Skruszone serce
Oz 6,1-6; Ps 51; Łk 18,9-14
Jezus jest wnikliwym obserwatorem ludzkiego wnętrza. Ewangelista Jan zauważył nawet, że nie pyta nikogo o zdanie, nie potrzebuje żadnego „zaświadczenia z kancelarii” o drugim człowieku, bo doskonale wie, co się w nim kryje.
Dzisiaj dzieli się z nami tymi spostrzeżeniami. Dzieli się tym, co widzi. Bierze za przykład osoby rozmodlone, bo – jak sam mówi – Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić.
Przed głębszym wniknięciem w te treści zauważmy, że nie jest celem Jezusa użyć sobie na faryzeuszu czy też na celniku. Jego Słowa chcą konfrontować ze słuchaczami te postawy, które dokonują się również wtedy, kiedy przychodzą oni na modlitwę. My też jesteśmy zaproszeni do tego, by wsłuchawszy się w te treści, te postawy odnaleźć.
Jezus nikogo nie oskarża – to druga z myśli poprzedzających głębsze wniknięcie w święte treści. Nie jest tym, który poniża, kogoś wyśmiewa, ale nazywa rzeczy po imieniu, żeby zmieniały się, żeby dokonywał się właściwy osąd.
Mamy do czynienia z penetracją serca, bo właśnie tak patrzy Bóg na tych, którzy do Niego się zwracają. Wspomina o tym Księga Samuela, kiedy Pan mówi o wyborze Dawida na króla. Właśnie wówczas poleca Samuelowi, aby nie patrzył na jego wygląd zewnętrzny, ale na to, co Panu się podoba, bo nie tak widzi człowiek, jak widzi Bóg. Człowiek patrzy na to, co zewnętrzne, na ułożenie rąk, gesty. Pan Bóg patrzy na serce. Gesty można sobie wyćwiczyć, natomiast serce jest tym miejscem, w którym wszystko się dokonuje. Możne być „twarde”, ale zawsze jest miejscem, w którym wszystko się dokonuje, jest centrum dowodzenia.
Pierwsza bardzo ważna prawda mówi, że Pan Bóg głębiej patrzy na modlitwę, niż my jesteśmy w stanie ją przedstawić. On patrzy głębiej. Stąd istotny wniosek dla nas: to On ją powinien osądzać. Pan Bóg powinien osądzać modlitwy do Niego zanoszone. On się powinien podjąć tego sądu, nie my. Naszym zadaniem jest zwracać się do Niego, natomiast On niech wyda opinię. I wydaje.
Widzimy dwie postawy: postawę znanego nam z zachowań faryzeusza, czyli człowieka wykształconego, który ma bardzo jasne kryteria postępowania według Prawa, przepisów. Kurczowo, wręcz niewolniczo, się ich trzyma, ale i tak jest nadgorliwy, bo akurat nie musi dawać dziesięciny ze wszystkiego, co nabywa, ale tylko z niektórych rzeczy. Faryzeusz rzeczywiście przedstawia prawdę o sobie. Zachowuje się tak, jak mówi. Nie kłamie przed Panem Bogiem, nie wypiera się swego postępowania. Nie jest kimś, kto uciekałby przed postem, ale pości dwa razy w tygodniu – w poniedziałek i w czwartek – na pamiątkę dwóch dni, kiedy Mojżesz wszedł na górę po przykazania i zszedł z niej po 40 dniach.
Faryzeusz przedstawił się zgodnie z tym, jak żył. Dziękował, że nie jest jak inni ludzie – tu wszedł na bardzo śliską, ale nieźle obstawianą pozycję, mianowicie porównania się z innymi. Obrał akurat zestaw zdzierców, oszustów, cudzołożników i celników. Jak można wyglądać na tle takich ludzi...? W swoich oczach super. Dziękuję Ci, że ze mną nie jest tak najgorzej, jak z moją sąsiadką, ja przynajmniej się modlę... Że nie jest ze mną tak najgorzej, jak z tymi, o których słyszę. Dobrze, że chociaż ja tak nie robię...
Faryzeusz wchodzi na grunt, który pewnie i nam nie jest obcy – grunt porównywania się z innymi. Tkwi w tym niebezpieczeństwo – i to jest koleina prawda wypływająca z Ewangelii. Zawsze porównanie się z innymi ludźmi jest niebezpieczne, bo albo nas wywyższy za cenę poniżenia kogoś, albo będziemy się poniżać kosztem wywyższania innych. To nie jest właściwe kryterium. Nie mam być jak moja mama, mój tato, chociażby się chciało. Często jest tak, że rodzice pragną ukształtować dziecko na swój obraz i podobieństwo. Mamy być jak ktoś, od kogo wyszedłem, a wyszedłem od Pana Boga. Mam być jak Chrystus. Ja mam do Niego się porównywać. Otrzymujemy zatem ostrzeżenie przed wejściem na ścieżkę porównywania się z innymi, bo zawsze wpadniemy w pułapkę wywyższania się lub poniżania i mówienia, że jaki to ja nie jestem najgorszy albo że ze mnie już nic nie będzie, że jest źle...
Tak wygląda postawa serca faryzeusza, który formalnie przedstawia prawdę o sobie. Formalnie, czyli tak na zaliczenie. Żeby tylko, Panie Boże, uzyskać podpis, że wszystko jest w porządku i idziemy dalej... Daj tylko zgodę... Ja uważam, że jest dobrze, to znaczy, że tak jest. Że wychodzę z tego wszystkiego...
Istnieje też druga postawa, mianowicie celnika. Przypomnijmy, że dla faryzeuszy istniały dwie kategorie grzeszników. Pierwsza to ci, którzy nie przyjmowali ich interpretacji Prawa i wszelkiego rodzaju zapisów komentujących Święte Księgi. Drugą stanowili wszyscy moralnie upadli, a wśród nich ci, którzy najczęściej dotykali grzechu, najbardziej byli na niego narażeni, czyli właśnie celnicy – apogeum wszystkiego, co złe.
Celnik przyjmuje postawę człowieka przeżywającego rozczarowanie swoim stylem życia.
Stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: "Boże, miej litość dla mnie, grzesznika".
Powiedzmy sobie otwarcie, że to taki naturalny odruch człowieka, który zawiódł Boga. Chowa się, chce odejść gdzieś na tyły, wycofać się. Skoro Cię zawiodłem, odchodzę... Adam i Ewa chowają się przed Przyjacielem – Panem Bogiem. Celnik też chowa się, odchodzi na tyły. Zejdę ze sceny, już nie powinienem tutaj być... Wystarczająco napsociłem, wystarczająco nagrzeszyłam... Koniec, odchodzę...
Zejście na pozycję z daleka... Mamy w sobie coś takiego, że chcielibyśmy odejść. Odchodzę, Panie Boże, bo to nie ma sensu, parodiuję wiarę, ja Ci wszystko psuję, a Ty mi tyle dajesz... Już wiem, że mam być lepszy, że mnie wzywasz do nawrócenia, ale nie robię tego, więc odchodzę...
Stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu...
Jezus wznosił oczy i ręce ku niebu w geście modlitwy. Tutaj mamy zupełnie inny gest. Celnik nie śmie spojrzeć Bogu w oczy. To też naturalna rzecz u osób, przeżywających swoją relację z Panem Bogiem w sposób typowo ludzki. Nawet nie chcą spojrzeć Mu w oczy. Nie spojrzy w oczy, chowa się gdzieś daleko...
Lecz bił się w piersi i mówił: "Boże, miej litość dla mnie, grzesznika".
To jest wszystko, co przygotował. Nie było śpiewów ani adoracji, nie było grania, supernastawienia. Jedyne, co było, to ubóstwo słów i znaków. Bił się w piersi. To też taki naturalny odruch człowieka, który czuje, że coś w nim stwardniało, coś jest nie tak. Trzeba rozwalić tę skorupę...
On woła: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika. Chce podjąć z Nim współpracę i podejmuje. Skrusz, złam, rozwal, pokrusz to, co jest we mnie. Dzisiaj tylko tyle zamiast pacierza. Skrusz, miej litość, znaczy znajdź dla mnie taką dawkę Twojej miłości, która pozwoli tym uderzeniom zaskutkować tym, o czym fantastycznie mówi psalmista: Moją ofiarą jest duch skruszony, pokornym i skruszonym sercem Ty, Boże, nie gardzisz.
Panie, uczyń moje serce skruszonym, miej litość. Pomóż mi to serce skruszyć. Pomóż mi, aby zostało zmiażdżone we mnie.
To postawa bardzo charakterystyczna i właściwa. Jak się tych słów słucha, to chciałoby się być takim celnikiem. Nieraz rzeczywiście człowiek szybciej odnajdzie się przy większej dawce szczerości, czyli w postawie faryzeusza. Ale – co bardzo istotne – Chrystus nie mówi tego, żeby sobie użyć na jednym czy drugim, ale mówi po to, aby słuchacze zweryfikowali swoje postawy. Nie po to, żebyśmy powiedzieli sobie, że jesteśmy faryzeuszami i do widzenia, wypisujemy się z Kościoła, ze wspólnoty... Wypisuję się z tego wszystkiego... Nie po to. Jeżeli odkryłem w sobie faryzeusza, to muszę powiedzieć: tak, Panie Jezu, jestem faryzeuszem. Właśnie ta postawa często we mnie przeważa. Gdzieś tam w sercu ogromnie pragnę być celnikiem, który chce się nawrócić – nie grzesznikiem dla grzesznika, ale grzesznikiem ku nawróceniu, nie celnikiem dla celnika, ale celnikiem ku nawróceniu – ale w tej chwili jest tak, jak jest.
Tę postawę – postawę skruszonego serca – Chrystus chce wywołać u słuchaczy. Zarówno u faryzeuszy, jak i u celników. Wiemy, że niektórzy z faryzeuszy – jak mówi ewangelista Jan – upodobali sobie w nauczaniu Chrystusa, ale z obawy przed tym, aby o nich źle nie mówiono, nie wchodzili w to głębiej.
Pytanie skierowane do nas, jako słuchaczy Bożego Słowa, brzmi: Jak jest z postawą naszego serca?
Pan Bóg na to zwraca uwagę w kolejnym dniu Wielkiego Postu i pyta o naszą postawę serca. Nie chciałby tej sprawy zostawić w rozmytej pustce: Już się nad tym wystarczająco zastanawiałem... Najwyraźniej niewystarczającą ilość razy, nie na tyle skutecznie, żeby ponownie o tym nie usłyszeć. Tę Ewangelię rozważamy kolejny raz, a może tę interpretację też już któryś raz słyszymy. Może kolejny raz Pan Bóg oczekuje od nas odpowiedzi na pytanie: Na ile serce w nas jest tym sercem, które potrzebuje w tej chwili uderzenia i wydobycia z niego głosu: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika?
Słowa skierowane do nas przez Pana są pełne miłości przemieniającej serca, miłości, która wstrząśnie sercem, ale i przemieni je. Jeżeli pod wpływem słuchania tych słów dokonuje się we mnie swoista ocena stanu serca i przyznania się, że ja też jestem człowiekiem potrzebującym Bożej litości, to już serce zaczyna odnajdywać właściwe sobie rytmy, czyli odnajduje miłość. Jeżeli natomiast pojawiają się oskarżenia, które chciałyby nas całkowicie zdyskwalifikować czy odinstalować, to nie pochodzą one od Pana Boga, bo Pan Bóg nie chce nikogo wyrzucać. Nawet kiedy pozornie pragniemy się nawrócić – co prorok przedstawia w sformułowaniu: Chodźcie, powróćmy do Pana! On nas poranił i On też uleczy, On to nas pobił, On ranę zawiąże oraz wołaniu rozbrzmiewającym w następnych wersetach: Miłość wasza podobna do chmur na świtaniu albo do rosy, która prędko znika – nawet gdyby tylko chwilowo w nas się coś budziło, to już jest się o co zaczepić, na czym zatrzymać łaskę Pana Boga.
Dlatego ciosałem ich przez proroków, słowami ust mych zabijałem, a Prawo moje zabłysło jak światło. Miłości pragnę!
Tu ciągle chodzi o poruszenie serca. Czyż skruszone serce, uznające swoją niemoc, swój nieporządek, swoją zatwardziałość, to nie serce, które ogarnia już miłość?... Czy serce dotknięte tym słowem i pragnące choć przez małą mikrosekundę wyjść z tej sytuacji, nie jest sercem, które ogarnia miłość?... To są te przejawy czy wywoływanie z nas nie duchów, lecz miłości, która swe źródło ma w Panu.
Zmiłuj się nade mną, Boże, w łaskawości swojej, w ogromie swej litości zgładź moją nieprawość. Obmyj mnie zupełnie z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego – modli się psalmista.
Moją ofiarą jest duch skruszony, pokornym i skruszonym sercem Ty, Boże, nie gardzisz.
Nie zatwardzajcie dzisiaj serc waszych, lecz słuchajcie głosu Pańskiego.
Obyś Mnie posłuchał – słyszeliśmy wczoraj u Ozeasza. Posłuchaj Mnie – mówi Pan do ludu. Słuchaj Izraelu, słuchaj Kościele, zasłuchaj się w moje Słowa. Nie w to, co klepie, powtarza bezmyślnie, terkocze świat. Nie w to, że wielu nie chce słuchać zdrowej nauki, odwraca się i ma to za nic. Nie w skandale, które i tak będą rozbrzmiewać i będą się pojawiać. Słuchaj głębi wypływającej z poruszeń Serca samego Boga, który jeżeli ciosa, zabija słowem przez proroków, to zawsze to, co jest w nas złe. Pamiętajmy, że niechętnie doświadcza synów ludzkich. Jak mówił Raniero Cantalamessa, niejako powinniśmy wołać: Wybacz nam, Panie, że zmuszamy Cię do tego, byś nas ciosał, byśmy przeżywali ten stan śmierci przed Tobą, byśmy byli niejako martwi przed Tobą.
Penetracja serca nie objęła jedynie faryzeusza i celnika, ale każdą i każdego z nas. Pan posłał swoje Słowo. Duch, którego przywołujemy i który uobecnia nam Jezusa w Eucharystii, w sposób szczególny pod osłoną znaków Słowa, Chleba i Wina, poprowadzi dalej to dzieło, bo On dalej prowadzi Kościół.
Dziękujemy Ci, Panie, że zwracasz nam uwagę i wzywasz nas do powrotu do Ciebie i nie liczysz tego wszystkiego, co myśmy już dokładnie – jak księgowi – obliczyli w swoim życiu. Dziękujemy Ci, że pochylając się nad nami, nie chcesz krwawych ofiar, niewyobrażalnych wyrzeczeń, postanowień, ale chcesz miłości, która przemienia ludzkie serce. Dziękujemy Ci, że Ty w miłości zacząłeś nas prowadzić, prowadzisz i doprowadzisz do celu.
Pozdrawiam w Panu –
ks. Leszek Starczewski