Marzenie Pana Boga
Rdz 18,1-10a; Ps 15; Kol 1,24-28; Łk 10,38-42
Panu Bogu marzy się, żeby zamieszkać z nami na wieki. Nie bez przyczyny Kościół, mówiąc o niebie, ukazuje tę rzeczywistość jako Dom Ojca. Ta prawda wyraziściej zarysowała się nie tylko wśród wyznawców Chrystusa w pamiętnych dniach, kiedy Jan Paweł II powracał do Domu Ojca. Ponieważ jest to – jak zauważa św. Paweł – przemożny ogrom chwały, bogactwa – wielkie jest bogactwo chwały – to aby człowiek mógł się tam rzeczywiście dostać, winien się przygotować. A dokładniej rzecz biorąc, jest przygotowywany przez Pana poprzez Jego przychodzenie do nas w codzienności. Przyjrzymy się w świetle Bożego Słowa Jego pragnieniu bycia z nami i zamieszkania z nami na wieki, które realizuje stopniowo, przychodząc w zwykłych okolicznościach życia. Otrzymujemy dzisiaj pomoc ku temu w trzech aktach.
Panie, który przychodzisz do nas jako Przyjaciel, chcący mocą Ducha wprowadzić nas w serdeczną zażyłość z Tobą, dziękujemy Ci, że troszczysz się o nas i mówisz Dobre Słowo, rodzące wiarę w to, że tak jest.
Panu Bogu marzy się, żeby zamieszkać z nami na wieki. Nie bez przyczyny Kościół, mówiąc o niebie, ukazuje tę rzeczywistość jako Dom Ojca. Ta prawda wyraziściej zarysowała się nie tylko wśród wyznawców Chrystusa w pamiętnych dniach, kiedy Jan Paweł II powracał do Domu Ojca. Ponieważ jest to – jak zauważa św. Paweł – przemożny ogrom chwały, bogactwa – wielkie jest bogactwo chwały – to aby człowiek mógł się tam rzeczywiście dostać, winien się przygotować. A dokładniej rzecz biorąc, jest przygotowywany przez Pana poprzez Jego przychodzenie do nas w codzienności. Przyjrzymy się w świetle Bożego Słowa Jego pragnieniu bycia z nami i zamieszkania z nami na wieki, które realizuje stopniowo, przychodząc w zwykłych okolicznościach życia. Otrzymujemy dzisiaj pomoc ku temu w trzech aktach.
Akt pierwszy – Abraham użyczający gościny wędrowcom. Nieraz wspominaliśmy, że gościnność ludzi Wschodu jest dla nas trudna do pojęcia. Mówimy o polskiej gościnności, ale ludzie Wschodu są gościnni aż do przesady. Wyglądanie na wędrowców, głęboki skłon i usilne nakłanianie ich, żeby zechcieli spożyć to, czym chata bogata, wydają się wręcz nieprawdopodobne. W czasach, kiedy ludzie zasadniczo myślą tylko o sobie, trudno to pojąć, ale to są realia Bożej świadomości, Bożego świata. Realia, które tracimy uciekając przed nimi. Bo jeżeli koncentrujemy się na sobie, nie jesteśmy gościnni, to tracimy. Co tracimy? Odpowiedzi na to pytanie udziela nam Abraham, który dzięki gościnności wiele zyskuje. Nie jest przesadą ani nadużyciem mówienie, że Abraham po zasłuchaniu się w Boże słowo, uwierzeniu w nie, wygląda, z której strony przyjdzie jego spełnienie. Wręcz natarczywie upatruje w każdym wydarzeniu błogosławieństwa, spełnienia się tego słowa. Stąd z lekka staje się zrozumiałe to, dlaczego tak gościnnie podchodzi do wędrowców. Gości w swoim domu nie tylko ich samych. Nie tylko dla samej gościny tak się zachowuje, ale chce nasączać swoje serce Bożym błogosławieństwem. W każdym wydarzeniu szuka Pana Boga.
Jest to dla nas znamienne i pouczające. Boże słowo skierowane jest do każdego człowieka, także do nas. Gościnne podejście do życia ze względu na Pana zawsze jest wieńczone błogosławieństwem – różnego rodzaju błogosławieństwem, o czym zaraz będzie próbował przekonać nas św. Paweł. W przypadku Abrahama to błogosławieństwo przejawia się w zapowiedzi konkretnej realizacji obietnicy Bożej, czyli zapowiedzi syna.
Wniosek: każde wydarzenie należy przyjmować gościnnym sercem ze względu na Pana. W każdym wydarzeniu upatruję Bożego głosu, słowa od Pana. Leniwiec – nie tylko ten z Epoki lodowcowej : ) – patrzy na wydarzenia jako na przypadki. Farta mam, udało się, to jakieś przeznaczenie… Natomiast człowiek wierzący spogląda na wszystkie wydarzenia przez pryzmat Bożego słowa, Bożego błogosławieństwa i użycza im gościny w swoim sercu. W jaki sposób? – rozważa, zastanawia się, co Pan Bóg chciałby przez to powiedzieć.
Raz odpowiedź na to pytanie nam wychodzi – trafimy – a raz nam nie wychodzi, trzeba się bardziej namęczyć.
Drugi wniosek: Bóg, który chce mieszkać z nami na wieki w Domu Niebieskim, przygotowuje nas do tego przez różne doświadczenia. Wszystkie więc wydarzenia, rozpatrywane w świetle wiary, są przygotowaniem na wieczne przyjęcie, wieczne mieszkanie. A w domu Ojca mego – jak zapewnia Chrystus – jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział.
Do pełniejszego zrozumienia przesłania Bożego słowa może nam się przydać jeszcze jeden motyw: obecność Sary. Gdzie jest twoja żona, Sara? – gdzież się ona podziała? Nietrudno się domyślić, że krzątała się wokół otrzymanych poleceń – Prędko zaczyń ciasto z trzech miar najczystszej mąki i zrób podpłomyki. Uwijała się, żeby właściwie, z należytym staraniem, podjąć gości. Do niej też dociera Boże słowo i spojrzenie gości. Na nią także spływa błogosławieństwo. Gdzie jest twoja żona, Sara? - Odpowiedział im: W tym oto namiocie. Rzekł mu [jeden z nich]: O tej porze za rok znów wrócę do ciebie, twoja zaś żona Sara będzie miała wtedy syna.
Pan Bóg dostrzega każdą czynność, której celem jest ugoszczenie Go. Rozważając tajemnicę zwiastowania, wspominamy często, że nawet do zabitej dechami wioski Nazaret Pan Bóg potrafił dotrzeć. Do każdego pokoju, każdego mieszkania, każdego serca On potrafi dotrzeć! To, że często Go nie zauważmy, jest zupełnie inną sprawą. To, że w tej chwili nie potrafimy może emocjonalnie bądź intelektualnie w pełni przyjąć łaski Bożej, obficie rozlewanej w Kościele, nie oznacza, że jej nie ma. Problemy z jej przyjęciem to zupełnie inna kwestia.
Gościna Pana Boga ma jeden cel – rozszerzyć serce dla większego błogosławieństwa, przygotować je na wieczne błogosławieństwo, jakim jest przebywanie w domu Twoim, Panie. Prawy zamieszka w domu Twoim, Panie – śpiewamy razem z psalmistą.
Inny rodzaj przygotowania do wiecznego mieszkania w Domu Ojca przeżywa św. Paweł. Pisze z więzienia do Kolosan, których nie zna osobiście. Jego misjonarze świadczyli o pełnym zaangażowaniu Pawła w głoszenie Bożego słowa i przez głoszenie Ewangelii zasiali tam wiarę, stworzyli wspólnotę i parafię. Paweł akcentuje w liście bardzo ważną rzecz: Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół.
Św. Paweł gości Boga w swoim cierpieniu. Mamy trudne łaski – mówimy czasem: złe doświadczenia. Trudną łaską są dla mnie inni ludzie, przykre doświadczenia. Ale w świetle wiary są to łaski. Łatwo o niech mówić komuś, kto ich aktualnie nie przeżywa, ale potrzebujemy też takich osób, które powiedzą nam z zewnątrz, że to, co przeżywamy, jest trudną łaską. Dobrze byłoby zwrócić na to uwagę, a nie tylko słuchać bez przerwy siebie i biadolić nad sobą. Mamy oczywiście prawo wyrażać to, co przeżywamy, ale posłuchajmy też, co do nas mówi ktoś z zewnątrz. Nie obojętny, ale posłany, aby trafić do serca.
Św. Paweł mówi więc: raduję się w cierpieniach (…) dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół.
Trudne łaski mają jeden cel: dopełnić braki udręk Chrystusa dla dobra Ciała, Kościoła, dla zbudowania go. Gdy nie potrafię komuś czegoś wytłumaczyć, ktoś zadaje mi ból, cierpię i okropnie przeżywam, że nie umiem do niego dotrzeć, zwrócić się do niego z miłością, goszczę Boga w tym cierpieniu, dopełniam tego, czego słowa ludzkie nie są w stanie wyrazić. Ofiarowuję swe cierpienie za tego człowieka. Jeśli ktoś zadaje mi ból, to Bóg przychodzi w gościnę i pragnie, aby ten ból Mu ofiarować. Oczywiście nie jest to jakieś wyimaginowane, oderwane od życia męczeństwo, cierpiętnictwo, bo cierpienie przyjmowane w świetle wiary ma sens. Ale tylko w świetle wiary! Samo w sobie cierpienie jest bez sensu! Cierpi się – mówi Jan Paweł II w Salvifici Dolores, liście skierowanym do chorych – z racji dobra, którego się nie posiada. Nie posiadam dobra, jakim byłaby świetna współpraca, dobre współistnienie i życie z żoną, mężem, z moimi braćmi, siostrami, z pracownikiem, współpracownikiem, podwładnym, szefem. Cierpię, bo tego dobra nie mam, ale w świetle wiary modlę się moim cierpieniem za niego. Nie wykorzystuję tego, żeby plotkować, wyżywać się na kimś, żeby szukać okazji do odwetu. Dochodzę racji – tak jak Jezus pytał, kiedy sługa arcykapłana uderzył Go w policzek: «Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?» – ale to cierpienie ofiaruję za sprawcę zranień. Dopełniam tego, czego jemu brakuje i nie czynię się przez to cierpiącą hipergwiazdą, ale jestem kimś, kto włącza się w cierpienie Chrystusa, bo tylko z Nim to znoszenie udręk ma sens. Św. Paweł udziela Bogu gościny w swym cierpieniu. Tak też i my mamy postępować – spotykać Pana w ciemnej nocy cierpienia, w opustoszałym miejscu, w które uciekłem przed miażdżącym doświadczeniem konfrontacji z moimi bliskimi, z jakimś powalającym wydarzeniem.
Św. Paweł w kajdankach raduje się w cierpieniach za nas. Oczywiście do tego zmierzamy, tego się uczymy. Ktoś może stwierdzić, że łatwo się o tym mówi, ale dobrze, żeby ktoś nam o tym powiedział. Uczymy się spoglądania na cierpienie również jako na trudną łaskę. Dochodzimy do tego. Nie oznacza to, że szukamy okazji do cierpienia – Przepraszam, czy tu można jakieś cierpionko? Bo chętnie bym jakąś dawkę nową przyjął… Nie szukam okazji do cierpienia, nie zadaję cierpienia, a już nade wszystko – jak ostrzega św. Piotr – nie cierpię jako złoczyńca, czyli jako ktoś, kto świadomie czyni zło i ponosi tego konsekwencje, ale znoszę cierpienie, trudzę się ze względu na Pana, na Jego obecność pośród nas.
Jego sługą stałem się według zleconego mi wobec was Bożego włodarstwa – mówi św. Paweł – mam wypełnić /posłannictwo głoszenia/ słowa Bożego. Apostoł ma świadomość tego. On teraz też głosi słowo Boże, choćby w swym liście, ale nade wszystko – jak akcentuje – znoszeniem kajdan i cierpień. To nie jest tak, że Kościół w tym momencie coś traci. Zyskuje! Przez cierpienie też zyskuje, przez ofiarę. Przez krzyż do chwały. Nie przez sam krzyż! I nie przez samą chwałę, ale przez krzyż do chwały…
Kościół to nie tylko Wielki Piątek i Kościół to nie tylko Niedziela Zmartwychwstania. Nie ma Niedzieli Zmartwychwstania bez Wielkiego Piątku i bez sensu jest Wielki Piątek, jeżeli nie ma Niedzieli Zmartwychwstania. Zwróćmy uwagę na sposób przeżywania wiary przez niektórych wyznawców Chrystusa – wielkopiątkowcy. Nie rzymscy katolicy. Utytłani, załamani, muszą wierzyć w tego Pana Boga, który umarł, który ciągle cierpi, przeżywa dramat. Przez Wielki Piątek idziemy do Niedzieli Zmartwychwstania!
(…) mam wypełnić /posłannictwo głoszenia/ słowa Bożego. Św. Paweł zaznacza niezmiernie ważną rzecz, którą podejmie też w swoich rozważaniach i w doświadczeniach Jan Paweł II. – Tajemnica ta – tak to jest tajemnica. Skoro muszę cierpieć, Panie, i nie wiem dlaczego, to spraw, by to cierpienie miało sens. W musicalu Jesus Christ Superstar jest scena, kiedy Jezus modli się i błaga: pokaż mi, Ojcze, że to moje cierpienie przyniesie komuś pożytek. Sens cierpienia można odkryć tylko przez wiarę i to nie od razu. Bez niej Jezusowe cierpienie na krzyżu, kiedy wszyscy się z Niego śmieją, drwią, staje się bezsensowne zupełnie – No i co z tego Twojego głoszenia słowa? Co wyszło?
Tajemnica ta, ukryta od wieków i pokoleń, teraz została objawiona Jego świętym – jak pamiętamy, słowo święty w ustach Pawła oznacza ludzi ochrzczonych, należących do wspólnoty Kościoła – którym Bóg zechciał oznajmić, jak wielkie jest bogactwo chwały tej tajemnicy pośród pogan.
Św. Paweł pisze nie tylko o sobie i bębni nie tylko o swoim cierpieniu, ale mówi o udrękach każdego wyznawcy Chrystusa, każdego ochrzczonego! One mają sens tylko w zjednoczeniu z Bogiem. Tu jest gościna, której święty Paweł udziela samemu Bogu. Kto jest tą tajemnicą pośród pogan nie uznających żywej obecności Boga? Jest nią Chrystus pośród was – nadzieja chwały. Pośród was jest Chrystus! Usiłujcie, podejmujcie wysiłek wiary w to, że w tej chwili przemawia Chrystus, On jest obecny! Żywy Chrystus! Zaangażowany Chrystus, który mówi do nas po to, żebyśmy Mu udzielili gościny, w kolejną niedzielę do Niego przyszli. Jego to głosimy, upominając każdego człowieka – upominam was, żebyście nie przyjmowali tych słów na próżno, ale rozważali je – i ucząc każdego człowieka. Słowo Boże uczy nas spojrzenia na własne życie w perspektywie Domu Ojca. Trzeba wychodzić ze swojego świetnie urządzonego domku i patrzeć na życie w perspektywie Domu Ojca. Wtedy wszystko inaczej się przyjmuje. Zupełnie inaczej przechodzi się nawet przez doświadczenia cierpień.
(…) upominając każdego człowieka i ucząc każdego człowieka z całą mądrością, aby każdego człowieka okazać doskonałym w Chrystusie. Celem jest upomnienie, pouczenie i doskonalenie. Systematyczne kształtowanie. Ciosanie, jak czyni to Pan przez proroków. Czasem trzeba nas ciosać, czasem potrzebny jest chłodek, a czasem upał. Pan Bóg mądrze nas kształtuje.
Gościna, której św. Paweł udziela Bogu, dotyka cierpienia. Apostoł udziela jej poprzez zaangażowanie się w głoszenie słowa Bożego, wyraża ją przez uznanie, że obecność Chrystusa jest tajemnicza, ale jest! Tajemnicza, bo związana z działaniem Ducha Świętego.
Przyjrzyjmy się jeszcze przyjściu Pana w gościnę do domu Marty i Marii. Nie ma tu wzmianki o Łazarzu ani nawet nazwy miejscowości Betania. Najprawdopodobniej św. Łukasz koncentruje się na zmierzaniu Jezusa do Jerozolimy i nie rozbija się o jakieś szczegóły.
Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Udzieliła Mu gościny. Spotykamy też Marię, która przyjmuje pozycję niezwykłą, niebywałą wręcz, jeżeli chodzi o tę sytuację. Podwójnie niebywałą. Po pierwsze dlatego, że kobieta podejmująca w domu gościa powinna się krzątać, uwijać wokół różnych posług. Po drugie dlatego, że Maria siada przy Rabbim, przy Nauczycielu, w epoce, kiedy to było nie do pomyślenia. Dla rabbiego to była kompletna kompromitacja, kiedy w publicznym miejscu do grona swych uczniów zapraszał kobiety.
Nawet w Talmudzie napisane jest, że lepiej, żeby Tora spłonęła, niż dostała się w ręce kobiety [Tora wolałaby raczej zgorzeć w płomieniach, niż zostać powierzoną kobietom.] Takie było podejście. Już nie wspomnę o niektórych modlitwach, jakie pobożni Żydzi codziennie zanosili do Pana Boga, dziękując za różne zjawiska, między innymi za to, że są akurat mężczyznami. Niestety, taka mentalność w ludziach tkwiła.
Niebywałe jest więc to, co robi Maria – że siada i słucha. Słowa użyte przez św. Łukasza mówią o jej zasłuchaniu, przysłuchiwaniu się mowie Jezusa, o duchowym zaangażowaniu. Nie tylko siedzi i patrzy na zegarek, ale siedzi i słucha. Angażuje się w to, co słyszy, przeżywa to, traktuje jak pokarm, chłonie.
Marta przyjmuje tę rolę, którą zazwyczaj powinna przyjąć w takiej sytuacji kobieta, czyli uwija się koło rozmaitych posług. Zwróćmy uwagę, że wcale jej to nie daje stuprocentowego zadowolenia, bo wprawdzie robi coś, co powinna robić, ale z drugiej strony ma pretensje, że nie została zauważone, że jest w tym osamotniona. Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? – Tobie jest obojętne, że teraz powinna ona się tym zająć? Powiedz jej, żeby mi pomogła.
Jeden z komentatorów fantastycznie ujmuje postawę Marty. Marta rzeczywiście chce Pana Jezusa przyjąć, chce Mu usłużyć, ale nie pyta się Go, w jaki sposób ma to czynić. Właściwie nie pyta się Go o zdanie. W tym momencie jej wyobrażenie decyduje o sposobie przyjęcia Go. Uwija się wokół rozmaitych posług, ale nie pyta Pana, jakie jest Jego zdanie na ten temat. Szuka wsparcia w tym, co teraz wybrała. Oczekuje oczywiście, że Pan da jej to wzmocnienie i jeszcze zrobi małą reprymendę Marii. Natomiast Chrystus reaguje w sposób znów niebywały: Pan jej odpowiedział: Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona. Marcie ręce opadają, kiedy słyszy takie słowa! – To ja się tu uwijam, przecież gdyby nie ja, nie miałbyś nic do jedzenia, a Ty zamiast mnie wesprzeć, takie rzeczy mówisz? Ale wychodzi tutaj poniekąd galop, zajęcie się wszystkim tylko nie Panem. Tak jak w anegdocie o procesji Bożego Ciała. W kościele zamieszanie, wszyscy biegają, żeby przygotować procesję, ksiądz krzyczy, procesja rusza, jeszcze ktoś chce coś powiedzieć. Procesja przeszła. Nikt nie zauważył, że nie włożyli Pana Jezusa do monstrancji... W galopie i w pędzie… Czy Chrystus zwracając się do Marty, w jakiś sposób podcina jej nogi? Jeżeli podcina nogi to temu galopowi, żeby tak nie pędzić.
Popatrzmy jeszcze na to wydarzenia w kontekście czytanej w poprzednią niedzielę przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Kapłan i lewita zmierzali do świątyni. Według przepisów prawa wszystko zrobili świetnie. Tak byli zajęci Bogiem, tak uwijali się wokół Pana Boga, że nie zauważyli człowieka. Minęli go. Nie pomogli człowiekowi. Natomiast Marta tak uwija się wokół strony ludzkiej, że nie zauważa tego, co najważniejsze. Mamy więc dwie skrajności. Ani jedna, ani druga postawa nie jest właściwa. Trzeba unikać skrajności. Można się tak zająć Panem Bogiem, że nie zauważy się człowieka i można tak zająć się człowiekiem, że minie się Pana Boga. To też jedno z przesłań Bożego Słowa dzisiaj.
Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona. Cząstka, czyli dział albo w języku biblijnym dziedzictwo, to inaczej sprawy Ojca, czyli perspektywa Domu Ojca. Spojrzenie na życie w tej perspektywie. Spojrzenie na życie w świetle celu, do którego zmierzamy. Maria tak właśnie spoglądała na to, co się dzieje. Działem moim Pan, dziedzictwem moim, cząstką najważniejszą jest Pan. Ku Niemu zmierzam, od Niego wychodzę, On mnie prowadzi i Jego uczę się przyjmować we wszystkich okolicznościach życia. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona.
Pan przychodzi systematycznie w różnych doświadczeniach życia, w najgorętszej porze dnia też – jak przyszedł do Abrahama. Przychodzi ze swoją obecnością, z darami, przychodzi w cierpieniu, przychodzi w słowie i w zwykłych okolicznościach życia. Nie chodzi o to, żeby nie zajmować się przyjmowaniem gości, ale żeby przyjmowanie gości nie wyrzuciło ich z domu. Obyśmy technicznymi sposobami dotarcia do Pana nie minęli się z Nim. Żeby kiedyś – jak mówił Jezus do charyzmatyków – nie usłyszeć: Nie znam was. – A oni się tłumaczą: Przecież mocą Twojego imienia prorokowaliśmy, uzdrawialiśmy, wyrzucaliśmy złe duchy, modliliśmy się … – Nie znam was. Bo czyniąc wiele wygibasów religijnych, nie mieliście postawy skłonu, zasłuchania w moje słowo. Nie żyliście tym słowem, choć tak wiele szumu było wokół was.
Pytania, które z tego słowa warto zabrać do siebie:
Czy nie jest za dużo szumu wokół mojej wiary, w mojej wierze? Na ile w tym szumie znajduję czas na zatrzymanie się, duchowe zaangażowanie w rozmowę z Panem?
Na ile uwijam się, krzątam się wokół tego, co jest działaniem Boga?
Na ile patrzę na swoje życie w perspektywie Domu Ojca, do którego zmierzam?
Jaka jest w tej chwili moja postawa wobec Pana?
Żadne z tych pytań nie jest oskarżeniem, ale zachętą do tego, żeby wpuścić trochę światła Bożego, żeby udzielić gościny Chrystusowi, który żywo do nas przyszedł w swoim słowie.
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski