Narzekanie przed Panem
Hi 3,1-3.11-17.20-23; Ps 88; Łk 9,51-56
Nic nie boli tak, jak życie – śpiewał kiedyś jeden z polskich zespołów. Wcześniej czy później ból życia dosięga każdego człowieka. Rzeczywistość, która nie była obca naszemu umiłowanemu Panu, dotyka również Jego naśladowców.
Dziś Słowo z całą otwartością podejmuje temat bólu życia. Nie mogłoby zabraknąć Hioba, jako rzecznika tej sprawy przed światem i Bogiem. To on otwiera usta i przeklina swój dzień. Zabiera głos i tak mówi: Niech przepadnie dzień mego urodzenia i noc, gdy powiedziano: Poczęty mężczyzna. Dlaczego nie umarłem po wyjściu z łona, nie wyszedłem z wnętrzności, by skonać? Po cóż mnie przyjęły kolana, a piersi podały mi pokarm? Nie żyłbym jak płód poroniony, jak dziecię, co światła nie znało. Teraz bym spał, wypoczywał, odetchnąłbym w śnie pogrążony z królami, ziemskimi władcami, co sobie stawiali grobowce, wśród wodzów w złoto zasobnych, których domy pełne są srebra. Tam niegodziwcy nie krzyczą, spokojni, zużyli już siły. Po co się daje życie strapionym, istnienie złamanym na duchu, co śmierci czekają na próżno, szukają jej bardziej niż skarbu w roli; cieszą się, skaczą z radości, weselą się, że doszli do grobu. Człowiek swej drogi jest nieświadomy, Bóg sam ją przed nim zamyka.
Zmiażdżony i przeorany cierpieniem Hiob otwiera swe usta. Nie umie milczeć. Choć dobierane przez niego słowa są i tak wywarzone, to jednak zawierają w sobie moc wulkanu, który wybuchł. Ocena rzeczywistości i spadającego na Hioba cierpienia jest jednoznaczna: nie potrafi on sobie z tym cierpieniem poradzić. Znosi, przeżywa z całą mocą to, co go spotkało. Nie kryje jednak, że ból odbiera mu widzenie świata i widzenie życia, jako konkretnego celu i sensu. Wypowiada z siebie całą prawdę, która w tej chwili jawi mu się przed oczyma w cierpieniu, jakiego doświadcza.
Narzekanie rozpoczęte po otwarciu ust, znajduje swojego przeciwnika – uderza w życie. Po co Hiob żyje? Dlaczego nie przepadł w dzień swego urodzenia? Dlaczego nie jest jak poroniony płód? Dlaczego nie spoczywa teraz, nie odpoczywa, pogrążony we śnie, razem z tymi, którzy już dawno odeszli? Odeszli tam, gdzie niegodziwcy nie krzyczą, spokojni zużyli już siły. Po co otrzymał życie? Hiob uderza w początek swego życia. Niech przepadnie dzień mego urodzenia i noc, która rzekła: "Poczęty mężczyzna". Śmierć jest tym, czego teraz pragnie – chciałby nie żyć.
Niebywale mocne jest to otwarcie ust Hioba. Staje się on niesamowitym rzecznikiem wszystkich, którzy podobnie doświadczają trudów życia.
To narzekanie nie zostało wycofane ani wymazane z kart Pisma Świętego natchnionego Świętym Duchem. To narzekanie staje się wręcz uprawnione w sytuacji, w której znajduje się Hiob, w sytuacji, w której znajdzie się po nim tyle historii ludzkich, tyle życiorysów.
Rzeczywistość wypowiedzenia z siebie bólu staje się nieodzowną do tego, by szukać jakiegoś rozwiązania. Hiob tego rozwiązania w obecnej chwili jeszcze nie upatruje. Stawia pytania – pytania zadawane przez każdego człowieka zmiażdżonego cierpieniem, pokonanego, przeoranego przez różne doświadczenia, których kompletnie nie jest w stanie ogarnąć i zrozumieć. Zachęca nas do otwartych dialogów z Panem.
Zachęca nas do dialogów, które w pierwszej kolejności do Pana nie prowadzą – nieraz rzeczywiście są uderzeniem w okoliczności życia, w moment poczęcia, wyrażają niechęć do życia, brak jego akceptacji. Tu stawia się pierwsze kroki, podejmuje pierwsze próby wyrażenia tego, co się przeżywa. Hiob tak postępuje.
Niesamowite jest to, że w sytuacji cierpienia, zmiażdżenia cierpieniem, nie odnotowujemy w przypadku Hioba jakiejś uśmiechniętej twarzy. Nie odnotowujemy pseudoradości, głupkowatego uśmieszku, zupełnie niedopasowanego do przeżywanej rzeczywistości. Nie odnotowujemy tego, gdyż człowiek ten rzeczywiście doświadcza prawdziwego zmiażdżenia cierpieniem. Nie jest zaprawiony w życiu na tyle, aby to cierpienie przyjąć z uśmiechem na twarzy.
Problemy, których dostarcza życie, mają różne znaczenie i różny sens – często sens ukryty. Jego zrozumienie staje się wręcz niemożliwe. Cierpienie i trud życia są tajemnicą. Bóg ją zna. Człowiek swej drogi jest nieświadomy. Bóg sam ją przed nim zamyka.
Jeden z komentatorów tej księgi, którego wypowiedź zamieszcza w swojej książce – egzegezie Księgi Hioba – Gianfanco Ravasi, mówi: W tekstach prorockich raczej przedstawia się oczyszczającą pedagogię Boga, który zamykając Izraela w doświadczeniu próby izolacji, prowadzi go do większej zażyłości z Sobą. Dla Hioba natomiast więzienie życia jest tylko ciężarem nie do uniesienia, który Bóg nałożył na człowieka, nie dając mu żadnego wyboru. Wszystkie pytania Hioba kończą się na Stwórcy, który na razie pozostaje niemy i obojętny na ludzkie: dlaczego?
Bóg, który zdaje się nie reagować, nie jest Bogiem, który śpi. Bóg, który zdaje się zamykać człowieka w jego cierpieniu, nie jest Bogiem, który przestał być wrażliwy na to, co dzieje się w sercu człowieka. To Bóg stający się rzeczywistą tajemnicą, rzeczywistym zaproszeniem do dialogów pozwalających wydobyć z ludzkiego serca to, co w nim naprawdę jest. Prawda wyzwala.
Kardynał Ratzinger w książce „Bóg i świat”, będącej rozmową, dialogiem, odpowiadając na jedno z pytań Petera Seewald`a o modlitwę i próby rozwiązania problemów, jakie przynosi życie, mówi: Być może trzeba zacząć, jak Hiob. Najpierw trzeba wewnętrznie krzyknąć do Pana Boga we własnej sprawie, bez eufemizmów, powiedzieć Mu: Co ze mną czynisz? Głos Hioba pozostaje autentycznym głosem, który mówi nam również, że mamy prawo tak uczynić, a może nawet musimy. Choć Hiob rzeczywiście wystąpił wobec Boga ze skargą, Bóg na koniec przyznał mu rację. Powiedział mu, że postąpił słusznie i że inni, którzy starali się Hiobowi wszystko wyjaśnić, nie powiedzieli prawdy o Bogu. Hiob zmaga się z Bogiem i wygłasza przed Nim swe oskarżenia. Potem słucha, co mówi Bóg. Sprawy się odwracają i ukazują z innej perspektywy. Dzięki temu przestaję się czuć gnębiony i wiem, że choć w tym momencie nie potrafię pojąć miłości, którą jest Bóg, to jednak mogę ufać, iż wszystko idzie dobrze.
To wypowiedzenie z siebie treści, które stają się jak trucizna i jak substancja żrąca, jest nieodzowne. Do tego zachęca nas Słowo Boże. Nie wolno nam zamykać się i słuchać tylko siebie. Nie wolno nam patrzeć na siebie tylko przez pryzmat tego, co mnie wydaje się słuszne.
W tej samej książce, pytający kardynała Ratzingera Peter Seewald, cytuje jedną z wcześniejszych wypowiedzi dzisiejszego Papieża, który mówiąc o wierze zauważył, że jeśli człowiek (…) dowierza tylko własnym oczom, w rzeczywistości jest ślepy. Kto ma wiarę, ten jakby wyskoczył z akwarium do oceanu - zacytuje Seewald jednego ze swych wcześniejszych rozmówców. Wiara jest inną perspektywą, innym spojrzeniem.
Moja modlitwa niech dotrze do Ciebie – woła psalmista. Wołam do Ciebie we dnie, żalę się przed Tobą w nocy. Niech dotrze do Ciebie moja modlitwa, nakłoń ucha na moje wołanie. Bo przepełniona jest moja dusza nieszczęściem, a życie moje zbliża się do Otchłani. Zaliczono mnie do grona idących do grobu, stałem się jak mąż pozbawiony siły. Między zmarłymi jest moje posłanie, tak jak poległych, którzy leżą w grobach, o których Ty już więcej nie pamiętasz, nad którymi nie roztaczasz już opieki. Strąciłeś mnie w otchłań najgłębszą, w mrok i przepaść. Twój gniew mnie przygniata, spiętrzyły się nade mną jego fale.
Bardzo mocne uderzenie. Bardzo mocne wypowiedzenie z siebie tego, co dzieje się z sercem człowieka, z jego wiarą, z jego przeżywaniem życia wtedy, gdy życie go boli. Mamy prawo, wręcz obowiązek, odzywać się do Pana Boga. Panie, do kogóż pójdziemy – powie Piotr pytany przez Jezusa: Czy i wy chcecie odejść? w jednej ze scen ewangelicznych. Do kogo pójdziemy? Do kogo mam wołać? Właśnie do tego zachęca nas dziś Słowo Boże. Powstaje pytanie, na ile jestem kimś, kto w sytuacjach doświadczeń podejmuje dialog z Bogiem? Na ile jestem szczery w tym dialogu? Na ile wypowiadam swoją wersję wydarzeń? I – co najważniejsze – na ile liczę się z tym, że cała zgorzkniałość, całe narzekanie, które wyrzucam z siebie, nie jest ostatnim słowem? To nie wszystko, co wiem na swój temat. Potępienie nie jest ostatnim słowem wypowiedzianym przez Boga nad dziejami grzesznego ludu, grzesznego człowieka. Chrystus nie przyszedł po to, aby ludzi wytracić, ale po to, żeby ich zbawić.
Niewykluczone, że i w tym kontekście należy odczytywać sytuację nakreśloną przez ewangelistę Łukasza. Jezus, świadom tego, że dopełnia się czas wzięcia Go z tego świata, czas przejścia do Domu Ojca, postanawia nieodwołalnie udać się do Jerozolimy. Wysyła przed sobą posłańców. W miasteczku samarytańskim Go nie przyjmują, ponieważ zmierza do Jerozolimy. Jak pamiętamy, Samarytanie i Żydzi nie znoszą się, nie trawią, nienawidzą. Uczniowie Jakub i Jan chcą tę sprawę załatwić typowo po ludzku: «Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?» Patrzą na tę sprawę tylko po ludzku. A sprawa jest bardzo poważna. Ktoś nie przyjmuje Syna Człowieczego. Ktoś nie przyjmuje Jezusa. Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka.
Jezus odwraca się w tej chwili również i do nas. Zabrania nam patrzeć na nasze życie tylko po ludzku. Zabrania nam patrzeć na cierpienie tylko i wyłącznie według naszych kryteriów. Zabrania nam. Ma prawo, bo On sprawę cierpienia pociągnął dalej – to znaczy z cierpienia, z krzyża, uczynił miejsce spotkania z Bogiem, który zbawia. W słabości objawia moc. Krzyż staje się bramą.
Droga siostro i drogi bracie, Jezus nie zabrania nam wypowiadać tego, co przeżywamy. Zabrania nam natomiast stanowczo patrzeć tylko po ludzku na to, co przeżywamy. Nic nie boli tak, jak życie. Często jest to prawda, ale nowe życie w bólu powstaje. Twój ból, mój ból, przeżywanie życia i problemów spadających na mnie, w zjednoczeniu z Panem staje się drogą. Drogą we właściwą stronę. Nieodwołalna to decyzja – przejść do Domu Ojca. Tam idziemy. Nie odwołuj tej decyzji, droga siostro i drogi bracie.
Pozdrawiam w mocy zwyciężającego ciągle Pana –
ksiądz Leszek Starczewski