Razem z Nim
Dn 12,1-3; Ps 42; Rz 6,3-9; J 11,32-45 (Druga Msza)
Śmierć… Po ludzku braknie słów, gdy nas doświadcza odejściem najbliższych. Chrześcijanin nie może jednak zapomnieć, że jest ona także zmartwieniem Pana. Razem z Nim, pogrzebanym i zmartwychwstałym, wchodzimy w klimat liturgicznego wspomnienia wszystkich wiernych zmarłych.
Słowo Pana nie ukrywa przed nami dramaturgii wydarzeń towarzyszących śmierci. Nie jest tak, że natchniony autor w nieczułym tonie relacjonuje to, co spotyka ludzi wraz z umieraniem. Chrystus z dzisiejszego fragmentu Ewangelii to głęboko poruszony śmiercią Łazarza Przyjaciel! Nie zachowuje się jak obyty z tematem, zimny urzędnik, uczestnik kolejnej żałobnej uroczystości. W domu swych przyjaciół uzewnętrznia poruszenia serca. Widzi bliskich Łazarza dotkniętych bólem.
Gdy więc Jezus ujrzał, jak płakała ona i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: "Gdzie go położyliście?" Odpowiedzieli mu: "Panie, chodź i zobacz". Jezus zapłakał.
Mocne. Nasz Pan płacze. Zna smak łez. Głęboko nim wstrząsa to, co widzi.
Taki obraz Pana chyba za często umyka nam z serca. Jakby częściej i skuteczniej wdziera się w nas wizerunek Boga nieczułego, bezradnie rozkładającego ręce, który „musi” dopuścić tragedię śmierci i właściwie nie bierze pod uwagę, jak my to przeżyjemy. Tymczasem Chrystus jawi się nam – powtórzmy to z mocą – jako Przyjaciel głęboko przeżywający śmierć Łazarza. Ten obraz nam umyka. A może nie umyka, ale celowo jest zamazywany? Warto pytać się o obraz Boga przechowywany w moim sercu, szczególnie w obliczu bolesnych doświadczeń, jakie przeżywam.
Obecność Pana nie wyraża się wyłącznie we współczucie, czy głębokim poruszeniu serca. On zjawia się z nadzieją. Zawsze przychodzi z nadzieją, nawet jeśli po ludzku sytuacja i okoliczności ją odbierają. Nawet jeśli wszystko wskazuje na to, że dla nadziei nie ma już innego miejsca, niż grób.
A Jezus ponownie okazując głębokie wzruszenie przyszedł do grobu. Była to pieczara, a na niej spoczywał kamień. Jezus rzekł: "Usuńcie kamień".
Trudne to polecenie. Nie ze względu na fizyczną niedogodność, bo tę można pokonać. Trudne, bo wymaga wyjścia właśnie poza grób! Usunąć kamień ludzkich ograniczeń, a szczególnie niewiary, to wyjątkowo trudne zadanie. W takich chwilach bolesnych przeżyć, szybciej zasypujemy się kamieniami zwątpień, zniechęceń, czy pretensji – "Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł" – a także naszych „oczywistych” kalkulacji – Siostra zmarłego, Marta, rzekła do Niego: "Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie" – niż tak bardzo tu pożądaną wiarą!
Jezus rzekł do niej: "Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?"
Niewątpliwie każda trudność i ludzkie ograniczenie oraz często doświadczana niemoc i słabość, są dla wyznawcy Pana próbą wiary. To właśnie w takich okolicznościach się ona sprawdza. Nie jesteśmy jednak wtedy pozostawieni sami sobie. Nie kto inny, jak sam Pan, w takich chwilach wzywa nas do wiary i w niej nam towarzyszy! To On w mocy swego Ducha uwielbia Ojca i chce nas zaangażować w to uwielbienie.
Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: "Ojcze, dziękuję Ci, żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że Mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał".
Ze względu na nas mówi o tym „sposobie” na ból i próbę wiary, jakim jest zawierzenie się Niebieskiemu Ojcu. Razem z Chrystusem winniśmy trwać w chwilach umierania, czy to dla grzechu, czy też śmierci fizycznej. Z Nim zjednoczeni od chrztu świętego, jesteśmy także umacniani i uzdalniani do przechodzenie przez uciski doczesności ku niebieskiej chwale.
Święty Paweł przypomina nam to dokładnie:
Bracia: Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? Przyjmując więc chrzest zanurzający nas w śmierć, zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie, jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca. Jeżeli bowiem przez śmierć, podobną do Jego śmierci, zostaliśmy z Nim złączeni w jedno, to tak samo będziemy z Nim złączeni w jedno przez podobne zmartwychwstanie.
Dom pogrążony w żałobie po śmierci Łazarza doznaje niezwykłego szoku.
Jezus zawołał donośnym głosem: "Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!" I wyszedł umarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: "Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić". Wielu więc spośród Żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego.
Jezus dokonał jeszcze większego dzieła, niż wskrzeszenie przyjaciela. Nazwał nas przyjaciółmi, oddał za nas swoje życie, abyśmy razem z Nim w łonie niebieskiego Ojca mogli żyć na wieki! Ta prawda jest ciągłym wyzwaniem dla naszej wiary. Tym bardziej, że mnożą się zakusy złego, poszerza się – jak zapowiada Księga Daniela – okres ucisku. Wiary nam trzeba! Ciągle na nowo jej potrzebujemy, aby razem z Chrystusem trwać i wytrwać do końca.
W tej wierze szczególnie dziś Kościół poleca w modlitwach wiernych zmarłych. Obejmuje krąg tych, którzy jeszcze nie uczestniczą w pełni zbawienia, ale oczekują na nią w czyśćcu. Nasza pomoc naprawdę ma ogromne znaczenie. Jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za groby swoich bliskich, ale i za pomoc w osiągnięciu przez nich pełni zbawienia.
Zbawienną jest rzeczą modlić się za zmarłych.
To wiedzcie, że dla zniszczenia grzesznego ciała dawny nasz człowiek został razem z Nim ukrzyżowany po to, byśmy już więcej nie byli w niewoli grzechu. Kto bowiem umarł, stał się wolny od grzechu. Otóż, jeżeli umarliśmy razem z Chrystusem, wierzymy, że z Nim również żyć będziemy, wiedząc, że Chrystus powstawszy z martwych już więcej nie umiera, śmierć nad Nim nie ma już władzy.
Razem z umiłowanym Panem, nad którym śmierć nie ma już władzy, i nam kiedyś przyjdzie zmierzyć się ze swoją śmiercią. Dobrze o tym pamiętać, bo wtedy odpowiedzialniej się żyje na co dzień, zmierzając do świętych przybytków Pana.
Ześlij światłość i wierność swoją, niech one mnie wiodą. Niech mnie zaprowadzą na Twą górę świętą i do Twoich przybytków.
Z Panem –
ks. Leszek Starczewski