Żeby iść dalej...
Flp 2, 6-11
Kiedy w Wielkim Tygodniu zgromadzimy się na liturgii, przyjrzyjmy się w sposób szczególny bardzo bogatym znakom, które będą w niej obecne, począwszy od dzisiaj. Nie chodzi o to, żeby sobie powspominać, jak Chrystus cierpiał – ewentualnie popłakać, jak niewiasty na Drodze Krzyżowej, bo Kościół w tej liturgii mówi: Nie płaczcie nad Chrystusem. Nie płaczcie nad historią. Nie powtarzajcie sobie, że gdy ktoś grzeszy, to Bóg cierpi. Płaczcie nad sobą i nad waszymi dziećmi. Mamy odkryć, że w tych znakach, we wszystkich gestach liturgicznych, Chrystus rozdaje moc i siłę do tego, żeby iść dalej, żeby podejmować próby przebaczenia nie siedem razy, ale siedemdziesiąt siedem – za każdym razem.
Są takie momenty w życiu, w których brakuje nam słów – nieraz z powodu ogromnej radości, zaskoczenia, a nieraz wskutek wielkiego cierpienia. I choćby ktoś obcy naciskał, prosił, żeby mu powiedzieć, co się stało, to gdzieś wewnętrznie nas zatyka i jedyne, co możemy stwierdzić, to albo: Szkoda, że cię tam nie było, albo: Idź i sam zobacz, nie umiem ci opowiedzieć.
Tak jest z nami, kiedy próbujemy mówić o Panu Bogu. Tak naprawdę, mniej o Nim potrafimy powiedzieć – mniej o Nim wiemy. Jedyne, co zostaje, to prawda, do której wzywa Kościół w Wielkim Tygodniu, a mianowicie, konieczność głębokiego skupienia i refleksji nad ogromną i bardzo mądrą miłością Boga objawioną w pokorny i zaskakujący sposób.
Ludzkimi słowami próbujemy oddać rzeczywistość tej miłości. Gdy kiedykolwiek zdarzyło się nam być z kimś, kogo cenimy, szanujemy, kochamy, w konflikcie, trwać w nieprzyjaznej, nieprzyjemnej atmosferze, kiedy nawet doszło do tego, że nie odzywamy się do siebie, to pewnie doświadczyliśmy, że nasz wybór nieodzywania się do drugiej osoby – nawet, gdy to nie jest nasza wina – wcale nie sprawia nam radości. Mało tego, nawet gdy pozornie zachowujemy jakiś uśmiech, czy też się tłumaczymy – bo zazwyczaj tak jest, że szukamy zwolenników tego, co zrobiliśmy, chcemy, żeby nam ktoś przytaknął: Tak, masz rację, nie odzywaj się do niej... – to szukamy usprawiedliwień, które nie przychodzą. Mamy kamień na sercu. Ciężko jest.
Ta rzeczywistość, to porównanie z ludzkich relacji, choć troszkę – bo jest ono niedoskonałe – może nam przybliżyć, jaki kamień ma na Sercu Bóg Ojciec, kiedy widzi swoje dzieci, które plują na Jego Syna oddanego z miłości. Traktują Jego Krew jak okazję do wyśmiania, kpin i ironii: Innych wybawiał, niech i siebie wybawi. Mówił, że w trzy dni jest w stanie przywrócić zburzony przybytek do istnienia. Proszę, ma okazję...
Jaki kamień na Sercu musi mieć Bóg Ojciec... Jak bardzo chciałby go zrzucić...
To nie jest tak, że Pan Bóg musiał coś zrobić. Ktoś zauważył, że jeżeli człowiek opuszcza Boga, Bóg sobie poradzi, człowiek nie. Ale to, co zrobił Bóg Ojciec w swoim Synu Jezusie Chrystusie, jest rzeczą niebywałą, zaskakującą i ciągle niezgłębioną. Ktoś inny mówi, że w Chrystusie Bóg posunął się niejako za daleko. Aż tak kochać kogoś, kto obraził, zrobił scenę, opluł, ośmieszył, obmówił? Jeszcze się do niego pchać z miłością? Jeszcze powiedzieć mu, że nie zgasła nadzieja?... – A jednak.
Autor drugiego czytania zauważa w dzisiejszej Liturgii Słowa: Chrystus Jezus istniejąc w postaci Bożej – mając wszystko, co Mu potrzeba, Chrystusowi nie jest potrzebny człowiek do tego, żeby się dobrze czuł, miewał, żeby był Bogiem – nie skorzystał ze sposobności, by być dalej tylko i wyłącznie w ten sposób, lecz ogołocił samego siebie – uniżył samego siebie – przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. Zbliżył się do ludzi.
W tym co zewnętrzne uznany za człowieka – jadł, pił, śmiał się, był na weselu, na pogrzebie, cieszył się dziećmi, błogosławił je, wypędził przekupniów ze świątyni – uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci i to – o zgrozo, mówi św. Paweł Filipianom, mówi i nam – i to śmierci krzyżowej.
Krzyż w kulturze, w której narodził się Chrystus, to znak odrazy. To tak, jakby dzisiaj pójść do więzienia i zobaczyć, że nie wszyscy mają tam jednakowy ubiór. Że są specjalni więźniowie – jak na przykład w Irlandii – noszący na swoich ubraniach żółtą naszywkę, świadczącą o tym, że jest to albo pedofil, albo gwałciciel, albo wyjątkowo okrutny morderca.
Ta żółta naszywka w czasach Jezusa to krzyż. Uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej. Dlatego Bóg mógł zdjąć kamień z Serca. Dlatego też Bóg wywyższył Go nad wszystko i darował Mu imię ponad wszelkie imię. Dał Mu moc ponad wszelką moc – nawet ponad moc tego, czego boi się każdy z nas, choć w tej chwili może sobie tego nie uświadamiać – moc śmierci.
Bóg wywyższył Go nad wszystko i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych – wszelkich potęg, mocarstw, które dzisiaj wydają się nieugięte – i aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca.
W Chrystusie Bóg posunął się niejako za daleko. Będzie bardzo trudno przeżyć tę prawdę tym spośród nas, którzy choć raz w życiu nie przełamali się, nie poszli do tej osoby, która ich zlekceważyła, wyśmiała, obmówiła, i nie podjęli próby wyciągnięcia ręki – nie na pokaz, ale z serca. Będzie bardzo trudno odkryć, że ta prawda o miłości Boga uniżonego w Chrystusie, jest dziś obecna w świecie i światu potrzebna, każdemu, kto choć raz nie spróbował się przełamać, kto dalej żyje w przekonaniu, że nie musi nic robić, że to ktoś inny powinien pierwszy...
To bardzo trudna prawda. Kiedy w Wielkim Tygodniu zgromadzimy się na liturgii, przyjrzyjmy się w sposób szczególny bardzo bogatym znakom, które będą w niej obecne, począwszy od dzisiaj. Nie chodzi o to, żeby sobie powspominać, jak Chrystus cierpiał – ewentualnie popłakać, jak niewiasty na Drodze Krzyżowej, bo Kościół w tej liturgii mówi: Nie płaczcie nad Chrystusem. Nie płaczcie nad historią. Nie powtarzajcie sobie, że gdy ktoś grzeszy, to Bóg cierpi. Płaczcie nad sobą i nad waszymi dziećmi. Mamy odkryć, że w tych znakach, we wszystkich gestach liturgicznych, Chrystus rozdaje moc i siłę do tego, żeby iść dalej, żeby podejmować próby przebaczenia nie siedem razy, ale siedemdziesiąt siedem – za każdym razem.
Tu jest siła. Tę siłę Chrystus szczególnie rozdaje w liturgii, w sakramentach, w spowiedzi. Tu jest siła. Jak Bóg wybaczył nam, tak i my wybaczajmy.
Panie Jezu, który stałeś się dla nas posłuszny aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej, ucz nas, abyśmy potrafili być posłuszni Twojemu pokornemu wezwaniu: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, którym jest źle w życiu, którzy nie rozumiecie, dlaczego jest tak trudno wytrwać przy dobru, a tak łatwo można się rozsypać, kiedy człowiek przejmie się Bożym wezwaniem. Przyjdźcie utrudzeni i obciążeni, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokornego serca.
Świat nie zwycięży dzięki reklamom i krzykowi. Świat zwycięży dzięki pokornemu posłuszeństwu Jezusa Chrystusa, który żywo jest obecny w każdej Eucharystii i rozdaje moc Ducha Świętego każdemu, kto wierzy.
Przymnóż nam wiary, Panie, że to nie są zabobony dla ciemnoty, że ludzie idący za Tobą to nie tępy tłum, który pozbierał sobie palemki i przyszedł, bo mu palma odbiła. Tu są osoby, które nie wyobrażają sobie w tym świecie życia bez Ciebie i dochowają Ci wierności nawet wtedy, kiedy będą opluwane, jak Ty byłeś opluwany, bo wierzą, że ten, kto z Tobą umiera, z Tobą zmartwychwstaje.
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski