Moc w słabości
2 Kor 12,1-10; Ps 34; Mt 6,24-34
Ucieczka przed słabością jest błędem. Ucieczka przed ościeniem dla ciała – jak nazwie Paweł bardzo precyzyjnie konkretną trudność – jest nieporozumieniem. Jeżeli nie przyjmuję słabości, nie odkrywam własnej nędznej kondycji, tego, że nawet nie potrafię dochować wierności Panu, że mam ciągle jakieś uciski, że coś ciągle mi przeszkadza, że muszę walczyć o żywą relację z Panem, jeżeli tego nie zaakcentuję, to będę tracił siły. Akceptować to znaczy uznać. Najchętniej będę się chełpić z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa, bo moc w słabości się doskonali. Słabość, wyśmiewana przez świat niemoc, jest miejscem spotkania z Panem dla osoby, która wierzy. Niedomagania, nieporadność w kroczeniu za Panem, jest miejscem zasilania się, przyjęcia ogromnej mocy, nowej inspiracji do życia.
Panie, dziękujemy Ci za łaskę spotkania z Tobą. Dziękujemy, że możemy Cię słuchać, a Ty prawdziwie do nas mówisz w swoim Świętym Duchu i w Jego mocy pozwalasz nam przyjąć słowo. Dziękujemy Ci, że tak o nas zabiegasz i troszczysz się, że dzielisz się z nami mądrością życia – życia wiecznego. Dziękujemy Ci, że ogromnie pragniesz, abyśmy tam doszli, dlatego gromadzisz nas przy sobie.
Paweł apostoł czyni dziś bardzo intymne wyznania. Słuchając od kilku dni jego nauczania zawartego w Drugim Liście do Koryntian, odkrywamy stopniowo, że ta intymność jest niejako na nim wymuszona przez pragnienie dotarcia z Chrystusem do sytuacji Koryntian. Nie jest celem jego misji przyjazd i chlubienie się, opowiadanie o sobie, czyli duchowy negliż. To jeden ze środków, który ma ukazać działanie Boga w życiu apostoła.
Korynt to bardzo trudny rejon. Wspominaliśmy już o kilku tego powodach, między innymi kwitnącym tam biznesie, rozwiązłości. Ponadto w mieście działało mnóstwo fałszywych, świetnie opłacanych nauczycieli, którzy tak naprawdę głosili siebie samych, zwracali uwagę tylko na siebie – przysłaniali orędzie swoją osobą, obciążali słuchaczy sobą.
Koryntianie zarzucają Pawłowi kilka spraw, między innymi niestosowanie się do wymagań sztuki epistolarnej, czyli zasad pisania listów. Uważali, że pisze zbyt prostym językiem. Paweł po doświadczeniach na Areopagu wie, że trzeba mówić prosto. Zarzucają mu również to, że nie mówi – jak inni nauczyciele – o swoich zasługach, o tym, co już osiągnął.
Paweł wychodzi i generalnie zwraca uwagę na Chrystusa, na Jego moc. Kieruje słowo, które dotyka życia, wzywa do konkretnych postaw, takich jak: jałmużna, pomoc drugiemu, bo to jest oznaka, że ktoś rzeczywiście idzie za Chrystusem.
Koryntianie zarzucają także Pawłowi, że jest mocny w gadce, kiedy pisze listy, natomiast gdy stanie pośród nich, to wydaje się bezbronny.
Koryntianie – o czym słyszymy w dzisiejszym czytaniu – jakby wymuszali na Pawle coś, co było rutyną innych nauczycieli. Oni to mają objawienia... Oni doświadczają wielkich mocy, wielkich prawd... A Paweł? Co on ma do powiedzenia? – Jeżeli trzeba się chlubić, choć co prawda nie wypada, przejdę do widzeń i objawień Pańskich.
Jego skrępowanie w mówieniu o doświadczeniach bardzo intymnych jest ogromne. Nawet posługuje się z lekka speszonym stylem: Znam człowieka w Chrystusie, który przed czternastu laty [czy w ciele, nie wiem, czy poza ciałem, też nie wiem, Bóg to wie] został porwany aż do trzeciego nieba. I wiem, że człowiek ten [czy w ciele, nie wiem, czy poza ciałem, też nie wiem, Bóg to wie] został porwany do raju i słyszał tajemne słowa, których się nie godzi człowiekowi powtarzać.
Oczywiście Paweł mówi o sobie. W relacji odwołuje się do innej osoby, ale ma na myśli siebie. Ma trudność w powiedzeniu wprost, jakimi łaskami został obsypany. Ta trudność wypływa z Jego szczerej uległości wobec Pana, autentycznego ukazywania Jezusa, a nie koncentrowania się na sobie. To nie jest jakiś kolejny chwyt – o, jaki pokorny, tym zwraca naszą uwagę... On autentycznie jest przejęty tym, czego doświadcza, czym został obsypany przez Pana i czym ma się dzielić z innymi. Staje przed Koryntianami i mówi nie w pierwszej osobie, lecz w trzeciej, mając na myśli siebie, jako kogoś obdarowanego przez Pana. Za chwilę dodaje, że jeżeli mówi o sobie, to tylko po to, żeby zwrócić uwagę na Chrystusa.
(...) został porwany aż do trzeciego nieba. Wśród Żydów występowało przekonanie o istnieniu trzech płaszczyzn nieba. Pojawia się ono w księgach apokaliptycznych, czyli takich, które towarzyszyły księgom natchnionym, ale nie zostały wpisane do kanonu – między innymi w Księdze Henocha. Pierwsza płaszczyzna to atmosfera, druga – strefa planet, a trzecia to już mieszkanie Boga. Apostoł mówi, że został porwany aż do trzeciej strefy. Porwany – Paweł lubi to słowo – zdobyty przez Chrystusa.
Czy w ciele, nie wiem, czy poza ciałem, też nie wiem. Ale wie jedno: że to było bardzo autentyczne, mocne doświadczenie.
Słyszał tajemne słowa, których się nie godzi człowiekowi powtarzać. Nie z innego powodu, jak tylko z jednego, że nie da się o tych sprawach, o doświadczeniu bliskości Boga mówić ludzkim językiem. Jest on kaleki. Ktokolwiek przeżył mocno jakieś rekolekcje, bliskość Pana, ten wie, o co tu Pawłowi chodzi. Ktokolwiek autentycznie wszedł w uwielbienie Pana, rozumie, co Paweł ma na myśli. Nie da się tego zrelacjonować. Jedyne, co można powiedzieć, to: przyjdź i spróbuj doświadczyć tej bliskości. To jest cel tych doświadczeń. Właśnie dlatego Paweł o tym mówił.
Z tego więc będę się chlubił, a z siebie samego nie będę się chlubił, chyba że z moich słabości. Zresztą choćbym i chciał się chlubić, nie byłbym szaleńcem; powiedziałbym tylko prawdę. Powstrzymuję się jednak, aby mnie nikt nie oceniał ponad to, co widzi we mnie lub co ode mnie słyszy.
Nawet gdybym się chlubił tymi doświadczeniami, tą bliskością, przejęciem, poruszeniem serca, tym, czego Bóg pozwolił mi doświadczyć przez swoją obecność, to powiedziałbym prawdę. Sztuką jest powiedzieć prawdę, złożyć świadectwo z tak intymnych doświadczeń Pana. Ale Paweł dodaje zaraz, że jeżeli ma się z czegoś chlubić, to ze swoich słabości, bo tak naprawdę, kiedy nie ucieka od słabości, ale je wymienia – tak, jak to zrobił wczoraj, pisząc do Koryntian – to pozwala, aby ujawniała się moc Chrystusa.
Skoro Pan nie inaczej, jak tylko przez słabość, chce okazać swoją moc, to będę słaby. Drogie siostry i drodzy bracia, słowo Boże wzywa nas do przyjrzenia się swoim słabościom. Jakim? – Obelgom, niedostatkom, prześladowaniom, uciskom z powodu wierności Chrystusowi. Ile nieraz mamy z tym kłopotów?... Już od samego rana bombardowani różnego rodzaju myślami, po co ci to?
Ucieczka przed słabością jest błędem. Ucieczka przed ościeniem dla ciała – jak nazwie Paweł bardzo precyzyjnie konkretną trudność – jest nieporozumieniem. Jeżeli nie przyjmuję słabości, nie odkrywam własnej nędznej kondycji, tego, że nawet nie potrafię dochować wierności Panu, że mam ciągle jakieś uciski, że coś ciągle mi przeszkadza, że muszę walczyć o żywą relację z Panem, jeżeli tego nie zaakcentuję, to będę tracił siły. Akceptować to znaczy uznać.
Najchętniej będę się chełpić z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa, bo moc w słabości się doskonali. Słabość, wyśmiewana przez świat niemoc, jest miejscem spotkania z Panem dla osoby, która wierzy. Niedomagania, nieporadność w kroczeniu za Panem, jest miejscem zasilania się, przyjęcia ogromnej mocy, nowej inspiracji do życia.
Natomiast udawanie, że jestem mocny albo wykorzystywanie słabości przeciwko drugiemu niszczy nas – Mam problem, ale odgryzę się na kimś innym... Odkryłem w sobie słabość, ale żeby czasem się nią nie zająć, to przyjrzę się życiu innych... – Tak uciekamy przed zajęciem się swoimi słabościami w świetle Chrystusowego słowa. I chociażby odeszła osoba, wobec której wyrażamy nasz gniew, zazdrość, to problem w nas zostanie. Znajdziemy kogoś następnego. Tak skaczemy z osoby na osobę, zamiast zająć się swoimi słabościami w świetle słowa Pana. Mamy do wszystkich pretensje. A czasem upatrzymy sobie jedną osobę i na niej żerujemy.
Słabości odkrywane przed Panem owocują nową inspiracją do życia, nową mocą.
Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował.
Tak potężny apostoł, tak zaangażowany w głoszenie Bożego słowa, ma przy sobie kogoś, kto go policzkuje – Paweł nazywa go szatanem. Drogie siostry i drodzy bracia, jeśli idziemy za Panem, to i my będziemy mieć jakiś oścień dla ciała. Po co? – Po to, żebyśmy nie ulecieli, nie ulegli sublimacji i nie wpadli w przekonanie, że z nami jest wszystko w porządku. Nie utrzymamy inaczej tej łaski, jak tylko przyjmując w duchu wiary słabości i odkrywając, że się jest nędznym, że się upadło i trzeba znowu wrócić. Nie uciekać od Pana.
Co to za oścień dla ciała? – Egzegeci mają różne koncepcje. Doszukują się również pewnej przypadłości, choroby oczu, powodującej u Pawła ich odrażające ropienie. Ale niewykluczone – jak mówią też niektórzy – że chodzi o wspomnienia, jakie miał Paweł z czasów, kiedy mordował chrześcijan. Kiedyś wspominaliśmy, że Piotr do końca życia – jak podaje legenda chrześcijańska – słysząc pianie koguta, miał łzy w oczach. Niewykluczone, że również Pawła nękają wspomnienia tego, co robił przed pamiętną podróżą do Damaszku, kiedy został porwany przez łaskę Chrystusa. Szczególnie ujawniało się to wtedy, kiedy głosił słowo, kiedy budził się w nim zapał do głoszenia Bożego orędzia.
Przenieśmy to na nasz grunt, żebyśmy nie odpłynęli i nie skończyli tylko na opisie życiorysu Pawła. Kiedy lgniemy do Pana, szczególnie uaktywnia się oścień dla ciała, wysłannik szatana, który nas policzkuje.
Przepatrzmy się naszym możliwościom udziału w ubogacających nas spotkaniach i naszym reakcjom, kiedy rzeczywiście nie możemy w nich uczestniczyć. Przypatrzmy się z autentyczną troską o nasze serce i relacje z Panem naszym zabieganiom o to, żeby rozważyć Boże słowo. Przecież codziennie potrzebujemy pokarmu. Nie raz na tydzień czy raz na miesiąc, ale codziennie, bo codziennie się dzieje ogromnie dużo rzeczy. Przypatrzmy się, jak podchodzimy do rozważania Bożego słowa, na ile w nie wchodzimy, a na ile traktujemy je powierzchownie – przelecę, przeczytam, już to słyszałem... W tych sytuacjach szczególnie uaktywnia się moc złego. Trzeba sobie to powiedzieć i mówić za każdym razem. Zapisać to raz na zawsze w sercu. Jak idę za Panem, to będą przeszkody, uciski – przez wiele ucisków trzeba wejść do królestwa niebieskiego. Trzeba sobie to wpisać w kalendarz każdego dnia!
Kardynał Newman dzielił się kiedyś swymi odczuciami – że budzi się rano i jedyne, co znajduje, to szereg myśli zniechęcających go do życia, pomniejszających jego wartość. Nazywa po imieniu gorycz, niechęć i nagle sobie uświadamia, że to nieprawda. Przecież moja wartość jest w Bogu. Po co sobie to powiedział? – Nie po to, żeby znikły złe myśli, ale żeby nie stanowiły one motywu jego działań, to znaczy, żeby się nimi nie sugerował, chociaż w nim będą. Żeby nie było to dla niego inspiracją do działań. Żeby nie patrzył na każde zdarzenie przez pryzmat tych myśli. Nazwałem je, ale nie będzie to dla mnie powód do działania. To nie jest kryterium mojego życia. Kieruję się tym, że Bóg mnie pragnie, nawet jeśli ja mam dni, tygodnie, miesiące, lata, kiedy nie chcę siebie samego. Oścień dla ciała, policzek...
Co jest twoim policzkiem, droga siostro i drogi bracie, który zadaje ci szatan?
Przez co Pan Bóg mnie doświadcza, kiedy dopuszcza takie działanie?
Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował.
Czym ostatnio dostałem w twarz?
Co się częściej powtarza?
Co mnie upokarza?
Czym Pan Bóg trzyma mnie przy sobie w żywej relacji?
Zobaczmy, że w intymnej sferze swoich rozważań Paweł idzie dalej: Trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz Pan mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali». To jest gehenna całego życia – chcieć głosić słowo Boże i przeżywać diametralnie różną, niszczącą sytuację – nie, nie idź. Chcieć iść za Bogiem, chcieć żyć w zgodzie z ludźmi i jednocześnie przeżywać ogromny dramat tego, że to jest prawie niemożliwe. Mieć sto tysięcy wspomnień z przeszłości, które dyskredytują, ośmieszają. Zobacz, to zrobiłeś... Teraz chcesz się nawrócić?... Przecież z ciebie to już nic nie będzie... Najpierw uporządkuj sobie życie i dopiero idź za Bogiem... To jest działanie demona.
Paweł się do tego przyznaje. My też mamy się przyznawać. Ale musimy również usłyszeć odpowiedź Pana, daną także nam. Odejdź ode mnie, Panie. – Wystarczy ci mojej łaski.
Pan zabiega o to, by nam starczyło łaski każdego dnia. Bardzo się troszczy o nasze siły do życia. Ale trzeba po nie przyjść. Ledwie oczy przetrzeć zdołam, wnet do mego Pana wołam. Nasze babcie, dziadkowie, uczyli nas tego. Wielu snem śmierci upadli, co się wczoraj spać pokładli. My się jeszcze obudzili, byśmy Cię, Boże, chwalili. Tak, jak czyni to Paweł. Byśmy Cię, Boże, chwalili.
Wielu snem śmierci upadli przez to, że są głusi na słowo. Przecież to jest bezsensowne, żeby rozważać słowo... To ogromne nieporozumienie, kompletna strata czasu... Trzeba się urządzać, plecy wzmacniać...
Wystarczy ci mojej łaski.
Otrzymujemy ogromny dar spotkania z Panem poprzez rozważanie Bożego słowa, odkrywanie bogactwa, którym Pan Bóg obsypuje nas wszystkich. Jakże nie podejmować trudu i starań, by nadstawiać serce po to bogactwo, by pozwolić się wystroić bardziej niż lilie polne. Wepchnąć się przed lilie polne, przed fantastycznie śpiewające od rana ptaszki.
Wystarczy ci mojej łaski. To jest słowo dla każdego z nas. Wystarczy ci. Nawet gdy teraz czujesz tylko policzkowanie, upokarzanie cię przez szatana, przez wspomnienia, przez obecną sytuację, przez twoje obawy na przyszłość, przez to czy tamto... Tysiąc spraw... Jakiego upiora jeszcze wyciągniemy?...
Mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa, z powodu tego, że idę za Nim. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny.
Ten intymny sposób ukazania Chrystusa na najczulszych doświadczeniach życia Pawła ma jeden zasadniczy cel: unaocznienie, że Bóg zabiega o każdego z nas. Że znajdzie – i znajduje – sposób, aby do nas dotrzeć. Że pokonuje w nas to wszystko, co sprawia, że chcielibyśmy Go oddalić, a nawet prosić: odejdź ode mnie, Panie.
Rzeczywiście, mówienie o takich intymnych doznaniach jest niezwykle trudne, ale Paweł czyni to ze względu na Chrystusa i ze względu na nas, abyśmy i my tego doświadczali, abyśmy mogli to konfrontować z naszym życiem.
Przypomnijmy, że Paweł dopasowuje tę naukę – sposób jej głoszenia – do sytuacji Koryntian. On wysłuchuje oskarżeń pod swoim adresem – Jakie ty masz objawienia?... Nic tam nie ma... – i wchodzi w nie, zaczepia się o nie, by przemycić Boga. Mówi: Jeżeli mam się chlubić, co nie wypada, to się pochlubię. Doświadcza ogromnej bliskości Pana.
Podczas sprawowania pierwszej Eucharystii, na którą nie mogłem się doczekać, przeżyłem doświadczenie niezwykłego poruszenia, a jednocześnie realnego zdziwienia, zdumienia, które Pan Bóg pozwala niejako przedłużać w czasie każdej Mszy Świętej. Mówię: Pan z wami. – I z duchem twoim. – Słyszę, że się Msza Święta rozpoczęła, ale kto ją prowadzi? Nagle okazuje się, że Pan chce, abym był Jego prezbiterem.
Niezwykłe wzruszenie i łzy w oczach pojawiły się, kiedy po raz pierwszy uczyłem się na pamięć formuły rozgrzeszenia: Bóg, Ojciec miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą... Rzeczywiście, jest to tak potężna bliskość Pana, o której nie sposób mówić inaczej, jak będąc skrępowanym. Ale nie po to, żeby siebie samego czynić kimś wyjątkowym, tylko żeby powiedzieć, że każdy jest wyjątkowy dla Pana. Każdy!
Każdy jest tak wyjątkowy, że Pan troszczy się o niego i zabiega codziennie – zabiega z całą mocą. Prosi, apeluje, poucza: uwierzcie, że nie jesteście dziełem przypadku. Uwierzcie, że nie ma sytuacji, wydarzeń, które wymknęłyby się spod działania Opatrzności. Uwierzcie, że jesteście prowadzeni. Że wasze życie jest miejscem nieustannego spotkania z życiem Boga. Że Bóg was odzyskuje, oczyszcza na nowo. Że jesteście ważniejsi niż całe pole zasiane pięknymi liliami.
Troska o dostrzeżenie tego wypływa ze słów Chrystusa. Jest to troska, która wcale nie czyni nas lejbusiami, osobami siedzącymi i czekającymi, żeby coś się wydarzyło. To nie jest lekkomyślność. Jezus mówi: Nie troszczcie się zbytnio. Św. Paweł doda: Kto nie chce pracować, niech też nie je. Powie to do Tesaloniczan. Nie czekamy sobie na koniec świata, nie siedzimy tylko w kościele, ale idziemy tam oddać chwałę Bogu, a przez to uczynić się bardziej Bożym człowiekiem i ruszyć w świat. Znowu przyjść się naładować i ruszyć w świat.
Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm – żyję po to, by jeść? Niektórzy taką zasadę wyznają : ).
Przypatrzcie się ptakom w powietrzu. Fenomen Jezusa: popatrzcie na ptaki, na to, co się aktualnie dzieje. Dopasowuje swą naukę do tego, co się dzieje, do sytuacji człowieka.
Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Tak już zgłupieliśmy? Bóg zabiega o mrówkę, o stonkę, a o nas nie będzie zabiegał? Jesteście ważniejsi niż wiele wróbli – powie Jezus w innym miejscu.
Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? Jakieś urojenia o swoim życiu. To zrobię, to zrobię... Jeśli Pan zechce. Jego woli szukam. Jego pomysłów. Raz nam się uda, raz nie. Jak się nie uda, to jest to dla mnie lekcja, doświadczenie mądrości. W tym moim nieudaniu, niemocy, spotkam się z Panem, bo moc w słabości się doskonali, tylko trzeba ją uznać. Nie udało się, to był zły pomysł...
A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną. Nawet Salomon – mądry, bogaty król – w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich.
Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie o wiele pewniej was, małej wiary? Małej wiary...
Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? Co to będzie? Co to będzie?
Nie chodzi o lekkomyślne podchodzenie do życia – niech się dzieje, co chce... Robię to, co do mnie należy. Tak, jak umiem, wkładając w to serce i pamiętając, że robię to ze względu na Pana. Służę tymi darami, którymi Pan zechciał mnie obsypać. Pawła obsypał tym, mnie obsypał czymś innym. Służę tak, jak umiem.
Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. O to wszystko poganie zabiegają. Poganie żyją tak, jakby nie byli prowadzeni przez Opatrzność Bożą.
Osoby, które robią wszystko – zdzierają zdrowie – żeby się dorobić, zapłacą najwyższą cenę, to znaczy cenę utraty kontaktu ze swoimi bliskimi. To już nie będzie dom, tylko hotel. Jeżeli takim osobom powiemy, że jest Opatrzność Boża, to w pewnym momencie to słowo może nie zadziałać, bo dla nich jest to puste słowo. Trzeba dużo cierpliwości i łagodności, by wykazywać na przykładzie swojego życia, że rzeczywiście Opatrzność Boża mnie prowadzi.
Do osób, które są zapędzone, za wszelką cenę zdobywają różne dobra, trudniej trafić, a właściwie staje się to niemożliwe, bo nie da się służyć dwóm panom – mówi Jezus. Albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie da się dwóm panom służyć.
Prawda jest taka: stajemy się naprawdę sobą – jak mówi Jan Paweł II – przez bezinteresowny dar z siebie uczyniony drugiej osobie, przez służbę tym, co otrzymaliśmy. Pragnienie służby odkrytymi w sobie darami jest równie silne, jak pragnienie władzy – władza w nauczaniu Jezusa jest służbą.
Gdzie gnuśniejemy? Gdzie kiśniemy? – Tam, gdzie nie służymy tym, co otrzymaliśmy. Tam, gdzie czekamy na dodatkowe odkrycie. Tam, gdzie zbytnio się troszczymy, co mamy jeść, co mamy pić. Tam, gdzie zbytnio zajmujemy się swoją przeszłością, wspomnieniami, zranieniami. Tam, gdzie nie podejmujemy walki. Tam gnuśniejemy. Mamy służyć tym, co otrzymaliśmy. Do tego dostajemy moc.
Jezus odwołuje się do ducha służby, który w nas jest, i jednocześnie chce, aby to była służba autentyczna. Jezus się nie zgodzi, byśmy oddali Mu tylko pół serca. On chce całego. Zazdrosna miłość Pana Zastępów. Co to za żona, która godzi się, aby mąż miał pół serca dla niej, a pół dla innej kobiety. Chrystus chce całego serca, bo tylko tak może zadziałać Ewangelia – w całym zaangażowaniu.
Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Starajcie się o odkrycie działania Boga w tych słowach, w Eucharystii, o odkrycie Boga w waszej służbie innym, a reszta będzie wam dodana. Zapewnia o tym Chrystus!
Czy zamartwianie się i cała nieprzespana noc rzeczywiście przydały nam dnia do naszego życia?
Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy.
Świętej pamięci ksiądz biskup Mieczysław Jaworski, umawiając się na spotkanie, pokazał nam kiedyś swój kalendarz. Szukał terminu. Miał bardzo dużo zajęć – od rana, do wieczora. Potrafił jeszcze zatrzymywać się po drodze, odwiedzić kogoś, kiedy wracał z jakiejś uroczystości. Zawsze powtarzał, że trzeba robić jedno za drugim, a nie jedno przed drugim. Robię to, co mam zrobić.
Papież Benedykt XVI mówiąc o zabieganiu w życiu, cytuje św. Grzegorza Wielkiego i podkreśla, że każdy, także papież, ma poznać i uznać infirmitatem suam, swoją słabość, swoje ograniczenia: "Wiele rzeczy dzieje się dzień po dniu i nie jestem w stanie odpowiedzieć na wszystko. Czynię moją część, robię to, co mogę zrobić. Próbuję znaleźć priorytety".
Nie jesteśmy w stanie sprostać wszystkiemu, co przynosi dzień. Trzeba to przyjąć z pokorą. Ważne są priorytety. Wybieram to, co mogę zrobić i nie zadręczam się, że jeszcze czegoś nie zrobiłem... Tak będzie!
Nie troszczcie się zbytnio. Szukajcie najpierw działania Boga i Jego sprawiedliwości. Dosyć ma dzień swojej biedy.
Mamy żyć z prędkością dzień na dzień. Taka ma być prędkość naszego życia. Żyjmy dzień na dzień, a nie dwa dni na dzień, tydzień na dzień, rok na dzień. Dzień za dniem.
Dziś udało się nam przylgnąć do Pana w Jego słowie i jesteśmy Mu za to wdzięczni. Umocnieni słowem idziemy dalej – do naszych obowiązków – z tym wszystkim, co nas czeka. Z chęcią, czy niechęcią, ale idziemy. Dlaczego idziemy? – Dlatego, że czuwa nad nami sam Bóg, Jego Opatrzność. Jesteśmy w Jego rękach. Cokolwiek się dzieje, cokolwiek się stanie, nic nie wymknie się spod Jego czujnego Serca.
Dziękujemy Ci, Panie Jezu, za dar zasłuchania w Twoje słowo i za dar mądrości, którą nam posyłasz. Dziękujemy Ci, że Twój Święty Duch dopełnia w nas tego, czego brakuje, i chce dopełnić dzieła, które rozpoczął na chrzcie świętym.
Pomóż, Panie, aby nam się udało, abyśmy wierzyli, że się uda nie dlatego, że mamy siły – bo ich nie mamy – ale dlatego, że Ty nam je dajesz.
Pozdrawiam w mocy Pana –
ks. Leszek Starczewski