Miłośnik wolności
1 Krl 19,16b.19-21; Ps 16; Ga 5,1.13-18; Łk 9,51-62
Pan Bóg szalenie kocha wolność człowieka. Jest nią tak zainteresowany, z takim szacunkiem do wolności podchodzi, że kiedy człowiek powie Mu NIE, to On szanuje tę odpowiedź. Przyglądamy się dzisiaj w Liturgii Słowa zabiegom Pana Boga o serce człowieka uwzględniającym w pierwszej kolejności wolną odpowiedź. Na pierwszy plan wysuwają się dwaj prorocy. Jeden z nich jeszcze nie wie, że pójdzie za Panem. Drugi jest prorokiem pełnym mocy, mocno zaangażowanym w głoszenie Bożego słowa. – Elizeusz i Eliasz.
Panie, bez łaski pokory na nic jest głoszenie Twojego słowa. Udziel nam tej łaski, abyśmy zasłuchani potrafili odkryć, że to słowo jest dla nas, dla naszego zbawienia, na naszą codzienność. Że jedynie ono nadaje sens naszemu życiu.
Pan Bóg szalenie kocha wolność człowieka. Jest nią tak zainteresowany, z takim szacunkiem do wolności podchodzi, że kiedy człowiek powie Mu NIE, to On szanuje tę odpowiedź.
Przyglądamy się dzisiaj w Liturgii Słowa zabiegom Pana Boga o serce człowieka uwzględniającym w pierwszej kolejności wolną odpowiedź. Na pierwszy plan wysuwają się dwaj prorocy. Jeden z nich jeszcze nie wie, że pójdzie za Panem. Drugi jest prorokiem pełnym mocy, mocno zaangażowanym w głoszenie Bożego słowa. – Elizeusz i Eliasz.
Eliasz głosi słowo. Jak wiemy, jest uchodźcą. Po spektakularnej akcji roztrzaskania fałszywych bóstw i ośmieszenia proroków Baala na górze Karmel, w sytuacji, kiedy wszystko wydawało się układać, musi uciekać, bo królowa Izebel postanawia go zniszczyć. Pan Bóg umacnia go w powołaniu, pozwala mu się wyżalić, powiedzieć, co się w nim dzieje, a jednocześnie umacnia go poprzez swe przyjście w łagodnym powiewie wiatru. Poleca mu teraz: pójdziesz namaścić nowego króla i jeszcze musisz mieć proroka po tobie. Ta misja będzie kontynuowana, bo miłości nie da się powstrzymać. Miłość przejdzie przez historię i wymiecie wszystko, co miłością nie jest, a serca przyjmujące ją – umocni.
Eliasz słyszy dziś: "Elizeusza, syna Szafata z Abel-Mechola, namaścisz na proroka po tobie". Uzdolnisz go tym namaszczeniem do głoszenia po tobie słowa, które trzeba głosić.
Poszedł wkrótce stamtąd Eliasz i odnalazł Elizeusza, syna Szafata, orzącego wołami: dwanaście par wołów przed nim, a on przy dwunastej – dziś powiedzielibyśmy: sześć traktorów. Był to niezmiernie bogaty człowiek. Takiego człowieka powołuje Pan i obdarza go nowym stylem życia, nową misją.
Wtedy Eliasz, podszedłszy do niego, zarzucił na niego swój płaszcz. To gest przygarnięcia, przytulenia.
Przypominam sobie, że jako mały berbeć stałem kiedyś przy ołtarzu i nie wiedziałem, co się dzieje. Świętej pamięci ksiądz Kazimierz Biernacki, proboszcz z mojej rodzinnej parafii, zawołał mnie, przytulił i powiedział: Leszku, może ty też kiedyś będziesz stał z drugiej strony ołtarza... : )
Gest zarzucenia szaty, płaszcza, to pociągnięcie kogoś, a jednocześnie zaproszenie do podjęcia misji bycia prorokiem.
Elizeusz zostawia woły – odpowiada – i biegnie za Eliaszem. Mówi do niego: "Pozwól mi ucałować mego ojca i moją matkę, abym potem poszedł za tobą". Eliasz pozwala: "Idź i wracaj, bo po co to ci uczyniłem?"
Elizeusz odpowiada w sposób wolny. Uwzględnia też swoje zobowiązania rodzinne. Prosi jeszcze o pocałunek, serdeczność w swoim rodzinnym domu. Nie zapomnijmy, że w powołaniu do misji prorockiej czy do misji bycia małżonkiem, rozbrzmiewa słowo z Księgi Rodzaju: Opuści człowiek ojca swego i matkę swoją. Opuści. To słowo musi tutaj paść – zarówno w małżeństwie, jak i w kapłaństwie. Opuści.
Eliasz pozwala Elizeuszowi odejść. Wtedy powrócił do niego i zaraz wziął parę wołów, złożył ją na ofiarę, a na jarzmie wołów ugotował ich mięso oraz dał ludziom, aby zjedli. Elizeusz cieszy się tym, że został wybrany, zauważony, powołany. Składa dziękczynienie z tego bogactwa, które ma.
Jest wiele cech wspólnych między Elizeuszem a Biedaczyną z Asyżu – jak zauważa Claus Schedl, jeden z komentatorów Starego Testamentu. Najpierw ogromne bogactwo, a później życie w biedzie razem z innymi.
Wolność zostaje uwzględniona – aż tak daleko, że jest zgoda na to, żeby Elizeusz pożegnał się ze swoimi bliskimi.
Następnie wybrał się i poszedłszy za Eliaszem, stał się jego sługą. Wszedł w proces uczenia się przyjmowania słowa i głoszenia go. Będzie potężnym prorokiem.
Jest to pierwsza wzmianka z dzisiejszej Liturgii Słowa o tym, jak Pan Bóg powołuje, ale jednocześnie szalenie kocha się w wolności człowieka. Pan Bóg nie chce niewolników w swojej służbie. Nie chce niewolników w Kościele! Absolutnie nie chce! Jest w stanie usunąć się na bok, kiedy człowiek odpowiada Mu NIE. Oczywiście, z różnych stron próbuje zwrócić na siebie uwagę, ale absolutnie się nie narzuca. Jeżeli nie ma wolnej decyzji, to nie ma właściwego powołania.
Żeby doszło do podjęcia wolnej decyzji – w małżeństwie, w powołaniu do misji prorockiej, życia zakonnego – przechodzi się przez pewne etapy oczyszczenia, żeby był to wybór wolny i w pełni świadomy. A jeżeli będzie wolny i w pełni świadomy, to zaboli. Będzie ruszał człowieka do bólu różnymi wątpliwościami. Dotyczy to zarówno wyboru małżeństwa, jaki i życia zakonnego, prorockiego.
Widzimy zatem ogromny szacunek Boga do człowieka. Widzimy też, że powołanie kosztuje – ogromnie dużo kosztuje. A jego miernikiem jest radość.
Przypomina mi się tu historia powołania jednego z nieżyjących już księży, który był dla mnie ogromnym wzorem rozmodlenia i pokory. Ojciec upatrywał w nim wielkie nadzieje w związku z odziedziczeniem gospodarstwa rolnego. Byli razem na polu i w pewnym momencie syn oznajmił: „Tato, umówiłem się na rozmowę z proboszczem, bo idę do seminarium”. Ojciec nie był pierwszej radości. Ale pozwolił. Później zdarzyła się bardzo istotna rzecz w kontekście radości wyrażonej przez Elizeusza w ofierze z wołów. Kiedy mama przyszłego księdza miała jechać do niego z tak zwaną wałówką, usłyszała od ojca: „Jedź. Jak będzie radosny, to mu to zostaw, a jak nie, to mu nic nie dawaj”.
Oznaką właściwego wyboru powołania jest też radość. Nie pstra radość, ale pełna. Radość, która znajduje różne formy wyrażenia i nie zawsze zrozumienie. Jak mówił w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” ks. Alessandro Pronzato – kiedy był w seminarium, biegał po korytarzach i gwizdał. Niegrzecznie się zachowywał, karany był za to, ale – jak twierdzi – nikt nie mógł zrozumieć, że w ten sposób wyrażał radość. Zamiast się cieszyć jego radością z łaski powołania, dyscyplinarnie traktowano go jak krnąbrnego i gnuśnego.
Radość. Radość, do której się dochodzi, która objawia się po wyborze drogi będącej odpowiedzią na wezwanie Boga. Małżeństwo, kapłaństwo, życie zakonne jest wezwaniem Pana Boga. Bo Pan mym dziedzictwem, moim przeznaczeniem. W żonie – jeśli mówimy o mężu – czy w mężu – jeśli mówimy o żonie – w służbie Bogu – jeśli mówimy o kapłaństwie, życiu zakonnym, to Pan jest w centrum. Licha jest motywacja, kiedy ktoś idzie do zakonu czy do kapłaństwa, bo chce służyć ludziom. To za mało. Nie wytrzyma. Znajdzie sobie jedną osobę, której będzie później służył całe życie. Bóg, Pan – Jemu trzeba służyć.
Licha jest motywacja, kiedy ktoś chce, żeby mu było dobrze z drugą osobą w małżeństwie, bo przede wszystkim trzeba szukać tam Boga i Jego piękna. Jeżeli jest tylko fascynacja, tylko uczucie – nieprzemyślane, puszczone swobodnie, samowolnie – prędzej czy później to pęknie. Taki związek nie wytrzyma próby czasu.
Bardzo ważna rzecz – motywacja oczyszczanej radości. Odkrywanie Boga w służbie drugiemu człowiekowi w małżeństwie czy kapłaństwie.
Z pewnością wszystkim wezwanym do małżeństwa, kapłaństwa czy życia zakonnego pomoże psalm. Psalmista, troszkę speszony, mówi: Zachowaj mnie, Boże, bo chronię się do Ciebie, mówię do Pana: Tyś jest Panem moim. Pan moim dziedzictwem i przeznaczeniem, to On mój los zabezpiecza.
Powołany do małżeństwa, stanu duchownego, życia zakonnego odkrywa swoją kondycję, swój los. Woła do Boga.
Trzeba by zapytać męża, kiedy ostatni raz modlił się za żonę. Żono, kiedy ostatni raz modliłaś się za męża? Konkret. Kiedy narzeczeni modlili się za siebie?
Kiedy ostatni raz modliłem się o rozeznanie swojego powołania? To nie jednorazówka.
Psalmista się modli: zachowaj mnie, Boże, chroń mnie. To jest bardzo szczególny sposób patrzenia na życie – oczami Boga. Nie tylko żądzą ciała – jak powie św. Paweł – żeby mi dobrze było. Żebym się urządził w kapłaństwie, w małżeństwie. Specyficzny sposób patrzenia na tę drogę to patrzenie oczami Boga.
Zachowaj mnie, Boże, bo chronię się do Ciebie. Pan moim dziedzictwem i przeznaczeniem, to On mój los zabezpiecza.
Błogosławię Pana, który dał mi rozsądek, który nie narzucił mi się. Masz iść i koniec! Dał mi rozsądek.
Serce napomina mnie nawet nocą. Ja codziennie wybieram. Ja mam codziennie wybierać. Nie jeden raz. Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę – mówi Jerzy Liebert.
Zawsze stawiam sobie Pana przed oczy. Pytam o Jego zdanie. Patrzę, jak On na to patrzy.
On jest po mojej prawicy, nic mną nie zachwieje. Nawet gdybym popełnił jakieś błędy, to nic mną nie zachwieje, bo patrzę na to przez pryzmat Boga, a Bóg inaczej widzi moje grzechy.
Nie ukrywam, że łaska powołania nie była dla mnie prosta i zrozumiała, tym bardziej, że podczas pierwszych rekolekcji odbytych w seminarium wpadłem w potrzask, kiedy usłyszałem: Jeżeli tylko miniesz się z powołaniem, to czeka cię klęska. Dzieci będziesz miał kalekie... Myślałem, że umrę ze strachu. Jeżeli to miała być motywacja... Jeżeli zgubisz się w swoim powołaniu, to koniec z tobą... I historie wyjmowane z przeszłości – jakaś gehenna – wywoływanie duchów przeszłości, co się stanie z człowiekiem, który się pogubi w powołaniu, który się pogubi w małżeństwie.
Owszem, jest to sytuacja trudna, na pewno życie ma się wtedy utrudnione, ale nie przegrane. Bóg się nie odgrywa. Żeby dojść do takiej świadomości, trzeba niejedno przejść. Boże, cokolwiek wybiorę, jestem słaby, kondycję swoją znam. Nawet jak się pogubię w małżeństwie, w kapłaństwie, w życiu zakonnym, Ty się nie odegrasz! To jest dopiero właściwe spojrzenie na powołanie.
Pamiętam, że do końca – do momentu przyjęcia święceń – nie chciałem, żeby mówiono na mnie ksiądz. Mówiłem: Nie jestem księdzem. – Ale chodzi ksiądz w sutannie, prawda? – To wielkie prawdopodobieństwo, że zostanę księdzem, ale jeszcze nim nie jestem.
To nie była ucieczka, ale świadomość – może do przesady – że mam być wolnym człowiekiem. Mnie się może potknąć noga, ale Pan jest po mojej prawicy. To nie jest swoboda. Teraz mogę sobie robić, co chcę, bo jestem wolny, a jak mi się potknie noga, to trudno... Nie. Mam troszczyć się o powołanie do małżeństwa, do kapłaństwa, do życia zakonnego. Troszczyć się! Nie myśleć, że mi wszystko wolno... Co mi kto zrobi?... Wziąłem ją za żonę, to teraz koniec... Przed ślubem: Uważaj, złotko, bo błotko, a po ślubie: Nie widzisz, ślepoto, że błoto? : )
Nie może tak być. Ciągle wybieramy, ale musimy mieć świadomość, że możemy się pogubić, odejść, możemy niestety upaść.
Łamiący z własnej winy sakrament małżeństwa czy sakrament święceń nie może przyjmować później Komunii świętej, jeżeli wchodzi w nowy związek – czy to byłby eksksiądz czy eksmałżonek. To jest konsekwencja. Pan Bóg przychodzi do niego trudniejszą drogą, bo ze strony człowieka pojawił się opór. Ale Pan Bóg nie odgrywa się.
Pan obdarzył nas wolnością, której nie wolno traktować jako hołdowania ciału. Powołani zostaliście do wolności – mówi św. Paweł. Tylko nie bierzcie tej wolności za zachętę do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie.
Które powołanie jest lepsze? – To złe pytanie. Szymon Hołownia rozbija ten stereotyp. Trzeba pytać: gdzie bardziej kochasz? Gdzie jest więcej miłości? Tu jest twoje miejsce! Gdzie będziesz więcej kochać, przyjmować miłość, przekazywać dalej miłość Bożą przy całej swojej słabości. Nie ma powołań lepszych, wygodniejszych...
Miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie. Przypomnijmy definicję miłości Benedykta XVI: Miłość jest służebną troską o dobro drugiego człowieka. Miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie. Bo całe Prawo wypełnia się w tym jednym nakazie: "Będziesz miłował bliźniego swego, jak siebie samego". Ale trzeba się poznać i trzeba dotknąć wolności.
A jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli. Zgnuśniała, żona, zgnuśniały mąż, zgnuśniały ksiądz, czy zgnuśniała siostra zakonna... Ksiądz profesor Kudasiewicz nie przebiera w słowach, kiedy rozprawia się tymi rzeczywistościami i mówi: Taki osioł w sutannie, czy żmija w habicie, sknera w małżeństwie. Zgnuśniały – kiedy dzień za dniem nie dokonuje wyboru, nie odpowiada na łaskę powołania. Tyle się dzieje każdego dnia, a on już raz wybrał tysiąc lat temu i tym żyje. Wolność to łaska codziennego udzielania odpowiedzi na powołanie!
Przyjrzyjmy się jeszcze drugiej rzeczywistości, nakreślonej w Ewangelii według św. Łukasza. Jezus, udając się do Jerozolimy, podjął decyzję nieodwołalną. Dopełnia się czas wzięcia Jezusa z tego świata. Idzie do Jerozolimy i wysyła przed sobą posłańców. Zdecydowanie kroczy. On pokazuje szlak, jaki trzeba przejść drogą powołania. Mamy przejść przez ten świat najpiękniej, jak się da, i przejść na drugą stronę. To jest sensem powołania. Nie jest sensem powołania bycie dobrym mężem, dobrym księdzem, czy nawet świętym mężem, świętym księdzem. To nie jest cel. Celem jest przejście na drugą stronę, na drugi brzeg, do domu Ojca. I ktoś ma mi w tym pomóc, jak śpiewają w piosence: Kto wstawi się za nami do Pana, co drogami różnymi każe nami iść? Ja wstawię się za tobą i z podniesiona głową dziękował będę, że Pan dał mi właśnie ciebie – w radości i w potrzebie, na dobre i na złe. Tą pomocą ma być wspólnota wierzących, żona, mąż.
Jezus zdecydowanie kroczy i pokazuje, gdzie powołanie ma być doprowadzone. Dziś widzimy, że dotykają Go antagonizmy istniejące między Samarytanami a Żydami, utrzymujące się do czasów nam współczesnych – w Izraelu, w Jerozolimie, w Hebronie itd. Samarytanie nienawidzą Żydów i nie przyjmują Jezusa, ponieważ zmierzał do Jerozolimy.
Widząc to, uczniowie Jakub i Jan chcą wykorzystać miłość, którą otrzymali, przeciwko Samarytanom. Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich? Pytają – dobrze, że przynajmniej chłopaki zapytali wcześniej i nie poszli sami. : ) Trzeba pytać o pewne rzeczy, zanim się coś powie mężowi, żonie, przełożonemu czy podwładnemu. Trzeba najpierw zapytać Pana Boga: Chcesz, żebym mu teraz przyłożyła? Żebym się do niej nie odzywał? Trzeba zapytać – chcesz? Trzeba to po prostu wcześniej przemodlić.
On odwróciwszy się, zabronił im. W niektórych zapisach przeczytałem: Czy Ojciec posłał mnie na świat po to, żeby świat potępić, czy żeby zbawić? Co wy, chłopaki? Co wy, apostołowie? Co wy robicie? – Bardzo ważna jest też odpowiedź Pana.
Wejdźmy teraz w sposób szczególny w spotkanie Jezusa z wolnością człowieka i dar powołania. Gdy idą drogą, spotykają trzech ludzi. Jeden mówi: "Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz". Słyszymy przecudowną odpowiedź Jezusa, bo to nie jest kampania powołaniowa – na siłę ubrać w habit czy w sutannę. Zdobyty. Chodź. Idziemy. Jezus stawia przed jego wolnością konkretne sytuacje: "Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda – byle lis i ptak ma się gdzie zatrzymać – lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł wesprzeć".
Ks. prof. Ihnatowicz tłumaczył niezwykłą zbieżność tych słów. Nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł położyć, skłonić. Jezus znalazł tylko jedno takie miejsce: I skłoniwszy głowę, wyzionął ducha. To było Jego miejsce, tu zamieszkał.
"Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł wesprzeć".
Przemyśl to! Jeżeli instynkty odgrywają rolę w wyborze żony, męża, kapłaństwa czy życia zakonnego, to bida z nędzą. Bida z nędzą! Przemyśl to! To ma być świadomy wybór, żebyś wiedział/wiedziała. Dlatego ważne jest przygotowanie. Lepiej późno, niż wcale. A co nagle, to po diable. Przemyśl, przemódl to!
Jezus nie robi kampanii reklamowej. Te słodko brzmiące – żeby nie powiedzieć inaczej – nawoływania do bycia siostrą zakonną czy księdzem, zdobywanie na siłę nowego narybku, są nieporozumieniem. Jest to działanie nieewangeliczne. Zupełnie nieewangeliczne. Nie może być na siłę. Nie wolno głosić, że ktoś ma przyjść do zakonu. Trzeba głosić miłość Boga. Jak ją człowiek odkryje, to i odkryje powołanie.
Tak jak Jezus, trzeba ludzi realnie osadzać w rzeczywistości powołania. Dlatego bywa, że Kościół – niestety rzadko, chociaż to są błogosławione sytuacje – odmawia ślubu osobom, które są nieprzygotowane. Oczywiście później idzie w teren, że poszło o pieniądze, bo jak to inaczej nazwać?
Błogosławione są takie sytuacje. Na katechezach przygotowujących do małżeństwa często stosuję przykład z ks. Dziewieckiego: Kiedy on i ona poznali się ze sobą, poznali swój świat wartości, emocji, poglądów na życie, on zapytał: Czy chcesz wyjść za mnie? A ona odpowiada: Nie. I od tej chwili byli szczęśliwi. Bo co razem zbudują? – Piekło. A po co im to?
Bardzo ważna jest świadomość tego, z kim ruszam do domu Ojca. Z czym – jeżeli chodzi o wewnętrzne usposobienie. Jezus urealnia ten wygląd.
Do drugiej osoby Jezus podchodzi w inny sposób, bo wie, że każdego trzeba traktować indywidualnie. To nie jest hurtownia powołanych. Pędzą jak owce do przepaści. W owczym pędzie doszedł do święceń, później pierwszy zakręt i do widzenia. Potrzeba walki o świadomość powołania. Niech boli! Czy to ona? Mój ci on czy z Mójczy on? : ) Odpowiedź ma być jasna i zdecydowana.
Druga kwestia: dopasowanie do realiów. Jezus mówi: "Pójdź za Mną". Woła człowieka konkretnie. A on odpowiada: "Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca". Słyszymy szokującą odpowiedź Jezusa: "Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże".
Szok jest tym większy, jeżeli weźmiemy pod uwagę podejście Żydów do pochówku. Z tydzień trwały takie uroczystości. To był podstawowy obowiązek. Tobiasz – jak pamiętamy – narażał życie, żeby pochować zmarłych, kiedy zabronił tego okupant.
Tymczasem Jezus wypowiada takie szokujące zdanie. Eliasz pozwolił odejść Elizeuszowi, bo mu powiedział: jest droga powrotna. Na tym pozwoleniu było napisane: wróć – tak, jak na pożyczonych rzeczach: wróć do mnie. : )
Odpowiedź Jezusa szokuje. Nie wiemy do końca, czy pogrzeb miał być już za chwilę, czy człowiek chciał poczekać, aż mu umrze ojciec i dopiero pójść. Ale wiemy jedno: są ważniejsze sprawy. Głoszenie Boga, głoszenie królestwa Bożego, jest sprawą najważniejszą. Bez tego ludzie tracą nadzieję, tracą wiarę, tracą miłość. Jeśli nie głosi się zdrowej nauki, tracą motywację do życia. To jest najważniejsze!
Jezus posługuje się w pewnym stopniu przejaskrawieniem, ale czy do końca? Zobaczmy, co się dzieje na świecie, gdy ludzie rzeczywiście odrzucają żywą relację z Bogiem... Jak wygląda ich dzień? Jak żyjesz? – Z przyzwyczajenia. Co to jest w ogóle za życie... Oczywiście, nie zapominajmy o działaniu złego, który wprowadza człowieka w stan zadowolenia. Jemu z tym dobrze. Dopiero nadejdzie wstrząs: Byłem głodny, a nie dałeś Mi jeść. – Kiedy? Wtedy nie ma odwołania.
Wynika z tego bardzo istotna rzecz: trzeba głosić słowo Boże!
Pamiętam ks. profesora Witczyka, jak mówił: „Gdyby ksiądz zgrzeszył, upadł z kobietą czy w jakikolwiek inny sposób, to i tak jest to małe przestępstwo w porównaniu z tym, gdyby zaniedbywał głoszenie Bożego słowa”. Tak poważna jest to misja i zadanie. Głosić słowo Boże! Stąd rodzi się wiara, nadzieja, miłość.
Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca". Odparł mu: "Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże". Przecież ty masz głosić życie wieczne, które jest także dla niego. Żyj tak, żeby to życie stało się i jego udziałem.
I kwestia trzeciego spotkania. Jeszcze inny rzekł: "Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu". Jezus odpowiada – tak jak ma to w zwyczaju, niejako naokoło, ale uruchamia myślenie: "Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego".
Przyłożenie ręki to jakieś przywiązanie. Nie wolno się przywiązywać – do miejsca, do osób, z którymi powołany ma kontakt. Nie wolno. Jest to jedna z najtrudniejszych – po ludzku rzecz biorąc – rzeczywistości, żeby się nie przywiązać. Ci, co mają żony, niech żyją tak, jakby ich nie mieli. Nie to, że wolna amerykanka... Nie mieli w znaczeniu, że to nie jest wszystko. Mąż, żona nie jest odpowiedzią na wszystkie twoje pragnienia. Tylko Pan jest twoim dziedzictwem i przeznaczeniem. Do Niego się przywiąż. Ku Niemu kieruj swe pragnienia. Ile jest nieporozumień, ile strat, kiedy człowiek się zaślepi w drugim człowieku – czy to żona, czy mąż, ksiądz czy siostra zakonna. Jest to jedna z najtrudniejszych rzeczy, ale możliwa do oczyszczenia. Nieraz trzeba przeboleć, przepłakać, ale jest to możliwe. Trzeba pozwolić Panu na to, aby oczyszczał, żeby nie było tak, że przykładamy rękę i później się oglądamy, bo ktoś taki nie nadaje się do królestwa Bożego.
Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem. Trzeba opuścić dom. Najlepiej także w sensie fizycznym, ale to zależy od warunków – ciasne, ale własne. Żebyśmy nie zapomnieli o poleceniu samego Boga: opuścić. To ma być nowa droga życia. Rodzicom zawsze należy się szacunek. Natomiast nie może być mamicórki, maminsynka. O. Zięba opowiadał na konferencji o biznesmenie, który przed wylotem do Stanów Zjednoczonych zadzwonił do mamy z pytaniem: Mamo, wziąć parasolkę?
Bardzo ważna kwestia: trzeba opuścić ojca swego i matkę. Biada takiej mamie, teściowej, która wtrąca się do życia młodych. Biada, bo ona jest pierwsza na liście do tego, żeby oberwać później za nieudane życie. Trzeba opuścić. Dokładnie. Zarówno w sferze życia zakonnego, kapłańskiego, jak i małżeńskiego. Opuścić! Nie może być tak, że on jest księdzem, bo mamusia czy babcia bardzo tego chciała. Znam taką sytuację z seminarium. Do szóstego roku chłopak nie przyjmował święceń, a później odszedł. Powiedział: Mam dosyć tej presji w domu. One chcą, żebym był księdzem, bo tak ładnie wyglądam w sutannie.
Alessandro Pronzato wspomina, że poprosił w seminarium o rok urlopu, żeby przemyśleć pewne sprawy. Poszedł pracować jako nauczyciel. Potem wrócił i wie, że jest wolny, że kapłaństwo to jego powołanie. Są takie powołania z opóźnieniem, ale przemyślane.
Ani chęć mamy, babci, żeby chłopak był księdzem, ani zakaz mamy nie może decydować. Straszną rzeczą jest stanąć na linii powołania Pan Bóg – człowiek. Nawet jak się jest rodzicem, nie ma żadnej taryfy ulgowej. Zarówno w sferze powołania do kapłaństwa, jak i do małżeństwa. Nie ma taryfy ulgowej. Co nie znaczy, że nie trzeba się liczyć z sercem mamy, która ma przeczucie, instynkt macierzyński i może doradzić. Doradzić, ale nie wybrać. Wybiera człowiek, bo później on ponosi konsekwencje wyboru... Żeby nie powiedział: Przecież ty mi wybrałaś...
Opuści. Przykłada do pługa. Wstecz się ogląda. Później życie związane z konkretną nową drogą, którą się kroczy. Są sprawy, w które nie powinni być wprowadzani rodzice księdza, męża, żony. A są też sprawy, o których powinni wiedzieć. I to nie jest grzech, nie powiedzieć mamie o pewnych rzeczach.
"Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego".
Św. Paweł, który niejako podsumowuje to rozważanie, ten szacunek Boga, Bożego wezwania, Bożej miłości do człowieka i ludzkich wyborów, mówi: Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. Jeżeli was powołuje, to chce obdarzyć prawdziwą wolnością. I uważajcie – jak przeczytałem w jednym z fantastycznych komentarzy – bo może być takie użycie wolności, które jest znacznie gorsze niż nałóg, niż zniewolenie.
Św. Paweł mówi: Trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli. Wy zatem, bracia, powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności za zachętę do hołdowania ciału. Nie bierzcie! W tej wolności niech będzie miłość. Nie ma wolności bez miłości i nie ma miłości bez wolności.
Oto, czego uczę: postępujcie według Ducha. Paweł powie w innym miejscu: Gdzie Duch Pański, tam wolność. Wołajcie Ducha w waszych decyzjach, wyborach, w nowych odkryciach swojej słabości, często przerażających. Trzeba dziękować Bogu, że pozwala mi odkrywać słabości, bo to jest działanie Ducha, że oczyszcza, że do mnie mówi. Bóg mówi o moich słabościach. O rany, taki jestem?.... – Tak, jeszcze gorszy.
Oto, czego uczę: postępujcie według Ducha, a nie spełnicie pożądania ciała. Ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma między nimi zgody.
To też jest ważne. Walka. Powołanie jest walką, a w walce często giną ludzie. Nie trzeba ich potępiać, jeśli pogubili się w małżeństwie, w kapłaństwie. Walka... Prawdziwa decyzja kosztuje, wymaga. I dobrze. To jest taka walka, że człowiek aż piszczy, ma wszystkiego dosyć, płacze, brak mu chęci do tego, aby jeść, żyć. To jest walka. Jeśli w twojej wolności taką cenę zapłacisz, droga siostro i drogi bracie, za odpowiedź na powołanie Boga, to będzie to powołanie rzeczywiście Boże i twoje.
Jeśli pozwolicie się prowadzić duchowi, nie znajdziecie się w niewoli Prawa. Jeżeli w duchu i prawdzie patrzycie na swoje życie i na swój wybór, którego trzeba dokonywać codziennie, nie znajdziecie się w niewoli Prawa. A nawet gdyby się wam nogi poplątały, pogubilibyście się w życiu i będzie trudniej, Bóg się nie odegra. Nigdy się nie odegra. Z taką świadomością ma się dużo materiału do tego, żeby właściwie wybrać. Ale nie zapomnijmy: Pan moim dziedzictwem i przeznaczeniem. Jego mam szukać w tym, co robię. Jego! Jego mam odnajdywać w narzeczonej/narzeczonym, we wspólnocie, w posłudze. Jemu mam służyć.
Ty ścieżkę życia mi ukażesz, pełnię Twojej radości i wieczną rozkosz po Twojej prawicy. Ty ścieżkę mi ukażesz.
W kraju zmarłych duszy mej nie zostawisz i nie dopuścisz, bym pozostał w grobie. Historia miłości, cudownie objawiona w tym aniołku – mojej żonie, cudownie objawiona w posłudze kapłańskiej, życiu zakonnym, nie skończy się zrzuceniem prochu na trumnę, będzie trwała wiecznie. To jest możliwe. To nie są pobożne życzenia. To da się zrobić. Postępujcie według Ducha. Da się to zrobić!
Panie Jezu, przypominasz nam o ogromnym szacunku do naszej wolności, do niej się odwołujesz i pytasz nas dzisiaj:
Jak jest z twoim powołaniem?
Jak ono dziś wygląda?
Kiedy ostatni raz dziękowałeś za łaskę powołania?
Kiedy ostatni raz modliłeś się za swoją żonę, męża, narzeczoną, narzeczonego, za wspólnotę?
Kiedy pytałeś Mnie o zdanie?
Kiedy rozmawialiśmy o tym?
Kiedy rozmawiałeś z tą drugą stroną?
Na ile jesteś wolny i na ile pozwalasz kształtować swoją wolność?
Na ile postępujesz według Ducha Pańskiego?
Pan Bóg jest wobec nas cierpliwy. Ma dużo pomysłów, żeby dotrzeć do naszego serca, ale liczy na wolność. Nie chce niewolników. Ku wolności wyswobodził nas Chrystus.
Z Panem! –
ks. Leszek Starczewski