Perspektywa wieczności
2 Kor 11, 18.21b-30; Ps 34; Mt 6,19-23
Perspektywa nieba sprawia, że właściwie oceniamy wydarzenia z własnego życia. Spojrzenie na Chrystusa pozwala prawidłowo patrzeć na siebie, nawet na swoją klęskę, kompromitację i porażkę. Dwaj uczniowie skompromitowali się przy Jezusie – Piotr i Judasz. Obydwaj żałowali, ale Piotr spojrzał na swoją kompromitację oczyma Jezusa. Judasz dokonał samosądu. Perspektywa spojrzenia Chrystusa nie odbierze nam radości z życia doczesnego. Da ją w sposób właściwy, aby radość moja w was była i aby radość wasz była pełna. Nie pusta, przelotna, wakacyjna, ale pełna. To jest możliwe i to działa. Dlatego rozszerzenie perspektywy, oczyszczenie spojrzenia naszych oczu, winno nastąpić w konfrontacji z Bożym słowem. Jezus dzisiaj chce poszerzyć to spojrzenie, bo mówi: Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną.
Jedną z cech służebnej troski o dobro drugiego człowieka, czyli – idąc za słowami zawartymi przez Benedykta XVI w encyklice Bóg jest miłością – mądrej miłości, jest to, że potrafi ona dostosować się do sytuacji, w której znajduje się osoba kochana. Nie jest to cecha prosta, bo chciałoby się nieraz w traktowaniu drugiego człowieka posługiwać pewnymi schematami, wyobrażeniami, często bardzo zgubnymi pierwszymi wrażeniami, wyniesionymi z kontaktu z nim. Dlatego służebna troska o czyjeś dobro nie jest rzeczą prostą, ale jest konieczna, jeżeli mamy w sposób dojrzały i odpowiedzialny traktować osoby, o których mówimy, że je kochamy, które nas kochają, za które jesteśmy odpowiedzialni.
Niemałą trudność miał z tym Paweł apostoł, nauczyciel. Był bardzo skromnym człowiekiem – tak skromnym, że nie chciał o sobie w ogóle mówić. Jeżeli wymieniał otrzymane talenty, to mówił o nich jako o darach mających jednego Dawcę, Boga, i jeden cel: budowanie, pomaganie napotkanym ludziom.
Zdarzył się w historii życia Pawła moment spotkania z mieszkańcami Koryntu – miasta portowego, bardzo bogatego, gdzie królował pieniądz, kwitły biznes i rozwiązłość. Były słynne córy Koryntu... Apostoł założył tam wspólnotę i chciał do niej dotrzeć. A ponieważ w mieście występowali nauczyciele rozpowszechniający fałszywe nauki, świetnie opłacani za głoszenie kłamstwa, którzy ciągle przechwalali się swoimi uzdolnieniami i mądrością, dlatego Paweł na ich tle po prostu nikł.
Ponieważ całym sobą kochał Chrystusa, wszystko uznał za – jak mówi najdokładniejsze tłumaczenie Biblii – gnój. Nie za śmieci, ale za gnój. Za wszelką cenę chciał wymyślić jakiś sposób, żeby głosić Chrystusa. Napisze w jednym z listów, że jedni głoszą Go dla zysku, drudzy dla próżności, inni dla sławy. Paweł zaś mówi: A ja się cieszę, bo z takich czy innych powodów, ale głosi się Chrystusa.
Teraz sam musi zrealizować podobną misję. Jest wśród Koryntian, na co dzień karmionych przez pseudonauczycieli, którzy najpierw wygłaszają mowy pochwalne na swój temat, wychwalają własne zasługi. Całe litanie do siebie...
Paweł staje wobec dylematu. Trzeba się jakoś przebić z Chrystusem, niejako Go przemycić, dlatego pisze bardzo wyraźnie: Ponieważ wielu przechwala się według ciała, i ja będę się przechwalał. Jeżeli inni zdobywają się na odwagę – mówię jak szalony – to i ja się odważam.
Moglibyśmy powiedzieć – zresztą Paweł się do tego przyzna – że niejako nie mówi z natchnienia Ducha. Powie to kilka zdań wcześniej – Duch Święty na ten moment został odłożony na bok.
Zaczyna wymieniać cechy typowo ludzkie: Hebrajczykami są? – to znaczy kimś, kto przynależy do narodu, z którym Bóg zawarł przymierze – Ja także. Izraelitami są? – czyli narodem wyprowadzonym z niewoli egipskiej – Ja również. Potomstwem Abrahama? – dziedzicami obietnicy mesjańskiej, ludem mającym pewność, że Bóg wprowadzi go do Ziemi Obiecanej – I ja.
Są sługami Chrystusa? Zdobędę się na szaleństwo – jego to musiało naprawdę dotknąć, że mówi o tych cechach – Ja jeszcze bardziej! Bardziej przez trudy, bardziej przez więzienia; daleko bardziej przez chłosty, przez częste niebezpieczeństwa śmierci. Przez Żydów pięciokrotnie byłem bity po czterdzieści razów bez jednego. Trzy razy byłem sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu, przez dzień i noc przebywałem na głębinie morskiej. Często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustkowiu, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach od fałszywych braci; w pracy i w umęczeniu, często na czuwaniu, w głodzie i pragnieniu, w licznych postach, w zimnie i nagości.
Taką cenę zapłacił, żeby przybliżyć ludziom prawdziwą mądrość Boga.
Dopasowuje się do otoczenia, wchodzi, wciska się pomiędzy fałszerzy nie po to, żeby stać się, jak oni, ale żeby przemycić tam Boga.
Pisze dalej: Nie mówiąc już o mojej codziennej udręce płynącej z troski o wszystkie Kościoły. Udręka. Wiedzą o tym wszyscy nauczający, co to znaczy udręczać siebie, żeby jakoś dotrzeć do powierzonej trzódki uczniów, przekazać im, przemycić wiedzę.
Paweł mówi: Nie mówiąc już o mojej codziennej udręce płynącej z troski. Któż odczuwa słabość, bym i ja nie czuł się słabym? Kto z nas jest mocny w te klocki? – moglibyśmy powiedzieć. Kto z nas rzeczywiście czuje się tak mocnym, tak pewnym na morzu życia, w przekazie wiary, przekazie prawdy?
Któż doznaje zgorszenia, żebym i ja nie płonął? Kogo nie bolą te rzeczy w sytuacji, kiedy – obrazowo mówiąc – człowiek daje serce, a inni traktują to jak szynkę, którą trzeba pokroić?
Jeżeli już trzeba się chlubić – mówi Paweł – będę się chlubił z moich słabości.
Dobrze, że Paweł to mówi. Dobrze, że rozważamy to słowo w dniu zakończenia roku szkolnego, w sezonie urlopowym, bo nagle okazuje się, że w świetle wyznania Pawła, w cudowny sposób obecnego w Piśmie Świętym, i my nie musimy uciekać od tych miejsc naszej pracy, nauki, posługi, w których okazaliśmy się słabi, w których uświadomiliśmy sobie, z jak ogromnym trudem wiąże się wykonywanie codziennych zadań. Mamy prawo o tym trudzie mówić, byle nie przysłonił nam Tego, dla którego go znosimy. Żeby nie zasłonił nam perspektywy, którą otwiera przed nami Chrystus. Jako wyznawcy Chrystusa jesteśmy wezwani do tego, by spojrzeć troszkę dalej niż na koniec własnego nosa, troszkę dalej niż co z tego będę miał?... Jezus powie: Godzien jest robotnik swojej zapłaty. A w innym miejscu doda jeszcze jedną bardzo ważną rzecz. Z całą mocą należy podkreślić, że jeśli ta zasada jest stosowana w życiu, działa: Szukajcie najpierw królestwa Bożego, reszta będzie wam dodana. Zatroszczcie się najpierw o działanie Boga w was, a reszta będzie wam dodana.
Perspektywa nieba sprawia, że właściwie oceniamy wydarzenia z własnego życia. Spojrzenie na Chrystusa pozwala prawidłowo patrzeć na siebie, nawet na swoją klęskę, kompromitację i porażkę. Dwaj uczniowie skompromitowali się przy Jezusie – Piotra i Judasza. Obydwaj żałowali, ale Piotr spojrzał na swoją kompromitację oczyma Jezusa. Judasz dokonał samosądu.
Perspektywa spojrzenia Chrystusa nie odbierze nam radości z życia doczesnego. Da ją w sposób właściwy, aby radość moja w was była i aby radość wasz była pełna. Nie pusta, przelotna, wakacyjna, ale pełna. To jest możliwe i to działa. Dlatego rozszerzenie perspektywy, oczyszczenie spojrzenia naszych oczu, winno nastąpić w konfrontacji z Bożym słowem. Jezus dzisiaj chce poszerzyć to spojrzenie, bo mówi: Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną.
Gromadźcie sobie skarby w niebie. To znaczy, patrzcie na to, co otrzymaliście, przez pryzmat życia wiecznego. Jeżeli pomaga wam to w dojściu do Boga tu, na ziemi, to pomoże wam i w niebie. A jeżeli wam przeszkadza, trzeba z tego zrezygnować.
Gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje.
Pytanie do nas: Gdzie jest mój skarb?
Co jest dla mnie skarbem?
Co jest rzeczą, sprawą, wydarzeniem, rozmową, spotkaniem, które uważam za skarb? Tam też, według słów Chrystusa, jest moje serce.
Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle. Jeżeli właściwie patrzysz na to, co się dzieje w twoim życiu – właściwie, czyli w perspektywie, którą daje Chrystus – to wszystkie wydarzenia będą się odpowiednio układać.
Lecz jeśli twoje oko jest chore – należałoby dodać: jeżeli się do tego nie przyznaję. Bo to, że jest chore, to rzecz normalna. Kto nie choruje? Jest rzeczą naturalną, że zdarzają się nam choroby. Rzeczą znacznie gorszą jest fakt niewidzenia swojej choroby, nieprzyznania się do tego, że jest się chorym, bo wtedy rzeczywiście trudno o pomoc.
Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności.
Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże wielka to ciemność. Jeżeli noszę w sobie ciemność, czyli nie pozwalam, aby światło Bożego słowa we mnie zamieszkało, nie zachwycam się jego pięknem, nie rozważam go, jak Maryja, nie stosuję w życiu, to noszę w sobie wielką ciemność.
Słowa, które daje nam Pan – nasz Mistrz i Nauczyciel – są posłane w miłości. Jest w nich obecny Duch Święty – Światło, Pocieszyciel, Obrońca. To On przypomina nam o tym.
Dziękując dzisiaj za próby przybliżania przyjaciołom, kolegom, bliskim różnych bogactw swojego serca, życiowej wiedzy, polecajmy Panu także te sytuacje, w których nie udało nam się wywiązać z tego, do czego zachęca nas swoją postawą św. Paweł, to znaczy, z wejścia w położenie drugiej osoby, bo i takie sytuacje mogły mieć miejsce. Jednocześnie prośmy, abyśmy mogli przez czas, który nam Pan Bóg daje, wysławiać, wywyższać Jego imię. Abyśmy Go zauważali, abyśmy mogli spojrzeć na Niego i rozpromienić się radością – jak mówi psalmista. A gdzie On jest obecny? – W pięknie świata, w drugim człowieku, w czasie poświęconym swojej rodzinie, bliskim, przyjaciołom, sobie samemu. Spójrzcie na niebo w tych chwilach, a rozpromienicie się radością. Oby się tak stało, co niech dobry Pan, w mocy swojego Ducha, uczyni.
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski