Przeciw schematom
Kol 1,15-20; Ps 100; Łk 3,33-39
Pan przypomina nam o tym, wkraczając w rzeczywistość naszej codzienności w bardzo pokorny sposób. Jeśli frapują nas tylko i wyłącznie troski o to, żeby jakoś wypaść na Mszy Świętej, jakoś się Panu zaprezentować, a może nawet jakoś Mu zaimponować swoją nędzą czy też swoimi osiągnięciami, to istnieje bardzo duże ryzyko, że się z Nim miniemy, bo wchodzimy w schemat, przyszywamy łatę z nowego sukna do starego ubrania. Takie schematy mogą nam zagrażać.
Panie, użycz nam światła Ducha Świętego, w którego mocy posyłasz słowo, abyśmy uzbrojeni Jego potęgą przyjęli naukę i wprowadzili ją w życie.
Na pomysł z naszym życiem wpadł Ojciec Niebieski ze względu na swojego Syna, Jezusa Chrystusa. Nie kto inny, ale Chrystus, ukazuje nam, jakie plany względem naszego życia ma Ojciec, bo On jest obrazem Boga niewidzialnego, Pierworodnym wobec każdego stworzenia, jest na linii Ojciec – córka, Ojciec – syn. W Nim wszystko zostało stworzone, zarówno to, co w niebiosach, jak i to, co na ziemi, to, co widzialne i niewidzialne, to, co odczuwamy, widzimy i to, czego w żaden sposób nie jesteśmy w stanie odczuć – a chcielibyśmy – i zobaczyć.
Każde panowanie, każdy rodzaj władzy, zwierzchności, wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie. On jest Głową Ciała, to jest Kościoła. On jest Początkiem – wszedł na linię śmierć-życie, zajął się śmiercią – Pierworodnym spośród umarłych, aby sam zyskał pierwszeństwo we wszystkim. By mógł swoich braci i siostry przeprowadzić przez śmierć. A wszystko dlatego, że Ojciec tak chciał.
Zechciał bowiem Bóg, aby w Nim zamieszkała cała Pełnia – aby w Nim było wszystko, co potrzebne do odkrycia pomysłu na życie, jaki ma Ojciec względem każdego z nas – i aby przez Niego i dla Niego znów – ponownie, także przez głoszenie słowa Bożego, łamanie Chleba i rozdzielanie go – pojednać wszystko ze sobą. Chce znów nas do Siebie zbliżyć: zarówno w tym, co staje się udziałem naszego ziemskiego życia, jak i w tym, co jest pragnieniem nieba – i to, co na ziemi, i to, co w niebiosach. Wprowadza pokój w nasze serca prze krew Jego krzyża, czyli za ogromną cenę.
Przypomina dziś o tym Paweł Apostoł wspólnocie Kolosan. Usłyszał, że przyjmują oni wiarę, czyli stosują ją w życiu, dlatego nie przestaje się za nich modlić, by pozwolili się dalej formować. Powie nawet, że prosi Boga, aby doszli do pełnego poznania Jego woli, Jego pragnień względem życia, którego pomysłodawcą jest Bóg, nawet gdybyśmy my twierdzili dotąd, że jedyne pomysły na życie mamy my sami i albo są nędzne, albo znowu tak „radosne”, że trudno je pozbierać w całość.
Abyśmy doszli do pełnego poznania Jego woli, w całej mądrości i duchowym zrozumieniu, abyście już postępowali w sposób godny Pana, w pełni Mu się podobając, wydając owoce wszelkich dobrych czynów i rosnąc przez głębsze poznanie Boga.
Paweł traktuje Kolosan jako osoby, które powinny poddać się formacji, kształtowaniu, żeby nie zostać w pozycji kogoś, kto się udobruchał, mniej więcej zorientował w temacie Boga i Jego Ewangelii i na tym pozostaje.
Św. Paweł powie też Kolosanom: Niech moc Jego chwały w pełni was umacnia do okazywania wszelkiego rodzaju cierpliwości i stałości. Jak dobrze, że o tym przypomina. Niech Jego obecność, Jego chwała w pełni was umacnia do okazywania wszelkiego rodzaju cierpliwości i stałości. Potrzebujemy cierpliwości. Widzimy to, przyglądając się własnej kondycji, zachłyśnięciu się Panem Bogiem czy grzechem – bo grzechem też można się zachłysnąć.
Potrzebujemy cierpliwego i stałego kroczenia za Panem. Ale o własnych siłach jest to niemożliwe, dlatego Paweł mówi: Niech moc Jego chwały w pełni was umacnia.
Ta moc Jego chwały, to moc Jego obecności – szczególnie w Eucharystii. To moc Jego przebywania z nami w sposób tajemniczy, bo związany z działaniem Ducha Świętego. On jest w pełni wyposażony we wszystko, o co zabiegamy, często zbytnio troszcząc się i martwiąc na co dzień. Jest wyposażony w pełnię mocy Ducha Świętego, który jako pierwszy niezbędny jest nam do należytego zajęcia się codziennością. Jezus wprowadza nas w klimat chwały Boga, którego On jest obrazem. Wszystko, co potrzebne do życia, jest w Eucharystii.
Każda podejmowana czynność – a trzeba je podejmować, bo jak Tesaloniczanom, tak i nam nieraz powinno się oberwać, kiedy wzdychamy tylko za niebem, a nie kroczymy do niego poprzez konkretne czynności – powinna zmierzać do Eucharystii, która nie jest naszym jedynym zajęciem, ale źródłem i szczytem wszelkich zajęć. Jeżeli wszystko zmierza do niej, to znaczy, że sprawy idą we właściwym kierunku, że idą tak, jak należy, nawet jeżeli nie potrafimy wyczuć obecności, chwały Pana, w Eucharystii.
Upubliczniono, że błogosławiona Matka Terasa z Kalkuty przyznała się w listach do swojego kierownika duchowego, że przez bardzo długi czas nie czuła obecności Chrystusa w Eucharystii ani w tym, co robiła. Była prowadzona, szła, ale nic nie czuła...
Takich sytuacji nie należy katalogować jako patologii. Nie oskarżajmy się, że coś zepsuliśmy i to jest odwet Boga. Coś takiego zdarzyć się może i zdarzy się na pewno.
W Eucharystii wszystko jest skupione na Chrystusie, który w poszczególnych gestach liturgicznych, słowach, rozdaje nam się cały – cały zamieszkał tu. Dla Jego boskiej chwały, czyli dla Jego boskiej obecności, życie poświęćmy Mu. To znaczy: przynieśmy Mu nasze czynności, zmagania, starania, nawet grzech – może przede wszystkim grzech, bo z nim sobie kompletnie nie radzimy. Poświęćmy Mu, to znaczy wtapiajmy się w Eucharystię, angażujmy się w nią, wchodźmy w nią, pozwólmy, aby Duch nas przenikał.
Nie jesteśmy w stanie wypowiedzieć wszystkich intencji i zmartwień. Te najmocniejsze, najbardziej dudniące w nas, są gdzieś na pierwszej pozycji. O nich mówimy, natomiast nie wolno nam zapomnieć – a jak zapominamy, to powinniśmy sobie przypominać nieustannie i budzić świadomość – że jest nam posyłana pełnia łask, pełnia sił. W Eucharystii przenika nas Duch Jezusa i daje nam wszystko, co potrzebne do życia. Jeżeli uporczywie trwamy przy forsowaniu swojej intencji, to może się okazać, że tym samym zamykamy się na dopływ tej łaski, która jest nam dziś potrzebna. Nasze intencje, prośby, są bardzo ważne, ale nie mogą być centrum spotkania z Jezusem. Dlaczego? – Bo miniemy się z Panem. Mamy tysiące zmartwień, depresji, problemów, porażek, jesteśmy zmęczeni i zniechęceni. Przynosimy to wszystko, ale potrzeba niezwykłej pokory i pomocy Ducha Świętego, żeby jednocześnie pozwolić obdarować się tym, co Bóg w tej chwili nam daje. Co nam daje? – Przypomina, że w Nim jest pełnia, że o Niego mamy się starać. On ma być naszym pierwszym zmartwieniem, kłopotem, radością, porażką i zwycięstwem. On ma być pierwszy. My Boga nie widzimy. Jego obraz jest w Chrystusie Jezusie.
Chrystus jest obrazem Boga niewidzialnego, Pierworodnym wobec każdego stworzenia...
Pan przypomina nam o tym, wkraczając w rzeczywistość naszej codzienności w bardzo pokorny sposób. Jeśli frapują nas tylko i wyłącznie troski o to, żeby jakoś wypaść na Mszy Świętej, jakoś się Panu zaprezentować, a może nawet jakoś Mu zaimponować swoją nędzą czy też swoimi osiągnięciami, to istnieje bardzo duże ryzyko, że się z Nim miniemy, bo wchodzimy w schemat, przyszywamy łatę z nowego sukna do starego ubrania. Takie schematy mogą nam zagrażać.
Nie będziemy teraz szukać zagrożeń, ale powiedzmy sobie o jednym schemacie, który często może nam się przytrafiać, a mianowicie o usposobieniu, że właściwie częściej modlę się, w miarę systematycznie sięgam do słowa Bożego, więc już nie muszę otwierać ust czy klękać tak regularnie przed Panem, bo w Nim żyję, już w Nim jestem, mniej więcej się w tym zorientowałem... To jest schemat, który może nam zagrażać. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla braku modlitwy, czy niesięgania do prostych znaków. Im bliżej czy im częściej spotykamy się z Panem, tym bardziej jesteśmy wezwani do prostoty i pokory. Nabyłem troszkę wiedzy, sprawności w modlitwie, jestem odrobinę napełniony, to mogę teraz sobie poluzować... – Nie mamy na to zezwolenia.
Zbyt dużo dzieje się na świecie – czego doświadczamy zarówno w wersji ludzkich zachowań, jak i ze strony przyrody, np. zagrożenia powodziowego – za dużo jest znaków, których nie rozumiemy, które kompletnie mogą nam pogmatwać rzeczywistość świata, żebyśmy tym bardziej nie lgnęli do Pana i nie stosowali nowego sposobu patrzenia na wszystko, czyli patrzenia samego Jezusa. On przez te znaki przynagla nas, abyśmy byli bliżej Niego. Za dużo dzieje się rzeczy, które nam udowadniają, że bez Niego nic nie zrobimy, abyśmy nie podejmowali trudu przylgnięcia do Niego w nowy sposób każdego dnia. Jeżeli jest nowy dzień, to potrzebujemy nowego sposobu przylgnięcia do Pana. Nie wiemy, czy jutro też nadejdzie nowy dzień... Jeżeli tak, to w nowy sposób będziemy zaproszeni do bycia z Panem.
Dzięki św. Łukaszowi, opisującemu tę scenę, i mocy Ducha Świętego, który pozwolił mu pozbierać słowa – jesteśmy uczestnikami sytuacji, w której Chrystus stopniowo formuje swoich uczniów i wprowadza ich w świat konfliktów. Niejako bierze ich za rękę z różnych fascynacji Jego cudami, sposobem podchodzenia do ludzi oczekujących na Niego. Bierze ich za rękę, żeby ich wciągnąć w epicentrum konfliktów, wprowadzić w życie i powiedzieć im przez to, że nie wolno im uciekać. Nie wolno poddawać się takiemu przekonaniu, że w konfliktach, stresach, zmaganiach, Jego nie będzie.
Jesteśmy uczestnikami dyskusji koalicji uczniów faryzeuszów i uczniów Jana. Rzeczywistość jawi się jako dość trudna. Uczestnicy dyskusji są świetnie przygotowani. Mają za sobą Prawo Mojżeszowe, mają argumenty i są w koalicji z uczniami Jana. To ciekawa koalicja: przecież Jan jednoznacznie wskazał na Jezusa, mówiąc: To jest Baranek Boży. Wszystko najprawdopodobniej dzieje się w domu Mateusza, zaraz po jego powołaniu, na wystawnym obiedzie.
Przeciwnicy atakują Jezusa w bardzo wyrafinowany sposób. Uczniowie Jana dużo poszczą i modły odprawiają, tak samo uczniowie faryzeuszów – patrz, jakie mamy asy, argumenty – Twoi zaś jedzą i piją.
Jezus znalazł się ze swoimi uczniami w obliczu wielkiego stresu, ataku, który mógłby przecież obalić wszystkie dotychczasowe Jego czynności. Staje się tu obrońcą swoich uczniów. Nie kwestionuje postu i modłów. – Post dotykający ciała zwraca się do Pana i woła: Boże, uformuj moje ciało. – Modły wyrażające stan wnętrza biegną do Pana, żeby pilnował ducha. Są dopuszczalne dopóty, dopóki prowadzą do żywej relacji z Bogiem.
Uczniowie Jana wpadli w pułapkę uczniów faryzeuszów, bo zaczęli uczyć się sposobów dojścia do Boga i to pochłaniało ich energię, zgubili natomiast żywą relację z Nim. Uczą się starych sposobów zbliżania się do Boga, natomiast brakuje w tym wszystkim żywej relacji.
Jest problem, który Jezus chce rozwiązać. Jak to czyni? – Mówi, że potrzebna jest nowa jakość spojrzenia na to, co się robi. Potrzebna jest nam dzisiaj refleksja w spojrzeniu na nasze kontakty z Panem. Nie musi się ona zakończyć oskarżeniem ani gloryfikacją. Dobrze, gdyby zakończyła się spotkaniem z Panem w prawdzie.
Jaka to refleksja? – Dotycząca naszego otwierania Biblii, naszych modlitw... Przeliczmy sobie te ulubione modlitwy. Popatrzmy na tematy naszych rozmów z Panem, żeby pytać siebie, na ile prowadzą nas one do Pana, a na ile są tylko sposobem zabicia czasu czy udowodnienia sobie, że jestem w miarę pobożny. Potrzebna jest refleksja w spojrzeniu na sposób kontaktowania się z Panem.
Kto się napił starego wina, nie chce potem młodego, mówi bowiem: "Stare jest lepsze". Oczywiście można to rozumieć tak – jak podają komentatorzy – że metody, które miałem do tej pory, są najlepsze, nie będę poddawać ich weryfikacji. Jezus wie, że ten konflikt może zakończyć się fiaskiem dyskutantów, bo nie podejmą refleksji.
Uwaga! To spotkanie z Panem także może się zakończyć naszym fiaskiem, gdy nie podejmiemy refleksji. Będzie to kolejne spotkanie ze słowem, z Panem, mnożone, podejmowane, niezakończone refleksją. – To już wiem, to wypróbowałem, te metody są mi znane, tego powinienem się trzymać i tyle...
Pan zaprasza nas do przyjrzenia się naszym sposobom kontaktowania się z Nim, naszemu podejściu do każdego dnia życia. Od chwili, kiedy zaczyna się w nas budzić świadomość – chociaż jeszcze jest w letargu, ale już przez stresy i oczekiwania związane z kolejnym dniem doprowadza nas do przytomności – mamy pytać siebie, na ile chcę traktować ten dzień jako coś nowego, a nie ksero dnia poprzedniego?
Na ile chcemy traktować to wszystko, co się dzieje, jako okazję do nowego spotkania z Panem, a nie powielać schematów i myśleć, że dziś pewnie nic się nie zdarzy?
Pan nas przynagla do porzucenia przekonania, że nic już wielkiego dzisiaj się nie stanie, na nic nie czekam. Chce, byśmy spojrzeli na nasze życie jako na nieustanną nowość, jako na pomysł Ojca, który przez Jezusa do nas przychodzi, wyposażając nas w Ducha Świętego i pełnię darów potrzebnych do życia.
Jezus wprowadza nas w życie. Drugą prawdą, nad którą warto podjąć refleksję, jest to, że Jezus niejako wciąga nas w centrum stresów i nie chce, byśmy przed nimi uciekali, tylko żebyśmy nie wchodzili tam sami. Pragnie iść z nami i być naszym obrońcą, bo posyła nam Ducha, który podpowiada, oświeca, daje konkretne postawy i nawet – jak powie Jezus w innym miejscu –podpowie nam, co należy mówić w danej sytuacji.
Na ile nasze formy spotkania z Panem, są ciągle nowe? Ciągle nowe nie oznacza, że pełne nowych wrażeń, mocniejsze emocjonalnie. Nowe w znaczeniu traktowania ich jako nowego daru.
Na ile te spotkania są schematyczne, skostniałe, na ile jest już na nich jakiś osad? Na ile obrosły bluszczem, w który jesteśmy uwikłani?
Na ile bierzemy pod uwagę to, że sposoby kontaktowania się z Panem mają nas prowadzić do żywszego przylgnięcia do Niego również w sytuacjach stresowych, konfliktu, zmagań?
Miej ufność w Panu i czyń to, co dobre. Wykrzykuj na cześć Pana i służ Mu z weselem. Wiedzcie, że Pan jest Bogiem, On sam nas stworzył – wymyślił – jesteśmy Jego własnością, Jego ludem, owcami Jego pastwiska.
Pan wie, jak dbać o swoich.
W Jego mocy pozdrawiam –
ks. Leszek Starczewski