach, kiedy zatrzymujemy się tylko nad tym słowem, które zrozumieliśmy, które do nas trafiło. Biada nam, bo słowo nas nie uzdolni, nie oczyści, nie zaszczepi i nie umocni.
Słowo Jezusa uderza w centrum, bo jeśli ma się dokonać przemiana człowieka, to nie chodzi o lifting – zmianę zewnętrzną. Nie chodzi o wymalowanie się na święta, jak jajko na Wielkanoc. Mamy wejść głębiej.
Jeżeli podejmujemy przedświąteczne sprzątanie – a powinno tak być – to ma nam ono przypomnieć o większych porządkach. Nawet w tak banalnej sytuacji jak mycie okien na święta mamy pamiętać o głębszych porządkach – o wytarciu, oczyszczeniu sumienia i serca, żeby lepiej widzieć. Błogosławieni czystego serca. Oni w tym świecie widzą Boga. Już tu, w różnych wydarzeniach, dostrzegają Boga.
Bezbożni, mylnie rozumując, knuli plany przeciw sprawiedliwemu. On jest zupełnie niepodobny do nich. Jego drogi są odmienne. Mało tego, powiedział im wprost: Jesteście fałszywi. Powiedział, że kresem sprawiedliwych jest wieczne szczęście. Niech więc sprawiedliwi, mimo różnych prześladowań, prób, nacisków, ucisków, w tym trwają, bo dotrwają i nie będą żałować. Ci, którzy we łzach sieją, będą zbierać w radości. Ci, co teraz się smucą i płaczą – powie Jezus wyjaśniając głębiej słowo – doświadczą radości. Idą i płaczą, niosąc ziarno na zasiew; powrócą z radością niosąc swoje snopy.
Tymczasem my zatrzymujemy się często na kodeksie Hammurabiego: Oko za oko, ząb za ząb. Gdzie nam do dekalogu, nie mówiąc już o tym, żeby żyć błogosławieństwami... A Jezus mówi: Błogosławieni jesteście, gdy prześladują was z mojego powodu, gdy mówią kłamliwie wszywko złe na was. Idąc za Mną, doświadczycie, że coraz więcej rzeczy się sypie. Teraz płaczecie, bo chcecie wytrwać przy Mnie, ale to jest błogosławieństwo. Ojcze, daj mi Ducha – śpiewa Wspólnota Miłości Ukrzyżowanej – bym z wdzięcznością przyjął każde upokorzenie i przeciwności, które przychodzą do mnie. Autor prosi o Ducha. Nie chce się mierzyć sam z przeciwnościami. Sam przegra.
Ile Jezus musiał się namęczyć, żeby wziąć krzyż... Co się z Nim wyprawiało w Ogrójcu, zanim stanął Sercem wobec kamiennych serc, które właśnie zrobiły zasadzkę, stwierdziły, że dotkną Go obelgą i katuszą, aby wypróbować Jego łagodność. Zobaczymy, Chrystusie, jak funkcjonujesz bez Twoich kazań. Zobaczymy, jak się zachowujesz w Ogrójcu, kiedy przeżywasz cierpienie... Tu się sprawdzaj. Twoje kazanka piękne, uzdrowienia śliczne... Pokaż teraz, co to znaczy być człowiekiem w warunkach Ogrójca...
Dotknijmy go obelgą i katuszą, by poznać jego łagodność i doświadczyć jego cierpliwości. Zasądźmy go na śmierć haniebną, bo, jak mówił, będzie ocalony. Skoro mówił, że zostanie ocalony, to go zabijmy.
Autor Księgi Mądrości przepowiada to, co w pełni zrealizuje się w Chrystusie. Mówi nam o tym, bo czyta o naszych sercach, że jeżeli decydujemy się iść za Jezusem, to z nami będzie podobnie. Nie może być uczeń nad mistrza. Ale to nie jest cyrk straceńców. To nie jest pomyłka, kiedy się sypią różne rzeczy i zaczynają się prześladowania. One czemuś służą. Nie wiemy czemu. W konkretnej sytuacji twojego życia nie będzie tłumaczeń. W tych warunkach jest wezwanie to ufności, do takiej wiary, jaką miała Maryja. – Zabili mi Dziecko. Coście ludzie uczynili?... – W tych warunkach kształtuje się ufność. W natchnionych słowach jest wołanie o refleksję, o dotarcie do głębi serca, o rozbicie skorupy, która jest w nas.
Tak pomyśleli i pobłądzili – puentuje autor natchniony – bo własna złość ich zaślepiła.
Droga siostro i drogi bracie, jeżeli Pan Bóg wyrżnie w ciebie krzyżem, ma to jakiś sens. Ale nie w momencie uderzenia. Cierpienie nie ma sensu samo w sobie. Nie pojmiesz tajemnic Bożych. Nie pojmiesz, że w takich sytuacjach trzeba się spodziewać nagrody za prawość, czyli za trwanie w Bogu. Błogosławieni jesteście...
Zatem, drogie siostry i drodzy bracia, kiedy rozważamy Boże Słowo, to trzeba przede wszystkim modlić się o to, żeby dotknęło nas do głębi, żeby wyszedł z nas fałszywy obraz Boga i siebie samego. Żeby powychodziły z nas najgłębsze zamysły, żeby pokazało się, kim jesteśmy.
Na ziemi przeżywa się czyściec w chorobie, w bolesnym, trującym, kąsającym doświadczeniu śmierci bliskich. Czyściec na ziemi to także sytuacje, kiedy jesteś traktowany jak wariat, psychol, bo mówisz o Bogu, świadczysz o Nim pokornie w swoim środowisku. Gdyby Chrystus nie przeżył tego samego, nie miałby prawa wymagać tego od nas. Te okoliczności mają jeden cel: skruszyć nas w sercu.
Z własnego doświadczenia wiemy, jak trudno trafić do osób zaślepionych przekonaniem o tym, że są jedynymi właścicielami prawdy, posądzających nas o złe zamiary wobec nich, zarzucających nam, że chcemy je ośmieszyć... Jak trudno rozkuć takie serce, przekonanie, jeśli ktoś się uwziął, że chcemy czynić zło w jego życiu. Jak trzeba się tam tłuc! Co trzeba zrobić, żeby się dostać do takiego serca... Ile Pan Bóg musi się natłuc, żeby dotrzeć do serca, które uważa, że nie odbiega normą od innych, zachowuje się podobnie. – Po cóż chodzić na Drogę Krzyżową? Po cóż się w nią wczuwać, robić jakiś cyrk? Po cóż rozważać Boże słowo? Po co takie długie kazania, po co pytania: Coście zrobili z człowiekiem w sobie? Po co to wszystko? – Bo Bóg nie przestanie się dobijać w naszym sercu o miłość i odpowiedź miłości. A może być tak, że zamknięci w skorupach, nie chcemy wyjść. Jest nam dobrze. – Mnie wystarczy taka pobożność. To mi wystarczy...
Wezwanie słowa nie zmierza do powołania komisji śledczej. To nie jest tak, że masz szukać w sobie na siłę grzechu, biczować się, a jak nie znajdziesz grzechu, źle się czuć i być przygnębionym... Nie. Słowo chce budzić w nas postawę pokory i otwartości. Autor natchniony prosi: Boże, oczyść mnie z błędów przede mną ukrytych i od pychy broń swojego sługę. Bądź raczej niespokojny, odczuwaj drżenie i bojaźń, a nie spokój i pewność. Ważne, żeby mieć postawę otwartości na to, co się dzieje. A dzieje się bardzo dużo, bo czas jest krótki, bo trzeba się ratować – jak mówi św. Piotr – z przewrotnego pokolenia, które jest w mojej głowie, w moim myśleniu.
Temu ma służyć głoszenie słowa, gromadzenie się przy Panu, który przygląda się utajnionym naradom w naszych myślach. Postawa pokory wiąże się z oczekiwaniem na to, że Pan pomoże nam ponazywać te rzeczy w odpowiednim czasie.
Słyszymy w Ewangelii, że w odpowiednim czasie Jezus ma oddać życie. Wie, że faryzeusze dążą do zgładzenia Go, dlatego nie chce chodzić po Judei. Ale to nie Żydzi decydują, kiedy to nastąpi. Jezus w pełni kontroluje czas i wie, kiedy przyjdzie godzina Jego odejścia. I niech On kontroluje, droga siostro i bracie, kiedy z ciebie ma wyjść fałszywe, obrzydliwe, ześwinione faryzeizmem i smrodem grzechu myślenie.
On będzie decydował. On będzie oczyszczał. Żaden z gestów i znaków podjętych przez Chrystusa nie ma w sobie nic z chęci odegrania się na tobie za twoje grzechy. Czy któryś z gestów Drogi Krzyżowej jest próbą odegrania się za twoje grzechy, za twoją pychę? Jezus nadstawił swoje Ciało, żeby dostał za ciebie, za mnie.
Trzeba pytać się o centrum dowodzenia w nas, o najgłębsze zakamarki naszego myślenia. Trzeba pytać, czy czasem nie jesteśmy w pozycji niektórych mieszkańców Jerozolimy, mówiących: My wiemy, skąd On pochodzi, natomiast gdy Mesjasz przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd jest. – Ja już wiem o Panu Bogu tyle, ksiądz nic nowego mi nie powiedział... Ewangelię i Drogę Krzyżową już wiele razy rozważałem... Wiem swoje... – Trzeba pytać siebie, czy nie mamy poustalanych obrazów Pana Boga, czy w głębi naszego serca nie dokonuje się jakiś osąd, tajna narada, którą będzie później widać stopniowo przez pozorowane gesty, fałszywe postawy.
Zwróćmy uwagę, że faryzeusze śledzili Jezusa, by Go pochwycić na mowie. Nie przyszli do Niego i nie powiedzieli: Zabijemy Cię, tylko zadawali podchwytliwe pytania.
Droga siostro i drogi bracie, nie czekaj, że w wielkopostnym zmaganiu usłyszysz bezpośrednie ataki na Chrystusa. To będą raczej rozmaite podchody, zniechęcające myśli, trud i inne drobniutkie kroczki.
Jezus ucząc w świątyni zawołał tymi słowami: «I Mnie znacie, i wiecie, skąd jestem – jakąś wiedzę na Jego temat mamy. – Ja jednak nie przyszedłem sam od siebie; lecz prawdziwy jest tylko Ten, który Mnie posłał, którego wy nie znacie. – Ciągle jeszcze nie znamy Ojca Niebieskiego. – Ja Go znam, bo od Niego jestem i On Mnie posłał».
Ciągle, droga siostro i drogi bracie zaglądający do słowa Bożego, jeszcze nie znasz Ojca Niebieskiego. Jeżeli budzi się w tobie przekonanie, że już wszystko wiesz o Bogu, klęknij i przeproś. A jeżeli masz przeświadczenie, że chcesz Go ciągle poznawać, odkrywać, bo wciąż do ciebie przychodzi, to idź za tym słowem lub proś o ten głos – głos w tobie.
Zamierzali więc Go pojmać, jednakże nikt nie podniósł na Niego ręki, ponieważ godzina Jego jeszcze nie nadeszła.
Która godzina do Ciebie, Panie Jezu?
Która godzina mojego życia wybija teraz?
Która godzina moich przemyśleń, do których wzywa nas Chrystus, jest teraz?
Czym mam się zająć, skoro przyszedłem do Pana?
Pan zawsze bliski dla skruszonych w sercu. Zwraca swe oblicze przeciw zło czyniącym, by pamięć o nich wymazać z ziemi. Pan słyszy wołających o pomoc i ratuje ich od wszelkiej udręki.
Liczne są nieszczęścia, które cierpi sprawiedliwy – mówi psalmista – ale Pan go ze wszystkich wybawia. Pan ze wszystkiego wyprowadza dobro. Liczne krzyże przychodzi nam przeżywać i do licznych krzyży jesteśmy przybijani, ale ze wszystkich Pan wyprowadza zmartwychwstanie dla tych, którzy Mu ufają do końca. Nie tylko do tego momentu, kiedy rozumieją, wiedzą, co się dzieje.
Dziękujmy Mu za to, że ukazuje nam głębię naszych zamiarów, to, co się w nas wyprawia. Prośmy o cierpliwość w czynnym oczekiwaniu, żeby robić to, co do nas należy, na czas, w którym wyjdzie z nas smród grzechu.
Panie Jezu, Ty przychodzisz do nas i oddajesz swoje Życie. Broń nas przed uczynieniem z tej prawdy regułki, paciorka. Spraw, żebyśmy nią żyli, postrzegając ją jako ciągle świeżą i nową, jak nowy jest dzień, w którym do nas przychodzisz.
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski