ks. Tomasz Bąk
„Szkoda, że nie chcemy być świętymi”
Był w III klasie liceum, kiedy w końcowym wypracowaniu z przedmiotu „wychowanie religijne” zapisał słowa: „dla mnie osobiście celem i sensem życia jest posługa misyjna, posługa tym, w których jest Chrystus cierpiący”. Autorem tych słów jest mało znana postać Jacka Krawczyka. Urodził się 52 lata temu, 16 sierpnia 1966 r. w Palikówce (dzisiejsza diecezja rzeszowska). Tam uczęszczał do szkoły podstawowej. Później kontynuował naukę w II LO w Rzeszowie. Odznaczał się wielką pobożnością. Niemal każdego dnia przed lekcjami służył do Mszy św. w pobliskim klasztorze OO. Bernardynów. Tam miał też swojego spowiednika i kierownika duchowego. Po lekcjach, kiedy tylko czas pozwalał, uczęszczał do Domu Rencistów w Rzeszowie (dziś jest tam Dom Pomocy Społecznej), aby spotykać się z ludźmi starszymi, często schorowanymi, nierzadko bez jakiejkolwiek pomocy ze strony własnej rodziny. Zastanawiał się, czy jego życiową drogą nie jest kapłaństwo. Ostatecznie postanowił jako człowiek świecki studiować teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Po drugim roku nauki zrodziła się u niego myśl, aby rozpocząć drugi kierunek. Chciał studiować medycynę, by w przyszłości jako lekarz-teolog wyjechać na misje. Ostatecznie drugim kierunkiem stała się psychologia. Pragnął w ten sposób teologiczne poznanie Boga przełożyć na konkretną służbę drugiemu człowiekowi. W jednym ze swoich listów napisał do rodziców: „Być człowiekiem to nie tylko głęboko jednoczyć się z Bogiem, ale być bratem dla drugiego człowieka. Życie ma sens wtedy, gdy oddaje się je w całości Bogu i ludziom”.
„Bogu i ludziom…”. Nie przejawiali takiej postawy uczniowie z dzisiejszej Ewangelii. Pójścia za Jezusem nie traktowali jako służby. Chcieli przy swoim Nauczycielu zrobić karierę. W drodze posprzeczali się o to, kto jest z nich największy (Mk 9,34). Kiedy z uwagą czytamy Ewangelię według św. Marka, zauważamy w niej trzy części. Pierwsza opisuje działalność Jezusa na północy – w Galilei. Jezus wypędza złego ducha, uzdrawia chorych, wskrzesza umarłych, powołuje kolejnych uczniów, naucza, spotyka się z ludźmi... Można powiedzieć, iż mimo przeszkód i oporów ze strony faryzeuszów, czy uczonych w Piśmie, Jezus odnosi sukcesy. Idą za Nim tłumy. W ósmym rozdziale Ewangelii, w którym rozpoczyna się druga jej część, ta atmosfera triumfu ulega pewnemu osłabieniu. Pojawia się pytanie, które słyszeliśmy tydzień temu: Za kogo uważają Mnie ludzie? (Mk 8,27) i jeszcze trudniejsze, skierowane bezpośrednio do uczniów: Za kogo wy Mnie uważacie? (Mk 8,29). Piotr odpowiada wówczas entuzjastycznie: Ty jesteś Mesjasz (Mk 8,29), ale rozumie to określenie na swój, typowo ludzki sposób. Mesjasz dla niego to ktoś wielki, potężny, działający cuda, najlepiej wyzwalający Izraela spod panowania rzymskiego okupanta. Dlatego kiedy Jezus zaczyna mówić o swojej męce i śmierci, Piotr bierze Go na bok i upomina. Uczeń nie jest gotowy na przyjęcie orędzia o Jezusowej męce, śmierci i zmartwychwstaniu.
Druga część Ewangelii według św. Marka, przepełniona Jezusowym nauczaniem, skierowanym bezpośrednio do uczniów, ma ich przygotować na wydarzenia paschalne, o których będzie mowa w części trzeciej, czyli od rozdziału jedenastego. Podczas tego przygotowania Jezus trzykrotnie będzie mówił o tym, co wydarzy się w Jerozolimie. Dzisiejsza perykopa zawiera drugą zapowiedź męki i zmartwychwstania. Jezus mówi otwarcie: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi (9,31). Uczniowie jednak nie rozumieli tych słów. Stają się głusi na Jezusowe orędzie. Nie potrafią też mówić: bali się Go pytać (9,32). Kiedy Jezus zapowiada największe tajemnice paschalne, uczniowie stają się głuchoniemi. W relacji pomiędzy Jezusem i Jego uczniami zaczyna dominować głucha cisza. Przerywa ją Jezusowe pytanie: O czym to rozprawialiście w drodze? (9,33), które jednak nie doprowadza do dialogu. Uczniowie milczeli. W drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy (9, 34). Dominuje myślenie typowo ludzkie. W kolejnym rozdziale Ewangelii uczniowie będą mówić wprost: Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie (10, 37). Drogę za Jezusem postrzegają jako źródło osobistych korzyści i kariery. W tym miejscu powinno w naszym sercu pojawić się pytanie: dlaczego idę za Jezusem? Czy nie ma w tym ludzkiej interesowności? Potrzebne mi zdrowie, spokój w rodzinie, praca, zdany egzamin… Czy idę za Jezusem dla Niego samego, czy też dla darów, które mogę od Niego otrzymać? A co, jeśli będzie mnie prowadził ku Jerozolimie, w której na horyzoncie jest krzyż? Czy jak Piotr wezmę Jezusa na bok i zacznę upominać? Czy jak uczniowie z dzisiejszej Ewangelii obrażony nie będę się odzywał?
W życiu Jacka Krawczyka pojawił się krzyż. U młodego, pełnego życiowych planów studenta, stwierdzono chorobę nowotworową. Więcej niż na uczelniach zaczął przebywać teraz w szpitalu, gdzie robił ogromne wrażenie nie tylko na innych pacjentach, ale i na personelu medycznym. Pani doktor, która go leczyła w Krakowie powiedziała, że jeśli są na świecie prawdziwi chrześcijanie, to wyglądają właśnie tak, jak Jacek. Do ks. prof. Nagórnego, u którego przygotowywał pracę magisterską, napisał ze szpitala przejmujące słowa: „właśnie szpital, nie klasztor i nie kościół, jest dla mnie miejscem, gdzie jest najwięcej Chrystusa. Dlatego tak bardzo mnie tu ciągnęło i nadal ciągnie (…). Ufam, że jeśli to jest wolą Boga, to mnie uzdrowi, jeśli zaś Jego plany będą inne, to szczęśliwie poprowadzi mnie do Siebie (…). Teraz czekam na to, co Pan przygotował mi na dalszą drogę. Ufam (…), że mnie nie opuści w tej drodze, bez względu na to, dokąd ona wiedzie”.
Pomimo choroby Jacek chciał zawrzeć z Ewą ślub. Planowali uroczystości na 18 sierpnia 1990 r. Ze względu na leczenie trzeba je było przenieść na 1 września. Jechał z Rzeszowa do Katowic, skąd pochodziła jego wybranka. Ze względu na silny ból, musiał jednak zatrzymać się w szpitalu w Krakowie. Ewa przyjechała do niego i w jednej z sal krakowskiego szpitala zawarli związek małżeński. Po ślubie żył jeszcze 9 miesięcy. Kilka godzin przed odejściem Jacek w swoim notatniku napisał ostatnie słowa: „Tak często brak nam głębszego spojrzenia na ten wspaniały dar Miłosierdzia Chrystusa, pozwalającego iść trudną, ale przecież zbawienną drogą krzyżową – po Jego śladach. Szkoda, że nie chcemy być świętymi”. To było jego ostatnie zdanie: „Szkoda, że nie chcemy być świętymi”.
Odszedł 1 czerwca 1991 r., mając 25 lat. Dla mieszkańców Rzeszowa i okolic to data nieprzypadkowa. Akurat w tym dniu w Rzeszowie przebywał ojciec święty Jan Paweł II. Chociaż od śmierci Jacka minęło już ponad 20 lat, pamięć o tym niezwykłym studencie ciągle jest obecna na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Mówią o nim nie tylko starsi profesorowie, ale również studenci, którzy z pokolenia na pokolenie przekazują sobie informacje o niezwykłym młodym człowieku. W niedługim czasie, jeśli Bóg pozwoli, rozpocznie się jego proces beatyfikacyjny.
Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci go zabiją, lecz zabity po trzech dniach zmartwychwstanie (…). Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy (Mk 9,31.34). „Szkoda, że nie chcemy być świętymi”.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki: J. Nagórny – P. Kieniewicz, W pół drogi (Lublin: Gaudium, 2007) oraz: A. Derdziuk – A. Zadroga, Drogami świętości Jacka Krawczyka (Lublin: Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, 2018).