"Dzielmy się Dobrym Słowem" - z piątku XIII tyg. zw. "I" (6.07.2007)

Zobaczyć człowieka

Rdz 23,1-4.19; 24,1-8.10.48.59.62-67; Ps 106; Mt 9,9-13

Czy widzę w sobie człowieka? Aby widzieć w sobie człowieka, trzeba nabrać na kredyt miłości Bożej. Trzeba się zapożyczyć w banku niebieskim, żeby spojrzeć na siebie, jak na człowieka. Tak na człowieka spogląda Jezus. Nie patrzy jak faryzeusze. Przyjmuje grzeszników i celników. Oni wyczuwają, że Jezus widzi w nich kogoś więcej, niż tylko upadłego człowieka. Niewiasto – powie Jezus do cudzołożnej kobiety. Zwróci się do niej z niezwykłym szacunkiem. Jezus dostrzega człowieka. Nie znaczy to, że nie zauważa grzechu. Widzi więcej niż grzech. Tylko Jezus może tak spojrzeć. My często widzimy tylko grzech i to, że się nie nadajemy. Trzeba zobaczyć człowieka w sobie i w innych.

Dziękujemy Ci, Panie, że nie zniechęcasz się w mówieniu do nas i posyłaniu Dobrego Słowa. Uwzględnij, że nasze serca nie zawsze chcą zejść głębiej, że czasem zatrzymujemy się na powierzchowności i wypisujemy sobie usprawiedliwienie od zagłębiania się znowu w słowo. Niech Twój Święty Duch panuje nad bezładem i pustkowiem, jakim jesteśmy bez Ciebie.

Wierność Abrahama – którą już niejednokrotnie mieliśmy okazję obserwować – staje przed kolejną niezwykle trudną sytuacją i próbą. Osoba, z którą dzielił życie – jego żona – umiera. Nie zawsze słuchamy tego opisu z wewnętrznym usposobieniem serca, żeby wejść w tę sytuację, bo zamuleni powierzchownością, widzimy tylko jakieś postacie historyczne. Nie dostrzegamy serca, nie patrzymy sercem. Często tak bywa.

Patrząc sercem, z pewnością dostrzeżemy, że jest to trudny moment dla Abrahama. I jest to też ważny moment – sprawdzian jego wierności Panu, który go powołał, prowadzi i w tej chwili też nie opuszcza. Jeżeli był, powołując Abrahama, to jest z nim również wtedy, kiedy doświadcza on trudności.

Mąż – po ludzku rzecz biorąc – traci żonę. Musi przestawić serce na inne tryby – brak dotyku dłoni, brak spojrzeń w oczy, brak przytulenia, brak specyficznych cech żony: czasem narzekania, czasem fochów, nastrojów, za którymi w takich chwilach się tęskni.

Słowo Boże wprowadza nas zatem w rzeczywistość Abrahama, byśmy poznali również i siebie. Nie tylko po to, byśmy zaznajomili się z historię Abrahama, ale weszli w to dalej w mocy Świętego Ducha.

Abraham ma ogromną świadomość tego, że jest prowadzony przez Pana. Wczoraj stanęliśmy wobec nagiej wiary – jak mówi Ravasi – obdartej ze wszystkiego. Zostaje tylko rzucenie się w objęcia Boga, nawet gdy mamy w ręku nóż i polecenie złożenia w ofierze ukochanego syna.

Dzisiaj Abraham też ma zdać Panu Bogu sprawę ze swojej ogromnej wierności. Pojawia się problem, bo przebywa na ziemi, której nie ma jeszcze na własność. Nie ma spełnienia obietnic.

Zwyczaje ludów Wschodu kładą szczególny nacisk na moment pogrzebu. Jest to ceremonia trwająca kilka dni, obejmująca wykup grobu. Grób, według tradycji wschodniej, jest ostatnim domem, miejscem, przed ostatecznym mieszkaniem. Pozbawić kogoś ceremonii pogrzebowej, oznacza pozbawić go oczekiwania na to ostateczne mieszkanie. To ogromna tragedia. Dziś, przy naszej mentalności, może nam się to wydawać mało przekonujące.

Abraham ma w pamięci obietnicę Pana. Bardzo mocno bierze ją pod uwagę. Zastanawia się, jak Pan ją spełni – jak da ziemię, potomstwo, gdzie pochować Sarę, bo przecież nie może wrócić do kraju swych przodków.

Jesteśmy świadkami tego sprawdzianu wiary, który przejawia się poprzez zakup ziemi – małego skrawka na grób. Abraham podejmuje to działanie. Dzisiejsze czytanie pomija fragment swego rodzaju targu – bardzo życzliwego i sympatycznego – pertraktacji podjętych w celu nabycia ziemi. Abraham chce dochować wiary Panu Bogu i po ludzku robi wszystko, co powinien zrobić, żeby Boża obietnica się spełniła. Nie siedzi z założonymi rękoma. Nie mówi: Panie Boże, załatw sobie sprawę sam. Po ludzku robi wszystko, co powinien, aby dochować wierności.

Jest to dla nas ogromny sygnał i pytanie:

Na ile mam założone ręce i czekam, aż Pan Bóg zrobi to, co powinien zrobić?

Na ile te ręce są aktywnie włączone w to, żeby przez nie spływała Boża łaska, obietnica?

Na ile jestem aktywny w tym, żeby moje ludzkie ręce, moje pomysły, moje obowiązki ukazywały Boga?

Abraham zestarzał się i doszedł do podeszłego wieku, a Bóg mu we wszystkim błogosławił.

Staje wobec kolejnej troski, z którą po ludzku musi się zmierzyć.

Pytajmy się, na ile rzeczywiście angażujemy się – na miarę naszych możliwości – we współpracę z Bogiem? Bo święty Boże nie pomoże, jeżeli z naszej strony nie ma przynajmniej odruchu serca, który można rozpalić. Pan Bóg – miłośnik wolności – nie narzuci się.

Abraham zdaje sobie sprawę z jeszcze innej kwestii: Izaak musi mieć żonę i trzeba się tym zająć. Nie może wrócić do ziemi przodków – przecież z niej wyszedł. Trzeba iść dalej.

Poleca słudze, aby zajął się tą sprawą. Zobowiązuje go przysięgą. «Połóż mi twą rękę pod biodro, bo chcę, żebyś mi przysiągł na Pana, Boga nieba i ziemi, że nie weźmiesz dla mego syna Izaaka żony spośród kobiet Kanaanu». Pan chce z Abrahama uczynić wielkie potomstwo. Zadaniem sług było swego rodzaju wyswatanie małżonki.

Bardzo ważna druga kwestia: potrzebne są ludzkie wysiłki, wierność, zaangażowanie człowieka, jeżeli ma się spełniać obietnica i ma on dostępować błogosławieństwa, które Pan Bóg wylewa obficie. Przyjdźcie do Mnie wszyscy – powie Jezus – którzy obciążeni i utrudzeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Nie ma na odległość. Przyjdźcie. Ruszcie serce wiarą. Zróbcie coś z tym.

Abraham wydaje polecenie. Dobrze, że sługa zapytał: A gdyby taka kobieta nie zechciała przyjść ze mną do tego kraju? Nie dość, że Abraham ma dwa tysiące zmartwień, to jeszcze jedna komplikacja. A jak się nie uda? Ale dobrze, że sługa zapytał. Słyszałem o jednym uczniu, który zawsze o wszystko pytał nauczyciela, a robił dokładnie odwrotnie. : ) Dobrze, że ten sługa zapytał i zrobił tak, jak mu polecił Abraham.

«A gdyby taka kobieta nie zechciała przyjść ze mną do tego kraju, czy mogę wtedy zaprowadzić twego syna do kraju, z którego pochodzisz?» Rzekł do niego Abraham: «Nie czyń tego nigdy, abyś miał tam wracać z moim synem. Pan, Bóg niebios, który mnie wywiódł z domu mego ojca i z mego kraju rodzinnego, który mi uroczyście obiecał: "Potomstwu twemu dam ten kraj", On pośle swego anioła przed tobą».

Czyń, co masz czynić. Podejmuj twoje obowiązki i realizuj to polecenie, które otrzymałeś, a będzie ci towarzyszył Pan Bóg, bo w tym, co robisz, nie jesteś sam. Ale rób. Módl się i pracuj. Nie: przychodź do kościoła i przychodź do kościoła. Przychodź do kościoła i rób to, co do ciebie należy. Módl się i pracuj. W tym wszystkim, co cię spotyka, jest obecny Pan.

Pan przemawia, przychodzi do nas. Trzyma nas w naszych obowiązkach. Taki jest sens spotkań z Nim. Nie przychodzimy do Jezusa, by mile spędzić czas. Rozważamy słowo, wchodzimy w nie głębiej, by zaczerpnąć sił i żyć. To nie może być tylko azyl bezpieczeństwa, ambasada, na teren której dostajemy się i już nic nam nie grozi.

Sługa pyta się. Abraham odpowiada. Obietnica ma się spełnić, chociaż – znów po ludzku rzecz biorąc – nie ma ziemi. Jest jedynie skrawek wykupiony na grób. Abraham uwzględnia realia. My też je mamy uwzględniać.

A gdyby owa kobieta nie chciała przyjść z tobą, wtedy jesteś zwolniony z przysięgi, byleś tylko z synem moim tam nie wracał.

Kiedy po wyjściu z Egiptu Naród Wybrany zaczął wracać myślą do kraju niewoli, to wszystko się psuło. Jak idę za Panem, jak już przyłożyłem rękę do pługa, to się nie oglądam wstecz. Nie wracam, bo stan takiego człowieka będzie o wiele gorszy – ostrzega św. Piotr. On powie także bardzo ostro, że kiedy człowiek wraca do opuszczonego barłogu, zamiast iść dalej, to jego zachowanie przywodzi na myśl przysłowie: Pies powrócił do tego, co sam zwymiotował, a świnia umyta – do kałuży błota.

Nie ma odwrotu! Gdzie mamy wracać? Idziemy dalej. Upadniemy i to nie raz. Nie jest problemem to, że upadamy, że się gubimy. Problem jest, kiedy nie wracamy do Pana.

Bardzo ważna dla nas kwestia: bylebyś tam nie wracał.

Sługa rusza. Warto przeczytać fragment z 24 rozdziału – jak mówią komentatorzy, najdłuższego rozdziału Księgi Rodzaju. Mamy tam opis starań sługi, dowiadujemy się, jak dochodzi do tego, że jednak pojawia się Rebeka.

Za chwilę zdarza się moment przecudowny.

Sługa ów zabrał z sobą dziesięć wielbłądów oraz kosztowności swego pana i wyruszył do Aram-Naharaim. Tam sługa Abrahama wziął jego bratanicę Rebekę za żonę dla jego syna. Wyprawili więc Rebekę i jej piastunkę ze sługą Abrahama i jego ludźmi.

Tutaj następuje przecudowny moment, a mianowicie: na cóż budzić ze snu moją umiłowaną, póki nie zechce sama. Zaczyna się kontynuacja historii miłości. Umiera matka życia – Sara – ale ta miłość ma przechodzić dalej. Nie da się skończyć miłości rozczarowaniem, złą inwestycją uczuć w mężczyznę czy kobietę. Ona jest nieodwołalna, wieczna i trwała.

Widzimy przecudowną scenę przy studni. Obraz studni powróci jeszcze nie raz. Jezus też zatrzyma się przy studni. Jak mówi Orygenes, człowiek zmysłowy spojrzy na to i powie: studnia i co z tego? Studnia, jak studnia... Człowiek duchowy spojrzy głębiej – odbierze sygnał słowa Bożego: Zagłębiaj się w te teksty, zstępuj do źródełka. Zaczerpnij czystej wody. Nie tylko powierzchownie. Pomówimy teraz o studni... Ale nie o jej kształcie ani nie o kolorze.

Głębia głębię przyzywa hukiem wodospadów. Zagłębiaj się, droga siostro i drogi bracie, w wydarzenia twojego życia. No chyba bym zwariował... Zwariuj dla Pana! Chora jestem z miłości – powie oblubienica w Pieśni nad Pieśniami. Odeszłam od zmysłów. Tracę zmysły. Tak. Edyta Bartosiewicz śpiewała: Bo czasem lepiej odejść od zmysłów, by nie zwariować.

Dla Pana głębiej wchodzę w rzeczywistość, w sytuacje, które są. Studnia jest tego obrazem. Wskazuje też na moment zagłębiania się, wchodzenia głębiej w miłość. I tu się dopiero zaczyna. Oczy... Czy te oczy mogą kłamać?  Co się dzieje?

Izaak, który naówczas mieszkał w Negebie, właśnie wracał od studni Lachaj-Roj; wyszedł bowiem pogrążony w smutku na pole przed wieczorem. Podniósłszy oczy ujrzał zbliżające się wielbłądy. Gdy zaś Rebeka podniosła oczy... Oczy nie kłamią, miłość się zaczęła. Zaczyna się zaświergolenie, bo historia miłości ma iść dalej. Grób grobem, ale miłość nie wytrzyma w grobie. Zaczyna się miłość. Idzie dalej.

Gdy zaś Rebeka podniosła oczy, spostrzegła Izaaka, szybko zsiadła z wielbłąda i spytała sługi: «Kto to jest ten mężczyzna, który idzie ku nam przez pole?» Sługa odpowiedział: «To mój pan». Wtedy Rebeka wzięła zasłonę i zakryła twarz.

Speszenie. Motylki w brzuchu. Tak, właśnie tak. Miłość mi wszystko wyjaśniła. To nie jest przesada. To nie jest tylko poezja. Bez miłości nie wolno do tego tekstu podchodzić. Miłość, speszenie... Ta miłość ma być kontynuowana.

Miłość przepięknie realizuje się w małżeństwie, kiedy jest otwarta na Boga. Nie tylko otwarta na to, co zewnętrzne, ale otwarta na Boga. Nie zatrzymuje się tylko na chęci posiadania, zaspokojenia – jak mówił papież. Człowiek jest kimś więcej niż przedmiotem posiadania i zaspokajania. Głębiej, czyściej. A czystość i głębia to wolność. Nie da się spotkać z osobą, kiedy człowiek chce tylko zaspokoić, posiąść ją czy siebie. Głębiej...

Głębokie spojrzenie, przeniknięcie i to speszenie, które towarzyszy miłości, jest tak cudowne. Speszenie młodzieńca, który stoi pod oknem, czekając, aż ruszy się firanka w oknie dziewczyny. Choćby tylko firaneczka.  Speszenie...

Parzą na siebie. Widzą siebie. Dostrzegają siebie. Dostrzegają siebie nie tylko dla siebie.

Kiedy sługa opowiedział Izaakowi o wszystkim, czego dokonał, Izaak wprowadził Rebekę do namiotu Sary, swej matki.

Czyż nie jest prawdą, że pierwszym obrazem kobiety dla mężczyzny jest jego mama, że jej cechy zapadają w nim...

Wprowadził Rebekę do namiotu Sary, swej matki. Do swego życia. Wziąwszy Rebekę za żonę, Izaak miłował ją, kochał ją, bo była mu pociechą po matce. Bo rzeczywiście odkrył miłość i tej miłości się poddał.

Próba wierności Abrahama znowu się udaje. Nie jest on bezczynny, myśli, próbuje ze wszystkich sił zrobić to, co do niego należy – zgodnie z zasadą św. Augustyna, którego Abraham jeszcze nie znał: Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a czyń tak, jakby wszystko zależało od ciebie. Po co to robi? – Żeby ta historia miłości, żeby ta obietnica się spełniła, żeby spłynęło i na nasze pokolenie to, co Bóg obiecał. Dochowaj wierności Bogu, a zasmakujesz błogosławieństwa – wierności przez miłość.

Miłość tryskająca z oczu Rebeki i Izaaka najpełniej tryska z oczu Jezusa. On jest uosobieniem całkowitej miłości.

Odchodząc z Kafarnaum, Jezus ujrzał człowieka siedzącego w komorze celnej, imieniem Mateusz. Spojrzał, zobaczył człowieka – nie urzędnika, celnika. Nie spojrzał tak, jak spoglądali faryzeusze, którzy mówili: ohyda, tego unikaj, z tamtym się nie zadawaj... Jesteś dla mnie nikim... Ujrzał człowieka...

(...) i rzekł do niego: «Pójdź za Mną». Zobaczył człowieka.

Zapytajmy o nasze spojrzenie na siebie samych – bo w pierwszej kolejności trzeba pytać, jak ja siebie postrzegam, skoro będziesz miłował bliźniego, jak siebie samego.

Jak ja siebie postrzegam?

Czy widzę w sobie człowieka, który tęskni za tym, by być kochanym, żeby przyjąć miłość i przekazać ją dalej?

Czy widzę w sobie człowieka, na którego patrzy Bóg, nie mogący się doczekać, tęskniący każdą chwilą, żeby go otulić miłością, głębią?

Czy postrzegam siebie w ten sposób?

Czy może patrzę na siebie jak faryzeusz, nie widząc w sobie człowieka tylko kogoś, kto się myli, komu się nic nie udaje, kto zawodzi?

Czy widzę w sobie człowieka?

Aby widzieć w sobie człowieka, trzeba nabrać na kredyt miłości Bożej. Trzeba się zapożyczyć w banku niebieskim, żeby spojrzeć na siebie, jak na człowieka.

Tak na człowieka spogląda Jezus. Nie patrzy jak faryzeusze. Przyjmuje grzeszników i celników. Oni wyczuwają, że Jezus widzi w nich kogoś więcej, niż tylko upadłego człowieka. Niewiasto – powie Jezus do cudzołożnej kobiety. Zwróci się do niej z niezwykłym szacunkiem. Jezus dostrzega człowieka. Nie znaczy to, że nie zauważa grzechu. Widzi więcej niż grzech. Tylko Jezus może tak spojrzeć. My często widzimy tylko grzech i to, że się nie nadajemy.

Trzeba zobaczyć człowieka w sobie i w innych.

Jestem pod ogromnym wrażeniem wywiadu, jakiego udzielił ks. bp. Dajczak w Tygodniku Powszechnym. Przytoczę dwie wypowiedzi, które wchodzą doskonale w klimat dzisiejszej Ewangelii i rozważań Bożego słowa.

„Nikt nikomu życia nie da, jeśli go nie kocha" – tak mówił bp. Pluta, o którym bp. Dajczak pisał swoją pracę. Ale nikt nie ma przecież siły – mówi bp. Dajczak – by poświęcić komuś życie, więc trzeba być bardzo blisko Boga, widzieć Bożymi oczami. „Chrześcijanin musi mieć wypisaną Ewangelię na twarzy, aby ci, którzy jej nie czytają, mogli jej choć trochę zobaczyć". Dopiero wtedy można iść i dzielić się bezwarunkową miłością. Przerosnąć różne ludzkie odruchy niechęci i żale.

A w jaki sposób ksiądz biskup stara się być blisko Boga? - Codziennie rano medytuję, czasem za pomocą czytań na dany dzień, ale również tematycznie. Np. szukam, w jaki sposób Jezus reagował na ludzi w sytuacjach ekstremalnych – odrzucenia czy niezrozumienia. Wypisuję takie fragmenty Pisma w komputerze, układam je sobie na kilka dni i próbuję nimi żyć. Czasem jakieś zdanie zapisuję i kartkę trzymam w kieszeni. W tej samej, co chusteczki do nosa – a mam alergiczny katar. Kiedy sięgam do kieszeni, zawsze trafiam na kartkę i słowo do mnie wraca. W ten sposób poranne wsłuchiwanie się w Boże słowo staje się kompasem na cały dzień.

I jeszcze rzecz niezwykła w kontekście spojrzenia na człowieka.

Kiedyś w Poznaniu bardzo się gdzieś spieszyłem i biegłem przez rynek. Z samego rana musiałem wyjechać z Gorzowa, więc medytowałem w samochodzie. To były wtedy słowa: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z moich braci, mnieście uczynili". Biegnąc, zauważyłem kątem oka, że w bramie leży jakiś płaszcz, a spod niego wystają buty. Pobiegłem dalej, ale to słowo zadziałało jak system alarmowy i kazało mi się zatrzymać. Wróciłem. To był chłopak, który się ostro naćpał, był chudy jak śmierć i cuchnął. Mówił: „Daj mi jeść". Poszukałem jakiegoś podrzędnego baru – żeby nas nie wyrzucili – i kupiłem mu coś ciepłego. Zapytał: „Facet, czemu ty mi pomogłeś?" Opowiedziałem: „Bo jesteś człowiekiem". „Nie, ja jestem pluskwą". „Nie, człowiekiem". Po trzech miesiącach napisał do mnie, że jest na detoksie i poszedł tam dzięki tym słowom.

Jezus ujrzał człowieka siedzącego w komorze celnej, imieniem Mateusz, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną». On wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i siedzieli wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to faryzeusze, mówili do Jego uczniów: «Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?» On, usłyszawszy to, rzekł: «Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: "Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary". Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników».

Jakim jesteś człowiekiem dla siebie samego, droga siostro, drogi bracie?

Kogo widzisz, patrząc w lusterko?

Do kogo się zwracasz, kiedy słyszysz w sercu mnożące się pretensje, niepokoje?

Jak się traktujesz?

Na ile pozwalasz, droga siostro, drogi bracie, aby Bóg patrzył na ciebie przez Eucharystię, przez słowo, a na ile wystarcza ci twoich mądrości, zasłyszanych opinii, powierzchowności?

Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają.

Źle się masz? – Oto Jezus. Do ciebie przychodzi, a przez ciebie chce widzieć innych. Czyń to, co do ciebie należy, tak jak umiesz. Nie tak, jak nie umiesz. I pozwól, aby ci, co nie czytają Ewangelii, mogli jej choć trochę zobaczyć, patrząc na twoją twarz, patrząc ci w oczy. Mocą Ducha Świętego jest to możliwe. O własnych siłach nie ma szans.

Dziękujmy Panu, że historia miłości się nie kończy, że ponawia ją i mówiąc do nas te słowa, oczyszcza nas z egoizmu. Nazywa po imieniu sytuacje i miejsca w naszym sercu, w naszym spojrzeniu, w których jest brud i śmietnik. Nade wszystko dziękujmy Mu, że ma moc – moc Ducha Świętego – której nam udziela do tego, byśmy nie patrzyli na innych ludzi, jak na pluskwy i nie patrzyli na siebie, jak na pluskwy, ale dostrzegali kogoś, kto potrzebuje miłości – mądrej miłości, abyśmy mądrze tę miłość przyjmując, mądrze ją przekazywali. To działa, drogie siostry i drodzy bracia. Pan dotyka nas słowem. Jeżeli patrzymy na nie tylko powierzchownie, widzimy jakąś historię z przeszłości. Kiedy wejdziemy głębiej, ujrzymy miłość Boga, który chce słowem zmieniać i nasze życie.

Dziękujemy Ci, Panie, że to nie są bajki.

Pozdrawiam w mocy Pana –

ks. Leszek Starczewski