Dostrzec coś głębiej
1 Tes 4,13-18; Ps 96; Łk 4,16-30
Jezus przychodzi do nas w słowie i mówi nam: «Dziś spełniają się te słowa Pisma, któreście słyszeli». Dziś jesteście wezwani do głębszego przylgnięcia do Pana. Da się głębiej? – Oczywiście, że się da. Da się jeszcze coś zrobić z moim życiem? – Jasne, że tak. Skoro Pan zdecydował się dać kolejny dzień, to znaczy, że się da. Mieszkańcy Nazaretu mają bardzo poważną trudność z głębszym spojrzeniem na Jezusa. Im Jezus, taki syn Józefa, wystarczy. Nie będą się wysilać. Co może się dodatkowego stać, przecież Go znamy... Mają trudność w przejściu na wyższy poziom, tak jak wiele osób nie potrafi się zdecydować na to, czy chce głębiej wejść w rozważanie Bożego słowa, czy raczej zatrzymać się jako obserwator. Tej trudności ulegają mieszkańcy Nazaretu i nie rozprawiają się z nią, to znaczy, nie słuchają słów Jezusa, żeby dostrzec coś głębiej.
Duch Pański spoczywa na nas. Panie, pomóż, abyśmy współpracowali z Nim na tyle aktywnie, aby słowo, które wypowiedział, przemieniło nasz sposób myślenia, patrzenia na życie i pozwoliło ofiarować je Tobie.
Jak na pierwszy występ w swoim rodzinnym mieście, Jezus nie wypadł najlepiej według ludzkich kryteriów. Przychodzi do Nazaretu, gdzie się wychował, po pobycie i znakach, które miały miejsce w Kafarnaum.
Potem powrócił Jezus mocą Ducha do Galilei, a wieść o Nim rozeszła się po całej okolicy – notuje kilka wersetów wcześniej św. Łukasz. On zaś nauczał w ich synagogach, wysławiany przez wszystkich.
Jezus rusza do swojego rodzinnego miasta bardzo dobrze przyszykowany. Był na pustyni. Profesjonalnie podejmuje swoją misję, bardzo dobrze przygotowując się do niej poprzez wyrzeczenie. Jeżeli ktoś kiedykolwiek w życiu autentycznie, całym sobą, przejął się wezwaniem do postu, milczenia czy też innego wyrzeczenia, które mocno go zaangażowało, to pewnie wie, ile z tego może wypłynąć dobra. O ile silniejszy jest człowiek, kiedy podejmuje autentyczne wyrzeczenie.
Jezus – jak notuje ewangelista – czterdzieści dni przebywał na pustyni. Był kuszony, sprawdzany. Otrzymał hologram, że może ruszać i podjąć się misji.
To przygotowanie Jezusa przejawia się w Jego niezwykłym zdeterminowaniu, to znaczy, On doskonale panuje nad sytuacją. Świetnie rozpoznaje środowisko, w którym przychodzi Mu nauczać.
To bardzo ważny dla nas sygnał, bo my nie mówimy o Panu Jezusie tylko po to, żeby sobie o Nim opowiedzieć, ale po to, żeby natychmiast, wręcz błyskawicznie, wyciągać wnioski i zachęty dla nas. Pierwszą z nich z pewnością mogłoby być: przygotuj się do zadań, które cię czekają. Rusz dzień od modlitwy. To jest klasyka gatunku. Zacznij od modlitwy. Przygotuj się, przemódl ludzi, sytuacje, wydarzenia, stresy, które cię nie miną. Trzeba w nie wejść. Ale przygotuj się do tego. Bądź profesjonalistą w wierze.
Jezus rusza, jest doskonale przygotowany i zorientowany. Jemu nie da się zamydlić oczu. On nie pójdzie na coś, co może być pozornym zwycięstwem czy pozornym sukcesem.
Obserwujemy pierwszy występ Jezusa w Nazarecie i Jego perfekcyjną homilię. Niewykluczone, że trzeba się modlić, żeby takie były homilie. Ks. prof. Kudasiewicz mówi, że to jest najpiękniejsza, najwłaściwsza homilia, jaka może wystąpić w czasie Mszy Świętej: «Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli». Ksiądz powinien siąść, a reszta należy do osób słuchających i rozważających.
Jezus idzie swoim zwyczajem do synagogi. Wiemy, że Jezus jest pobożny, wychował się w tym klimacie od samego początku. Gdybyśmy chcieli spojrzeć na Niego tylko po ludzku, to jako dwunastoletni chłopiec, czyli nieobowiązkowo od strony Prawa, był w świątyni, gdzie się zgubił. Był wprowadzany systematycznie w klimat świątyni. Nieraz rodzice zastanawiają się, od kiedy zabierać dziecko do kościoła. – Trzeba to robić systematycznie. Są pewne sposoby, techniki, pomagające dziecku odnaleźć się w kościele, ale trzeba się troszkę wysilić.
Jezus jest wychowany w klimacie świątyni i przychodzi swoim zwyczajem do synagogi. Podają Mu Pismo do czytania. „Święty przypadek” sprawia, że natrafia na miejsce z proroctwa Izajasza. To, co czyni z tym tekstem – po przeczytaniu go – staje się szokiem dla słuchających. Jezus rozbija, roztrzaskuje wręcz dotychczasowe wyobrażenia o obrzędach, o czytaniu Bożego słowa u swoich słuchaczy. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że ktoś nagle przychodzi na Mszę Świętą, w której są oklepane, znane sformułowania i tak ją sprawuje, tak ją przeżywa, że ludzie doznają kompletnego szoku. Słuchajcie, to się dzieje naprawdę. On tak w to wchodzi – czy to z jednej czy z drugiej strony ołtarza – że stojący obok przeżywają niebywały szok. Takiego szoku doznają słuchający Jezusa ziomkowie.
Jezus rozpoznaje ten stan. Nie chce skupić słuchaczy tylko na tym szoku, bo z niego ma coś wynikać. Gdybyśmy mieli okazję uczestniczyć w mistycznie sprawowanej Mszy Świętej przez osobę niezwykle uduchowioną, ale chodzącą po ziemi – bo cóż to za uduchowienie, kiedy się po ziemi nie chodzi – nie przychodzilibyśmy po to, żeby zrobić zdjęcie, odetchnąć pięknym klimatem, powiedzieć, że takiej Mszy to jeszcze nie przeżywaliśmy... Nie po to.
Jezus wie, że nie o to chodzi i natychmiast rozprawia się z tymi wyobrażeniami. Zwróćmy uwagę, że kiedy zwinąwszy księgę oddał słudze i usiadł, oczy wszystkich w synagodze były w Nim utkwione. Wtedy Jezus mówi: «Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli». Wszyscy Mu przyświadczają, bo to ich poruszyło, i dziwią się pełnym wdzięku słowom, gestom, zachowaniom – używając dzisiejszych pojęć – traktowaniu Eucharystii, podejściu do słowa. On ma władzę nad tym słowem. To nie jest jakieś klepanie z kartki, tylko pełne mocy Ducha mówienie o tym, co się przed chwilką przeczytało. Jezus nie chce zostać na tym.
Co robi Jezus, bo za chwilkę w tłumie pojawiają się też inne głosy? Zwróćmy uwagę, że zachwyt może się obudzić u wszystkich. Wszyscy go odczuwają, ale budzi się zaraz także racjonalizm, osąd. Zauważmy, że wiele osób, które zachwyciły się na przykład charyzmatycznym sposobem traktowania Kościoła, czyli doświadczaniem szczególnych łask, przeżyć emocjonalnych, kiedy emocje się skończą i dojdzie do głosu rozum, często zachowują się tak, jak ludzie z Nazaretu.
I mówili: «Czy nie jest to syn Józefa?» Zaraz, momencik, żebym nie odpłynął. Dobrze, cóż mi z tego, przeżycie ogromnie, dużo emocji, klimat był super, ale żebym nie opłynął... Czy nie jest to syn Józefa?»
Zobaczmy, ile osób zrezygnowało z formy kontaktowania się z Kościołem moglibyśmy powiedzieć żywszym – nie dyskredytując nikogo ani nie sugerując, że Kościół jest martwy – bo wypaliło się, bo trzymały ich tylko emocje. Zresztą, co tu dużo szukać, jeżeli chłopca i dziewczynę połączą tylko emocje, to ich związek też się wypali. Przyjdzie nuda egzystencjalna i jeżeli się nie nauczą z nią żyć, to emocje ich nie utrzymają. Podobnie jest w sferze życia religijnego.
«Czy nie jest to syn Józefa?»
Jezus natychmiast rozpoznaje to, co się dzieje. Zwróćmy uwagę, że nie stosuje manewru socjotechnicznego – nie wykorzystuje nastroju tłumu. Demaskuje natychmiast te postawy, które w ludziach są. Mówi: «Z pewnością powiecie Mi to przysłowie: "Lekarzu, ulecz samego siebie”». Weź nam błyśnij jeszcze czymś. Jezu, baw mnie. Pokaż coś jeszcze, mało mi tego. Daj jakieś nowe wrażonko... «Dokonajże i tu w swojej ojczyźnie tego, co się wydarzyło, jak słyszeliśmy, w Kafarnaum». Panie Jezu, zrób coś, bo mi się nudzi w życiu.
Jezus dodaje zaraz: «Zaprawdę powiadam wam: Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie». Demaskuje tę sytuację. Demaskuje nastroje. Rozprawia się a nimi.
«Naprawdę mówię wam» – podkreśla z niezwykłą intensywnością. Pamiętamy, że jeżeli Jezus używa sformułowania zaprawdę, to tak, jakby klasnął i powiedział: Uwaga, słuchajcie, mam coś ważnego! Tu za chwilę dodaje: «Naprawdę mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza». Głosi dalej słowo. Głosi słowo bardzo niewygodnie, wybiera nie te teksty, co trzeba. Gdyby wybrał: kocham cię, dbam o ciebie, jesteś fantastycznym ludem, gromadzisz się na Mszę świętą, cudownie... Ale nie te teksty wybrał.
Jezus głosi słowo i nie wybiera tych tekstów, które mogłyby podtrzymać nastrój, tylko podaje bardzo ważne przykłady. Eliasz w swoim domu nic nie mógł zrobić. Musiał iść do Sarepty. Elizeusz uzdrowił Syryjczyka Naamana. Szok. To jest policzek. Ja, katolik, jeszcze mam coś zrobić w swoim życiu? Przecież chodzę na Mszę, modlę się. Ja, rozważający słowo Pana, dzisiaj mam coś zrobić, dziś ma się coś stać? Mnie wystarczy to, co jest, byle podtrzymać ten płomień. Jakie zobowiązania mam podjąć? Co dzisiaj jeszcze zrobić dodatkowego?... – Dziś spełniły się te słowa.
Uważajmy – mówi Jezus bardzo wyraźnie – żeby nagle nie zostać w tej postawie. Uważajmy, żebyśmy czasem nie weszli w przekonanie, że teraz wystarczy podtrzymywać to, co jest... Nie. Dziś spełniają się kolejne słowa! Dziś jestem kolejny raz wezwany przez Pana do tego, by iść dalej, głębiej za Nim. Dopiero wtedy to działa.
Co takiego robi Jezus? – W niebywały sposób rozprawia się z obrzędowością, ze schematyzmem swoim współsióstr i współbraci w wierze. Obrzędowość nie wystarczy, to się dzieje naprawdę.
Tyle jeszcze by było w stanie pomieścić serce słuchających, ale Jezus zobowiązuje ich do nawrócenia. Wyciągnij wnioski z tego, że dziś, droga siostro i drogi bracie, słuchasz słowa Bożego. Jakie wnioski mam wyciągnąć? – Wnioski do nawrócenia, do głębszego przylgnięcia do Pana. Nie do tego, żeby się oskarżyć, pomiatać sobą i powiedzieć: Ja też zrobiłbym to, co wszyscy w synagodze. Też bym wyrzucił Jezusa... Wnioski nie mogą być pognębiające, tylko konstruktywne, sprawiające, że jeszcze bardziej, mocniej przylgniemy do Pana. Dlaczego jeszcze bardziej, mocniej mamy przylgnąć do Pana? – Bo mnożą się różne przeszkody. Bo oprócz tego, że Jezus w gorliwości o doprowadzenie nas do domu Ojca jest ciągle świeży i nowy, pojawia się też przeciwnik, zły, który miesza, kompletnie druzgocze wyobrażenia o żywym Bogu i chciałby nam przykleić etykietkę z napisem: Wystarczy ci już. Nie przesadzaj... Jezus mówi: Przesadzajcie! Nawracajcie się! Podejmujcie trud przemiany waszego myślenia! Pilnujcie się, kiedy słuchacie słowa, kiedy macie ten niewątpliwie ogromny przywilej rozważania słowa.
Sprawdzianem wierności słowu jest osobiste spotkanie z Panem w słowie w swoim domu, dzień za dniem, nawet gdy pojawią się trudności.
Spójrzmy w przeszłość i postawmy sobie zasadnicze pytanie: Jak jest z wiernością słowu w sytuacjach, gdy nie mamy przynaglenia?
Jak jest z wiernością Eucharystii, gdy zabraknie charyzmatycznego czy jakiegoś niezwykle mistycznego dopingu? Inaczej mówiąc: kiedy nic nie czuję.
Wczoraj ktoś mi zwrócił uwagę, że św. Róża z Limy przez piętnaście lat kompletnie nie czuła Boga. Piętnaście lat zmagań. Wręcz czuła się oskarżana, niepotrzebna, myślała, że wszystko, co robi, jest złe, ale dochowała wierności. Zgłębiajmy życiorysy świętych. To ogromnie pomaga. Wstrząsy, pustka są bardzo właściwym, naturalnym klimatem chodzenia za Jezusem. Jesteśmy wzywani do wierności.
Wszyscy, z których przyzwyczajeniami, obrzędowością rozprawił się Jezus, nie darowali Mu tego.
Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. Pozbyć się Go.
On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się. Jest przygotowany do swojej misji. To On kontroluje sytuację. Nikt nie decyduje o Jego śmierci, tylko On. Nikt mi życia nie odbiera. Ja mam moc je oddać i mam moc je odzyskać. Nie jestem sam, bo jest ze mną mój Ojciec.
Jezus przychodzi do nas w słowie i mówi nam: «Dziś spełniają się te słowa Pisma, któreście słyszeli». Dziś jesteście wezwani do głębszego przylgnięcia do Pana. Da się głębiej? – Oczywiście, że się da. Da się jeszcze coś zrobić z moim życiem? – Jasne, że tak. Skoro Pan zdecydował się dać kolejny dzień, to znaczy, że się da.
Mieszkańcy Nazaretu mają bardzo poważną trudność z głębszym spojrzeniem na Jezusa. Im Jezus, taki syn Józefa, wystarczy. Nie będą się wysilać. Co może się dodatkowego stać, przecież Go znamy... Mają trudność w przejściu na wyższy poziom, tak jak wiele osób nie potrafi się zdecydować na to, czy chce głębiej wejść w rozważanie Bożego słowa, czy raczej zatrzymać się jako obserwator. Tej trudności ulegają mieszkańcy Nazaretu i nie rozprawiają się z nią, to znaczy, nie słuchają słów Jezusa, żeby dostrzec coś głębiej.
Trzeba pytać, czy we mnie nie pojawia się chęć takiego utulenia się, uwicia sobie gniazda, znalezienia przytułku: teraz jest mi dobrze, już nic więcej nie trzeba... To dobrze, że możemy rozważać słowo, ale to nie jest jedyne zajęcie mojego życia. Nie jest celem mojego życia przyświadczanie, że słowo Boże jest mądre.
Wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego.
Nie chodzi tylko o to, żeby przyświadczyć, podziwiać czy nawet zachwycić się słowem, dlatego postawmy kolejne pytanie: Jak jest u mnie z tym zagrożeniem, z którym nie potrafili się zmierzyć mieszkańcy Nazaretu?
Jak jest z przyświadczaniem, z rozważaniem słowa, lgnięciem do Eucharystii u mnie?
Tylko żebyśmy nie doszli do wniosku, że jest kiepsko, więc już nie będę rozważać, nie będę chodzić na Mszę... Wybiorę sobie, kiedy iść na Mszę...
Jak jest z tym przylgnięciem?
Jak jest z troską o dostrzeżenie w obrzędach, w słowie, które kieruje do nas Pan, spełnienia się obietnicy? – «Dziś spełniają się te słowa Pisma, któreście słyszeli». Dziś się one spełniają.
Nieprzypadkowo w analogiczny dzień roku II lekcjonarza św. Paweł mówi: Przyszedłszy do was, bracia, nie przybyłem, aby błyszczeć słowem i mądrością, ale głosić wam świadectwo Boże. Stanąłem przed wami w słabości i w bojaźni, i z wielkim drżeniem. A mowa moja i moje głoszenie nauki nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były ukazywaniem ducha i mocy, aby wiara wasza opierała się nie na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej. (1 Kor 2,1-2.4-5)
Na czym opiera się moje lgnięcie do Chrystusa, moje rozważanie słowa?
Panie Jezu, dziękujemy Ci, że rozprawiasz się w sposób jednoznaczny z zachwytem dla zachwytu, z nastrojem dla nastroju, z rozważaniem słowa dla rozważania słowa, z uczestnictwem w Eucharystii dla uczestnictwa w Eucharystii. Dziękujemy Ci, że bardzo jednoznacznie wzywasz nas do pilnowania się, byśmy po wysłuchaniu słowa, przeżyciu Eucharystii, wprowadzali w czyn to, co się w tej Eucharystii dokonuje. Byśmy sami dla innych byli znakiem tego, że nas prowadzisz, że w pokorze kroczymy za Tobą, że nie idziemy błyszczeć ani nastrajać się do życia, ale idziemy przynieść Ci naszą codzienność, byś ją uświęcił swą obecnością.
Uzdalniaj nas mocą Ducha Świętego, którego dałeś, który jest, abyśmy i my szli i nieśli ubogim dobrą nowinę, uwięzionym głosili wolność, tym, którzy cię nie widzą – przejrzenie, abyśmy uciśnionych przez swój grzech, egoizm, odsyłali wolnymi, abyśmy obwoływali rok łaski od Ciebie, obwoływali Twoją bliskość i świadczyli, że jesteś na wyciągnięcie serca.
Pozdrawiam –
ks. Leszek Starczewski